19 - Blooming rose

Widzicie tego gifka?! ^^ 

Pls, tym razem piszcie ładnie komentarze :< Bo naprawdę jestem ciekawa Waszych opinii etc. ;) Nawet zwykłe "asdihsdiufhd" w niektórych miejscach dużo mi mówi, really :D

~~~~~~~~~~~




Jeongguk:

Rany Jimina powoli się goiły. Nie mogliśmy odpuścić sobie uczelni, zwłaszcza w sesji letniej, dlatego na każdy egzamin lub zaliczenie, podwoziłem mojego ukochanego, zapewniając mu komfortowe dotarcie na uczelnię. Mój kujonek i tak miał mniej przedmiotów ode mnie, dzięki czemu szybciej mu ze wszystkim poszło. I o wiele łatwiej. Główne egzaminy z PNJA bez problemu zaliczyłem, ale gramatyka opisowa, lektorat z japońskiego i literatura angielska, zostały mi na wrzesień. Baba specjalnie zaprosiła sobie jakąś praktykantkę do pilnowania nas na egzaminie i nawet zagadywanie do tej dziewuszki, nic nie dało, bo ciągle kogoś upominała. Dlatego poddałem się po piętnastu minutach siedzenia i uśmiechania do naszej „kochanej" prowadzącej, po czym wyszedłem z auli jako pierwszy, pociągając za sobą kolejne osoby, tak samo wkurwione na nieczyste zagranie tej babki. Zazwyczaj siedziała i miała nas gdzieś. I tym bardziej nikogo nie zapraszała na egzaminy! Jednak nie załamywałem się, miałem jeszcze wrzesień, wszystko pozaliczam.

Na razie w wolnym czasie jeździliśmy z Jiminem po mieszkaniach, szukając dla nas jakiejś niewielkiej kawalerki. Chłopak upierał się przy czymś droższym, mówiąc, że jego rodzice nam pomogą, ale nie mogłem pozwolić, aby jeszcze oni na mnie hajs wydawali, dlatego znaleźliśmy coś taniego.

Jiminnie w końcu udał się do mojej mamy z podziękowaniami i kwiatami za wysłanie mnie po odebranie dla niej książki. Oczywiście poszedłem tam z nim, wykorzystując tę wizytę do oznajmienia jej o naszych zaręczynach. Kobieta nie była tym zdziwiona, nawet się lekko uśmiechnęła, chyba uświadamiając sobie, że nic już na to nie poradzi i musi zaakceptować Jimina. Szczególnie kiedy był w takim stanie. Te wszystkie rany tłumaczyliśmy pobiciem, i tylko Taehyung znał całą prawdę, podobnież wypłakując litry łez nad losem swojego przyjaciela. Dlatego i przy mojej mamie utrzymywaliśmy trochę zakłamaną wersję wydarzeń, która wywołała trochę współczucia i na pewno łatwiejsze zaakceptowanie mojej bratniej duszy.

Typki, które ośmieliły się skrzywdzić Jimina, po tak wielu dowodach w postaci zeznań barmana, ofiary, moich, a nawet ochroniarza, dodając do tego inicjały widniejące na moim boku i wszelkie rany mojego ukochanego, wylądowali w więzieniu. Trochę im się tego uzbierało, razem z jakimś posiadaniem narkotyków i kilkoma mandatami. A że nasze prawo nie bawiło się z gwałcicielami, zwłaszcza gdy za jedynym razem raniło się dwoje ludzi, poszli siedzieć na dwanaście lat, unikając w ten sposób kary śmierci, wymierzonej oczywiście przeze mnie.

Przez całe dwa tygodnie przed wprowadzeniem się do nowego mieszkania, nie było mowy o seksie. Nie chciałem zmuszać Jimina do niczego, po prostu o tym zapominając i starając się nim opiekować. On również to robił, trochę przesadnie, bo jednak moje pięć ran po „zdradzie", szybko się goiło i to Jiminnie zasługiwał na większą uwagę. Ale jak już się zdążyłem przekonać, to naprawdę uparty osobnik i musiałem mu pozwolić na zmienianie mi opatrunków, a później na smarowanie tego jakąś maścią, dzięki której teraz już prawie w ogóle nie było widać tych śladów.

Siniaki i rany na ciele mojego kotka, odebrały mu dużo pewności siebie. Widziałem, że wstydził się przede mną rozbierać, do czego go nie zmuszałem, tak samo jak do wszelkich aktywności seksualnych. Zobowiązywało mnie to jednak do prawienia mu jeszcze większej ilości komplementów, płynących prosto z mojego serca, bo nawet te fioletowe ślady i szwy na ciele, nie odbierały mu urody. Nadal był najpiękniejszym facetem na świecie, o zbyt dobrym sercu, zasługującym tylko na szczęście i radość, które starałem się mu zapewnić.

Co prawda raz czy dwa, Jiminnie namówił mnie na seks oralny, oczywiście wykonywany przez niego, chyba myśląc, że jest do tego zobowiązany. Ale nie dopytywałem, pozwalając mu na to dopiero po usłyszeniu, że jemu też to sprawia przyjemność. W końcu naprawdę chciałem, aby był szczęśliwy.

Na samym początku czerwca, zaczęliśmy przewozić swoje rzeczy do nowego mieszkania, teraz tylko mając ze sobą dwie torby. A kiedy zaparkowaliśmy, oczywiście nie pozwoliłem Jiminowi niczego dźwigać, jedną z nich zarzucając sobie na ramię, a drugą biorąc do ręki, aby tuż po zamknięciu samochodu, zaskoczyć go, biorąc na ręce.

Chłopak roześmiał się tylko na moje działania, nie zakazując ich, zwłaszcza gdy ostatnio ciągle się nim zajmowałem i zdążył do tego przywyknąć.

Musieliśmy wdrapać się na pierwsze piętro, ale schody nie były mi już straszne, nawet z takim ciężarem, oczywiście w postaci dwóch toreb, bo Jiminnie schudł mi przez to wszystko. I obiecałem sobie brać dwie pełne zmiany w pracy, przynajmniej dwa dni w tygodniu, aby zarobić nie tylko na siebie, a również na nasz ślub.

- Mój przyszły mężu, czy jesteś gotów przywitać nasze dziecko? – zapowiedziałem, gdy po kilku schodach spodziewałem się usłyszeć zaraz szczekanie z naszego mieszkania. I nie myliłem się. Nasz nowy piesek, którego przywiozłem tu kilka godzin wcześniej, chyba nas oczekiwał, prosząc o otwarcie drzwi.

Wiedziałem o jakim pupilu marzy mój Jiminnie i wystarczyło tylko wspomnieć o tym mojej mamie, aby ta od przyjaciółki koleżanki, załatwiła mi psa rasy pomsky. Był uroczy i puchaty, dlatego sam cieszyłem się z takiego wyboru, nawet nadając mu już wstępne imię, które mój ukochany mógł oczywiście zmienić.

Szczekanie nasiliło się, gdy włożyłem klucze w drzwi, nadal nie puszczając zaskoczonego Jimina, chyba niedowierzającego w nasze nowe dziecko.

- Naprawdę mamy pieska?! – wykrzyknął, obejmując mnie jeszcze mocniej i całując prosto w usta, przez co przez lekkie zmiażdżenie, ale i tę przyjemną dawkę czułości, musiałem przytrzymać się klamki, aby nie polecieć na bok.

Jiminnie nie dał mi się sobą zbyt długo nacieszyć, zaraz domagając postawienia na podłogę, szczególnie gdy otworzyłem drzwi, a koło moich nóg zaczął biegać radosny, mały piesek, o szarej sierści.

Jak tylko postawiłem ukochanego na panelach, wesoła kulka rzuciła się na niego, domagając pieszczot, które starszy od razu chciał mu zapewnić, zaczynając głaskać i uśmiechać do siebie na widok swojego wymarzonego pupila.

- Jaki słodki! Cześć, słodziaku!

Wyminąłem ich, stawiając dość spore kroki, aby nie uszkodzić mojej małej rodzinki. I dopiero po odstawieniu toreb koło kuchni, zamknąłem drzwi na klucz, ściągając powoli buty.

- Grzybul, lubisz drugiego tatę? Uroczy, no nie? – zwróciłem się do szczęśliwego zwierzaka, obecnie używającego swojego języka do okazania Jiminowi czułości, czego oczywiście nie mógłbym nie skomentować. – Też bym lizał – dodałem z uśmiechem, opierając się o ścianę i oglądając mój skarb z naszym nowym skarbem.

- Grzybul? Jak mogłeś go tak nazwać... - powiedział zaraz Jiminnie, czego oczywiście się spodziewałem, śmiejąc tylko przez jego słowa i nie przestając na nich patrzeć. – Ale jesteś śliczny. Kto jest naszym słodkim pieseczkiem? No kto? – Znów zaczął do niego mówić, krążąc ręką nad jego głową, przez co Grzybul chcąc złapać dłoń Jimina, okręcał się wokół własnej osi, warcząc cicho, co w jego wykonaniu było naprawdę urocze.

- To przejściowe imię. Jestem po prostu blisko z grzybami... I jednego ze sobą przyniosłem – zauważyłem, pokazując na miśka grzyba, który był maskotką naszego pieska. Podniosłem go z podłogi, mając nadzieję, że będzie to jedyne dodatkowe „żyjątko" w naszym mieszkaniu. – Więc Jiminnie... Uważaj, bo coś się tutaj zalęgnie – dodałem, zwracając uwagę pieska na jego pluszaka, którego zaraz rzuciłem do kuchni, aby zainteresowany tym zwierzak, pobiegł do odpowiedniego pomieszczenia i przyniósł swoją zabawkę.

Inteligentny zwierzaczek.

- Nazwijmy go Chimkook – zaproponował Jiminnie, zwracając tym na siebie moją uwagę. Grzybul pozwolił mojej bratniej duszy otrzymać swoją maskotkę, szczekając po tym radośnie, szczęśliwy z takiej zabawy. – Musimy się rozpakować – dodał mój ukochany, zanim jeszcze zdążyłem skomentować nowe imię naszego dziecka. Zresztą, pomimo swoich słów, wziął Grzybula na ręce, przytulając go. – Od czego zaczniemy?

Od odłożenia pieska, Jiminnie.

Uśmiechnąłem się, zatrzymując tę odpowiedź dla siebie, by na razie przytulić moją rodzinkę, zamykając ich w swoich szerokich ramionach, zapewniając w ten sposób bezpieczeństwo.

- Chimkook? Oglądałem anime z bratem, wiem jak to działa – oznajmiłem, głaszcząc ramię mojego kotka i dając mu zaraz buziaka w policzek, to samo robiąc z główką Grzybula. – Nyu i Kouta nie nazywali się Nyuta, tylko Kounyu jak już, więc proszę wprowadzić poprawkę, kitten – dodałem, wyjaśniając zasady łączenia dwóch imion, co zapamiętałem z jakichś forów i gadaniny Jeonghyuna, który kiedyś był strasznym otaku.

- Kookchim? – zapytał tuż po moich słowach, zamieniając miejscami tę jedną część mojego uproszczonego imienia i drugą swojego pseudonimu, co pasowało mi bardziej od „Chimkooka". – Też ładnie – stwierdził, podnosząc się na palcach, aby mnie również dać buziaka w policzek, co zakończyło niestety nasze rodzinne czułości, zwłaszcza, że Kookchim zaczął się wiercić. – Ale musimy się trochę ogarnąć – dodał mój ukochany, zgodnie z wymaganiami naszego dziecka, które zaraz odstawił na podłogę, pozwalając rzucić się na zabawkę, którą zaczął gryźć.

Jiminnie wyrwał się do podnoszenia pudła ustawionego w kuchni, ale w porę go zatrzymałem, dając jedną z dzisiejszych toreb, które były lżejsze od rzeczy do kuchni.

- Ubrania, princess. Ja się zajmę tym cięższym – powiedziałem z uśmiechem, naprawdę nie mając zamiaru go niczym obciążać.

Chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, a ja wiedziałem, że Jiminnie albo odpuści, albo zaraz będę miał kłótnię. Choć na szczęście tym razem po prostu wziął ode mnie podawaną torbę i przeszedł pod szafę, aby zacząć wyjmować do niej rzeczy.

Mój grzeczny i piękny narzeczony. Ciekawe, ile razy w tym mieszkaniu, doprowadzę cię do orgazmu.

Uśmiechnąłem się do swoich myśli, wiedząc, że jeszcze muszę poczekać, ale i tak świadomość posiadania czegoś tylko dla naszej dwójki i dziecka, podrzucała mi scenariusze naszych licznych zabaw, które musieliśmy nadrobić.



Jimin:

Kolejne moje marzenie, zmieniło się w rzeczywistość. Przez kilka ostatnich tygodni, martwiłem się sesją, która ostatecznie poszła mi śpiewająco. Ale i tak bardziej zajmowała mnie kwestia wspólnego mieszkania z Jeonggukiem. Choć rzadko się już zdarzało, byśmy sypiali osobno, to jednak teraz mieliśmy być ze sobą jeszcze częściej. Tyle radości przez tak, wydawałoby się, drobną rzecz!

Moje rany powoli się goiły, ale coś złego działo się w mojej głowie. Nie mówiłem o tym nic Jeonggukowi, nie chcąc go niepotrzebnie martwić, ale zdarzało się, że wyrywałem się nagle ze snu albo raczej koszmaru, cały spocony, i nie mogłem zrozumieć, czy jestem bezpieczny, czy nadal ktoś mnie dotyka. Nie byłem również pewien, czy obrazy podsuwane mi przez moje myśli, to tylko zobrazowane obawy, czy prawdziwe wspomnienia. Bowiem widziałem w nich tamtą piątkę chłopaków, która obecnie odsiadywała wyrok, i ciągle na nowo znosiłem to, co mi prawdopodobnie robili. Jeśli spałem akurat z ukochanym, to szedłem szybko do łazienki, aby się ogarnąć, a zaraz po tym wracałem i w niego wtulałem. Budził się wtedy najczęściej, ale mówiłem po prostu, że musiałem iść siku. Nic na to nie odpowiadał, a jedynie przyciągał mnie bliżej siebie, nadal uważając na rany, i całował we włosy.

W dzień naszej przeprowadzki, rozmawiałem z Tae z samego rana. Jedząc śniadanie wspominaliśmy, jak się zaprzyjaźniliśmy i jak razem wylądowaliśmy w tym mieszkaniu. Żaden z nas się nie spodziewał, że tak nagle się to zmieni. On miał przeprowadzić się do Joohyun, z którą poszli tak daleko w planach, że już nawet rozważali dziecko, a ja - w końcu będę u boku mojej wymarzonej bratniej duszy. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak powinno.

Jeonggukie przyjechał po mnie i pomógł zabrać ostatnie rzeczy, a kiedy znaleźliśmy się pod mieszkaniem, zdumiony patrzyłem na zamknięte drzwi, słysząc za nimi wesołe szczekanie. Cały ten dzień, wydawał się jednym wielkim prezentem.

Mały pupil, który oficjalnie dostał na imię Kookchim, biegał nam między nogami, kiedy zabraliśmy się za rozpakowywanie. Co prawda Jeonggukie pogonił mnie od ciężkich rzeczy, a ja nie zamierzałem się z nim o to kłócić, bo trochę mnie jeszcze szarpało w tych zszywanych ranach, gdy próbowałem podnosić sporo ważące rzeczy. Wziąłem się więc za przełożenie ubrań do szafy.

Ogólnie nasza kawalerka nie była zbyt duża. Zastanawiałem się, czy w ogóle wszystkie nasze rzeczy tu wejdą. I tak wywiozłem masę książek z powrotem do rodziców, zostawiając tylko te najważniejsze, które przydadzą mi się jeszcze na studiach, no i zrobiłem przegląd ciuchów, mając zamiar oddać te, których już na pewno nie będę nosił. Dzięki temu zaoszczędziliśmy sporo miejsca. Ale i tak miałem w planach dokupić chociaż jakieś ramki, by przywiesić je na ścianę. A może zwykły sznurek, do którego małymi spinaczami przyczepię zdjęcia? To jeszcze nie było ustalone. Ale na pewno chcę stworzyć naszą wspólną, pełną radości i piękna przestrzeń.

Co chwilę moje oczy uciekały w stronę Kookchima, który ciągał po podłodze swoją zabawkę. A gdy mu się znudziła, zaczął szarpać za sobą małą poduszkę. Aż w końcu dopadł czapkę Jeongguka, którą musiałem mu powoli zabrać.

Po zakończeniu pakowania ubrań, poszedłem ogarnąć łazienkę. Ustawiałem nasze kosmetyki, których o dziwo było dość sporo. Wcześniej jednak wytarłem kurze, umyłem prysznic oraz umywalkę, a nawet wyszorowałem toaletę. No cóż, kiedy dwoje rodziców jest lekarzami, pilnującymi, aby było zawsze sterylnie czysto, takie rzeczy wchodzą w krew.

W tym czasie Jeonggukie poodkurzał i umył podłogę, a gdy wszystko było na swoim nowym miejscu, padłem zmęczony na kanapę i przeciągnąłem się. Rozejrzałem się z uśmiechem, przyglądając naszemu małemu fragmentowi świata.

- Jedyne, czego będzie mi tu brakować, to normalnego łóżka – zdradziłem ukochanemu, który zajął miejsce obok mnie.

Gdy podejmowaliśmy decyzję odnośnie wyboru mieszkania, długo go namawiałem na trochę większe, byśmy mogli sobie wydzielić część sypialną, nawet prostym parawanem, ale nie dał się na to namówić. Bardzo mu zależało, byśmy nie polegali zbytnio na pieniądzach moich rodziców, którzy sami zaproponowali dołożenie się do naszego czynszu, i to był dla mnie argument, który kazał mi zrezygnować z mojego pomysłu. Choć to nie zmieniało faktu, że chciałem mu trochę ponarzekać.

- Przynajmniej rozkładane – stwierdził, łapiąc za pasek od swoich spodni, który zaczął rozpinać.

Zabawimy się?

Patrzyłem, jak chłopak wyciąga go ze szlufek, a następnie zaczepia w taki sposób, aby jedna z moich rąk została zablokowana. Wykorzystał w tym celu rurkę idącą w górę ściany, znajdującą się tuż obok kanapy.

Zaśmiałem się, choć gdzieś z tyłu mojej głowy zagościł niepokój. Starałem się to jednak ignorować.

Wszystko jest w porządku. To mój Jeonggukie. Czego się boisz?

- Tylko musimy uważać na głowy, by nie przyłożyć w tę rurę – zauważyłem, chcąc odciągnąć moje myśli od tego nieuzasadnionego strachu.

- Nie wiem, czy będę na tyle delikatny, aby na to uważać... podłożę jakąś poduszkę – stwierdził młodszy, ale ku mojemu zdziwieniu zamiast mnie uwolnić, przybliżył się do mnie i zaczął składać pocałunki na mojej szyi, bardzo delikatne i pełne pieszczoty.

Westchnąłem na to z przyjemności, trochę się rozluźniając. Dawno już niczego nie robiliśmy. Znaczy owszem, proponowałem Jeonggukowi seks oralny, bo tyle mogłem dla niego zrobić, nie chcąc pokazywać mu mojego ciała, dopóki nie wróci do normalnego stanu. Ale przez ten przymusowy celibat, męczyłem się strasznie, pragnąc jego dotyku. I najwyraźniej nie tylko siebie, co widziałem teraz w jego oczach, patrzących na mnie jak zawsze z miłością. Nawet, gdy bawiliśmy się ostrzej, a on grał mojego pana, zawsze to spojrzenie mówiło mi, że dla niego mogę być kim tylko chce, właśnie dlatego, że mnie tak bardzo kocha, a ja kocham jego.

Chłopak złożył jeszcze kilka pocałunków na mojej szyi, przejeżdżając po niej również językiem, ale ostatecznie odsunął się, pozostawiając spory niedosyt.

- Prysznic, spacer, jedzenie, sek... sen? – zaproponował, szybko się poprawiając, choć wiedziałem doskonale, co mu chodzi po głowie. I... Nawet jeśli bałem się, że na jego twarzy znów pojawi się smutek z powodu mojego okaleczonego ciała, to wiedziałem, że nasza potrzeba tej intymnej, wyjątkowej bliskości, jest zbyt duża, aby nadal z niej rezygnować.

- Seks – zdecydowałem cichym tonem, kierując moje spojrzenie nieco w dół. Bo mogliśmy być zaręczeni, mogliśmy być swoimi bratnimi duszami, mogliśmy kochać się już tysiące razy, ale nadal powiedzenie tego jednego słowa, było dla mnie wyczynem.

Położyłem moją wolną dłoń na ukrytym pod koszulką torsie chłopaka i powoli zacząłem sunąć nią w dół, chcąc mu w ten sposób pokazać, że naprawdę tęsknię do tych naszych najbliższych relacji.

- Może w końcu będę mógł się odwdzięczyć, mój przyszły mężu? – zapytał Jeongguk, łapiąc błądzącą po nim łapkę, którą następnie pocałował, a zaraz po tym zaczął przesuwać się nieco niżej, aby móc unieść moją koszulkę. Jednak nadal jedna, dokuczliwa myśl nie mogła opuścić mojej głowy i przez to uniemożliwiała pełne cieszenie się z tego, co miało za chwilę nastąpić. Dlatego musiałem zareagować.

- Jeonggukie, ale... - zacząłem, mocno zmieszany moją prośbą. – Możesz mnie dzisiaj uwolnić?

- Uwolnić? – powtórzył młodszy z wysokości mojego krocza, siadając już na moich nogach.

Poruszałem więc ręką, która nadal była uwięziona przez pasek.

- Chyba... Chyba się trochę boję przez to... Wiem, że to ty, ale... - zacząłem się tłumaczyć, czując się coraz okropniej.

To tylko mój Jeonggukie... On nie zrobi mi krzywdy.

- Aaa, przepraszam. – Chłopak od razu pochylił się w moją stronę i odwiązał trzymający moją rękę pasek. – Przepraszam, kochanie – dodał, pochylając się nade mną, aby dać mi całusa. – Wszystko w porządku? – dopytywał, kładąc dłoń na moim policzku, aby móc gładzić go, patrząc mi w oczy.

Znów go zmartwiłem. Jestem okropny.

- Tak. – Wziąłem głębszy oddech i położyłem dłonie na policzkach mojej bratniej duszy. – Przepraszam. Chyba... potrzebuję czasu – przyznałem, musząc się z tym niestety pogodzić.

- Wystrzegamy się triggerów. Żadnego wiązania, żadnego ranienia. Jeśli przez dłuższy czas się to nie zmieni i nadal będziesz się bał, Jiminnie, do niczego cię nie zmuszam. Wiesz, że zależy mi na twojej przyjemności i po prostu odpuścimy sobie BDSM – zapewnił mnie i pocałował z delikatnym uśmiechem, ale pokręciłem na to głową. Nie do tego zmierzałem. Nie chciałem zrezygnować z czegoś, co nam obu sprawia tyle radości. Choć wrócimy do tego małymi kroczkami.

- Ale ja to lubię... lubiłem... - zapewniłem, szybko się poprawiając, bo chwilowo myśl o jakichkolwiek uderzeniach, budziła we mnie lęk. – Nie wiem, jak to będzie wyglądać... Przepraszam – dodałem, wtulając się w niego.

- Wiesz, że czego byśmy nie robili, to zawsze będzie tak samo wyjątkowe i cudowne. Nie bój się o to, kitten – zapewnił mój najwspanialszy Jeonggukie, przytulając mnie do siebie. Pasowałem idealnie do jego męskiego, dobrze zbudowanego ciała.

Potrzebowałem chwili, aby pozbierać myśli, ale po tym byłem już gotów, aby zapytać:

- A teraz kochaj mnie, dobrze?

Resztę wieczora spędziliśmy na naszej rozkładanej kanapie, kochając się długo i powoli. Moje ciało trochę źle reagowało na niektóre pozycje, więc musieliśmy bardzo uważać. Ale osiągnęliśmy spełnienie w swoich ramionach, wyznając sobie zaraz po tym miłość.

A kiedy już leżeliśmy na zaścielonym posłaniu, nasza mała kulka wskoczyła do nas, sadowiąc się między nami na poduszce, co rozbawiło nas do tego stopnia, byśmy nie mieli serca go wygonić. W końcu był naszym małym dzieckiem, z którym teraz tworzyliśmy naszą małą, pełną miłości rodzinkę.



Jeongguk:

Nasze zaręczyny nie mogły pozostać zbyt długo w ukryciu. Moja mama już o nich wiedziała i w pełni je akceptowała, co prawda nie dopytując o ślub, ale wspominając czasem o poznaniu rodziny Jimina i omówienia z nią „kilku spraw". Zapewne kryły się za tym plany na naszą wspólną przyszłość z moją bratnią duszą, bo mimo wszystko to nasi rodzice o niej decydowali, dopóki nie zaadoptujemy własnego dziecka. A jak na razie to studia i praca się dla nas liczyły. Poza tym Kookchim nam w stu procentach wystarczał. Zwłaszcza, kiedy ledwo pokończyliśmy te dwudziestki. Choć czułem, że gdyby nie nauka, tuż po ślubie, namawiałbym Jimina do zaadoptowania jakiegoś chłopczyka. Mój ukochany byłby wspaniałym ojcem, a trzymając dziecko na rękach, szczególnie bobasa, wyskoczyłby poza skalę słodkości i uroku! I chyba skończyłbym jak każda z postaci w anime, która zobaczyła majteczki albo cycki, ewentualnie właśnie coś uroczego, musząc tamować krew płynącą z nosa. Ale dla takich widoków byłoby warto!

Martwiłem się jeszcze ranami Jiminniego, wciąż przywołując do swoich myśli moją ostatnią rozmowę z lekarzem, tuż przed zabraniem ukochanego do jego mieszkania. Widziałem, że to nadal krążyło po jego umyśle, dlatego wyzbyłem się swoich standardowych zachowań i akcji, nie związując go, niczym nie strasząc i starając się, aby nie miał żadnych dodatkowych stresów. Obaj mieliśmy wybuchowe charaktery, ale z racji na jego stan i potrzebę odpoczynku, często mu ustępowałem, zaciskając zęby i po prostu dostosowując się do jego próśb lub rad, z którymi czasami nie do końca się zgadzałem. Ale zazwyczaj musiałem nauczyć się pójść na kompromis, szczególnie gdy czekała nas wspólna przyszłość, w której nie było miejsca na kłótnie. I oczywiście nie martwiłem się przy tym wszystkim brakiem naszych ulubionych zabaw, bo seks, na który Jiminnie czasami się zgadzał, ufając mi na tyle, by odsłonić swoje nadal naznaczone siniakami i ranami ciało, w zupełności mi wystarczał. Po prostu chciałem być z nim blisko, mieć go w swoich ramionach i zapewniać jak największą ilość przyjemności, specjalnie szepcząc mu przy tym wszystkim słowa, które widziałem, że poprawiały mu humor, jeszcze bardziej wprowadzając w odpowiedni nastrój. „Mój cudowny narzeczony", „Mój kochany, przyszły mąż", a nawet: „Piękny ojciec naszych przyszłych dzieci", zawierały w sobie więcej niż wszelkie obietnice. Dawały mu zapewnienie o szczerości mojego uczucia i traktowania poważnie każdej wspólnie podjętej decyzji. O zaręczynach i ślubie.

I właśnie przez to drugie wydarzenie, musieliśmy znaleźć czas, aby odwiedzić rodziców Jimina. Nie miałem jeszcze przyjemności poznać mamy mojego ukochanego, ale liczyłem, że jego rodzicielka będzie dla mnie łaskawsza od ojca. Zresztą, do naszej czwórki miał dołączyć również brat Jimina - Jihyun, ze swoją bratnią duszą Jisoo, których byłem naprawdę ciekaw.

I dlatego w niedzielę, tydzień po naszej przeprowadzce, zebraliśmy się całą rodziną do samochodu i ruszyliśmy prosto do domu rodziców mojego ukochanego. Raczej się niczym nie stresowałem, licząc jedynie, że pan Park zapomniał o komentarzu, który rzuciłem na odchodne miesiąc temu w jego gabinecie, a mama Jimina okaże się tak samo kochana jak on. Bo skoro jego tata był taki surowy, to przecież rodzicielka musiała być nieco łagodniejsza. No, przynajmniej w mojej rodzinie tak było.

Po kilkunastu minutach drogi, znaleźliśmy się pod całkiem ładnym domkiem. Jiminnie wziął na ręce naszego Kookchima i wyszedł z nim z samochodu, od razu stawiając na ziemi. A kiedy i ja wysiadłem, zaraz po zamknięciu pojazdu, podszedłem do nich, obejmując ukochanego i ruszając w stronę jego domu.

Nasze niecierpliwe dziecko już chciało się wyrwać i pobiegać po okolicy, dlatego kiedy przekroczyliśmy próg jego domu, Jiminnie postawił go na podłodze, pozwalając pobiec w stronę przyglądającego się nam kota.

To ten piorun męczył moją bratnią duszę? Już ja ci dam!

- Get him – powiedziałem, po kucnięciu i wykorzystaniu nieuwagi Jimina, zajętego zdejmowaniem butów, bo na pewno nie pochwalałby nastawiania wrogo naszego dziecka przeciwko nawet temu kotu.

Szczekanie i syczenie rozniosło się po korytarzu, a ja zadowolony również zrzuciłem buty z nóg, akurat gdy przyszła nas przywitać mama Jimina i mój ukochany nie mógł skomentować mojego zachowania.

Przedstawiłem się, po prostu kłaniając z uśmiechem i nie bawiąc już w podawanie ręki. Zresztą, wolałem przyjrzeć się przyszłej teściowej, która na szczęścia roztaczała wokół siebie tę samą przyjazną aurą, jak mój Jiminnie. I była naprawdę ładna, nawet jeśli wyglądała na swój wiek. Co więcej, to po niej moja bratnia dusza odziedziczyła tak piękny uśmiech i ogólny, delikatny wygląd.

Już kocham tę kobietę.

- Chodźcie, chodźcie, Jihyun i Jisoo już są – ponagliła nas rodzicielka Jimina, tuląc swojego syna na przywitanie i raczej zauważając, co widnieje na jego ręce, bo widziałem, że zerknęła w tamtą stronę, ale chyba postanowiła odpuścić na razie jakiekolwiek pytania.

- Pomogę ci mamo – zaproponował od razu mój kotek, chcąc ruszyć do kuchni, ale jego mama zaraz go zatrzymała.

- Nie, nie, Jisoo już się tym zajęła. Siadajcie – poprosiła, pokazując na korytarz, z którego zapewne mogliśmy dotrzeć do jadalni.

Objąłem tylko moją bratnią duszę w pasie i ruszyliśmy do odpowiedniego pomieszczenia, w którym czekały już na nas dwie osoby. Tatę Jimina miałem już okazję poznać, dlatego po prostu się przed nim ukłoniłem. Za to z Jihyunem musieliśmy się zapoznać, witając sztamą, skoro byliśmy z tego samego rocznika i mogliśmy odpuścić sobie zarówno hyungowanie, jak i ukłony.

Chłopak wyglądał na spoko kolesia, choć wiadomo, że przy obcych, człowiek zawsze stara się pokazać z jak najlepszej strony. Trochę słyszałem opowieści o relacji Jihyuna z Jiminem, ale wiedziałem też, że dam sobie z tym radę. W końcu jestem Jeon Jeongguk!

Wróciłem do mojego ukochanego, który już chciał zająć miejsce, ale wyprzedziłem go z tym, odsuwając dla niego krzesło i dzięki temu otrzymując jeden z pięknych uśmiechów, przez który sam nie mogłem powstrzymać radosnego grymasu, zwłaszcza gdy nasze oczy nie mogły się od siebie oderwać.

- No już, wystarczy, bo motylkami zacznę rzygać – skomentował to jego brat, zaraz obrywając od Jimina pod stołem, co zauważyłem podczas zajmowania miejsca przy moim kotku.

Od razu złapałem dłoń ukochanego, aby złożyć na niej pocałunek, specjalnie patrząc przy tym na jego szczerzącego się brata.

- Dopiero zaczynamy, Jihyun – zauważyłem, znów krzyżując spojrzenia z Jiminem. I może bym coś dodał, oczywiście dość łagodnego, skoro tata chłopaków nadal z nami był, ale w tym samym momencie przyszła do nas młoda dziewczyna, będąca zapewne bratnią duszą Jihyuna.

- Powtórz to, kochanie, gdy będziesz prosił o jeszcze jednego całusa lub pięć minut przytulania na łóżku – powiedziała rozbawiona, chyba słysząc naszą rozmowę, ewentualnie widząc nasze działania z korytarza, bo nie wiedziałem dokładnie jak rozmieszczone są wszystkie pomieszczenia w tym domu. Może kuchnia była naprzeciwko? Nie byłem pewien. Moje oczy wolały przyglądać się najpiękniejszemu człowiekowi na Ziemi, którym był oczywiście Park Jiminnie.

Jisoo, choć miała dość nietypową urodę, przypominała bardziej idolkę, niż zwykłą dziewczynę. Jednak tak jak przy Jihyunie, nie rozważałem wrzucania jej do żadnej kategorii pod względem urody. W końcu to moja przyszła rodzina.

Wstałem, aby przywitać się z dziewczyną, już uznając ją za swoją i widząc przed nami długie lata przyjaźni wewnątrzrodzinnej, skoro Jisoo należała do mojego ulubionego typu ludzi: savage and straightforward.

- Miło cię widzieć, Jisoo – powiedział mój ukochany, śmiejąc się z komentarza dziewczyny i zaraz będąc przez nią przytulony na powitanie.

- Bo z tobą to jest słodkie, kwiatuszku – stwierdziła zaraz ofiara słów Jisoo, zwracając na siebie naszą uwagę, przez co zauważyłem, że chłopak się tym zawstydził.

I prawidłowo.

Uśmiechnąłem się do siebie, nie mając żadnych problemów z przyglądaniem, jak Jihyun przyciąga swoją dziewczynę i przytula się do jej brzucha, otrzymując w zamian zniszczenie jego fryzury przez Jisoo.

- Gdzie te motylki, braciuszku? – skomentował to Jiminnie, wywołując swoimi słowami mój śmiech, który oczywiście był dość krótki, bo również chciałem dołączyć się do droczenia z jego bratem.

- Nasza kolej na przyozdobienie tej łąki, hyung? – Zwróciłem się do mojego kotka, obejmując go jedną ręką i dając buziaka w policzek.

Jisoo zareagowała na to śmiechem, ale zaraz po tym popędziła już z powrotem do kuchni, zapewne chcąc się po prostu z nami przywitać.

I like her!

- Ćśśś. – Uspokoił mnie już Jiminnie, do czego zaraz dołączył jego tata, przypominając naszej trójce o swojej obecności.

- No już, już, dzieciaki.

Choć akurat w tym samym momencie wróciła bratnia dusza Jihyuna, z mamą mojego ukochanego, które zaczęły znosić jedzenie na stół. A kiedy kobieta postawiła pierwsze miski, objęła swojego męża od tyłu, przyglądając się mu z boku.

- Coś mówiłeś? – zapytała, najwyraźniej dołączając do naszej zabawy.

- Tylko tyle, że cię kocham.

Na twarzach naszej piątki pojawiły się uśmiechy, bo choć dla mnie nietypowym było oglądanie tak zakochanego w sobie małżeństwa, w mojej głowie pojawił się obraz Jiminniego w garniturze, którego palce były przyozdobione nie tylko pierścionkiem zaręczynowym, a również obrączką ślubną. I obiecałem sobie, że będziemy równie clingy and cute, jak pan Park i pani Choi.

Jisoo i mama Jimina, doniosły zaraz resztę misek, po czym mogliśmy się zabrać za jedzenie. Choć myśli mojego ukochanego, tak samo jak moje, krążyły wokół wiadomości, z którą tutaj przybyliśmy, wiedząc, że kiedy skończymy obiad, w końcu ją oznajmimy. I nie powiem, trochę się stresowałem, ale nie mogłem tego po sobie poznać, aby dodać otuchy ukochanemu.



Jimin:

Zaręczyny. Wydarzenie tak zwyczajne w swym wyglądzie - ot, zadanie pytania, otrzymanie pozytywnej odpowiedzi, wsunięcie na palec pierścionka. Ale jakże niezwykłe przeżycie, kiedy nagle masz świadomość, że naprawdę zostaniesz z jakąś osobą do końca swojego życia, mogąc się z nią śmiać i płakać, kochać się i na siebie pokrzyczeć (czasem), razem spać i jeść, tulić się już zawsze do tych bezpiecznych ramion. Zaręczyny są jak zapowiedź lepszych dni. Ale w tym całym szczęściu, trzeba mieć jeszcze czas, aby powiedzieć o wszystkim rodzicom. A choć jest to teoretycznie proste, to w praktyce człowiek naprawdę nie wie od czego zacząć. Przez lata oswoiłem się z myślą, że pewnego dnia przyjdę do moich rodziców z moją ukochaną, dumnie zaprezentujemy im wybrany przeze mnie pierścionek i moja bratnia dusza po oczarowaniu przyszłych teściów, opowie jak wyobraża sobie nasz ślub, a następnie zacznie wszystko planować z moją mamą. No ale cóż, mój narzeczony (JAK TO PIĘKNIE BRZMI) nie pozwolił mi przygotować się do scenariusza, w którym to ja jestem poniekąd panną młodą. Noszenie na palcu symbolu naszej miłości, było trochę dziwne, ale i tak wywoływało uśmiech na mojej twarzy. I choć pierścionek był na właściwym mu miejscu już od miesiąca, wciąż dyskretnie dotykałem go kciukiem, aby upewnić się, że jest prawdziwy.

Obiad u rodziców, na który dostaliśmy zaproszenie, wydawał się idealnym momentem na przekazanie im dobrych wieści. Trochę się jednak martwiłem. Wiedziałem, jak prorodzinni są mama i tata, więc jeśli zaplanują nasz ślub na najbliższy czas, obawiałem się, że zaraz będą mówić o dziecku. Nie żebym go nie chciał! Marzyłem o gromadce urwisów, które będę wychowywał razem z Jeonggukiem, ale mimo wszystko wciąż mieliśmy przed sobą inne obowiązki - studia i pracę. A ponieważ chciałem maluchom zapewnić jak najlepsze warunki, póki co musiałem skupić się na aktualnych zajęciach. Poza tym, po tylu latach czekania, chciałem się jeszcze wyszaleć z Jeonggukiem w łóżku, bo przy dzieciach to wiadomo - różnie bywa. Ja nie wiem, jak nasz temperament zniesie przymusowe celibaty, gdy smyki będą przychodzić z nami spać...

W trakcie posiłku, miałem okazję nadrobić z rodziną wszystkie tematy, z którymi nie byłem na bieżąco. Przez to porwanie, gwałt i kilka wizyt na komisariacie w celu złożenia jakichś tam dodatkowych zeznań, ale również z powodu przeprowadzki i sesji, nie miałem za bardzo czasu zadzwonić do mamy, co zwykle robiłem regularnie. Niewiele jednak straciłem. W ich pracy było po staremu, u mojego brata zresztą także. Jisoo opowiadała nam radośnie o nowym projekcie, którym się zajmowała. Jako fotograf miała obecnie dużo zleceń, gdyż letnia pora to doskonały czas na przyjęcia weselne, na których zarabiała. Zaczęła się również dyskusja na temat planów wakacyjnych i mama trochę marudziła, że jej dzieci nie chcą zabrać swoich bratnich dusz na wielkie rodzinne wakacje, ale Jihyun stanowczo się z nimi wykłócał, że on i Jisoo mają już zarezerwowany hotel w Kota Kinabalu, na co odkładali cały rok i nie zamierzają teraz rezygnować. Co prawda ja z Jeonggukiem nie mogliśmy sobie pozwolić w tym roku na takie luksusy, gdyż większość oszczędności pójdzie na nasz ślub, a trochę też poszło na wspólne mieszkanie, które musimy opłacać. Chociaż jak dla mnie i tak najlepszym odpoczynkiem będzie ten w ramionach ukochanego, nieważne, czy będziemy w naszym łóżku - to znaczy na naszej kanapie - czy na Alasce.

Po skończonym obiedzie, Jihyun rozsiadł się zadowolony na krześle i najedzony uśmiechał się błogo. Zdradził mi kiedyś, że Jisoo średnio sobie radzi w kuchni, a ponieważ on odziedziczył talent kulinarny, a raczej jego brak, po naszym tacie, chętnie wpraszali się na mamine obiadki, aby móc choć raz w tygodniu porządnie się najeść.

Tata zaczął z Jisoo dyskusję na temat jej niedawnego zlecenia, jakim była sesja dla dzieci, które dziewczyna uważała za najtrudniejsze ze względu na brak współpracy ze strony malców i nieumiejętnie opanowanie ich przez rodziców. Jednak mój wzrok skupił się na mamie, która już przy naszym powitaniu wypatrzyła na moim palcu pierścionek, lecz do tej pory milczała. Najwyraźniej jej cierpliwość, która na pewno nie była studnią bez dna, zaczynała się wyczerpywać.

Spojrzałem więc na Jeongguka, szukając u niego wsparcia. Ustaliliśmy, że to ja powiem moim rodzicom o naszych zaręczynach, bo jak uznał młodszy, tak będzie bezpieczniej. W sumie nie wiem, czego się obawiał, zwłaszcza, że mój tata wziął go już na rozmowę, a mama tylko czekała na ogłoszenie tego.

Moja bratnia dusza zauważyła, że już czas na ogłoszenie wesołej nowiny, więc gdy wyciągnąłem do niego rękę, aby spleść nasze place w celu dodania sobie odwagi, chętnie ją złapał.

- Mamy wam coś do powiedzenia – powiedziałem głośno, zwracając tym samym na siebie uwagę wszystkich zebranych. Mój ukochany uniósł nasze splecione dłonie i pocałował grzbiet tej mojej, zachęcając tym samym do kontynuowania. – Zaręczyliśmy się i w najbliższym czasie chcemy się pobrać – dodałem, unosząc prawą dłoń, aby cała rodzina mogła zobaczyć tę małą biżuterię, z której byłem tak dumny.

Tak jak się spodziewałem, wywołało to małe zamieszanie. Jihyun, który bujał się na krześle, prawie z niego zleciał. Tata jedynie pokiwał głową zadowolony, a Jisoo zerwała się z miejsca i podbiegła do nas, aby móc wyprzytulać i złożyć gratulacje. Jednak największy wybuch entuzjazmu, pochodził oczywiście od mojej rodzicielki, która zerwała się na równe nogi.

- Cudownie! – krzyknęła, łapiąc moją dłoń, aby móc przyjrzeć się pierścionkowi przez chwilę. – Mamy tyle do zrobienia! – dodała i wybiegła z pomieszczenia, zostawiając nas wszystkich z wielkimi znakami zapytania nad głowami.

Słyszeliśmy, jak coś na piętrze jest przewalane, a gdy kobieta wróciła, niosła ze sobą bardzo gruby, napchany różnymi rzeczami, notes. Podsunęła sobie krzesło do mnie i otworzyła zeszyt, który okazał się być wypełniony zdjęciami, skrawkami materiałów i różnymi rzeczami, wszystkimi związanymi w jakiś sposób z przyjęciem weselnym. Oczy aż mi zabłyszczały, bo podobnie jak ona, uwielbiałem takie rzeczy, więc z zachwytem słuchałem i oglądałem to, co mi pokazywała. Mama jak zawsze miała wszystko gotowe z wieeeeeelkim wyprzedzeniem.

Z tego szału organizacyjnego, wyrwał ją dopiero głos taty.

- Kochanie, przede wszystkim musimy się spotkać z rodzicami Jeongguka – zauważył spokojnie, choć w jego spojrzeniu widać było radość. Zawsze tak patrzył na swoją żonę, gdy ta była z jakiegoś powodu wesoła. Taki sam maślany wzrok miał Jeonggukie, gdy spędzaliśmy razem słodkie chwile na przytulaniu się i pocałunkach, rozmawiając sobie w międzyczasie.

Spojrzałem na mojego ukochanego, który akurat drapał się po głowie, zastanawiając nad czymś.

- Poproszę tatę, żeby wziął urlop i przyjechał do Seulu... - powiedział w końcu. – Z mamą nie powinno być problemu... Ale najpierw chyba musimy wybrać się do Busan, hyung? – Młodszy spojrzał na mnie niepewnie, jak zawsze, gdy oczekiwał, bym wypowiedział się na jakiś temat.

- Tak, oczywiście – potwierdziłem, ganiąc się w myślach, że wcześniej o tym nie pomyślałem. W końcu nie miałem okazji poznać przyszłego teścia, a mój ukochany niewiele o nim mówił na co dzień. Wiedziałem tyle, że to po swoim ojcu wybrał kierunek kształcenia się. – Wtedy będzie można ustalić termin spotkania – dodałem, ale szybko zwróciłem się w stronę mojej rodzicielki. – Mamo, a pożyczysz mi ten notes? – zapytałem błagalnie, chcąc w ten sposób uzyskać pozytywną odpowiedź, bo te wszystkie rzeczy, które przez lata zebrała, wyglądały naprawdę obiecująco.

- Oczywiście. Wybierz coś ładnego.

Zadowolony wziąłem do ręki ten mały skarb, zaczynając przerzucać strony, na których były nawet próbki serwetek oraz wzory zaproszeń. Postukałem palcem w fotografię przedstawiającą elegancki, czarny garnitur.

- Wolisz taki styl, czy bardziej tradycyjny? – Z tym pytaniem zwróciłem się do Jeongguka, który zaglądał mi przez ramię. Ja sam najchętniej wziąłbym ślub w stylu zachodnim, ale wiedziałem, że moi rodzice mogą się upierać przy tradycyjnym, więc możliwe, że uroczystości będą dwie.

Jeonggukie przysunął się bliżej mnie, obejmując jednocześnie ręką w pasie i dał mi buziaka w policzek. Nawet tak niewielki gest, mocno mnie cieszył.

- Korona z kwiatów i welon – szepnął mi na ucho, wykorzystując moment, gdy moi rodzice zajęli się wypytywaniem Jisoo, czy nie zajęłaby się kwestią zdjęć na naszej uroczystości. – Wziąłbym cię w tym. I tylko w tym – wyznał mój narzeczony.

- Noc poślubną omówimy na osobności – odszepnąłem, ale już odnotowałem sobie w pamięci, aby dokonać takiego zakupu, skoro go kręciły takie rzeczy.

Obym tylko nie musiał iść z mamą wybierać bielizny na to wydarzenie...

PÓJDĘ SAM!

Odwróciłem się trochę, aby nikt nie zauważył, jak moje zęby delikatnie zaciskają się na uchu Jeongguka. Ostatnio miałem coraz więcej ochoty na seks z nim i gdyby nie rodzice, to poprosiłbym go, aby wziął mnie na tym stole. Ale póki co, mogłem go tylko delikatnie denerwować, by później chciał się ze mną kochać.

Jednak nasze pieszczoty zostały przerwane przez najmłodszego członka rodziny, który domagał się wzięcia go na kolana, co zaraz uczyniłem. Pogłaskałem łebek Kookchima, który zaszczekał radośnie.

Ciekawe, czy Pan Kot przeżył to spotkanie z naszym dzieckiem.

- Ty też będziesz z nami. Kupimy ci piękną obrożę – zapewniłem zwierzaczka, nie wyobrażając sobie już, byśmy mieli go zamknąć w domu w tak ważnym dla nas dniu. Przez ostatni tydzień zaprzyjaźniłem się z nim tak bardzo, że szkoda mi było nawet wychodzić do pracy. – Myślisz, że damy radę go nauczyć przynosić obrączki? – zapytałem Jeongguka, przypominając sobie, jak kiedyś w Internecie widziałem taki filmik, na którym labrador niósł swoim właścicielom koszyczek z pierścionkami. To by było bardzo urocze z naszą małą kulką!

Młodszy roześmiał się, drapiąc pupila za uszami.

- Nie jest za młody?

- Psiaki szybko rosną. A nasza uroczystość jeszcze nie wiadomo kiedy się odbędzie – zauważyłem, lekko się przy tym uśmiechając.

- Coś tak czuję, że dość szybko, skoro już dorobiliśmy się dziecka – stwierdził chłopak, posyłając mi niegrzeczny uśmiech. – Ale w końcu ciężko na nie pracowaliśmy, prawda? – dodał, znów ściszając trochę ton głosu.

- Myślę, że dzisiejszego wieczoru postaramy się o drugie – odszepnąłem, mając zamiar wymęczyć go dzisiaj w nocy. Co prawda nadal bez dodatkowych zabawek, ale w końcu musimy przetestować wszystkie pozycje. Najlepiej po trzy razy, aby się upewnić, które są dla nas najlepsze. – Ale najpierw przeżyjmy ten obiad – podsumowałem, zaraz będąc znów zagadany przez mamę na temat jej pomysłu z zaproszeniem całej rodziny, trzy pokolenia wstecz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top