1. Święta

Miesiąc do świąt.

Śnieg na ulicach niebezpiecznego Amsterdamu stawał się z dnia na dzień normalnością, co oczywiście niezbyt skrycie podsycali tamtejsi mieszkańcy. Puszczali oni na ulicach świąteczne piosenki w każdej wolnej chwili, przekręcając regulator głośników na maxa. Mimo tego, nie było osób które marudziły, czy narzekały na te zachowania - było to co najmniej zadziwiające, lecz z drugiej strony, każdy się z tego cieszył. Przecież, nikt by nie chciał słyszeć nużącego marudzenia podczas idealnego dnia, na fakt, że są święta. Po za tym, kto nie lubi świąt?

Na prawdę nie wiele ludzi. A Erwin znał ich malutką garstkę, co było i tak dziwne jak na jego ilość kontaktów. Mimo tego, nie zamartwiał się tym - miał w nosie czy ktoś z jego przyjaciół w tym momencie ubolewa, bo zakopał się on autem w śniegu. Miał to w najwyższym poważaniu, jak każde inne tego typu bezsensowne gadanie. Więc czemu jeden dzień mógł to tak diametralnie zmienić?

Wydawać by się mogło, że nie jest to nic niezwykłego gdy do mężczyzny docierają różne gesty i słowa, a ten zauważa coś, czego wcześniej nie mógł. Zmienił zdanie - po prostu. Sam zaczął nienawidzić świąt. Jednak, jego przyjaciele (w tym bardzo bliski białowłosy chłopak) mrugnęli na to okiem, nie zwracając uwagi na jego zachowanie. Dobrze wiedzieli jaki Erwin jest i był, więc czy było to dla nich jakimś wielkim szokiem? Totalnie nie. Tym bardziej gdy nie mówimy tutaj o jakichś poważnych rzeczach, a zwykłych świętach.

Ale zachowanie siwowłosego miało drugie, przerażające dno, za które siebie w głębi powoli zaczął nienawidzić. Do dnia dzisiejszego jakby uważał ludzi za ślepych, bo jak można nie zauważyć braku własnego przyjaciela..?
Owe pytanie zadawał sam sobie jeszcze do nie dawna i sam nie wiedział, co się z nim stało, ale gdy dostał telefon od tamtejszego więzienia, miał ochotę rozwalić wszystko co się znajdowało wokół niego.

Bo te święta miały być najlepszymi świętami które kiedykolwiek by przeżył wraz z swoimi przyjaciółmi oraz brązowowłosym, którego mógłby nazwać skrytym kochankiem. Ale jak to Erwin, musiał coś wymyśleć dla dawki adrenaliny, wciągając w to niewinnego Gregorego, który nawet nie był świadom jego czynów. W taki sposób trafił do paki na bite kilka lat, przez swojego własnego kumpla.

Było to co najmniej popieprzone. Złotooki gdyby mógł, zaśmiałby się w tym momencie ze swojej głupoty, ale nie jest mu w żaden sposób do śmiechu. Miał dość. Przez kilka dni nie wychodził z własnego mieszkania, usprawiedliwiając się przed przyjaciółmi pierwszą lepszą grypą, która nigdy tak na prawdę nie miała miejsca. Potem jakoś powrócił do swojego codziennego życia i chodził bez celu po Amsterdamie totalnie sam, jakby oczekując braku jakichkolwiek łobuzów. W taki oto sposób skończył w szpitalu i ponownie się załamał. Życie jakby podkładało mu pod nogi ciężkie kłody, o które nie dało się nie przewrócić.

Ale ostatecznie skończył tu. Jako dwudziestoletni chłopak z bujnymi szarymi włosami, z zranioną psychiką. Rozbitą na kawałki niczym szkło. Niczym szklanka, do której jeszcze niedawno miała zostać wlana przezroczysta ciecz. Jednak przez - można by rzec nic nie znaczące mrugnięcie okiem - spadła ona z blatu, roztrzaskając się na milion małych kawałeczków. Sęk w tym że samemu nie da rady tego.. uratować. Potrzebna jest pomoc. Ale Erwin na prawdę nie potrafił o nią poprosić.

W taki sposób, każdego dnia jego psychika coraz to bardziej upadała, a on nawet nie miał siły odwiedzić swojego kumpla w więzieniu - jakby to cokolwiek zmieniało w ich relacji. Gregory go nienawidzi, jest to pewne, niczym to, jakiego koloru jest jabłko. Jest to banalnie proste, a jednak w przypadku Erwina to tak cholernie boli.

Więc, pełen nienawistnych myśli, w końcu ruszył się z miejsca. Jakimś cudem złapał kontakt z znanymi w owej miejscowości bandytami i zapłacił dobry milion, żeby tylko wydostać jego znajomego z tego cholernego więzienia. Czas leciał coraz to szybciej, a niedługo miały być święta. Musiał dać rade z wydostaniem go z tej cholernej niewoli, by te święta jednak nie okazały się jedną wielką porażką. Musiał dać radę. On da radę. Kto by nie dał, jak nie on?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top