Rozdział VI

Droga na próbę każdemu minęła inaczej - przecież nocowali w zupełnie innych miejscach. Pierwszy zjawił się Mikey, równo o szesnastej, a kilka minut po nim, naszprycowany przez Waya tabletkami przeciwbólowymi, Pete.  Razem usiedli na kanapie, co chwilę tylko wymieniając się szybkimi spojrzeniami i przelotnymi uśmiechami.
- Więc panienki, jak się bawiliście? - zapytał Andy, lustrując to Waya, to Wentza. Coś mu nie pasowało w ich dzisiejszym ubiorze, ale nie wiedział jeszcze co.
- Po prawdzie to nie wiele pamiętam. - odparł brunet, chwytając za butelkę wody. Potrzebował teraz tylko wody i Mikeya, niczego więcej nie chciał.
- A Ty Miks? - zapytał Gerard, gapiąc się na zmarnowanego brata ze śmiechem. - Skoro wygrałeś nową kurteczkę, to chyba nie narzekasz.
- Oh, ta, to wygrałem wczoraj... zakład i tak wyszło... - mentalnie zdzielił sobie policzek. Wiedział, że coś nie pasuje mu w ubiorze, ale Pete upierał się, ze ma na sobie wszystkie swoje ubrania. Szkoda tylko, że zapomniał o jego białej katanie. Andy tylko otworzył szerzej oczy, od razu wyczuwając kłamstwo. Jeszcze pogadają z Petem, to pewne. - Ale nie pamiętam za dużo.
- Czyli schlaliście się i tyle wiecie? - parsknął Frank, podając Pete jeszcze jedną butelkę wody. Ci tylko burknęli ciche "ta" i wstali z kanapy po swoje instrymenty.

Kiedy wszystko zostało już podłączone, miejsca na scenie na początku zajęło My Chemical Romance. Pete usadowił sie na podwyższeniu, tak, żeby móc lepiej obserwować jak Mikey gra na swojej gitarze. Chłopak odwrócił się do starszego, uśmiechając delikatnie, z dozą nieśmiałości i zawstydzenia. Dopiero teraz zauważał jak szatyn płynnie i z gracją przechodzi z dźwięku na dźwięk, jak jego głowa podryguje w rytm, który wygrywa, jak włosy w niektórych momentach zakrywają jego twarz pełną skupienia. Szatyn robił to co kochał, spełniał marzenia i rozwijał pasję. A przy tym, według starszego, wyglądał jak grecki bóg, był idealny. Nie wiedział ile razy użył już w swoich myślach tego słowa, ale odzwierciedlało w stu procentach to jak wygladał Mikey, jak cudownym, skromnym, pomocnym i niesamowitym człowiekiem był. I teraz Pete wiedział, ze zakochał się nie tylko w jego uśmiechu, w jego oczach, ale też w charakterze... w całym Wayu. I co najlepsze, gra chłopaka na basie, była jeszcze bardziej satysfakcjonująca niż jego własna. Bo Mikey był najlepszym basistą jakiego Pete widział przez kilka lat kariery i chciałby oglądać jego grę przez cały czas. Może chłopak zgodzi sie kiedyś zagrać na jego basie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top