24 - Unspoken words
To już przedostatni rozdział, ale będzie OOK, don't worry :)
BoboJMnagifkuawwwdopieroterazzauważyłamawww
5000 słów :D
~~~~~~~~~~~~
Jimin:
Życie jako małżeństwo wcale się jakoś szczególnie nie różni od tego, jak wyglądało przed ślubem. Mam na palcu dodatkowy pierścionek, mogę nazywać moją bratnią duszę moim mężem, ale generalnie nie ma dużych zmian. No, przynajmniej z pozoru, bo sposób myślenia zmienia się dość mocno. Przede wszystkim nie mogę przestać się cieszyć, że jesteśmy już formalnie rodziną. Sama ta świadomość mi wystarczała, abym rano budził się obok mojego Jeongguka z szerokim uśmiechem. Poza tym kochałem nasze małe, codzienne rytuały, gdy budziłem go zapachem śniadania, gdy braliśmy wspólny prysznic, niejednokrotnie zakończony seksem, albo gdy po prostu zasypialiśmy w swoich ramionach.
Nasz mały Kookchim nie urósł za bardzo, wciąż pozostając naszą uroczą kulką, wnosząc jeszcze więcej radości. Wszystko było jak w najpiękniejszym marzeniu. Oczywiście naszą ulubioną rozrywką pozostał seks, to się stanowczo nie zmieniło. Uwielbiałem bliskość jaką dawał mi Jeonggukie i korzystałem z tego najczęściej jak się dało. Czasem współczułem naszym sąsiadom, no ale co zrobię, że mój seksowny mąż tak na mnie działa, że mogę mu jęczeć całą noc? Oczywiście nadal eksperymentowaliśmy z różnymi rzeczami, a pewnego dnia Jeongguk wspomniał, że chciałby przejść do nieco ostrzejszej zabawy. I to bardzo dosłownie, gdyż zaproponował zabawę z nożem. Muszę przyznać, że trochę mnie przeraziła ta propozycja i z tego powodu poprosiłem Jeongguka o możliwość przemyślenia tego, a także ewentualnego przygotowania się psychicznie. Nie rozumiałem dlaczego miałoby go podniecać rozcinanie mojej skóry, ale kochałem go przecież. I to był chyba najmocniejszy argument, by ostatecznie podjąć decyzję brzmiącą: „Tak".
Plan mojego ukochanego postanowiłem wcielić w życie dopiero w niedzielę, aby móc później odpocząć i trochę wyleczyć ewentualne uszkodzenia. Od rana zająłem się bardziej przyziemnymi sprawami, jak zrobienie sprawunków na mieście, przygotowanie obiadu oraz posprzątanie. Jeonggukie trochę mi pomagał, między innymi wyprowadzając naszego synka na spacer, czy wycierając kurze, co było bardzo kochane z jego strony. A wieczorem, gdy już zasiedliśmy na kanapie, aby trochę odpocząć i w spokoju wypić herbatę, postanowiłem zacząć temat, do którego zbierałem się od kilku godzin.
Odstawiłem kubek i powoli przesunąłem się na kolana mojego męża, obejmując go przy tym za szyję.
- Jeonggukie... Możemy...? – zacząłem mocno niepewnie i musiałem przyznać sam przed sobą, że zabrakło mi odwagi na dokończenie tego pytania.
Poczułem, jak silne dłonie młodszego obejmują mnie w pasie, przez co moje policzki zrobiły się jeszcze gorętsze.
- Co takiego możemy, Minnie? – zapytał łagodnie, z delikatnym uśmiechem, patrząc prosto w moje oczy tymi swoimi ślicznymi paczałkami.
Nie pomagasz! To rozprasza mnie jeszcze bardziej!
Przymknąłem powieki, biorąc głębszy oddech, aby móc sformułować moje myśli. I aby dodać sobie odwagi, na chwilę złączyłem nasze usta w przyjemnej pieszczocie.
- Czy możemy dzisiaj zabawić się z nożem? – wyszeptałem, gdy już ukryłem głowę w jego szyi, zawsze czując się tam najbezpieczniej.
- Dzisiaj? – zapytał zaskoczony chłopak, najwidoczniej nie spodziewając się mojej prośby w tym temacie. – Na pewno mój kotek jest gotowy? – szepnął, przejeżdżając dłonią po moich włosach, przeczesując je przy tym.
- Tak. Chcę chociaż spróbować – przyznałem cicho, chwytając ostrożnie jego dłoń, aby móc spleść z chłopakiem palce. Moja łapka była tak mała w porównaniu z tą jego...
- To załóż coś, czego nie lubisz, a ja przygotuję narzędzia – zadeklarował natychmiast mój przystojny mąż, na co dostał ode mnie buziaka w policzek i ruszyłem już do szafy, aby wyjąć z niej jakąś białą, porozciąganą koszulkę, w której sypiałem, oraz spodenki, które i tak miały wylądować w koszu, bo posiadały już za dużo dziur w nogawkach.
Kątem oka obserwowałem jak mój mąż podnosi się z kanapy, aby móc ją rozłożyć, a następnie podchodzi do naszego magicznego pudełka, w którym trzymaliśmy potrzebne nam zabawki do tych bardzo niegrzecznych rozrywek. Wyciągnął potrzebne mu rzeczy i ułożył je na szafce obok mojego kubka z herbatą, po czym zakrył kawałkiem czarnego materiału.
- Jak się dzisiaj czujesz, Jiminnie? Żadnych stresów? Smutku? Zmęczenia? – zaczął wypytywać, w międzyczasie pozbywając się swojej koszulki, aby zostać jedynie w spodniach dresowych.
- Nie, wszystko jest w porządku. Ufam ci, kochanie – zapewniłem, naprawdę nie martwiąc się o to, czy potrafi się mną prawidłowo zająć. Jedyne, co wzbudzało mój strach, to fakt ostrego przedmiotu znajdującego się za blisko mojej skóry.
Gdy byłem już gotowy, młodszy podszedł do mnie od tyłu i złapał nagle za biodra, przez co podskoczyłem, w ogóle się tego nie spodziewając. Serce waliło mi jak oszalałe ze strachu.
ON CHCE MNIE PRZYPRAWIĆ O ZAWAŁ SERCA.
Palce tylko mocniej zacisnęły się na moich bokach, a miękkie usta wylądowały na mojej szyi, delikatnie ją łaskocząc przy pocałunku.
- Oj, kitten... i ja mam ci przystawić nóż do gardła? – zapytał rozbawiony, ale byłem na tyle zdeterminowany, aby się tym nie przejąć.
Chcę ci sprawić przyjemność, naprawdę.
- Dam sobie radę – zapewniłem, lekko naburmuszony przez to jego zachowanie, chociaż na mojego męża i tak nie mogłem się za długo gniewać, zaraz posyłając mu szczery uśmiech.
- To na łóżko i czekaj grzecznie na swojego oprawcę – zarządził chłopak, posyłając mi półuśmiech, a gdy ruszyłem w tamtą stronę, klepnął mnie jeszcze delikatnie w pośladek, a w mojej głowie od razu włączył się neon z napisem: ,,JESZCZE".
Powstrzymałem się jednak, cofając na moment, aby móc jeszcze sprezentować Jeonggukowi szybkiego buziaka w policzek, po czym uciekłem już na łóżko.
- Oczy na sufit, nie waż się mnie obserwować – rozkazał młodszy, a ja grzecznie go posłuchałem, nie ruszając głową ani o milimetr. – Safeword?
- Czarny – odparłem pewnie, pozwalając młodszemu na przygotowanie się w spokoju na nasz dzisiejszy wieczór.
Usłyszałem tylko, jak używa jakiegoś dezodorantu albo czegoś w tym stylu, a po chwili znalazł się już nade mną, trzymając nóż - o zgrozo! - W ZĘBACH.
Przełknąłem głośno ślinę, czując jak momentalnie mam dreszcze. Wystarczy, że ostrze wyślizgnęłoby się młodszemu z ust i już miałbym zranioną twarz, kto wie w jak wielkim stopniu.
Moja panika raczej nie uszła jego uwadze, gdyż mój mąż zmarszczył brwi, powoli wyjmując nóż z ust, zabierając go na materac przy moim boku.
- Mam naprawdę strachliwego kotka. Boisz się mojej głupoty czy nieostrożności? – zapytał, siadając na wysokości mojego krocza, przez co się nakręciłem. Do momentu, w którym nóż znów nie wylądował między jego zębami.
MÓJ SKARB JEST W NIEBEZPIECZEŃSTWIE.
- Raczej mojego pecha – mruknąłem, starając się jakoś ogarnąć mój przyspieszony oddech, aby w ten sposób się uspokoić.
Jednak to nie był koniec atrakcji, gdyż Jeonggukie sięgnął po przygotowaną opaskę, a następnie po kajdanki. Obydwie rzeczy pokazał mi, ważąc je w rękach, przez co rozumiałem, że każe mi dokonać wyboru.
- Wolę widzieć, co się dzieje – stwierdziłem szybko, nie mogąc się powstrzymać. Nawet jeśli młodszy lubił odbierać mi zmysł wzroku, aby wyostrzyć inne, w tej sytuacji za bardzo bym się bał, pewnie nie wahając się z użyciem naszego specjalnego słowa. A naprawdę nie chciałem znów tego robić, aby mój ukochany nie czuł się rozczarowany moim zachowaniem. – Kajdanki są w porządku – dodałem, widząc że nadal nic z nimi nie robi. – Jestem gotowy, Jeonggukie. Nie wahaj się.
Czarna opaska znowu zniknęła z mojego pola widzenia, ale metalowa zabawka uwięziła moje ręce, jak zawsze zaczepiona o rurę. To jednak sprawiło, że moje oczy znów zrobiły się większe ze strachu, bo nóż ponownie zawisnął nad moją twarzą. W dodatku ten mój wariat chyba chciał coś powiedzieć!
DAJĘ MU DZIESIĘĆ SEKUND NA OGARNIĘCIE SIĘ, BO JAK NIE, TO NAPRAWDĘ UŻYJĘ TEGO SŁOWA, ALBO ZABIERZE MNIE POGOTOWIE PRZEZ ZAWAŁ.
Młodszy w końcu zrozumiał, że takie żarty mnie nie bawią i odsunął się, wracając do poprzedniej pozycji. I przez chwilę przyglądał mi się w milczeniu, by ostatecznie wyjąć ostrze spomiędzy zębów.
- Are you afraid of me, little kitten? – zapytał spokojnie, zbliżając się z nożem do mojego krocza.
Jeśli spróbuje je choćby delikatnie naciąć, przysięgam że urwę mu jaja. Zobaczymy, komu będzie do śmiechu!
Starałem się leżeć maksymalnie nieruchomo, aby przez jakiś mój ruch nie sprowadzić na samego siebie nieszczęścia, i po prostu przyglądałem się poczynaniom mojego męża. Chwycił on za materiał białej koszulki i powoli zaczął ją rozcinać, demonstrując mi jednocześnie, jak ostrym narzędziem w tej chwili dysponuje. Ledwo ostrze przestało dotykać materiału, a nagle znalazło się tuż przy moim gardle. Bałem się nawet przełknąć ślinę.
Czy tu jest tak gorąco, czy po prostu zaraz zemdleję?
Uśmiech psychopaty, który zagościł na wargach młodszego, wcale mi nie pomagał.
- Takie kotki jak ty, zasługują na trochę strachu – stwierdził, na co przestałem powstrzymywać się od płaczu, chcąc w ten sposób choć trochę pozbyć się buzującego we mnie napięcia.
Mimo całego strachu, bezgranicznie ufałem mojemu mężowi, dlatego pozostałem nieruchomy. Zwłaszcza, gdy chłopak przekręcił ostrze i zaczął nieostrą stroną znaczyć ścieżkę na mojej skórze w okolicach gardła.
- Jeden niewłaściwy ruch, kochanie, i... - szepnął mi prosto do ucha, śmiejąc się zaraz po tym cicho, przechodząc z nożem na obojczyki. Obraz, który do tej pory widziałem, zamazał się, gdyż łzy przysłoniły mi widok, a płytki oddech co chwilę więzł w gardle. – Rozciąć głębiej? – zapytał, przez co na moment trochę zgłupiałem.
Naciął mnie? Kiedy?
Nic mnie nie bolało, ani nie piekło, przez co czułem się zdezorientowany.
Powinienem chyba poczuć, prawda?
- N... nie wiem. Nic nie poczułem... - przyznałem niepewnie, kompletnie nie wiedząc, jak się zachować .
- Hmmm... - Jeongguk przesunął się nieco wyżej, a jego wolna dłoń wylądowała na moich oczach. Nie chciałem nawet protestować, za bardzo będąc sparaliżowany strachem. Czułem tylko, jak ostrze znów dociska się do skóry, jednak nie zostawiało piekącej rany, której się spodziewałem.
Czyżby nadal rysował na mnie drugą stroną noża?
- Nie bój się, zaboli tylko troszeczkę – zapewnił, choć ton psychopaty nie był najlepszą opcją, aby brzmiało to przekonująco.
Zacisnąłem pięści i usta, z całej siły trzymając ciało w stanie kamienia, choć najchętniej zabrałbym mu to niebezpieczne narzędzie i rzucił je gdzieś daleko. A póki co musiałem znosić chłód metalu, modląc się o bezpieczny finał tej zabawy.
Wzór szedł od moich obojczyków do obkolczykowanych sutków, które poczuły się przyjemnie popieszczone tym ostrzem. Słuchałem cichego śmiechu młodszego, który w końcu postanowił cofnąć rękę z mojej twarzy. Ale przeniósł ją na moją szyję, choć to i tak było bardziej komfortowe od odbierania mi wzroku.
Grzecznie czekałem na rozwój sytuacji, milcząc i powtarzając sobie w myślach, że ostatni raz godzę się na ten rodzaj rozrywki. Kosztował mnie zbyt wiele nerwów, a przecież na co dzień miałem ich wystarczająco dużo...
Nóż nadal kreślił jakiś niezrozumiały dla mnie wzór i powoli zmierzał coraz niżej, aby w końcu dotrzeć do linii spodni. I tam się zatrzymał.
- Nie ruszaj się. Ani o milimetr – uprzedził mnie mój Jeonggukie, po czym powoli zaczął rozcinać przeszkadzający nam materiał.
ZA DROGI SPRZĘT MASZ PRZY OSTRZU, BYM SPRÓBOWAŁ.
I chyba młodszy w końcu zrozumiał, że ciągłe podsycanie mojego stresu, nie jest dobrym pomysłem, gdyż zajął się tym, co tygryski lubią najbardziej. Wziął mojego penisa między te piękne wargi, a mi od razu zrobiło się lepiej.
Tylko nie przerwij w najlepszym momencie, kochanie...
Jeongguk:
Cała nasza zabawa polegała właśnie na straszeniu, przez które miałem wywołać w moim ukochanym nie tylko te negatywne emocje, a również podniecenie. Niestety nie widziałem, aby tak to na niego działało. I może powinienem tuż po pierwszych obserwacjach porzucić ten pomysł i przejść do czegoś delikatnego. Ale zauważyłem tę determinację mojego kotka, który chyba chciał mnie zadowolić. A dopóki nie słyszałem z jego ust naszego safewordu, nie było potrzeby przerywania tej praktyki. W końcu obaj się na to zgodziliśmy, do tego Jiminnie sam wyszedł z inicjatywą, co było dość nietypowe jeśli chodzi o zabawy z zakresu edge playu. Ostatnio co najwyżej o nich wspominał, ale o nic poza klapsami, nagrywaniem kolejnych sekstaśm - których swoją drogą mieliśmy już sporo - oraz uprawianiem nieco brutalniejszego seksu, nie prosił. Dodatkowo sam byłem cholernie nakręcony tym wszystkim. Nie uważałem się za psychopatę, bo nie na tym to polegało, ale po prostu władza jaką miałem nad jego ciałem w tym momencie, wydając rozkazy, obserwując jak na nie reaguje i jak stara się podporządkować mojej woli, nawet pomimo strachu, naprawdę mnie podniecała. Zazwyczaj mimo wszystko mi psocił i pozwalał sobie na bycie niegrzecznym, a teraz... nie mógł tego robić. Nie mógł robić niczego, musząc słuchać każdego mojego słowa i nie pozwalać swojemu ciału na gwałtowne reakcje.
Naprawdę obawiałem się manewrowania nożem przy jego gardle, bo po tym początkowym wystraszeniu, jeszcze pod szafą, gdy się przebierał, widziałem że może być z taką zabawą ciężko. Dlatego ciągle sunąłem po jego ciele drugą stroną noża, tą ostrą częścią mogąc co najwyżej uszkodzić swoją rękę, gdyby Jiminnie nagle się frygnął. Choć na szczęście to nie nastąpiło i poniekąd mogłem odetchnąć z ulgą, postanawiając dać mu krótką przerwę, nieco przyjemniejszą i dającą nam ochłonąć. Bo już i tak mój kotek wystarczająco najadł się strachu. Teraz role miały się odwrócić, jednak jego tatuś miał skonsumować coś zdecydowanie bardziej smakowitego.
Tak jak powoli i ostrożnie rozcinałem koszulkę Jimina, ćwicząc już kiedyś kilka razy takie działania, aby oczywiście być przygotowanym, tak samo delikatnie zająłem się rozcinaniem jego spodenek razem z bielizną, utrzymując przy tym ten sam niebezpieczny półuśmiech, który towarzyszył nam od rozpoczęcia tej praktyki.
Nie chciałem go już przyprawiać o zawał, dlatego przełożyłem nóż do jednej ręki, ukrywając go po nią i trzymając za uchwyt, aby jego metalowa część mogła przylegać do mojego ciała, uniemożliwiając w ten sposób zranienie mojego kotka, nawet gdyby nagle się poruszył. Drugą ręką ściągnąłem strzępy rozciętych ubrań, odrzucając je i zamieniając na swoje paznokcie, którymi przejechałem po delikatnej skórze mojego męża, koło na wpół twardego penisa.
Nie bój się, pięknoto, tatuś wynagrodzi ci ten strach.
Moje oczy tylko przez chwilę podziwiały jak reaguje ciało starszego na moje paznokcie, którymi zbliżałem się do jego jąder, zaledwie o nie zahaczając. Bo zaraz podniosłem swoje specjalnie wyćwiczone, intensywne spojrzenie, na jego twarz. Chłopak patrzył na mnie, ale tylko przez chwilę, odwracając wzrok jak tylko zacząłem mu się przyglądać. Najwyraźniej wczuł się w swoją postać, nawet jeśli próbowałem z tym nie przesadzać, nie mając zamiaru zmuszać jego mózgu do przywoływania jakichkolwiek przykrych zdarzeń. Nadal niczego nie pamiętał i naprawdę nie chciałem mu tego przypominać.
Upewniłem się, że nóż w mojej ręce jest dobrze umiejscowiony, po czym pochyliłem nad jego kroczem, pomagając sobie drugą ręką w złapaniu penisa starszego i podniesieniu go do góry. Specjalnie nie pomagałem mu w całkowitym podnieceniu, woląc zrobić to ustami, do których nabrałem jak najwięcej śliny, by zaraz wziąć między swoje wargi tego jeszcze nieco giętkiego penisa.
Uśmiechnąłem się, korzystając z mojej podzielnej uwagi, dzięki której zacząłem początkowo ssać męskość mojego męża i przy tym obserwować jego twarz, nie mając problemów ze skupieniem na obu czynnościach, czerpiąc z nich taką samą ilość przyjemności.
Jiminnie nie smakował już tak dobrze jak kiedyś, zapewne przez zioło, które paliliśmy dość często, ale przyzwyczaiłem się do tego nowego smaku, również uznając go za idealny i rozkoszując się nim przy każdym zassaniu i poruszeniu na całkowicie twardym już penisie.
Starszy zaciskał dłonie uwięzione przez kajdanki, zamykając oczy i jęcząc co jakiś czas przez zapewnianą mu rozkosz. Znał już dobrze moje techniki i wiedział z czym się wiąże taki lodzik, zwłaszcza gdy jakiś czas temu ukarał mnie za niewinną pomyłkę powiązaną z jedną ze znajomych, i kazał robić sobie loda codziennie przez tydzień. I może i byłem dominujący w naszym związku, ale kiedy chciał, to przed nim klękałem, doprowadzając do kolejnego orgazmu. Po prostu za bardzo lubiłem oglądać mojego dochodzącego kotka, zwłaszcza gdy był na mnie zły i trochę mną poniewierał. Chyba powoli zaczynał mnie takimi zachowaniami przekonywać do zmienienia zdania na temat switcha. No w sumie najwyższa pora otworzyć się na nowości w naszym związku.
Nie mogłem powstrzymywać się od komentarzy, które same formowały się w mojej głowie, a widząc jak mojej pięknocie jest dobrze, powoli oderwałem się od jego penisa, oblizując usta i przełykając lekko słonawą ślinę.
- Mmmm. Mój kotek jak zwykle słodko smakuje – zauważyłem, nie mając zamiaru przestawać chwalić jego smaku, nawet jeśli odrobinę się zmienił.
Zaraz oczywiście powróciłem do pochłaniania jego męskości, poruszając się na niej kilkakrotnie i wydając ciche odgłosy zadowolenia. Choć długo to nie trwało, bo zauważyłem, że mój kotek nadal jest spięty.
- Rozluźnij się, Minnie – poprosiłem, puszczając jego penisa, aby pogłaskać go po biodrze i zapewnić, że nic mu już nie grozi, bo na razie przeszliśmy do przyjemności.
- Mogę się ruszyć? – zapytał w końcu cicho, a moje usta już powróciły na samą główkę, ssąc ją i liżąc, aby w międzyczasie wymruczeć: „Yhym", nie chcąc niczego przerywać.
Chłopak podkurczył odrobinę nogi, raczej ufając, że nie wpadnę nagle na pomysł, by dołączyć do tego wszystkiego nóż. Na razie chciałem skupić się tylko na doprowadzeniu go do orgazmu, po którym może będzie mniej strachliwy i odnajdzie w tym te same emocje, które mi towarzyszyły.
Kilka szybkich ruchów głową i umiejętnych kombinacji, włączających w to wszystko język, i znów na chwilę się odsunąłem, podnosząc na niego pełne pożądania spojrzenie. Bo cholernie już marzyłem, aby odwrócić go i w niego wejść, czując jak przez knife play i seks oralny, mój penis stał się całkowicie twardy.
- Przyjemnie? Mam nie przestawać? – wymruczałem, przyglądając jego spoconej już twarzy z przymkniętymi powiekami i rozchylonymi ustami, nie przestając przy tym jeździć dłonią po jego śliskim przez moją ślinę członku.
- T... tak... - zapewnił, wypychając odrobinę biodra, jakby sam chciał pieprzyć moją rękę, czemu w innych okolicznościach nie miałbym nic przeciwko. Ale teraz pragnąłem czegoś innego.
- Chcę cię poczuć głęboko w swoim gardle, kochanie – zapowiedziałem, znów się pochylając, by tym razem już niczego nie przerywać i natychmiast wziąć między usta prawie całego penisa mojego męża.
Deep-throating od zawsze było jednym z moich ulubionych sposobów zadowalania partnera. A Jiminniemu robiłem to jeszcze częściej niż poprzednim randomom, wiedząc że bardziej na to zasłużył.
Mruczałem, sprawiając że starszy odczuwał dodatkową przyjemność, płynącą z powstających w ten sposób wibracji. I chyba byłem w tym już naprawdę doświadczony, bo niewiele wystarczyło, abym poczuł jak ciało Jimina nieco się spina, a zaraz po tym jego penis dostarcza mi pożywienia, o którym wcześniej myślałem.
Nie mogłem uniknąć połykania, nawet gdybym chciał, bo inaczej na pewno bym się tym zakrztusił, a to nie pasowało do takiego profesjonalisty jak ja. Zresztą, smak jego spermy naprawdę bywał słodki, co teraz też mogłem wyczuć, może trochę słabiej, ale jednak.
Starszy oddychał ciężko, kiedy jego ciało rozluźniło się po przeżytym orgazmie, a ja specjalnie zostawiłem trochę jego spermy na języku, którą chciałem wykorzystać, zwłaszcza gdy usłyszałem:
- Jeonggukie... pocałuj mnie...
Dotarcie do tych puchowych ust, wywołało mój uśmiech. A przekazanie mu swojego nasienia, sprawiło że szybko pogłębiliśmy ten pocałunek, a mój język jak zwykle cieszył się tym podniecającym mnie kolczykiem.
Dość długo sprawialiśmy sobie taki rodzaj przyjemności. A w międzyczasie nadal uważałem na trzymane ostrze, na razie skupiając na podkreślaniu łączącego nas uczucia, opartego na bezgranicznym zaufaniu i miłości.
A kiedy oderwałem się już od jego ust i otworzyliśmy oczy, nadal się od niego nie odsuwałem, chcąc cieszyć tym ciepłym, ukochanym spojrzeniem mojego męża.
- A... a co z tym nożem? – wyszeptał niepewnie, zapewne przez brak jakiegokolwiek działania i nagłe przejeść do sprawiania mu przyjemności ustami. Ale to miała być tylko przerwa i nagroda za taką uległość i podporządkowanie. Miałem przygotowane coś jeszcze, dlatego zaraz trzymany nóż wylądował na podłodze, a moje ciało znów wycofało się do tyłu, siadając na udach mojego kotka.
Uniosłem się, uśmiechając do niego i przenosząc ręce na jego biodra, by jednym ruchem przekręcić go na brzuch, naprawdę nie mogąc przestać się cieszyć z takiej zabawy.
- Runda druga, Jiminnie. Pobawię się twoimi zmysłami – zapowiedziałem, dając mu klapsa w tyłek, po czym udałem się już do kuchni.
Zabawa z zamrożonym nożem, zapewniała inne doznania - głębsze i może jeszcze bardziej przerażające. Nie tylko sunąłem drugą stroną metalu po jego ciele, a również przetrzymywałem go co jakiś czas w kubełku z lodem, aby Jiminnie naprawdę myślał, że pojawiające się na jego ciele krople, to nie woda, a jego krew. Jednak nie posuwałem się do rozcinania mu ciała, nie widząc w tym żadnej zabawy i przyjemności. Oglądanie go takim posłusznym i grzecznym, w pełni mi wystarczało.
Po całej zabawie, wymasowałem mu dłonie i zapewniłem kilkadziesiąt razy o swojej miłości. A przez długie minuty nie pozwoliłem mu opuścić moich ramion, obsypując pocałunkami i przez chwilę traktując jak swoje prawdziwe dziecko, co miało na celu rozluźnienie go, nawet jeśli trochę się wkurzał, bo odrobinę przesadzałem, jak to ja.
A kiedy w pewnym momencie przeszliśmy do pocałunków, nie mogłem się powstrzymać przed wykorzystaniem jego nagiego ciała, które zaraz przeniosło się na moje kolana, gdy Jiminnie zanurzył w siebie mojego penisa.
Kochaliśmy się niecałe kilkanaście minut, bo Kookchim już nie wytrzymywał tego bezruchu i spokoju, i zaczął nam skomleć, dlatego zlitowaliśmy się nad nim i szybko to dokończyliśmy. A po ogarnięciu swoich ciał i ubraniu w coś ciepłego, zaczęliśmy zbierać się na rodzinny spacer.
Osobiście podjąłem się ubrania ukochanego w grubą czapkę i ogromny szalik, sprawiający że mój mąż w nim znikał. Starałem się przy tym nie rozczulać, próbując zamaskować uśmieszek, ale po założeniu mu rękawiczek i przyjrzeniu się temu uroczemu obrazkowi, przestałem przygryzać wargę i po prostu się wyszczerzyłem.
- So cuddly – skomentowałem to śliczne zjawisko, dając mu buziaka prosto w delikatny policzek, w połowie ukryty w szaliku.
Collect yourself, Jeon Jeongguk!
Niestety nadal się do siebie cieszyłem, gdy zakładałem na szybko swoją skórzaną kurtkę i czarną menelkę, nie czując potrzeby, by dodawać do tego cokolwiek innego. Byłem odporny na zimno, dlatego musiałem po prostu dbać, aby to Jiminnie się nie przeziębił. Zresztą, musiałem wyglądać przy tym cool i manly, aby nikt nawet nie myślał o obczajaniu mojego kotka na ulicy.
Kookchim biegał przy drzwiach, nie mogąc się doczekać aż z nim wyjdziemy, a kiedy zapiąłem mu smycz i podałem ją ukochanemu, ruszyliśmy już na klatkę, zamykając mieszkanie, a zaraz po tym kierując się do wyjścia z bloku.
Jiminnie przekazał mi po drodze jedną rękawiczkę, ale schowałem ją do kieszeni, bo musiałem odpalić papierosa. I dopiero po tym złapałem drugą dłoń ukochanego, aby włożyć ją z tą swoją do kieszeni i ruszyć chodnikiem na nasz spacer.
Niestety czułem i widziałem kątem oka, niezadowolone spojrzenie Jimina. Jakby się jeszcze nie przyzwyczaił, że lubiłem sobie zapalić po takich zabawach. Czasami musiałem. To naprawdę uspokajało.
- Mam stresujący kierunek, kochanie – przypomniałem, rzucając standardowym argumentem, który każdy ode mnie słyszał. Ale nie sądziłem, aby na Jimina podziałał on tak jak na przykład na moją mamę.
Ogólnie o tej porze nie było zbyt wiele ludzi, zapewne przez jesienne, chłodne wieczory. Oczywiście tragedii nie było, jak to na nasz klimat przystało, ale i tak wszyscy woleli siedzieć w domach. Zwłaszcza po zmroku.
- Więc masz zakaz całowania mnie dzisiaj – stwierdził, krzywiąc się przy tym, na co zmarszczyłem brwi, od razu szukając na to jakiegoś rozwiązania.
- Przez jedną fajkę? Przecież umyję potem zęby.
- Tak, przez jedną. Może to cię zmotywuje do rzucenia tego.
Ha, ha, ha. Dobry żart, kochanie.
- Rzucę fajki jeśli Park Jimin polubi obrywanie laskami po swoim tyłeczku – powiedziałem, chcąc wyciągnąć coś naprawdę absurdalnego, na co starszy nie pójdzie. Ale jak zwykle wolał w takiej chwili nagle zmienić zdanie, ówcześnie jeszcze wywracając oczami z uśmiechem.
- Poświęcę się dla wyższych celów.
- Żartowałem oczywiście. It suits me. Bez fajek nie byłbym sobą, Minnie – zauważyłem, biorąc dopiero drugiego bucha, bo na razie byłem zbyt zajęty skupianiem na tej rozmowie, aby w ogóle normalnie palić.
- Będziesz sobą z rakiem płuc – wymruczał mój naburmuszony kotek, który przez takie miny jeszcze bardziej zyskiwał na słodkości. Ty cholero mała. – I nie mów do mnie „Minnie" – dodał, w sumie trochę mnie tym zaskakując, bo do tej pory nawet kiedy czasami użyłem tego przydomku, przemilczał to. Ale oczywiście ja tylko na to czekałem, uśmiechając się do siebie zadowolony.
- Czemu? Tylko jeden tatusiek może? – zapytałem, rozbawiony swoimi słowami. I niestety wywołałem tym kolejny niezadowolony grymas na twarzy Jiminniego.
- Bez takich tekstów. Po prostu nie mam pięciu lat, by tak mnie nazywać.
To tylko jeden powód? Really?
Nie chciałem się z nim o nic sprzeczać, ale jakoś nie mogłem przez to wszystko powstrzymać krótkiego śmiechu, po którym znów się zaciągnąłem, tym razem dłużej, aby zapewnić moim płucom to, na co tak długo dzisiaj czekały.
- A kto kiedyś nadużywał tego przesłodzonego „Kookie", hmm? – przypomniałem z uśmiechem, nie będąc o to zły, co pokreśliłem przez wyciągnięcie naszych dłoni z kieszeni mojej kurtki i ucałowanie tej Jimina.
- Bo ty jesteś mój słodki Kookie – stwierdził jakimś takim uroczym głosem, wtulając się nagle we mnie, przez co natychmiast odsunąłem od nas trzymaną fajkę, puszczając jego dłoń, by objąć mojego przytulasa.
- Nie kupisz mnie swoim aegyo. – Zaśmiałem się, przenosząc wzrok z jego włosów na wpatrujące się we mnie oczy, które dokładnie widziałem dzięki zapalonym lampom ulicznym.
- Jak to nie? – Jimin najwyraźniej chciał podkreślić jaką ma władzę nade mną, bo zaraz oprócz tych uroczych, patrzących się na mnie oczu, musiałem jakoś znieść słodkie minki, które zaczął mi fundować. – Przecież mój Kookie mnie za nie kocha – dodał, kiedy moja twarz starała się pozostać niewzruszona na takie akcje. Ale jak zwykle wszelkie próby zakończyły się całkowitym fiaskiem, bo usta same wyrwały się do przodu, dając mu całusa w stworzony przez starszego dzióbek.
- Bo mój Minnie jest przy tym zbyt uroczy – zauważyłem, przez takie działanie oczywiście sprawiając, że mój kotek chcąc dotrzymać wcześniejszej obietnicy, natychmiast się ode mnie odsunął, niezadowolony.
- Mówiłem, że zakaz pocałunków – przypomniał, chyba próbując zrobić krok do tyłu, przez co mogliśmy zauważyć co w międzyczasie stworzył wokół nas Kookchim, chyba biegając i związując nasze nogi swoją smyczą. I było już niestety za późno na spokojne reakcje, bo Jiminnie stracił przez to równowagę i pociągnął nas do tyłu.
W ostatnim momencie zdążyłem odrzucić trzymanego papierosa, podkładając dłonie pod plecy ukochanego, aby ten upadek aż tak go nie uszkodził. Choć nie mogłem uchronić wszystkiego, słysząc cichy jęk bólu, wydobywający się z jego ust.
Zignorowałem własne uszkodzenia, przekręcając się na bok i siadając na chodniku, by zacząć nas uwalniać ze smyczy naszego dziecka.
- Kookchim! – krzyknąłem na zdezorientowanego zwierzaka, który zapewne nie rozumiał czemu jego tatusiowie leżą na środku chodnika.
- Nie krzycz na niego, Jeonggukie. Wszystko w porządku? – Jiminnie jak zwykle był w takich sytuacjach zbyt łagodny, masując się po głowie, w którą zapewne się uderzył, a to wzbudziło we mnie jeszcze większy gniew.
Zignorowałem na razie pytanie starszego, przejmując od niego smycz Kookchima, przy którym zaraz kucnąłem, sprawiając że tylko czekał aż go puszczę, coś do niego powiem lub coś mu dam.
- Bad boy! Don't hurt your daddies – powiedziałem stanowczo, chyba znów nieświadomie podnosząc głos i wyglądając przy tym na tyle groźnie, by nasze dziecko zaraz położyło się na chodniku, kładąc łapki na nosku, aby zacząć się za nimi ukrywać. A przez takie aegyo obydwie cholery ze mną wygrywały.
- No i jak mamy być na ciebie źli. – Choć to Jiminnie jako pierwszy nie wytrzymał i wziął tego nicponia na ręce, przytulając, nawet jeśli na to nie zasłużył. – Nasza klucha.
Podniosłem się, nie mogąc powstrzymać przy tym uśmiechu, nie tylko po akcji Kookchima, a również po widoku Jimina z naszym puchatym dzieckiem. Nadal nie oglądałem szczypiących mnie dłoni, zaczynając pozbywać się wszelkich drobinek brudu z pleców, nóg i tyłka ukochanego, by dopiero po tym przyjrzeć się jego twarzy zmartwiony.
- Nic cię nie boli, Jiminnie? – zapytałem, dając mu całusa w skroń, aby zrekompensować mu wszelki ból.
- Tylko trochę głowa. Ale nie mocno, więc się nie martw – zapewnił z uśmiechem, choć moja ręka zaraz wylądowała na jego czapce, aby przyjrzeć się, czy nie ma gdzieś śladów krwi. Na szczęście wszystko wyglądało w porządku i założyłem, że będzie z tego po prostu niewinny guz. – Z tobą wszystko ok?
Pytanie starszego oderwało mnie od wykonywanej czynności i zmusiło do spojrzenia na otarte i lekko krwawiące knykcie. Chyba za bardzo się napiąłem przy upadku, bo faktycznie gdy nimi poruszyłem, zabolało trochę mocniej.
- Cool! Będę się chwalił, że walczyłem – stwierdziłem, patrząc na dobre strony takich uszkodzeń, z których mogłem stworzyć dobrą historyjkę, którą sprzedam moim znajomym.
- Głupek. – Jiminnie jak zwykle użył swojego ulubionego określenia, odkładając już Kookchima na chodnik, by złapać moje dłonie i zacząć je oglądać. – W domu je przemyjemy – dodał, na co posłałem mu uśmiech, kiwając głową.
Nie chcieliśmy się tak szybko wracać, dlatego ruszyliśmy dalej, mijając kolejne budynki i ulice. Okolica nadal była spokojna, jednak nasze dziecko coraz bardziej domagało się puszczenia go i zapewnienia odrobiny swobody. A widząc, że Jiminnie od kilku minut nie odezwał się ani słowem, uznałem to za dobrą okazję do wyciągnięcia z niego sprawy, która go męczy.
Kookchim pobiegł na trawkę przy rzece, jak tylko odpiąłem mu smycz, składając ją i chowając do kieszeni kurtki, a wraz z Jiminem przystanęliśmy na chodniku, obserwując nasze wesołe dziecko.
- Nie boli cię głowa? Może powinniśmy już wrócić? – zapytałem, chyba wyrywając go z jakichś przemyśleń, bo gdy przeniosłem na niego wzrok, przez chwilę wydawał się nieobecny.
- Hmmm? Nie, nie, wszystko w porządku – zapewnił, jednak wyczułem w tym smutek, który jak zwykle mnie zmartwił.
- It's not okay, Jiminnie. – Moja ręka od razu go objęła, przyciągając do boku, aby zaraz po tym przytulić, mając zamiar coś z niego wyciągnąć i jak najszybciej udzielić pomocy, nawet jeśli nie ma to związku z bólem fizycznym. – To przez ten upadek? Czy wcześniejszą zabawę? A może coś na kursie? – Usiłowałem zgadnąć, kładąc chłodną dłoń na jego policzku, by przekręć jego głowę w swoją stronę i móc patrzeć w te ciemne, nieco zmartwione oczy.
- Chyba po prostu jestem za bardzo zestresowany. Zacząłem się zastanawiać, jak będzie wyglądać nasze życie i martwię się o przyszłą pracę i żebyśmy dostali dzieci pod opiekę – wyjaśnił, wzdychając przez te słowa, a moje brwi przez chwilę powędrowały ku górze. – Powinienem już jakąś znaleźć. W końcu ten kurs nie zajmuje dużo czasu, a powinienem zarabiać.
- Damy sobie radę. Mamy wsparcie rodziców, kochanie. A adopcją będziemy się martwić za trzy lata – zauważyłem z łagodnym uśmiechem, dając mu kolejnego zakazanego całusa, przez który tym razem nie uciekł ode mnie. – To że możemy być razem, powinno być w tej chwili najważniejsze – dodałem, sięgając do jego odkrytej dłoni, by pocałować prosto w pierścionek. Oczywiście liczyłem, że swoimi słowami choć trochę go uspokoję. A widząc jak kiwa głową, powróciłem do obejmowania go.
- Przepraszam, że cię martwię.
- Niczym mnie nie martwisz – zapewniłem, znów całując go w skroń, a następnie w lekko okryte czoło, jak zwykle ciesząc się, że to Jiminnie jest mi przeznaczony, co doceniałem nawet podczas tak trywialnych czynności jak spacer z naszym dzieckiem. – Masz mi wszystko mówić, kitten, żebyśmy mogli o tym porozmawiać i rozwiać twoje obawy, ok?
- Dobrze. Obiecuję – oznajmił, zaraz się we mnie wtulając, dzięki czemu mogliśmy zakończyć tę rozmowę i przejść do zabawiania naszego biegającego dziecka, które tylko czekało aż jego tatusiowie się do niego przyłączą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top