25 - Falling fast

Niestety kiedyś musiało do tego dojść. Ostatni rozdział Mure :< I jeszcze ofc pojawi się epilog :)

Ale tak zanim przejdziecie do czytania, proponuję małą zabawę :) Pamiętacie jak napisałam, że tym razem nie zdradzę kto jest kim, poza oczywiście JK i JM? To teraz możecie to pozgadywać, a dla osoby, która jako pierwsza zrobi to poprawnie, jak zwykle będzie nagroda :D

Taehyung - KO / KS / na zmianę?

Yoongi - KO / KS / na zmianę?

Somi - KO / KS / na zmianę?

Yu - KO / KS / na zmianę?

Mama JK - KO / KS / na zmianę?

Rodzice JM - KO / KS / na zmianę?

A teraz enjoy :)

~~~~~~~~~~~~~





Jimin:

- Trzymaj go mocniej, idioto!

- Zamknij się, bo uszkodzę ci tę buźkę jeszcze bardziej.

- Kurwa, posuń się, też chcę go wyruchać.

Podniosłem się szybko na łóżku, czując jak pot leje się po moich plecach, przyklejając do nich przemoczoną koszulkę. Mój oddech nie mógł złapać równego tempa, jakby ktoś mnie dusił. Trochę nieświadomie sięgnąłem palcami do szyi, aby upewnić się, że nic takiego nie ma miejsca.

- Otwórz usta, mała dziwko.

Zamknąłem na chwilę oczy i podkurczyłem nogi, nie mogąc sobie poradzić ze strachem, który od wczoraj urósł jeszcze bardziej. Nawet jeśli Jeonggukie nie zadał mi najmniejszej ranki, a zabawa z nożem miała na celu jedynie podniecenie nas, przez tę noc dręczyły mnie koszmary, w których ciągle słyszałem okrutne głosy, chcące mojej krzywdy. Coś mi mówiło, że naprawdę słyszałem je w przeszłości i mogłem jedynie się domyślać, iż miało to miejsce tej nocy, której nie pamiętałem.

- Daj mu to, na co zasłużył.

Roztrzęsiony spojrzałem na miejsce obok, które świeciło pustkami. Jeonggukie musiał już pójść na uczelnię, więc nie mógł widzieć, co się ze mną dzieję. A prawdę powiedziawszy teraz to jego bliskości potrzebowałem najbardziej.

- Ta kurwa do niczego się już nie nada.

Podniosłem się powoli z łóżka, nie zwracając uwagi na radosne szczeknięcia Kookchima, który zaczął biec obok mnie, w drodze do łazienki. Ledwo stałem na nogach, przesuwając nimi powoli, jakby moje kończyny były z ołowiu.

- Niech zdechnie.

Podłożyłem dłonie pod strumień wody i powoli zacząłem przemywać twarz, starając się zająć czymś mój umysł.

Nie mogę być słaby. To już przeszłość. Naprawdę nieważna.

- Hej, Chimmie, idź do kuchni i daj mi się wysikać, co? – poprosiłem cicho, patrząc na radosną kulkę, która opierała przednie łapki na mojej nodze. Te mądre oczy przyglądały się mi uważnie, jakby słuchały kierowanych do niego słów i chyba faktycznie tak było, bo zaraz zrobił w tył zwrot i powoli wyszedł z pomieszczenia.

Nie miałem siły, aby stać nad toaletą, więc po prostu na niej usiadłem, starając się skupić na tym, co mnie dzisiaj czeka.

Jutro mam kurs, powinienem ogarnąć jakieś notatki. I poszukać pracy. Ale najpierw śniadanie.

Po załatwieniu potrzeby, udałem się do kuchni (czyli po prostu naszego jedynego pokoju, z wydzieloną częścią na gotowanie), gdzie Kookchim grzecznie czekał przy swojej misce. Wyjąłem z lodówki puszkę i otworzyłem ją, nakładając naszemu urwisowi jedzenie. Czułem nieprzyjemny ból głowy w miejscu, gdzie wczoraj uderzyłem się przy naszym upadku i wyczułem niewielkiego guza, na co mogłem jedynie westchnąć.

Oj dzieciaczku... Co my z tobą mamy...

Schowałem resztkę mokrej karmy i nalałem jeszcze wody do drugiej miseczki, po czym zabrałem się za nakładanie sobie kimchi i ryżu. Czułem, że mój żołądek, ściśnięty w mocny supeł, i tak nic więcej nie przyjmie.

Po niewielkim śniadaniu, przyszedł czas na ogarnięcie mieszkania, małe zakupy i naszykowanie posiłku, który mój kochany mąż będzie mógł zjeść razem ze mną po powrocie z uczelni. Potem usiadłem na dywanie i czytałem notatki, jednocześnie głaszcząc łebek Chimmiego, który zmęczony ganianiem za własnym ogonem, położył się przy moich nogach.

Moje myśli uciekały jednak co chwilę w te mniej przyjemne strony, gdy tylko coś mnie rozproszyło. Nawet śmiech dziecka sąsiadów za ścianą mnie rozkojarzył, przywołując poruszony poprzedniego dnia temat.

Wcale nie kłamałem, gdy zwierzyłem się wczoraj Jeonggukowi z moich zmartwień. W czasie spaceru naprawdę rozważałem, co z naszą przyszłością. Zwłaszcza, iż od dłuższego czasu dręczyło mnie drobne poczucie winy przez używane przez nas narkotyki. Zioło, o które coraz częściej prosiłem Jeongguka, pozwalało mi na chwilę spojrzeć na problemy z innej perspektywy. Śmieszyły mnie, stawały się nieistotne, czasem wręcz głupie. Ale potem haj mijał, a zmartwienie wracało.

Szkoda, że ta obojętność nie może trwać wiecznie. Ludzie byliby szczęśliwsi.

Martwiło mnie to, jak w przyszłości miałbym normalnie funkcjonować, skoro już teraz jest ciężko ukrywać przed ukochanym dręczące mnie myśli. Zasłaniałem się innymi, drobniejszymi sprawami, koszmarami, które „przecież są tylko snami", jak powtarzałem, gdy w nocy przyłapał mnie na płaczu. Ale to nie były tylko wymysły niespokojnego umysłu. To były brakujące wspomnienia. Najstraszniejsze, jakie mogłem mieć.

Niebo za oknem jakby odzwierciedlało mój stan ducha, bo było coraz ciemniejsze za sprawą ciężkich chmur, które zwiastowały pierwszy śnieg, powoli zbliżającej się zimy.

Wstałem, aby wyjąć z szafy jakąś bluzę, należącą do Jeongguka, którą otuliłem swoje ciało. Od razu poczułem się lepiej, mogąc zanurzyć nos w materiale tak bardzo przesiąkniętym jego zapachem.

- No, mały, chyba czas, by starszy tatuś zaczął na was zarabiać, prawda? – zwróciłem się do małego nicponia, który już się wyspał i postanowił zacząć szarpać swój ulubiony gryzak w kształcie kości.

Zostawiłem notatki i postanowiłem usiąść do laptopa, aby zacząć przeglądać jakieś oferty pracy. Przecież nie będzie to niczym złym, jeśli trochę dodatkowych pieniędzy wpadnie na nasze konto. Musimy zacząć odkładać na większe mieszkanie, aby stworzyć warunki idealne do wychowywania maluchów w przyszłości.

Ledwo włączyłem przeglądarkę, a na stronie startowej, na której ustawione było wyświetlanie aktualnych wiadomości, zobaczyłem wielki napis: „UWAGA! GROŹNI PRZESTĘPCY NA WOLNOŚCI!". Takie tytuły zawsze przyciągały moją uwagę, więc nim wpisałem adres strony do przeglądania ofert pracy, kliknąłem na nagłówek artykułu, chcąc się dowiedzieć o co chodzi.

Zabrałem się za czytanie, już po kilku linijkach marszcząc brwi. Dwójka więźniów uciekła tej nocy z więzienia, w którym siedzieli od kilku miesięcy za gwałt i pobicie. Ciarki przebiegły mi jednak po plecach, gdy zaczęło do mnie docierać, że doskonale wiem, kim są uciekinierzy. A ich zdjęcia, które zobaczyłem na ekranie, tylko to potwierdziły.

Gwałtownie zamknąłem klapę laptopa, oddychając szybko, jakbym przebiegł spory dystans. Podkurczyłem nogi na krzesło.

Znajdą mnie. Znajdą mnie. Znajdą mnie.

Z sekundy na sekundę panika rosła. A wraz z nią zaczęły się pojawiać najgorsze obrazy.

Ciemny korytarz, brudna podłoga, na której leżało pełno gruzu. I ten śmiech, który wyrywał się co chwilę z gardeł moich oprawców.

- Ostatnio ty pierwszy ruchałeś tamtą laleczkę. Teraz moja kolej.

- Nie pierdol, jesteś młodszy i masz czekać na swoją kolej.

Ze starego materaca, na który zostałem rzucony, wzbiła się chmura kurzu. Podkurczyłem nogi. Nie mogłem pozbierać myśli.

- Rozerwij mu te szmaty, bo nie mam zamiaru się z tym bawić.

Niezbyt delikatne ręce, które mnie tu wlokły, teraz niszczyły cienką warstwę, która nie mogła już osłaniać mojego ciała przed ich spojrzeniami.

- Zabawmy się, panowie.

Łzy ciekły po moich policzkach. W żaden sposób nie mogłem, ani też nawet nie próbowałem ich hamować. Szlochałem, próbując odsunąć od siebie każdą przykrość, która mnie wtedy spotkała. Zacząłem pocierać swoje ręce, jakbym chciał w ten sposób zmyć z mojego ciała niewidzialne ślady, zostawione przez piątkę mężczyzn, którzy jednej nocy odebrali mi godność i wykorzystali, raniąc zarówno mnie, jak i najważniejszą dla mnie osobę.

Nie chcę tego pamiętać! Proszę!

Kuliłem się coraz bardziej, nie radząc sobie z uczuciami.

- Nie chcę pamiętać! Nie chcę! Nie chcę! – krzyknąłem rozpaczliwie.

Nie chcę pamiętać.

Szybko wstałem z krzesła i pobiegłem do regału, na którym ustawiliśmy książki. Ledwo widziałem przez łzy, więc trochę na oślep sięgnąłem po książkę na półce, ściągając ją razem z kilkoma innymi, które lekko zraniły moje stopy swoim ciężarem. Ta jedna wyjątkowa pseudo książka była tak naprawdę skrytką, w której mój ukochany przechowywał swoje czarne pudełeczko z nielegalnym towarem.

Nie chcę pamiętać.

Niestety, nie znalazłem tego, co potrzebowałem. Ani grama zioła, którym zazwyczaj częstował mnie młodszy.

- To nie pomoże. Coś silniejszego – powiedziałem sam do siebie i zacząłem przeglądać inne rzeczy, stanowiące zawartość czarnego pudełka. Jednak kompletnie nie miałem pojęcia, jak się tym posłużyć.

Szybko ruszyłem do laptopa Jeongguka, który korzystał z wyszukiwarki niepozwalającej policji na ewentualne namierzenie go. Wciąż zalewany nowymi wspomnieniami strasznej nocy i łzami, starałem się wyszukać jakiekolwiek informacje na temat tego, jak pozbyć się tych okropnych myśli. Aż w końcu znalazłem.

Chwilę potrwało nim heroina trafiła do strzykawki. Przez myśl przeleciał mi obraz z jednego z naszych wypadów do klubu, gdy widziałem, jak jakaś banda przekazywała sobie strzykawkę, śmiejąc się głupio.

Nic im nie było. Mi też nic nie będzie. Chcę tylko zapomnieć...

Jeszcze przez chwilę się wahałem, a potem w mojej głowie znów zagościł obraz, gdy moi kaci traktowali moje ciało jak zabawkę do posuwania.

Już się nie wahałem.

Dokładnie widziałem żyłę.

Wbiłem igłę.

Nacisnąłem tłok.

A potem była już tylko ciemność.



Jeongguk:

Jakoś nie miałem dzisiaj ochoty zwlekać się z łóżka. Nie przez zwyczajne lenistwo, a ten spacer późnym wieczorem, który przedłużył się do kilku długich godzin. Ale za bardzo uwielbiałem spędzać czas z Jiminnie'm i Kookchimem, aby odmawiać sobie takich przyjemności. I właśnie dlatego, kiedy ściągnąłem moje zwłoki z łóżka po szóstej rano, chcąc jakoś zaliczyć lektorat z japońskiego, który postanowili wwalić mi do planu o ósmej rano w poniedziałki, pragnąłem tylko jak najszybszego powrotu do Jimina. Niestety dopiero za kilka godzin znów wezmę go w swoje ramiona i po raz kolejny rozwieję wszelkie obawy, którymi podzielił się ze mną na wczorajszym spacerze.

Kookchim jeszcze spał, kiedy zacząłem poruszać się po mieszkaniu, i raczej nie miał zamiaru wstawać, tak samo jak jego starszy tatuś. Dlatego w towarzystwie telefonu zjadłem szybkie śniadanie, a następnie umyłem się i ubrałem. Choć tuż przed wyjściem, kucnąłem przy łóżku, na którym leżał mój śpiący ukochany i złapałem z uśmiechem jego małą dłoń. Chłopak od razu zareagował na taki dotyk, oczywiście przez sen, przekręcając niespokojnie głowę i marszcząc brwi. Domyśliłem się, że coś go musi męczyć, więc moje usta zaraz złożyły delikatny pocałunek na jego skroni, a następnie prosto na policzki, co sprawiło, że ta pojedyncza zmarszczka między jego brwiami zniknęła.

- Za niedługo do ciebie wrócę, kochanie. Miłego dnia – wyszeptałem, jakoś tak wyjątkowo mocno nie chcąc go dzisiaj zostawiać.

Może sobie odpuszczę te zajęcia...? Nie! Cholera, Jeon Jeongguk, ledwo to zaliczyłeś we wrześniu, nie kombinuj po raz kolejny!

Westchnąłem i pochyliłem się, by pocałować jeszcze dłoń mojego męża, jak zwykle w miejscu pierścionka. A tuż po tym, bardzo niechętnie, podniosłem się do pozycji stojącej, złapałem swój plecak i skierowałem do wyjścia.

To tylko niecałe dziewięć godzin. Wytrzymam.

Chyba nadal nie mogłem się przyzwyczaić do tak wczesnego wstawania, właśnie przez rozleniwienie w wakacje i trzeci rok studiów, teoretycznie zapewniający większe luzy. No, oprócz seminarium, na które jeszcze niezbyt chodziłem. Ale na to miałem dużo czasu, poczekają.

Cały dzień trochę przysypiałem. I gdyby nie wyjątkowo gadatliwy dziś Yu, nieraz by mi się dostało za niesłuchanie prowadzących. A przynajmniej stwarzanie pozorów, że ich w ogóle słucham, bo mój umysł w połowie skupiał się na tym co mówi mój przyjaciel, a w drugiej połowie na łóżku i przytulającym się do mnie Jiminie, o którym marzyłem przez wszystkie zajęcia. I naprawdę żałowałem, że jednak opuściłem dziś nasze mieszkanie, bo na japońskim kobieta nie czytała listy.

Dopiero po szesnastej byłem całkowicie wolny, marząc już tylko o domu, którym oczywiście był mój ukochany, razem z naszym Kookchimem. Podróż metrem na pewno jakoś by mi zleciała, bo już przysypiałem, opierając głowę o metalowe rurki po mojej prawej, gdy poczułem jakby ktoś uderzył mnie prosto w klatkę piersiową. Do tego nie pięścią, a nożem. Nożem z tymi cholernie bolesnymi ząbkami.

Kurwa!

Moja ręka automatycznie powędrowała do piekącego miejsca, próbując znaleźć przedmiot, który ktoś musiał mi wbić w skórę, przebijając mostek i docierając prosto do serca. Zęby i oczy od razu się zacisnęły, aby jakoś znieść ten ból, jednak kiedy dłoń nie znalazła raniącego mnie przedmiotu, niczego już nie rozumiałem. Może to dlatego, że nie mogłem w tej chwili logicznie myśleć, właśnie przez ból.

Czułem na sobie czyjeś ręce i słyszałem stłumione głosy ludzi, ale nie byłem w stanie otworzyć oczu i choćby wsłuchać się w jakiekolwiek słowa. Moje myśli krążyły tylko wokół odczuwanego bólu fizycznego, od noża wbitego w moje serce, zamieniającego się w coś zaciskającego wokół mojego szybko bijącego narządu. I dopiero gdy przez kilka sekund dziwna siła zgniatała mi serce, mój umysł sam wyciągnął z tego wniosek. Zwłaszcza gdy po tym zaciśnięciu, uwolnił mnie od wszelkiego bólu, zabierając z nim niestety wszystko. Moje wszystko.

- Jimin – wyszeptałem do siebie, biorąc głębokie wdechy i podnosząc w końcu wzrok na zgromadzonych wokół mnie ludzi. Jednak nie obchodziły mnie ich słowa, ani wyciągnięte telefony i ręce próbujące mnie zatrzymać, gdy poderwałem się z miejsca i ruszyłem prosto do najbliższych drzwi. Wybiegłem z metra, kierując się do schodów, prowadzących na powierzchnię. A przez cały pośpiech, powtarzane imię ukochanego w myślach i lekką panikę, nie mogłem wyłapać emocji, które zaczęły przejmować nade mną kontrolę.

W minutę, może dwie, dotarłem pod odpowiedni blok, szybko wpisując kod i tak samo szybko pokonując schody prowadzące na nasze piętro. Drżącymi rękoma zacząłem otwierać drzwi, nawet nie chcąc się domyślać co spowodowało u mnie taki ból. Ale wiedziałem, że mój ukochany jest w niebezpieczeństwie.

- Wypadek... To zapewne wypadek. Potknął się i... – Zamilkłem, gdy po wejściu do mieszkania, zastałem mojego męża na podłodze, z Kookchimem skomlącym cicho i liżącym jego policzek.

Moje oczy zarejestrowały kilka przedmiotów rozrzuconych przy brązowowłosym. Łyżkę, zapalniczkę, moje pudełko na używki i wysypane z niego wszystkie rzeczy. Ale najważniejszym z nich była strzykawka - opróżniona i leżąca w lekko rozłożonej dłoni Jimina.

Początkowo nie wiedziałem co zrobić, czując jak uginają się pode mną kolana i po prostu na nie padam, nie przejmując się bólem spowodowanym tak gwałtownym spotkaniem moich kolan z panelami. Jednak im dłużej przyglądałem się leżącemu chłopakowi - mojemu słońcu, szczęściu, mężowi, ojcu moich przyszłych dzieci, mojej bratniej duszy, z którą zaplanowałem już całą przyszłości, zmusiłem się do otrząśnięcia z szoku, by pokonać szybko ostatnie dzielące nas metry.

Moje ruchy stały się żywsze, a myślenie bardziej klarowne, gdy już dotknąłem jego dłoni, wyrzucając z niej strzykawkę. Musiałem coś powiedzieć, nawiązać z nim jakikolwiek kontakt, dlatego po przeniesieniu dłoni na ramiona starszego i lekkim potrząśnięciu go, wyszeptałem kilkakrotnie jego imię.

Jiminnie, Jiminnie, Jiminnie, było jedynym co potrafiłem w tej chwili wypowiadać, patrząc w jego twarz. Szok i niedowierzanie, znów zamieniły się w panikę. Nie miałem pojęcia co robić, bo ból, który poczułem w metrze mnie zdezorientował. I przez to dopiero po ponownym otrząśnięciu się z tych emocji, zacząłem sprawdzać puls, na ręce i na szyi. Nic.

Odchyliłem szybko jego głowę, kładąc obie dłonie na jego klatce piersiowej, by wraz z pierwszymi łzami, rozpocząć reanimację.

- Kocham cię. Nie możesz mnie zostawić – oznajmiłem, choć nie wiedziałem komu, czując nagle złość - na siebie i na niego. Bo po co wyszedłem dzisiaj z mieszkania? I po co Jiminnie w ogóle dotykał tego pudełka? – Bratnie dusze nie mogą być same. Nie mogą być same, Jimin! – kontynuowałem, nie przerywając rozpoczętego masażu serca i niestety nie mogąc przy tym powstrzymać płynących po moich policzkach łez, jakbym czuł, że mimo wszystko robię to zupełnie niepotrzebnie. – Jimin! Jimin... Popatrz na mnie! Odpowiedz mi! Powiedz coś! Słyszysz?! Hyung! Hyung... – Pochyliłem się nad jego ciałem, by wprowadzić powietrze do płuc starszego, dotykając swoimi ustami jego nieco chłodnych warg.

Nie miałem pojęcia ile czasu upłynęło i ile razy tak naprawdę powtarzałem cały zabieg. Pięć, sześć razy, może nawet więcej niż dziesięć, aż w końcu tak jak pragnąłem tego tuż po przebudzeniu - wziąłem go w swoje ramiona, siadając na podłodze, by móc trzymać go blisko siebie, wtulając zapłakaną twarz w jego włosy. Chciałem być przy nim blisko tak długo jak mi na to pozwolą. Tak długo jak moje serce nie jest w stanie pogodzić się z emocjami, które z każdą sekundą zastępowały miejsce szczęścia, nadziei i miłości, pozostawiając pustkę. Na którą może zasłużyłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top