Speszial nr. 2

Wiem, że wczoraj było Halloween ale wczoraj nie zdążyłam wstawić drugiej części. Za to dziś będzie tak jakby druga część.

Raira

Biegliśmy grupą przez las. Za nami biegły psy policyjne i policja.

- Jeff to twoja wina! Po co robiłeś tego psikusa!- krzyczał Masky
- Bo on mi nie otworzył!- krzyknął obrażony Jeff
- Chłopaki! To nie czas na kłótnie! Najpierw musimy im uciec!- przerwała chłopakom Bloody Hope

Rozchodziło się głównie o to, że jeden z mieszkańców nie otworzył Jeff'owi drzwi, a Jeff postanowił zrobić mu psikusa. Którym było...porozrzucane części ciał jego ofiar na podwórku.
W każdym razie, teraz goniły nas psy.
- Zajmę się tym! Wy biegnijcie dalej!- gwałtownie stanęłam i odwróciłam się.
- Zatrzymać ją!- policjanci zapomnieli o reszcie i skupili się na mojej osobie
- Zacznijmy zabawę, chłopcy.
Otuliła mnie czarna mgła. Po chwili zamieniłam się w wilka. Znacznie większego niż zawsze.
- Odwrót!- krzyknął jeden z policjantów
- Nie tak szybko!
Skoczyłam na uciekiniera i jednym kłapnięciem pyska skręciłam mu kark.
- Kto następny?- zapytałam z pyskiem ociekającym krwią
Zaczęła się panika. Psy uciekły, a policjanci zebrali się w jednej grupie.
- Skoro tak się wystawiacie, to czemu nie skorzystać?

Krew lała się z kolejnych ciał. Kości łamały się pod moim zaciskiem szczęk.
Po kilkunastu minutach było po wszystkim.
- No chłopcy, nie umiecie się bawić.- powiedziałam z uśmiechem do martwych ciał.
Zamieniłam się z powrotem w "człowieka" i wzniosłam w niebo.

***

Leciałam cicho nad lasem. Nagle zauważyłam jakiś ruch w krzakach. Na polankę wkroczył cicho Liu, a za nim Jeff.
Czekałam aż zza krzaków wyjdzie Bloody Hope bo ona zawsze i wszędzie chodzi z Jeff'em ale ku mojemu zdziwieniu nie było jej. Liu trzymał w rękach całkiem pokaźny bukiet białych róż.
Chłopcy cicho przemknęli przez resztę polanki i pobiegli w stronę cmentarza.

Chwilę poczekałam i wylądowałam na polance.
- Hej, poszli już?- zza krzaków wychyliła się Bloody Hope
- No jak widać. Zaraz! Gdzie oni poszli o tej porze?!
- Nie wiem! Śledziłam ich od rezydencji.
- Wiesz... Jeśli zaraz ich nie dogonimy to ich nie znajdziemy.

Bloody popatrzyła na mnie z błyskiem w oku.
- Wiesz... Woziłaś już Toby'ego na grzbiecie. A tak się składa, że umiem jeździć konno.- czarnowłosa uśmiechnęła się chytrze
- No dobra! Spróbuję zamienić się w konia.- powiedziałam"troszeczkę" obrażona.

Mocno się skupiłam. Otoczyła mnie czarna mgła. Zamknęłam oczy. Poczułam jak moje kończyny w zabujczym tępie zmieniają kształt.
Po chwili byłam pięknym, czarnym jak noc koniem. Ze skrzydłami rzecz jasna.
- Wsiadaj.- znirzyłam szyję i pozwoliłam Bloody wsiąść.
- Ale chyba nie będziemy lecieć?- zapytała niebieskooka drżącym głosem.
- Ty kazałaś zamienić się w konia, ja wybieram jak się poruszamy. A teraz trzymaj się!

Machnęłam moimi skrzydłami i wzniosłam się na bezpieczną odległość tak aby nie przypierdolić w drzewo.
- Tam są!
Spojrzałam przed siebie. Bracia przechodzili akurat przez bramę prowadzącą na cmentarz.
Wylądowałam cicho na domu pogrzebowym i zamieniłam w ludzką formę i śledziłam wzrokiem Woods'ów.
Jeff i Liu zatrzymali się przed jednym z nagrobków. Był to potężny pomnik rodzinny wykuty z marmuru.
- Chcesz podejść bliżej?- zapytałam dziewczyny
- Narazie nie.
- No dobra.
Jeff dosłownie padł na kolana i położył bukiet na nagrobku.
Niebieskooki zaczął szlochać. Z oczu zaczęły lecieć łzy.
- Wybaczcie...- chłopak dosyć głośno wypowiedział te słowa- mam nadzieję, je jest wam teraz lepiej...
Jeff nie wytrzymał. Wybuchł płaczem. Instynktownie jego brat go przytulił.
Bloody patrzyła na wszystko że łzami w oczach.
- Chcesz do niego iść?
- Tak.- odpowiedziała zdecydowanym głosem.
- No dobra.
Chwyciłam dziewczynę za ręce i wzniosłam się w powietrze by po chwili gładko wylądować.
Jeff spojrzał na nas i szybko wytarł oczy.
- B... Bloody Hope? Przyszłyście tu za nami?- mówił drżącym głosem.
- Oj Jeff- Bloody ukucnęła obok chłopaka i  mocno go przytuliła- no oczywiście. Ale mogłeś mi powiedzieć, przecież bym zrozumiała.- dziewczyna pocałowała go w policzek.
- Chciałem, ale bałem się, że mnie odrzucisz lub wyśmiejesz. No wiesz... Na co dzień jestem bezlitosnym mordercą.
- Obiecuję, że to zostanie między nami. A teraz chodźmy do domu.
- Popieram! Chętnie zmyję z siebie już i tak zaschniętą krew.
Moi towarzysze wybuchli śmiechem, a Jeff i Bloody Hope wstali z klęczek.
W "naprawionym" humorze wyszliśmy z cmentarza i ruszyliśmy w stronę rezydencji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top