rozdział 8
jeśli ci się podoba, nie zapomnij dać gwiazdki! to dla mnie duża motywacja :)
Poruszam głową na boki z przymkniętymi oczami, wsłuchując się w piosenkę, która leci w kuchni. "Płynę więc, przecież wszystko płynie, mówisz, że..." Nie spodziewałem się po tacie, że lubi posłuchać sobie starych kawałków.
— Kurwa — zaklinam, gdy łapie się balustrady w momencie poślizgnięcia.
Byłem zmuszony ubrać skarpetki Asha, w których łatwo było sobie zrobić krzywdę. Z ubraniami było jednak gorzej, ponieważ jestem wyższy od taty i Ashleya. Mama, niby jak dobra mama, z wyraźną niechęcią oddała mi swoje stare ciuchy. Na szczęście ubiera się bardziej na sportowo, więc nie wyglądam jak ciota.
Najbardziej cieszę się z pokoju. Tata — jedyna prawdziwie dbająca o mnie osoba — pozwoliła Andrea spać ze sobą, dlatego odzyskałem swój pokój. Wczoraj przez długi czas doprowadzałem go do porządku, zdejmując wszystkie plakaty z wróżkami, zrywając naklejki, zakrywając wszystkie półki z laleczkami siostry. Naprawdę mógłby być przytulny, gdyby nie to, że przemalowani ściany na różowo. Wciąż jednak cieszę się ze swojego pokoju i łóżka, co z tego, że z biało-różową pościelą.
— Co do jedzenia? — pytam, wchodząc do kuchni.
— Dla ciebie kości — mówi osoba, której zdecydowanie nie powinno tu być.
Wzdrygam się, zauważając przy stole matkę. W dodatku w koszulce na ramiączka i w krótkich spodenkach — swojej pidżamie. Od kiedy jest w domu i to w środku tygodnia, i to o 11 rano. Czyżby wywalili ją z pracy? O matko, z czego będziemy żyć.
— Nie bądź dla niego niemiła — prosi tata, podając jej musli z kawałkami owoców i orzechami. — Liczy się to, że wrócił do nas.
Lorna prycha pod nosem. Nieśmiało siadam przed nią. Jeśli wzrok mógłby przekląć, ja już byłby przeklęty. Aż boję się wychodzić na zewnątrz, kto wie, czy coś nie spadnie mi na głowę.
— Przez tego bachora — znowu mówi o mnie, jakby mnie nie było. — muszę spać z Andrea. — Mama już nie może pieprzyć mojego taty, co za ból, a kto wie, czy przerwa od seksu dobrze im zrobi. — Przypomnij, czemu nie daliśmy jej do pokoju z Alex?
Z drugiej strony dom jest pusty cały dzień, jestem tylko ja. Czy moja mama byłaby w stanie robić TE rzeczy z moim tatą, gdy jestem w domu? Mam to, jak w banku. Chyba kupię sobie zatyczki do uszów.
— Ponieważ Andrea wstydzi się spać z Alex — tłumaczy Daniel.
— Wstydzi się spać z 9-latką.
Potrafię zrozumieć, czemu moja mama nie akceptuje takiego wyjaśnienia.
— Prawdopodobnie alfą.
Lorna uśmiecha się delikatnie. Przestaje ciskać we mnie pioruny.
— Oby — wzdycha. — Spłodziłam tylko jedną alfę — przechodzi mnie dreszcz z powodu jej pełnego rozczarowania głosu. — Moja wspaniała pierworodna. Miała być dobrym znakiem.
Posiadam dwie starsze siostry, dwie młodsze siostry i jednego młodszego brata.
Alfa Adelaide jest z nas najstarsza. Niedawno ożeniła się, a jej ukochana urodziła jej nawet ładne bliźniaki — Peter i Philip. Z charakteru bardzo przypomina naszą matkę, była jej ulubienicą. Ilekroć zachodziłem matce za skórę, Adelaide wstawiała się za mną.
Następna w kolejności jest beta Alice. Alice od zawsze kocha podróże, dlatego mama nie odcięła się od niej, kiedy opuściła dom tak jak ode mnie. Ostatnio zaręczyła się z jakimś Europejczykiem. To też mama przyjęła ze względnym spokoju.
Ja omega Alan nie mam szczęścia Alice i nie zostałem betą. Nie od zawsze jednak matka jest do mnie tak uprzedzona. Myślała, że może ja też będę alfą, bo mam buntowniczy charakter. Przez bardzo długi czas akceptowała wszystkie moje przewinienia, aż nadszedł ten dzień. Niebo się zawaliło czy jakoś tak.
Z kolei po Ashu i Andrea mama nie oczekiwała niczego, prawidło — dwie głupie omegi.
— Nie jest tak źle — pociesza ją tata, uśmiechając się do niej w ten specjalny sposób. — Najważniejsze, że wszyscy są zdrowi.
Alexandra jest inteligentna, wysportowana, ładna, odpowiedzialna, poważna — doskonały materiał na alfę. Liczę, że mamie się poszczęści i Alex okaże się alfą. Może wtedy przestanie się tak na mnie wyżywać.
— Ech... Gdyby były chore na coś innego niż na głowę — na pewno mówi o mnie — to byłaby moja osobista porażka. — Lorna patrzy na mnie bez jakichkolwiek nadziei. — Bachorze, mam nadzieję, że mój wnuczek nie będzie do ciebie podobny.
Dobrze wiem, czego oczekiwali od tego gówniaka. Musi być jak najbardziej podobnym do Goodallów jak najmniej do mnie i przede wszystkim alfą. Nie zazdroszczę. Dobrze, że się go pozbędę, zanim ci wariaci się do niego dobiorą. Byłbym bez serca, gdybym im na to pozwolił.
— Wiem, mamo — mówię grzecznie.
Grzeczny — tylko moja matka potrafi mnie ujarzmić. Ta podróba alfy — Nick — powinna się od niej uczyć. Cass w sumie też.
— Lorii, skończyło się mleko, polecisz do sklepu? — pyta nagle tata, kładąc przede mną talerz z kanapkami.
Spojrzenie matki nie zwiastuje niczego dobrego.
*****
Rozglądam się nerwowo po sklepie w poszukiwaniu jakiejś znajomej alfy albo omegi. Jeśli ktoś mnie pozna — jestem marzycielem, jeśli myślę, że nikt mnie nie pozna podczas pobytu tutaj — jestem spalony, zniszczony, obdarty z dumy.
— Alan.
Wzdrygam się, odwracając. W ręce trzymam karton mleka i paczkę orzeszków ziemnych. Od razu poznaję mężczyznę przy kasie — Samuel Mailer. Podchodzę do niego.
— Dawno cię tu nie było — stwierdza z szerokim uśmiechem, który sprawia, że mam ochotę stąd uciec. — Wyglądasz jakoś inaczej.
Jak dobrze, że jest pieprzoną betą. Zesłane od Pani Nocy zatkane nosy.
— Miasto potrafi nieźle kopnąć w dupę — oświadczam szczerze.
Już pierwszej nocy zniszczyło mi przyszłość. Do końca życia nie wybaczę sobie tego, że zachciało mi się napić.
Samuel śmieje się. Ja mu dam jeszcze w ten jego krzywy ryj. Moje życie może i jest kurwa komedią, ale nie pozwalam na śmianie się z niego.
— Domyślam się. Czyli nie podobało ci się w mieście? — pyta zaciekawiony. — Nici z wielkiej przygody?
Mam nadzieję, że te wszystkie siwe włosy ci wypadną. Jak mógłbym mu powiedzieć prawdę. Nawet rodzinie nie powiedziałem całej prawy. Myślą, że Cass jest sierżantem w policji.
— Tato, z kim rozmawiasz?
Kurwa. Razem z Samuelem pracuje tu czasami jeszcze jedna osoba. Syn właściciela. Głupi omega. Pieprzona dobroć. Cody Mailer.
— Och — wyrywa się chłopakowi, gdy mnie widzi.
Jego mina mówi wszystko. Może powinienem się zabić. Tabletki nasenne. Powieszenie. Podcięcie żył. Skoczenie pod ciężarówkę. Skok z budynku. A może bardziej fantazyjnie i rozplatanie sobie brzucha nożem.
Czemu muszę cuchnąć omegą.
— Pamiętasz Alana, Cody? — Cody potakuje, gdybym tylko potrafił niszczyć ludzki opór spojrzeniem tak dobrze, jak moja matka. — To ten chłopak, który ciągle kradł nam jedzenie.
Unoszę brew. Kradzież to dosyć poważne słowo.
— Czepiasz się — mamroczę, kładąc mleko, orzeszki i kondomy na ladzie. — Za wszystko zapłacono.
Po co ja wziąłem kondomy, przecież nie będę szedł na dziwki. Whitney zaraz by się skapnęła, że śmierdzę na pewno nie alfą.
— Ta. Twoja matka miała z tobą niezłe urwanie głowy — mówi wesołym głosem Samuel, Cody wciąż się na mnie gapi dziwnie cichy. — Musiała mocno tobą potrząsnąć, gdy się dowiedziała. Ale mimo to przychodziłeś.
Potrząsnąć to dosyć delikatne słowo. Sprała mnie, że przez cały dzień nie byłem w stanie podnieść się z łóżka. To podchodziło pod paragraf. Mogłem to zgłosić, rozwalić rodzinę, zniszczyć mojego tatę. Cholera. Może teraz pójdę powiedzieć, że w przeszłości moja matka się nade mną znęcała.
— Przestała dawać mi kieszonkowe, a musiałem z czegoś jeść — wzruszam ramionami.
Nie pójdę. Potrafię sobie wyobrazić, jakby to się skończyło — moją kompletną porażkę. Zacznijmy od tego, że szeryf dowiedziałby się, że jestem omegą, a razem z nim całe miasto. Poza tym jest "przyjacielem" mojej mamy, jak prawie każdy w Sawulf, więc o nic by jej nie oskarżono.
— Więc zacząłeś tu pracować — śmieje się Samuel, nie znosiłem roboty u niego. — Heh — za długo się na mnie patrzy, to niepokojące. — Jesteś zainteresowany ponownym zatrudnieniem? — Kurwa. — Cody ma pełne ręce roboty w szkole, więc nie chcę go męczyć.
— Tato... — Cody łapie swojego ojca za rękę. — Na pewno?
I znowu, mina tego Mailera mówi wszystko. Współczuł mi. Myśli, że kim jest i kim ja jestem. Że niby nie dam rady zarządzać tym pierdolonym sklepikiem, bo jestem omegą.
— Chętnie — patrzę na Cody'ego z wyższością. — Przyda mi się praca, żeby móc odpocząć od rodziny.
W ciąży czy nie nikomu nie dam sobą pomiatać.
— Świetnie — Samuel klaszcze. — Zaczynasz już od jutra?
Kurwa. Ale ze mnie tępak i jeszcze dałem się Cody'ego. Czemu zgadzam się na takie rzeczy pod wpływem uczuć, które trwają zaledwie parę sekund.
— Taa...
Ooo, pozytywizm aż ze mnie tryska. Patrzę na tego brązowłosego dzieciaka, który chyba czuje, co się dzieje, ponieważ cofnął się o parę kroków. O tak, jeszcze to ja "wyrucham" Cody'ego za tę minę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top