18 - Ease my pain

VERY IMPORTANT ROZDZIAŁ? HAHA :D

Późno, ale jest ;)))

~~~~~~~~~~~





Jungkook:

Przez dłuższy czas nie chciałem męczyć Jimina jakimikolwiek wypadami. Co najwyżej z Yu czegoś się napiliśmy, zazwyczaj nawet nie wychodząc z mieszkania. Mingyu miał sesję, której obecnie sprzedał duszę, dlatego akurat na niego w ogóle nie liczyliśmy. Oczywiście razem z Yu też jakoś tam staraliśmy się wszystko pozdawać, na razie i tak szykując na PNJA, czyli egzamin równy maturze. Czytanie, słuchanie, pisanie i gramatyka praktyczna, zaliczały się do tego koszmaru. Bo kiedy inne przedmioty mogliśmy bez problemu pozdawać w różnych terminach, te kilka egzaminów mieliśmy w jednym dniu, jeden po drugim, z dziesięciominutowymi przerwami. Istny koszmar i wysysacz całej energii z człowieka. Przynajmniej mówienie i fonetykę łaskawie pozwalali nam zaliczać w innych dniach, bo i tak zawsze schodziło z tym kilka godzin. Choć w tym roku o dziwo się zlitowali i mieliśmy tylko przeczytać na egzaminie z fonetyki kilka stron randomowego tekstu, co z sesją zimową, podczas której musieliśmy nauczyć się wymowy podanych przez prowadzącego nazw rzek, państw, miast i jakiegoś dziwnego wiersza na dziesięć stron, było nietypowo banalne. Chyba ta ilość przedmiotów i dwadzieścia stron słówek z mówienia, nas uratowały. No, przynajmniej większość ludzi, bo ja będę się z tym męczył pewnie jeszcze we wrześniu.

Jednak na razie należała nam się jakaś odskocznia. Wiedziałem, że Jiminnie pewnie wolałby siedzieć przy książkach i notatkach, ale ja za bardzo tęskniłem za naszym wspólnym tańcem, i tak dając mu już wystarczająco długą przerwę od imprez. Sam nigdzie nie chciałem chodzić, nie widząc w tym już takiej frajdy, skoro moje myśli i tak krążyły wokół mojej bratniej duszy. Szczególnie teraz, gdy zostawiłem go samego przy barze. Choć byłem przekonany, że sobie poradzi, widząc to już nie raz podczas naszych wypadów, a szczególnie podczas jakichś niewinnych kłótni, to i tak trochę się martwiłem. W końcu tego wieczoru widziałem na parkiecie i w lożach, samych dziwnych ludzi. Nie wiem co to za zlot fanów Orange Caramel, czy jak ten unit się nazywał, ale dawno już nie spotkałem się z takimi dziwakami na każdym kroku.

Dziewczyny jak zwykle postanowiły okupować też męski, przez co musiałem przebić się przez ich grupkę, żeby dotrzeć do pisuaru. A i tak kiedy to zrobiłem, były bardziej zainteresowane moją osobą, niż wymianami kabin. Aż miałem ochotę zapytać, czy któraś mi nie potrzyma, skoro są takie chętne, ale zatrzymałem to dla siebie, bo zapewne jedna z nich jest na tyle zdesperowana, by to zrobić.

Ta minuta, bądź dwie, które zazwyczaj spędzałem w łazience, przedłużyły się właśnie przez dziewczyny. No, poniekąd, bo w drodze powrotnej do baru, spotkałem Yu, z którym trochę się zagadałem, właśnie przez jego dzisiejszą „zdobycz". Oczywiście dla niego była to koleżanka do zabawy, ale ja inaczej ją określałem, będąc przyzwyczajony do mojej klubowej natury, której powoli się wyzbywałem przy mojej bratniej duszy.

Powrót na salę, trochę mnie zdezorientował. Bar był dobrze widoczny, a jednak nie rzuciły mi się w oczy niebieskie włosy. Ani przy barze, ani na parkiecie. Co prawda zacząłem ich szukać wzrokiem nieco dokładniej, zmieniając kilka razy swoją pozycję, ale pod żadnym kątem nie zauważyłem mojego Jimina.

Pierwszą myślą było udanie się do loży moich znajomych, w której w ogóle dzisiaj nie przebywaliśmy, od razu lecąc na parkiet, ale może znudził się siedzeniem przy barze i przyszedł tutaj.

Niestety, nie znalazłem go wśród mojej pijanej już paczki. Zresztą, wszyscy utrzymywali, że Jiminnie ani razu się tu nie pojawił i pewnie poszedł tańczyć beze mnie. Nie było to do niego podobne, dlatego chwyciłem za telefon, wysyłając mu kilka wiadomości. A kiedy i to nie poskutkowało, bo chłopak na żadną nie odpowiedział, trochę już zniecierpliwiony wybrałem jego numer i zadzwoniłem, czekając aż odbierze.

Jeden sygnał.

Drugi.

Trzeci.

Czwarty.

Piąty.

Poczta głosowa.

Czerwona słuchawka i jeszcze raz.

Jeden sygnał.

Drugi.

Trzeci.

Czwarty.

Piąty.

Poczta głosowa.

Nie poddałem się i spróbowałem raz jeszcze, a potem drugi i trzeci, ruszając już do baru, aby zapytać, czy może barman nie widział gdzie poszedł chłopak z niebieskimi włosami. Na pewno zwrócił na niego uwagę, bo rzucał się w oczy.

Niestety nawet tutaj musiałem się rozczarować, bo akurat zrobili wymianę i teraz była barmanka, która stała tam dopiero od minuty albo dwóch. Starałem się przy tym opanować, choć mój niepokój wzrastał.

Pobiegłem z powrotem do łazienek, przeszukując obydwie, ale nie zastając w nich Jimina. Obleciałem wszystkie loże, w czym zaczął pomagać mi Yu, ale moja bratnia dusza jakby wyparowała z klubu. Zacząłem pytać też ludzi, chociaż połowa towarzystwa była tak pijana, że chcieli się bić, całować, albo tańczyć, nie udzielając mi żadnych informacji. Niektórzy owszem, przyznawali, że widzieli chłopaka z niebieskimi włosami, ale nie mają pojęcia gdzie poszedł.

Ochroniarz był moim ostatnim ratunkiem. Jeśli Jiminnie opuściłby klub, goryl na pewno by to zapamiętał, chociaż jego głupi uśmieszek i dziwnie zaakcentowane: „Nie widziałem żadnego chłopaka z niebieskimi włosami", wkurwiło mnie na tyle, bym prawie się na niego rzucił, oczywiście gdyby nie szybka reakcja Yu.

Miałem ochotę im wszystkim przyjebać. I ochroniarzowi i pijanym ludziom, którzy mieli gdzieś bezpieczeństwo innych, a zwłaszcza barmanowi, który musiał wyjść akurat w tym momencie.

Siedząc na schodach przed klubem, z Yu wymyślającym przy mnie jakieś kolejne rozwiązania tego problemu, ponownie próbowałem dodzwonić się do Jimina, wybierając nawet numer do Tae, aby zapytać, czy moja bratnia dusza nie wróciła czasem do domu. Ale to było na nic, bo Jiminnie nie odbierał, a jego przyjaciel o niczym nie wiedział. Tylko go niepotrzebnie zmartwiłem, zaczynają po tym kłamać, że pewnie jest w łazience i pójdę go tam poszukać. A później specjalnie napisałem SMS-a, że go znalazłem, żeby tu czasem nie przyleciał. I w momencie wysłania wiadomości, poczułem na swojej skórze lekkie rwanie, które powoli zaczęło zamieniać się w szczypanie, a później ostre pieczenie. Złapałem się za bok, zaciskając mocno rękę na telefonie, to samo robiąc z zębami i powiekami. Dawno nie czułem takiego bólu, dlatego przestałem być na to odporny.

Yu zaraz przy mnie kucnął, dopytując co mi jest, ale jedno podniesienie koszulki i przyjrzenie się trzem literom: „KJY", sprawiło, że żaden z nas nie potrzebował odpowiedzi na to pytanie.

- Kurwa... Nie mógł mnie zdradzić, Yu.

- Też tak myślę.

- Mogłem nie iść do żadnego pierdolonego kibla. Mają tu kamery?

- Nie.

- Kurwa!

Już chciałem coś dodać, może nawet wstać i pójść opieprzyć szefa tego jebanego klubu, który naraził moją bratnią duszę na niebezpieczeństwo, ale poczułem kolejne wypalenie, a skoro powstawało prawie w tym samym miejscu, bolało jeszcze bardziej.

- Kurwa! Co za chuje! Zabiję ich. Obiecuję, zabiję ich!

Nieważne ile fizycznego bólu w tej chwili czułem, nie mogąc ruszyć się z miejsca i zaciskając tylko dłoń na kolejnych ranach, których w ciągu niecałej godziny powstało pięć. Bałem się o Jimina, wiedząc, że go zawiodłem. Zawiodłem wszystkich. Jego rodziców, siebie, przyjaciół i znajomych. Przeze mnie odczuwał ból, którego nigdy w życiu nie powinien zaznać. I żałowałem w tej chwili, że zamiast tej pierdolonej zmiany koloru oczu pod kolorów włosów bratniej duszy, ten tam na górze, nie poszczycił się o ściąganie na siebie bólu, aby ukochana osoba nie musiała cierpieć. Czy to bólu fizycznego, czy psychicznego. Bo w tej chwili tak bardzo chciałem, aby to wszystko przeszło na mnie, nawet gdybym zaraz po tym zemdlał i był bliski śmierci.

Niestety byliśmy bezsilni, mogąc tylko przeklinać tych wszystkich idiotów, zwłaszcza ochroniarza. Yu dalej dzwonił do Jimina, po jakimś czasie przynosząc mi też lód, aby uśmierzyć ból, przez który nie mogłem się ruszyć. To był kolejny powód, dla którego miałem ochotę jebnąć się w ryj - sprawianie mu aż takiego bólu przez tyle lat! Dawno tak po sobie nie jeździłem, a Yu musiał tego wysłuchiwać, oczywiście ze wszystkim się zgadzając.

Godziny mijały, a my nadal nie mogliśmy niczego zrobić. Wzywanie policji po kilku godzinach od zniknięcia, było bezsensowne, zwłaszcza gdy uznaliby to za jakąś kłótnię bratnich dusz, skoro na moim ciele pojawiły się dowody „zdrady", a raczej podpisania swojego aktu zgonu przez tych pięciu typków.

Z klubu powoli wychodzili kolejni ludzie, przez co Yu musiał mi pomóc przejść gdzieś za budynek, aby moi znajomi nie zobaczyli w jakim jestem stanie. Chociaż i tak zaczynało być już ze mną lepiej, a ból z minuty na minutę malał, nawet jeśli moja koszulka lekko przesiąkła krwią. I właśnie gdy mój przyjaciel przyniósł mi kolejną torebkę z lodem, zadzwonił mój telefon. Zaczynało się już rozjaśniać, a o tej godzinie tylko jedna osoba mogła być „na nogach".

Nie przyjąłem lodu od Yu, łapiąc za telefon i natychmiast odbierając połączenie. Zignorowałem ból, wstając w jednym momencie, napędzany adrenaliną.

- Jimin?! Gdzie jesteś?! – wykrzyknąłem, przerażony, że to może nie moja bratnia dusza do mnie dzwoni, a któryś z tych pojebów.

Chociaż słysząc jego zmęczony i płaczliwy głos, moje serce z jednej strony się ucieszyło, a z drugiej boleśnie zakłuło, kiedy wiedziałem już w jakim jest stanie, a te wszystkie rany powstały na skutek gwałtu.

Kurwa mać. Zabiję ich.

- Nie wiem... Jakiś stary, opuszczony budynek... Jeonggukie, nic nie pamiętam...

- Stary, opuszczony budynek? Cholera – powiedziałem, gdy uświadomiłem sobie, że ciężko mu będzie podać mi jakikolwiek adres, choć i tak ruszyłem już do mojego samochodu, pokazując Yu ręką, aby został, bo w tym momencie bez problemu sobie ze wszystkim poradzę, nie czując na razie żadnego bólu. – Jak się czujesz, kochanie? Możesz się... ruszać? – Oba pytania nie przyszły mi łatwo, gdy w mojej głowie pojawił się obraz mojego skrzywdzonego ukochanego. Ale starałem się być silny, wsiadając już do samochodu i czekając aż starszy powie mi coś więcej.

- Nie bardzo... wszystko mnie boli... - wyznał, chyba płacząc, bo pociągnął nosem, przez co zacisnąłem wargi, mając ochotę się tam po prostu teleportować. Czemu nam to robisz?! Mamy wystarczająco dużo problemów w życiu! Swoje myśli oczywiście skierowałem prosto do Góry, mając żal o to do kogoś, kto nad tym wszystkim czuwa. – Ale nie mam żadnych złamań... Chyba... chyba ktoś mnie pobił... - kontynuował Jiminnie, jęcząc zaraz po tym z bólu, przez co zaczynałem czuć się bezsilny, a przez to będąc jeszcze bardziej wkurwiony. – Spróbuję się zorientować gdzie jestem – dodał, chociaż wolałbym, aby się nie ruszał, cierpiąc przy tym jeszcze bardziej. Ale nie mieliśmy innego wyjścia...

- Tak, Jiminnie. Tylko, proszę, uważaj na siebie i rób wszystko powoli, dobrze? – powiedziałem spokojnie, nawet nie wiedząc skąd nagle wzięło się we mnie to opanowanie, bo przed chwilą miałem ochotę coś rozjebać. – Albo... – Olśniło mnie! – włącz GPS-a i zobacz gdzie jesteś!

- Masz rację... - przyznał starszy, zaraz zaczynając to sprawdzać, by wysłać mi zrzut ekranu, którym od razu się zająłem, włączając głośnomówiący i szybko wpisując ten adres w GPS-a, który zaczął mnie prowadzić do odpowiedniej lokalizacji. – Jeonggukie, proszę, przyjedź po mnie... - powiedział tuż po odłożeniu przeze mnie telefonu i natychmiastowym ruszeniu w drogę. Niestety usłyszałem po jego słowach, jak chłopak zaczyna płakać. Z bólu, bezsilności lub strachu. A ja mogłem tylko zacisnąć mocniej ręce na kierownicy, dociskając pedał gazu, aby jak najszybciej się przy nim znaleźć.

- Nie płacz, kochanie, zaraz będę. Zaraz będziesz bezpieczny, obiecuję – zapewniłem, samemu zaczynając czuć jak przez te wszystkie emocje i jego cierpienie, do moich oczu również napływają łzy. Ale nie pozwoliłem im przedostać się na moje policzki. Mrugałem tak długo, uspokajając się i powtarzając Jiminowi, że zaraz do niego przyjadę, aż całkowicie nie zniknęły.

I przez całe kilkanaście minut drogi, nie rozłączałem się z nim, mówiąc jak bardzo go kocham i zapewniając o tym, że zaraz będzie bezpieczny. Niestety nie było łatwo tam dotrzeć, bo budynek znajdował się w lesie, przez co bałem się pobłądzić i przyjechać do Jimina o te kilka minut później, po wyznaczonym przez GPS czasie. Na szczęście coś nad nami czuwało i kierowałem się w odpowiednie polne ścieżki, docierając pod opisane przez starszego miejsce.

Zostawiłem wszystko w samochodzie, ruszając prosto do niewielkiego, zniszczonego budynku. I nawet podczas tego krótkiego biegu, nadal nie odczuwałem bólu, za bardzo bojąc się w jakim stanie zastanę mojego ukochanego. A gdy przekroczyłem już wejście i moje oczy natrafiły na chłopaka siedzącego przy jednej ze ścian, przez chwilę czułem jak wszystkie siły opuszczają moje ciało. Jiminnie był cały posiniaczony, nagi, pokryty krwią, brudem i łzami. Nie zliczę ile ran miał na swoim ciele, ale tyle samo obiecuję zadać tym chujom, którzy go skrzywdzili.

Szybko się z tego otrząsnąłem, wręcz rzucając w jego stronę i natychmiast ściągając kurtkę, by okryć nią jego ciało. Bałem się, że go w ten sposób jeszcze bardziej skrzywdzę, ale chciałem, aby czuł się bezpieczny. I zapewne też dlatego pozwoliłem mu wtulić się w moje ramiona, od razu go obejmując, choć bardzo delikatnie.

- Kitten... już jestem. Już przy tobie jestem – zapewniłem szeptem, przymykając oczy i odczuwając w końcu niewielką ulgę, głównie przez odnalezienie mojej niestety skrzywdzonej bratniej duszy.

Ale... on tego nie pamięta. Coś mu musieli podać? Tak zabrali go z klubu? Może lepiej będzie jeśli będę utrzymywał, że to pobicie? Chcę go okłamywać? Dam radę ukrywać te rany?

Dla jego dobra... i zdrowia psychicznego? Tak, chyba muszę tak zrobić.

Trzymałem go w swoich ramionach tak długo, jak tego potrzebował. Choć obawiałem się, że wszystko w ten sposób pogarszamy. Zwłaszcza te większe rany, które potrzebowały zszycia.

I akurat gdy mnie w końcu puścił, pozwalając się odsunąć, niestety zauważył czerwoną plamę na mojej koszulce, trochę już przysychającą, dlatego zapewne się domyślił, że to nie jego krew i zaraz pochwycił materiał, podnosząc go do góry. Trochę zaszczypało, gdy odkleił go od tych pięciu ran, ale bez problemu zacisnąłem zęby, bardziej martwiąc się jego reakcją, niż bólem.

Jiminnie szybko zrozumiał co się tak naprawdę stało, więc z mojego ukrywania i okłamywania nici. A taka świadomość natychmiast wywołała łzy starszego i to w ogromnej ilości, której raczej nie mogłem jakkolwiek powstrzymać.

Postanowiłem tego nie komentować, odsuwając się jeszcze trochę, by zacząć powoli podkładać rękę pod jego plecy, a drugą pod kolana, pytając, czy nic go nie boli i czy nie uszkadzam go bardziej.

- Jedziemy do szpitala, kochanie – powiedziałem, gdy Jiminnie pozwolił mi wziąć się na ręce, na nic nie narzekając. Dałem mu jeszcze tylko całusa w czoło, w miejscu, które wyglądało na najmniej uszkodzone, przez co niestety zauważyłem, że na głowie również ma ranę.

Chuje. Zrobię wam to samo, obiecuję.

Czułem, jak podczas przenoszenia ukochanego do samochodu, moja rana zaczęła znowu krwawić, jednak nie przejmowałem się tym teraz, sadzając go na miejscu pasażera i ściągając swoją koszulkę, aby go nią przykryć, zapewniając to, czego w tej chwili zapewne potrzebował, obdarty z wszelkiej godności.

Ruszyłem od razu po zajęciu miejsca obok, uspokajając płaczącego chłopaka, który swoimi łzami jeszcze bardziej łamał mi serce. Starszy ciągle przepraszał za rany, które powstały na moim boku, a ja ciągle powtarzałem, aby się tym nie przejmował, bo teraz jego zdrowie jest najważniejsze.

A kiedy w końcu dotarliśmy pod szpital, znów tak samo przeniosłem go do środka, oddając w ręce lekarzy, którzy od razu się nim zajęli, widząc jego stan. Zdążyłem mu dać tylko ostatniego buziaka, zanim zabrali go na salę, a mnie zaczęli o wszystko wypytywać. Choć widząc co widnieje na moim boku, domyślili się prawdy. Pielęgniarka sama zaproponowała opatrzenie tej rany, na co się zgodziłem, pisząc też do Mingyu, aby przywiózł mi ubrania, bo miałem nadzieję, że Yu już śpi. A kiedy po opatrzeniu mi boku, poszedłem obmyć twarz i ciało z krwi, zająłem miejsce na krześle pod odpowiednią salą, chowając twarz w dłoniach i po raz kolejny przepraszając Jimina za dopuszczenie do takiej krzywdy.



Jimin:

Przez ten czas, kiedy musiałem czekać na mojego ukochanego na zimnej, nieprzyjemnej posadzce, jego głos zdawał się jedyną kotwicą trzymającą mnie nadal przy świadomości. Miałem ochotę położyć się, zasnąć i spać tak długo, aż cały ten ból przeminie. Jednak wiedziałem, że taka chwila słabości mogła się zakończyć tragicznie, dlatego mimo wszystko starałem się mówić do Jeongguka, prosząc go o przyjechanie po mnie, ale także o to, aby nie szalał na drodze, bo więcej nieszczęść nie jest nam potrzebnych.

Czekając na niego, mogłem ocenić w jakim stanie jest moje ciało. Jak już wspomniałem młodszemu, nie zauważyłem żadnych złamań, a przynajmniej ich nie czułem. Brzuch bolał mnie jednak dość poważnie i sam nie wiedziałem, czy to przez kolorowe plamy, zdobiące każdy centymetr skóry w tym rejonie, czy przez resztki tego świństwa, którym zostałem nafaszerowany. W ogóle nie wiedziałem, kiedy to się mogło stać. Czy tamci faceci wykorzystali moją nieuwagę i coś mi dorzucili do drinka? A może to barman był z kimś w zmowie i podał napój z niespodzianką? A jeśli sam się tak załatwiłem jeszcze przed wyjściem i ktoś to wykorzystał? Pamiętałem jedynie, że rozmawiałem przy barze z jakimiś drażniącymi facetami, którzy chcieli mnie przelecieć, a potem... No właśnie, co potem?

Jednak nie tylko brzuch był w nienajlepszym stanie. Całe ciało bolało mnie jak cholera, ale jakoś dałem radę przysunąć się bliżej ściany, o którą chciałem się oprzeć. Leżenie na podłodze wzmagało chęć zaśnięcia, więc jakoś starałem się bronić. Zawstydzony skuliłem się trochę, chcąc zasłonić moją nagość. Ubrania, które znalazłem, nie nadawały się do ponownego założenia, zniszczone i potraktowane jak śmieci. Cud, że nie zabrali mi telefonu, choć nosił teraz na sobie ślady zniszczenia w postaci licznych pęknięć. Więc chyba nie chodziło o jakąś napaść rabunkową... No i nie chciano okupu, skoro nikt mnie nie pilnował. Lecz nawet jeśli byłem w pomieszczeniu sam, to czułem się w tej chwili źle. Sam ze sobą.

Nie tylko odsłonięte ciało mówiło mi teraz, że osiągnąłem całkowite dno. Dając się tak zniszczyć, zawiodłem mojego ukochanego. Na pewno bardzo się martwił, gdy wczoraj zniknąłem, co zresztą słyszałem w jego głosie. A ja zachowałem się na tyle nieodpowiedzialnie, by w ogóle dopuścić do takiej sytuacji.

Im dłużej czekałem, tym więcej rzeczy zaczynało mi się nasuwać na myśl. Oczywiście od litanii na temat mojej głupoty zaczynając, a na powodach, dla których nie jestem godny tak wspaniałej osoby jak Jeonggukie, kończąc.

Na szczęście to zamartwianie przerwało przybycie mojego chłopaka, który natychmiast znalazł się przy mnie. Teraz już na pewno mogłem czuć się bezpiecznie. Do czasu, aż zobaczyłem ranę na jego boku. Litania o mojej głupocie została uzupełniona o kolejne pozycje, a ja niestety dostałem dowód na to, co podejrzewałem. Ból w moich pośladkach, na których ledwo byłem w stanie siedzieć, dużo mi mówił, ale nie dopuszczałem do siebie takiej myśli. A jednak. Nawet jeśli nie chciałem, to zdradziłem go, zadając ból, który tak dobrze znałem.

W drodze do szpitala przepraszałem go, nie mogąc zrozumieć, dlaczego musiała nas dotknąć tak straszna kara. Czy naprawdę to, co robiliśmy, było aż tak wielką zbrodnią? Kochamy się i okazujemy to sobie tak, jak lubimy... To naprawdę powód do znoszenia takich krzywd?

Po dotarciu na miejsce, Jeonggukie oddał mnie w ręce lekarzy, którzy szybko zajęli się wszystkimi moimi ranami. Zaciskałem zęby przy zszywaniu dwóch większych uszkodzeń, ale starałem się już nie płakać. Tłumaczyłem sobie, że teraz będzie już lepiej, a ten epizod... To tylko brakujące, złe wspomnienie. Jakiś senny koszmar, którego skutki niestety pojawiły się w rzeczywistości.

Pielęgniarka musiała mi pomóc w dokładnym umyciu się, bo nie byłem w stanie samodzielnie ustać. A dzięki temu mogła wybadać, gdzie miałem jeszcze jakieś rany, które wymagały interwencji. Wcześniej nie zauważyli na przykład wbitego w moją nogę kawałka szkła, który szybko został usunięty.

Świństwo, które dostałem, stanowczo wykraczało poza moje wyobrażenia. Była to jakaś dziwna mieszanka, z którą lekarze w tym szpitalu nie mieli jeszcze styczności, ale było to połączenie, które miało wywołać nie tylko moje otumanienie, ale również podniecenie. Tylko tyle rozumiałem z tego, co doktor mi przekazywał. No, oprócz tego, że wszystko powinno powoli się zagoić, co też jeszcze przyswoiłem do wiadomości.

Niestety musiałem się zgodzić na wezwanie policji, co zresztą podobało się Jeonggukowi, który wyglądał, jakby miał zamiar własnoręcznie zabić każdego, kto ośmielił się mnie skrzywdzić. Widziałem go tylko przez chwilę, gdy przewozili mnie do sali szpitalnej i dopóki nie porozmawiałem z funkcjonariuszami, nie mogłem wrócić w ramiona ukochanego, a tego najbardziej potrzebowałem.

Po opowiedzeniu policjantom wszystkiego co pamiętam, podaniu szczegółowego opisu osób, które się przy mnie kręciły i spisaniu przez mężczyzn zeznań, zostałem sam w sali szpitalnej. Trochę mnie to przytłoczyło, bo jak nigdy potrzebowałem towarzystwa, które zapewni, że jestem już bezpieczny. Na szczęście Jeonggukie szybko znalazł się w środku i nawet jeśli jego mina nie była najszczęśliwsza, to chyba obaj odczuliśmy ulgę na swój widok. Chłopak bez słowa zajął miejsce na krześle przy łóżku i sięgnął po moją dłoń, leżącą na kołdrze, aby móc ją do siebie przytulić i całować co jakiś czas. Bo naprawdę długo siedzieliśmy, po prostu na siebie patrząc. Nie potrafiłem powiedzieć, co dzieje się w jego głowie, ale w mojej panowała istna burza. Powinienem znowu przeprosić? Jakoś się wytłumaczyć? Nic mi nie przychodziło do głowy, a jeden pomysł gonił drugi, lecz każdy z nich wydawał się zły i niewłaściwy.

Ostatecznie zdecydowałem się przesunąć ostrożnie rękę i spróbować przyciągnąć do mnie młodszego, chcąc, aby położył się przy mnie. Ciężko byłoby mi inaczej się do niego przytulić, a te ramiona były najlepszym lekarstwem. Oczywiście Jeonggukie musiał mi w tym pomóc, zajmując miejsce na materacu o własnych siłach i bardzo dbał o to, aby nie dotknąć żadnego bolącego mnie miejsca. Dlatego ostatecznie w ogóle mnie nie dotknął, a z jego oczu nagle pociekły łzy, które chyba hamował już dłuższy czas.

- Przepraszam, że zostawiłem cię samego, hyung – załkał smutno, łapiąc moją rękę, do której się przytulił. Widząc ten ogromny smutek, moje rany przestały się w ogóle liczyć.

Przybliżyłem się do niego, aby móc go objąć i powoli głaskałem jego plecy oraz głowę, chcąc go choć trochę w ten sposób pocieszyć.

Jeonggukie, żyję. Wszystko jest już dobrze... dopóki jesteś przy mnie.

- Przepraszam, że musiałeś przeze mnie cierpieć i się martwić – szepnąłem, nie mając problemu z powstrzymaniem płaczu. Znaczy nie tyle powstrzymaniem, co po prostu zabrakło mi łez, jakbym wszystkie je wypłakał w tamtym opuszczonym budynku i na siedzeniu w samochodzie Jeongguka. – Bardzo boli? – zapytałem cicho, ostrożnie zjeżdżając ręką wzdłuż jego boku, aby móc sprawdzić, czy ktoś się nim zajął. Na szczęście pod brudną od krwi koszulką wyczułem bandaż, co choć trochę mnie uspokoiło. Wiedziałem, co czuł. Zwłaszcza, że to jego pierwsza i na pewno ostatnia taka rana.

Już nigdy więcej nic takiego się nie stanie. Przysięgam ci, mój kochany. Nie pozwolę byś znowu cierpiał.

- Tylko serce, Jiminnie – szepnął, nie chcąc się chyba przyznawać do odczuwanej słabości. Nie była ona niczym złym, ale to nie był czas na wykłócanie się o to, czy mówi mi całą prawdę, czy tylko tę bezpieczną. – Miałem cię chronić... Miałem... o ciebie dbać... Przepraszam, że cię zawiodłem, kochanie. Przepraszam – dodał młodszy, znowu się rozklejając.

Teraz już zupełnie nie zawracałem sobie głowy moimi siniakami, zszytymi ranami, ani niczym innym. Po prostu objąłem go i mocno uścisnąłem, okazując mu w ten sposób nie tylko wsparcie, ale również wielką, nieskończoną miłość, którą go darzyłem.

- Przecież to nie twoja wina, głupku – zauważyłem cicho, znów jeżdżąc dłońmi po jego plecach. – Już wszystko jest w porządku – zapewniłem, składając pocałunek na jego włosach.

Nawet jeśli to było kłamstwo. Nawet jeśli gdzieś tam na wolności byli ludzie, którzy mnie zranili. Nawet jeśli jeszcze długie dni miną, nim wszystko naprawdę będzie „w porządku", to teraz były potrzebne te słowa, które nie były pustą myślą, lecz zapowiedzią lepszego jutra.

Chwilę tak leżeliśmy, choć Jeonggukie trochę mnie odsunął, abym nie pogarszał swojego stanu. Musieliśmy odpocząć po takiej nocy. Nocy, której chyba naprawdę nie chciałem pamiętać, pragnąc, aby również mój ukochany o niej zapomniał. Wtedy żaden z nas nie musiałby cierpieć.

W końcu jednak chłopak odsunął się powoli. Zauważyłem na jego policzkach kolejne łzy, które już chciałem wytrzeć, ale on przybliżył się i pocałował mnie delikatnie, odbierając wszelką zdolność myślenia na tych kilka sekund. Nawet w takiej sytuacji, czar, jaki rzucał pocałunek z nim, sprawiał, że nic innego się nie liczyło.

- Prześpij się, kochanie, zostanę przy tobie – zapewnił cichym tonem, schodząc już z łóżka i usadowił się znów na krześle, które przysunął bliżej. Potrzebowałem jego bliskości, dlatego przeniosłem się na skraj posłania, aby móc z nim bez problemu złączyć dłonie, splatając nasze palce. Dopiero ten dotyk sprawił, że naprawdę przestałem się bać zamknięcia oczu. Bo ta dłoń zapewniała mi drogę ucieczki, jeśli sen okaże się kolejnym koszmarem.



Jungkook:

Jak tylko Jiminnie zasnął, przeszedłem powoli z powrotem na krzesło, by zrobić mu miejsce i zapewnić komfortowy odpoczynek. Nie zamierzałem zawiadamiać o niczym jego rodziców, uznając, że taka decyzja należy do mojego ukochanego, nawet jeśli sam wolałbym uniknąć dodatkowego stresu i całkowicie odpuścić sobie mówienie o tym komukolwiek. Ale i tak wiedziałem, że prędzej czy później, na pewno im powie. Miałem tylko nadzieję, że postawi na to „później".

Ani na sekundę nie puszczałem jego dłoni, przyzwyczajając się szybko do tej niewygodnej pozycji. Co prawda byłem już mocno zmęczony i oczy zaczynały mi się same zamykać, co dopiero pojawienie Mingyu przerwało, bo musiałem się przebrać. Chłopak dopytywał o całe zdarzenie, ale poprosiłem go, aby po prostu zapytał Yu. A jak tylko zmieniłem ubrania i odesłałem przyjaciela do domu, wróciłem na poprzednie miejsce, znów łapiąc za tę delikatną, niestety zranioną przez tych dupków, rękę Jimina. Nawet na niej miał jakieś otarcia, które powstały przez mój błąd i przez moją nieuwagę.

Byłem na siebie zły, a wręcz wkurwiony! Bo wiedziałem, że gdybym go zabrał ze sobą do łazienki, do niczego by nie doszło!

Jesteś chujowym opiekunem, Jeongguk. Naprawdę nie zasługujesz na taką bratnią duszę.

Jeszcze długo nie mogłem oczyścić swoich myśli, obwiniając się za to zdarzenie i układając scenariusze, dzięki którym mogłem uniknąć skrzywdzenia mojego kotka. Nawet już wolałbym, abym to ja znalazł się na jego miejscu, bo pomijając ból fizyczny z mojej rany na boku, nie wyobrażałem sobie jak wpłynęli tym wszystkim na psychikę Jimina. Niby nie pamiętał całego zdarzenia, ale jednak obudził się sam w opuszczonym budynku, nagi, cały we krwi i ranach. To też musiało zostawić jakiś ślad na jego umyśle, którego na pewno się nie pozbędzie.

Dlatego po niecałej godzinie wpatrywania się w białą pościel i trzymania dłoni ukochanego, uznałem, że to będzie najlepsza okazja do powtórzenia pewnego pytania. Tym razem w odpowiednim, a przede wszystkim - moim stylu, a nie naćpanego Jeona.

- Zasnął? – Głos pielęgniarki, z którą już wcześniej rozmawiałem, odciągnął mnie od moich myśli, zmuszając do podniesienia głowy i natychmiastowego pokiwania nią. Kobieta trzymała strzykawkę, którą zaraz zaczęła napełniać jakimś płynem. – Proszę wrócić do domu i odpocząć. Pan Park obudzi się dopiero wieczorem – wyjaśniła, chyba nawiązując do płynu, który wstrzyknęła mu przez wenflon, choć i tak pokręciłem na to przecząco głową, powracając do poprzedniej pozycji. Wiedziałem, że mnie nie wygoni. Nie może. Nie kiedy jestem jego bratnią duszą, a one od zawsze mają kilka dodatkowych praw, zwłaszcza pobytu w szpitalu. Teraz potrzebował mnie najbardziej i nie mogłem go opuszczać, zapewniając w ten sposób coś więcej niż te wszystkie leki, które mu podawali.

Kobieta się ze mną nie sprzeczała, opuszczając po prostu salę, a ja wolną ręką wyciągnąłem nieco przybrudzony telefon. Sprawdziłem tylko stan swojego konta bankowego, a widząc, że na szczęście wszystkiego jeszcze nie przepierdoliłem, znalazłem numer do kwiaciarni, którą zazwyczaj odwiedzałem. A po pocałowaniu mojej ukochanej rączki i zrobieniu tego samego na czole Jimina, wyszedłem na chwilę na korytarz, aby wszystko pozałatwiać. Niestety najgorzej było z lekarzami i pielęgniarką dyżurującą, która pozwoliła mi zrobić to dopiero jutro, ze względu na odpoczynek Jimina i brak tak dużych niespodzianek. Dostosowałem się do tego, dzwoniąc do kwiaciarni i znowu do Mingyu, którego poprosiłem o kolejną przysługę. A po powrocie do mojego kotka, wróciłem do poprzedniej pozycji, pozwalając sobie złapać trochę snu.

Cały wieczór spędziliśmy razem. Starałem się odciągać jego myśli od całego zdarzenia, kupując trochę jedzenia, które w niego wmuszałem, pomagając we wszelkich czynnościach i rozbawiając na każdym kroku. Nawet gdy już skończyły się godziny odwiedzin pacjentów, mnie, jako jego bratniej duszy, nie mogli wygonić, oczywiście nie zapewniając też miejsca do spania. Ale jakoś sobie poradziłem, nie dając się wciągnąć na posłanie Jimina, który powinien mieć całe łóżko dla siebie.

Budząc się w niedzielę rano, wszystko mnie bolało przez niewygodną pozycję. Jednak zignorowałem ten niemały dyskomfort, dzwoniąc jeszcze raz i do Mingyu i do kwiaciarni. Chłopak zjawił się jako pierwszy, wręczając mi małe pudełeczko i czapkę, pod którą mogłem ukryć moje błagające o prysznic włosy. Życzył mi jeszcze powodzenia, zostawiając już samego z dostawą z kwiaciarni, która wzbudziła poruszenie na korytarzu, choć niewielkie, bo ludzie często przynosili jakieś prezenty pacjentom, nawet w postaci kilku koszy czerwonych róż.

Kazałem im pracować naprawdę cicho, aby Jiminnie się nie zbudził. A kiedy wszystko było już na swoim miejscu, uregulowałem rachunek, wracając do sali, w której poprawiłem jeszcze ułożenie koszy. Przyglądałem się w międzyczasie śpiącemu ukochanemu, który na szczęście mnie na niczym nie przyłapał.

Złapałem jeszcze kilka róż, obrywając je z płatków, które rozrzuciłem na jego łóżko, mając nadzieję, że ogólny efekt zrobi na nim wrażenie. A kiedy wszystko było już na swoim miejscu, pocałowałem Jiminniego w usta i przeszedłem szybko za parawan usunięty na bok, aby chłopak nie zdążył mnie zobaczyć.

Tak jak się domyśliłem, przez niewielką szparę zobaczyłem, jak mój kotek budzi się przez ten pocałunek, przecierając jedną ręką oczy, aby się rozbudzić i przyjrzeć wszystkiemu, co go otaczało. Uśmiechnąłem się na ten widok, sięgając do kieszeni, aby do trzymanego pudełka dołączyć niewielką ściągę, napisaną na szybko z samego rana.

Zastosowałem się do wszystkich rad, zarówno tych Jimina, jak i jego ojca, chcąc stworzyć mu kolejne, piękne wspomnienie, które wyprze wydarzenie z klubu. Dlatego nie dałem mu się zbyt długo przypatrywać tym różom, wychodząc zza parawanu i klękając przy jego łóżku, wywołując tym jego zaskoczenie, szczególnie gdy zobaczył co trzymam w dłoni.

- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że akurat w tej księgarni pracowałeś, kochanie – zacząłem z uśmiechem, oczywiście już jakiś czas temu to przygotowując, aby zebrać wszystkie swoje myśli i podkreślić to, co do niego czuję – a ja napisałem adres tego klubu na ręce. Dziękuję, że znosisz wszystkie moje wymysły i czasami też głupoty... - kontynuowałem, posyłając mu uśmiech, który wyrażał moją wdzięczność za jego tolerancję. – Wiem, że żaden z nas nie jest idealny... Ja szczególnie. Ale kiedy jesteśmy razem... - Cholera... Musiałem szybko zerknąć na moją ściągę, bo przez wpatrujące się we mnie oczy, trochę zapomniałem tej najważniejszej części tekstu, oczywiście szybko ją sobie przypominając i kontynuując wyznanie. – Dopełniamy się i tworzymy tę perfekcyjną całość. Twoje łzy - moje dłonie, żeby je otrzeć, moje łzy - twoje ramiona i moje najbezpieczniejsze schronienie. Wiem już, i rozumiem, że system tylko pomógł odnaleźć mi tę najbliższą osobę, bez której nie potrafię teraz przeżyć dnia. W końcu Słońce, powietrze i ciepło są potrzebne do życia, a ty jesteś dla mnie tym wszystkim, Jiminnie. I've loved you, I love you and I will always love you. No matter what, kitten. Pozwolisz mi podkreślić moje uczucie do ciebie i w najbliższym czasie poprowadzić się do ołtarza, mój najdroższy? – Końcowe pytanie, przy którym otwarłem trzymane pudełeczko, pokazując mu ten jego wymarzony pierścionek za dwieście tysięcy plus, wprawiło mojego ukochanego w większy szok, wywołując jeszcze więcej łez, które pojawiły się w trakcie mojego wyznania.

Chłopak chyba nie był w stanie nic z siebie wydusić, bo tylko pokiwał głową, próbując wyciągnąć do mnie ręce. Uznałem to za „tak", z którym tym razem raczej nie powinno być problemu, dlatego wyjąłem pierścionek z białej poduszeczki, łapiąc prawą dłoń Jimina i wsuwając mu go na odpowiedni palec. Jednak zaraz po tym, po prostu go objąłem, zapewniając nam te kilka sekund bliskości, dającej mi tyle samo szczęścia, co za każdym razem, gdy trzymałem go w swoich ramionach. Byłem przy tym tak samo delikatny i ostrożny, powoli ucząc się gdzie ma te największe rany, aby nie sprawiać mu dodatkowo cierpienia. Zwłaszcza w takim momencie.

Wymieniliśmy się jeszcze uśmiechami, odsuwając powoli, bo moje usta postanowiły wyrwać się do jego ręki, składając na niej delikatny pocałunek, początkowo na dowodzie naszej miłości, a następnie znacząc kolejne fragmenty jego ciała, od dłoni, aż po ramię, przez bark i prosto na jego usta, na których zatrzymałem się chwilę dłużej. Znacznie dłużej, obejmując delikatnie dłonią jego głowę, by od subtelnych muśnięć, przejść do ocierania naszych języków, wywołujących ciche pomruki, nie tylko u Jimina, a również u mnie. Bo jak zwykle taka pieszczota sprawiała, że reszta świata dla nas nie istniała. Teraz nie byliśmy w szpitalu, a Jiminnie nie miał żadnej rany. Bo każde otarcie naszych języków, pozbywało się wszelkich negatywnych uczuć, wypełniając nas miłością, której kiedyś nie potrafiłem zaakceptować, w tym momencie pragnąc ją przypieczętować, najlepiej już jutro zaciągając do sali weselnej, domu, czy tam hotelu. Zależy od budżetu i decyzji naszych rodziców.

Po oderwaniu się od jego ust, jeszcze chwilę przy nim trwałem, nie rozchylając powiek, aby po prostu czuć na swoich wargach jego oddech. Uśmiechnąłem się, ciesząc, że los poniekąd przymusił mnie do obrania takiej drogi, bo teraz nie wyobrażałem sobie innego życia. Życia z moim narzeczonym, a niedługo po tym mężem.



Jimin:

Czas w szpitalu nie był wcale taki najgorszy. Nie, źle się wyraziłem. To nie było nic dobrego, ale silne leki przeciwbólowe sprawiały, że przestałem odczuwać te rany. Jednak nadal z bólem patrzyłem, jak mój ukochany się przy mnie męczy. Nie dość, że zamartwiał się moim stanem, to jeszcze siedział tutaj razem ze mną, nie mając zamiaru odejść od mojego łóżka. Z jednej strony to naprawdę kochane i doceniałem to, zwłaszcza, że egoistycznie nie chciałem, by mnie zostawiał. Lecz z drugiej, wolałbym, aby się wyspał i choć na chwilę zrelaksował. Dlatego właśnie starałem się być silny i nie pokazywać mu, że coś jest nie w porządku. A było.

Choć nie pamiętałem, co się stało tej okropnej nocy, po przebudzeniu miałem jakieś takie dziwne migawki w głowie. Przypomniał mi się tamten ból, który wcale nie był przyjemny. Gdy zadawał mi go Jeonggukie, chciałem tego i podniecał mnie każdy klaps, uderzenie, czy mocniejsze pchnięcie. A to... To był zupełnie inny rodzaj bólu, którego nikt nie chce doświadczać.

W każdym razie, przez krótką chwilę mój umysł podpowiadał mi, bym uciekał, a na ciele poczułem ręce, których tam nie było. Dotykały mnie wszędzie, choć chciałem je odepchnąć. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to chyba tylko jakaś resztka snu, z którego się nie do końca wybudziłem.

Cała sobota minęła mi na spaniu, a po tej krótkiej rozmowie z moim ukochanym, znów zasnąłem, więc gdy otworzyłem oczy w niedzielny poranek, miałem wrażenie, że znowu mnie porwano. Ale tym razem do nieba. Wszędzie, gdzie spojrzałem, widziałem masę róż, pięknych i czerwonych. Identycznych jak te, które dostawałem przy okazji każdego spotkania z moim ukochanym. Próbowałem zrozumieć co się dzieje, ale kiedy Jeonggukie wyszedł zza parawanu i ukląkł przede mną, odebrało mi zupełnie zdolność myślenia. Słuchałem go tylko, a z każdym kolejnym słowem, byłem coraz bardziej wzruszony. Wprost nie mogłem uwierzyć w to wszystko. Jeszcze kilka miesięcy temu mógłbym tylko pomarzyć o tym, że moja bratnia dusza mi się oświadczy (pomińmy to, że w moich planach to ja się oświadczałem, skoro Jeonggukie długo był dla mnie dziewczyną). Ba, nawet nie podejrzewałem, że ją poznam! W końcu masa osób unikała swojego przeznaczenia, czasem uciekając przed nim całe życie. Ale to były naprawdę smutne historie, przed którymi nas ostrzegano. System miał przecież pomagać w szukaniu szczęścia, więc buntownik mógł być pewien, że go nie zazna.

Nie miałem wątpliwości co do tego, że chcę poślubić mojego ukochanego, dlatego zgodziłem się od razu, choć nie mogłem wydusić z siebie słowa. Jedynie pokiwałem głową, próbując opanować potok łez, jaki z siebie wylewałem ze szczęścia.

Z radością przytuliłem się do Jeongguka, wdzięczny mu z całego serca za stworzenie nam tak cudownego wspomnienia. Po tej akcji nad rzeką Han, sądziłem, że jeszcze długo będziemy czekać z takimi decyzjami. Nawet jeśli mieliśmy zamieszkać razem, a młodszy coraz więcej czasu wolał spędzać w moim towarzystwie, to nadal pamiętałem, że nie lubi być poganiany, ani do czegoś zmuszany. Dlatego sądziłem, iż taka poważna rozmowa o podjęciu decyzji co dalej, czeka nas w dalszej przyszłości. Tak, rozmowa. Nie liczyłem na prawdziwe zaręczyny. A tu proszę, tak piękna niespodzianka. Naprawdę byliśmy dla siebie stworzeni.

Po długim i bardzo przyjemnym pocałunku, przez który moje serce przyspieszyło swoje bicie, odsunąłem się, aby móc nabrać powietrza. Jednak nie zamierzałem uciekać od niego, nawet na dziesięć centymetrów.

- Głupek. Przecież nie musiałeś. I tak bym za ciebie wyszedł – zauważyłem, ukrywając twarz w jego szyi, bo mimo wszystko wiedziałem, że obecnie mamy inne, ważniejsze wydatki związane z naszym wspólnym mieszkaniem, więc taki prezent nie był łatwym w realizacji pomysłem.

- Chciałem nam stworzyć piękne wspomnienie – powiedział młodszy, przytulając mnie do siebie ostrożnie. Wiedziałem, że robi to ze względu na moje rany, ale przez te leki przeciwbólowe, które dostawałem w kroplówce, naprawdę nie czułem niczego. – Poza tym... Będziesz się mógł pochwalić Taehyunowi pierścionkiem i... zdjęciami? – dodał, odsuwając się trochę, aby móc wyjąć z kieszeni swój telefon. Otarł jeszcze moje policzki, po czym uwiecznił tę naszą chwilę szczęścia kilkoma zdjęciami, na których mogłem zaprezentować symbol naszej miłości. Oczywiście zapragnąłem mieć jak najpiękniejsze pamiątki, dlatego na jednej z fotografii położyłem dłoń na policzku Jeongguka tak, aby było widać pierścionek i pocałowałem go. Wyszło naprawdę uroczo. Będę miał nową tapetę na telefon.

Szczęśliwy wciągnąłem chłopaka bardziej na moje łóżko, abyśmy mogli okazać sobie jeszcze trochę czułości, których obaj potrzebowaliśmy. Kolejnym pocałunkom nie było końca, a gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy, ułożyłem się wygodniej w jego ramionach.

- Mój śliczny narzeczony. Teraz już możesz zacząć planować wszystko ze swoją mamą – stwierdził Jeonggukie, a ja roześmiałem się na to cicho.

- Tata ci powiedział? – domyśliłem się, w końcu coś musiał wynieść z tej ich rozmowy w gabinecie, oprócz chęci karmienia mnie większą ilością spermy. – Będziemy mieć piękną uroczystość, zobaczysz – zapewniłem go, cmokając jeszcze delikatnie w usta. Zdecydowanie moja mama już o to zadba.

Skoro pierwsze emocje już minęły, zacząłem się przyglądać pierścionkowi, który przyozdabiał mój palec. Nie miał jakichś szczególnych zdobień, jedynie małe oczko i wygrawerowane róże. Pasował do mnie idealnie. Tak, jak osoba, która mi go podarowała.

- Mam nadzieję, że nie posłuchałeś tego, co mówiłem nad Han i nie wydałeś na niego majątku – zacząłem trochę niepewnie, teraz żałując tamtych słów. Naprawdę nie chciałem niczego drogiego...

- Tylko cztery wypłaty – stwierdził młodszy, wzdychając przy tym dramatycznie. – Żartuję – dodał szybko, wybuchając śmiechem.

- Głupek – podsumowałem, stwierdzając, że to naprawdę najlepszy epitet na opisanie go. No, zaraz po słodki. I kochany. I seksowny.

Moje zęby delikatnie wylądowały na uchu chłopaka, chcąc go w ten sposób ukarać za straszenie mnie, ale zaraz przyszedł mi do głowy inny temat, który chciałem z nim poruszyć.

- Pakujesz się powoli do naszej przeprowadzki? – zapytałem z uśmiechem.

Chłopak wyplątał się z moich objęć i przysunął sobie krzesło bliżej łóżka, a po zajęciu na nim miejsca, wziął kilka płatków do rąk i rozsypał je nad moją głową.

- Ale grzybek idzie ze mną. Zakumplowaliśmy się – stwierdził w końcu, na co roześmiałem się.

- Zapomnij. Jeśli chcesz jakieś zwierzątko do kumplowania, to wybierz jakieś normalniejsze. Na przykład psa.

- Nie psuj sobie niespodzianki, babe – powiedział młodszy, jak gdyby nigdy nic, a ja potrzebowałem chwili, aby ułożyć sobie te informacje w głowie.

- Będziemy mieć pieska?! – krzyknąłem, nie mogąc uwierzyć w ten nadmiar szczęścia. Od małego chciałem mieć zwierzątko, ale moi rodzice pozwalali tylko na kota, którego bałem się dotykać, bo zawsze startował do mnie z pazurami. A pieski są takie słodkie! Poza tym, opieka nad takim stworzeniem pozwoli nam trochę się przygotować do roli rodziców. Cudownie!

- Ćśśś. – Jeonggukie zaczął mnie uspokajać, zerkając na drzwi, po czym dał mi szybkiego buziaka. – Ledwo zgodzili się na te róże... Zabiją mnie, jeśli zakłócimy spokój szpitala, Jiminnie – zauważył szeptem, ale to zdecydowanie nie mogło zgasić mojej ekscytacji.

- Ale super. Jesteś moim największym szczęściem, Jeonggukie. Kupię kwiaty twojej mamie, by jej podziękować, że wysłała cię do księgarni – zapowiedziałem, naprawdę mając zamiar zadbać teraz o dobre kontakty z teściową. W końcu staniemy się kiedyś, a znając moich rodziców to raczej niedługo, rodziną.

- Tylko ich czasem nie wysyłaj, bo jej facet się wścieknie – poprosił mnie chłopak, na co kiwnąłem głową. Trochę mi opowiadał o tym facecie i w sumie było mi szkoda jego rodziców, że nie mogli być w pełni szczęśliwi i szukali po omacku choć odrobiny szczęścia.

- Hej, Jeonggukie? Wiesz, że cię kocham? – zapytałem, chcąc odsunąć od siebie taki smutny temat.

Nie przy takiej okazji, Jiminnie.

- Hm? Hmm? Ktoś coś mówił? Ale tak cicho, że chyba nie słyszałem – powiedział Jeongguk, rozglądając się i udając zdziwionego, po czym przybliżył się do mnie z uśmiechem. – Co takiego, kochanie?

- Kocham cię, Jeonggukie. Całym sercem – oznajmiłem prosto do jego ucha, kładąc się zaraz po tym wygodniej na poduszce.

- Ja ciebie też, kitten. Skoczyć po coś do sklepu dla mojego przyszłego męża?

AAAAAAAAAAAAA, JAK TO SŁODKO BRZMI!!!

JIMINNIE, PRZESTAŃ FANBOYINGOWAĆ!

- Nie – odparłem, starając się pozostać na zewnątrz spokojnym. – Ale jeśli jesteś zmęczony, wracaj do siebie odpocząć. Siedzisz tu ciągle ze mną, a jutro już wyjdę – zauważyłem, znów zaczynając się o niego martwić.

- Nie mam po co wracać do mieszkania. Tu jest mój dom – stwierdził, łapiąc moją rękę, aby spleść ze mną palce i pocałować grzbiet dłoni delikatnie.

- Mówię poważnie, Jeonggukie

- Ja też. Zostaję.

Moja bratnia dusza ułożyła głowę na brzegu materaca, a ja od razu sięgnąłem wolną ręką do jego policzka, aby móc zacząć go głaskać.

- To chodź koło mnie, odpoczniesz trochę – zarządziłem, robiąc mu miejsce, które po chwili dyskusji zajął. Od razu lepiej się poczułem, mogąc być tak blisko niego, a gdy zmęczony chłopak zasnął, sam powoli odpłynąłem, a uśmiech chyba nie znikał z mojej twarzy nawet w czasie snu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top