Lulu

Raira

Niebo było różowe, a chmury zostały zrobione z waty cukrowej. Leciałam na białym jednorożcu ze skrzydłam i różową grzywą. Wszędzie unosił się słodki zapach "chmur". Mój pegaz śmiał się w niebo głosy, a ja razem z nim. Było wspaniale! Ilekroć przelecieliśmy obok "chmury" rwałamzjadałam. Nagle wszystko zapadło się w ciemność, a w mojej głowie rozległ się wysoki i bolesny pisk.

Otworzyłam natychmiast oczy. Leżałam w moim łóżku. W głowie ciągle rozlegał się pisk który po chwili ucichł i zamienił się w głos Operatora:
~Raira, wybacz, że tak wcześnie cię budzę ale musisz iść na patrol. Toby zachorował, a Masky i Hoodie są na misji więc wstawaj i idź.~

Niezadowolona wstałam z MOJEGO łóżka i ubrałam to co zwykle.
Z zazdrością się spojrzałam na koty śpiące w najlepsze na jednej z półek.

- A gdybym tak...
~Nawet o tym nie myśl! Masz iść na patrol!~
Ostre słowa Operatora przemówiły mi do rozsądku.
- No dobra.- powiedziałam trochę wkurzona.

Przed wyjściem zajrzałam jeszcze do Toby'ego. Okazało się, że zachorował na zapalenie płuc od turlania się po śniegu. (-,- bezemnie...)

Wyszłam z rezydencji i dosłownie zamarzłam. Było tak cholernie zimno! Zamieniłam się w kota i wskoczyłam na pobliskie drzewo.

Skakałam z gałęzi na gałąź patrolując las. Po kilkunastu minutach było mi już cieplej. Gorąca krew płynęła w moim ciele. Zwinnie przeskakiwałam z gałęzi na gałąź przeczesując las w zdłóż i w szerz. Wydawało się być spokojnie. Cały las pokrywała warstwa białego puchu. Nagle usłyszałam, że ktoś idzie. Przylgnęłam płasko do gałęzi i czekałam.

Zza krzaków wolno wyszedł Jeff i Bloody Hope. Mimowolnie uśmiechnęłam się wrednie pod nosem i zaczęłam obserwować.

- No może jednak wyniknie coś fajnego z tego patrolu.

Jeff The Killer

Zabrałem Bloody na naszą ulubioną polankę. Na tę polankę na której się spotkaliśmy po raz pierwszy. W aktualnej porze roku wyglądała ona magicznie. Sam to odkryłem kiedy przychodziłem tu ze Smile Dog'iem pobawić się w aportowanie nożem.

- Jeff... Tu jest pięknie!- Dziewczyna szczęśliwa rzuciła mi się na szyję.
- Spokojnie bo mnie udusisz!- zaśmiałem się.

Dziewczyna oderwała się odemnie i odwróciła się. Zdziwiony spojrzałem na nią gdy ta nagle się odwróciła i dostałem kulką śniegu w sam środek czoła.
- Trafiony!- krzyknęła szczęśliwa
- O nie!- zgarnąłem z ziemii trochę śniegu- zobaczymy kto teraz będzie trafiony!

Zacząłem ganiać dziewczynę po całym obszarze niezalesionym (Wybaczcie, musiałam😂) celując w nią ukształtowanym w kulę śniegiem.

Raira

Uśmiechnęłam się patrząc na poczynania pary. Najśmieszniejsze było jak Jeff dostał w czoło śnieżką co automatycznie zrobiło z niego jednorożca. W aktualnym momencie dziewczyna topiła niebieskookiego w śniegu.

Mój hihot stawał się coraz głośniejszy. W końcu zaprzestałam obserwowania ich i skupiałam się na uspokojeniu śmiechu.

Niespodziewanie dostałam śnieżką spadając z drzewa i zamieniając się w ludzką formę. Leżąc w głębokim śniegu na plecach ciągle się śmiałam z Jeffa jednorożca.

- Raira? Czy ty nas śledziłaś?- zapytała podejrzliwie Bloody
- Nie - powiedziałam już hamując śmiech i wstając na nogi- Toby zachorował więc Slenderman kazał mi iść na patrol samej.

Nim Jeff zdążył rzucić we mnie nożem zamieniłam się w kota i wskoczyłam z powrotem na drzewo.
Uśmiechnęłam się wrednie po czym dodałam odchodząc:
- Widzimy się w domu!
Po czym zniknęłam z ich pola widzenia.

***

Skakałam dalej po drzewach patrolując las. Nagle usłyszałam czyjeś słowa. Popatrzyłam w dół gdzie przebiegł jakiś chłopak. Był ubrany w czarną pelerynę z kapturem na głowie. Za nim biegła dziewczyna ubrana w czerwoną bluzę do kolan.

Na początku nie wiedziałam z kąd znam ich głosy. Nagle oświeciło mnie. Ta dwójka to jedni z Proxy Skroll'a. Ale... co oni tu robią? Powęszyłam chwilę w powietrzu. Poczułam TEN zapach. Zapach czystego zła ale... tym razem jakoś dziwnie pachniał. Jakby zmieszany ze smutkiem.

Cicho jak mysz goniłam po gałęziach Proxych. Zwinnie wczepiałam się pazurami w śliską korę drzew.

Po kilkunastu minutach biegu chłopak i dziewczyna zwolnili. Zatrzymali się przed niewielkim domkiem leśniczego. Czujnie się rozglądając czy nikt ich nie śledził otworzyli drzwi i zniknęli we wnętrzu budynku.

Podleciałam na dach.
- Jak ja niby mam się dostać?!- prychnęłam sama do siebie.
Nagle poczułam jak moje ciało staje się nie materialne. Zmieniłam się w czarny dym i unosząc się delikatnie w powietrzu wleciałam do środka przez niewielki otwór pod dachem.

Kiedy znalazłam się w środku zmieniłam się z powrotem w kota i usiadłam na belce podtrzymującej budynek. We wnętrzu było ciepło. Źródłem ciepła był kominek nadający półcień w pomieszczeniu. Na podłodze jak najbliżej kominka było ukształtowane coś na kształt "legowiska". 

Dopiero po chwili zauważyłam Skroll'a siedzącego obok sterty kocy. Jego maska była odrzucona w kąt, a na policzkach były ślady po łzach.
W kocach leżała Lulu. Jej prawy bok oraz głowa były szczelnie obandażowane. Chłopak z trudem powstrzymywał kolejne łzy trzymając na kolanach głowę Lulu. Czarnowłosa nie wyglądała zbyt dobrze. Ciężko oddychała, a z jej eeeeee... oczodołów zakrytych włosami ciekły pojedyńcze łzy.

Przeszłam tak aby być nad dziewczyną.
Proxy dali Skroll'owi jakąś paczuszkę po czym opuścili budynek.
Chłopak szybko rozpakował zawiniątko i po chwili wyjął z opakowania strzykawkę z jakąś podejrzaną zawartością.
- To cię wzmocni.- powiedział drżącym głosem zbliżając igłę do skóry Lulu.
- Skroll...- dziewczyna zatrzymała dłoń chłopaka drżącą ręką- Skroll, ja i tak umrę.

Z oczu kanibala pociekły łzy.
- Nie umrzesz- upierał się- to tylko...
- Cztery złamane rzebra- dokończyła drżącym głosem.
- Ale...
- Skroll, przestań.

Brunet oparł swoje czoło na czole dziewczyny.
- Musisz wyzdrowieć. Nie... Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.- po jego policzkach lała się fala łez.- kto mi będzie pomagał w zabójstwach?
- Skroll, na pewno znajdziesz kogoś na moje miejsce.- z każdym słowem jej głos słabł i oddychała z większym trudem.
Chłopak ostrożnie pocałował ją. Pocałunek trwał dosyć długo.

Zamieniłam się w człowieka i ostrożnie usiadłam na belce. Myślałam, że Skroll to bezwzględny psychopata i szaleniec nie przejmujący się nikim, a jednak... zależy mu na komuś.
Po moim policzku spłynęła łza smutku.

-To nie może się tak skończyć.- powiedział z żalem chłopak.- błagam nie odchodź!
- Skroll, dziękuję ci za te kilka cudownych lat ale musimy już się pożegnać.
Chłopak znowu zalał się łzami.

Moja łza po krótkiej wędrówce po policzku spadła wprost na bok Lulu. Chłopak zaskoczony popatrzył na mnie.
- Co ty tu robisz?!- jego głos przepełniony był złością zmieszaną ze smutkiem -wyjdź z tąd!

Kiedy chciałam odpyskować zauważyłam, że Lulu zaczęła oddychać lżej i spokojniej.
- Skroll, ja chyba... czuję się już lepiej. Jej głos nie był już tak ochrypły. Z każdą chwilą był coraz silniejszy.
- Niemożliwe.- szepnął chłopak rozcinając bandaże.
Miejsce złamania nie było opuchnięte i coraz lepiej wyglądało.
- Lulu! Zdrowiejesz!- uradowany chłopak delikatnie przytulił dziewczynę.

Popatrzył na mnie. W jego oczach malowało się radość i wdzięczność.
- A więc... Ja już się zbieram!- zamieniłam się w dym i opuściłam budynek.
Na zewnątrz było chłodno i było jeszcze ciemno.
- Ciekawe o której Slender mnie obudził.- pomyślałam zamieniając się w kota i wskakując na drzewo.- Ehhhhhh... Będę musiała odespać ten "patrol". A najlepiej na poduszce Toby'ego.
Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w stronę rezydencji.

Wybaczcie, że tak długo czekaliście na rozdział ale... Wena okrutna, zła i podła mnie opuściła. Mam nadzieję, że się podobało.

~Bayo!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top