Rozdział I

We know little about other people... Actually we know little even about ourselves. ~ Robert Bloch

Październik 2010r.

Melissa jak co dzień, ostatnimi czasy, leżąc na kanapie, oglądała argentyńskie telenowele, w których fabule już dawno się zgubiła. Ciężko było za nią nadążyć, a ona nawet nie próbowała podjąć prób. Właściwie czynność, którą nieprzerwanie wykonywała od dwóch miesięcy, można było nazwać bardziej pustym wpatrywaniem się w ekran telewizora niż oglądaniem programu. Nie miała jednak nic ciekawszego do roboty, a przynajmniej nie próbowała znaleźć sobie innego zajęcia. Od pamiętnego dnia, którego daty nie zapomni do ostatnich chwil swojego, jak sama twierdziła, „żałosnego żywota", nie robi nic sensownego w swoim życiu. 9 sierpnia roku 2010 wyrył trwały ślad na jej psychice. Wszystko, co dotąd zajmowało ważne miejsce w jej sercu, w co od zawsze wierzyła, do czego dążyła przez tyle lat i o czym marzyła, straciło na znaczeniu.

Biegła. Zaczęło jej brakować tchu, a nogi uginały się pod nią, jednak mimo tego, nie przestawała biec. Nikt jej nie gonił, nikt jej nie widział, nikt nie słyszał jej szlochów. Co powinna zrobić dziewczyna, która właśnie została bestialsko zhańbiona, pobita, pozbawiona tego co dla kobiety jest tak cenne? Usiąść na ławce i płakać, mając nadzieję, że ktoś usłyszy jej lament? 
Leżeć bez ruchu, niczym sparaliżowana bólem, szokiem i niedowierzaniem?
Wbiec w tłum ludzi i błagać o pomoc?
Iść na policję i opowiedzieć o tym, czego obrazu chce się jak naszybciej pozbyć z pamięci?
Powiedzieć rodzicom? A może przyjaciołom?
Jak miała się zachować Melissa, dokąd iść, gdzie szukać pomocy?
Pomocy? Co można zrobić po fakcie?
J A K   P O M Ó C   Z G W A Ł C O N E J  ?
Gdy mężczyzna skończył „zabawę" wstał, otrzepał się i jakby nigdy nic, odszedł, zostawiając ją samą, całą we krwi, siniakach, zadrapaniach i łzach. Samą wśród gęstych, zielonych krzewów, kiedyś kojarzących się jej z pachnącą wiosną, dziś z klatką tortur. Gwiazdy... kochała gwiazdy, kiedyś mogła wpatrywać się w niebo godzinami. Kojarzyły się jej z nieskończonością, czymś czego każdy pragnie dosięgnąć, nikt jednak nie może tego posiąść, teraz patrzyła w niebo i nic nie widziała. Park... był cudownym miejscem, na kontemplacje, na ukrycie się przed światem, chwilę wytchnienia, teraz był miejscem przeklętym. Trawa... była idealną lokalizacją na letnie pikniki, teraz zbroczona została jej zaschniętą już krwią. Ścieżka... którą niegdyś przechadzała się z przyjaciółmi, śmiejąc się w głos i ciesząc wspólnie spędzonym czasem, teraz okazała się drogą do jej upadku.
Biegła.

Melissa długo utrzymywała w tajemnicy wydarzenia koszmarnej nocy. Przyjaciółkom powiedziała, że rozbolała ją głowa, dlatego nie dotarła na miejsce.  Do pracy nigdy więcej nie wróciła, tłumacząc szefowej gazety, iż dziennikarstwo jednak nie jest dla niej, choć prawda była zupełnie inna. Mieszkanie sprzedała zdesperowanej parze nowożeńców i wróciła do rodziców, którzy choć zszokowani nagłą zmianą, przyjęli córkę z otwartymi ramionami. Rzadko kiedy opuszczała swój pokój i zaniechała jakichkolwiek kontaktów z ludźmi. Prawda musiała w końcu wyjść na jaw, zawsze wychodzi, prędzej czy później, a gdy to nastąpiło wcale nie było jej łatwiej.

W pewnej chwili, kiedy to powieki powoli zaczęły stawać się coraz cięższe, poczuła silne ssanie żołądka. Ból przywrócił ją nieco do trzeźwości i niechętnie opuściła swoje „tapczaniane" królestwo

No tak, nic dziś nie jadłaś, Mel.

Powiedziała do siebie, głaskając się po brzuchu. Podeszła do lodówki, a widok jaki ją zastał po jej otworzeniu był przykry. Pustki... Miała do wyboru albo wrócić na kanapę i liczyć na to, że ból przejdzie, albo zmusić się do wyjścia zza grubych murów swojego domu i wybrać się na małe zakupy. Nie chciała wykorzystywać rodziców, w końcu nie była już małą dziewczynką, a 21-letnią bezrobotną kobietą. Po rozważeniu za i przeciw, niechętnie wybrała drugą opcję. Włożyła kurtkę, gdyż jesienne wieczory bywały chłodnawe, a następnie wyszła, zamykając za sobą drzwi. Przemierzała ciemne uliczki miasta, które rozświetlane były małymi lampami ulicznymi i witrynami sklepowymi. Wiatr rozwiewał jej włosy, co doprowadzało ją do szału, zatem naciągnęła kaptur na głowę. Docierając na miejsce, odetchnęła z ulgą, gdyż chociaż przez chwilę mogła się lekko ogrzać we wnętrzu spożywczaka. Wzięła koszyk ze sterty, która witała każdego klienta i zniknęła pomiędzy wysokimi regałami, przy których wyglądała jak Calineczka. Zaszyła się w kącie sklepu, próbując zdecydować się czy kupić lasagne do mikrofalówki czy może nie wysilać się zbytnio  i wybrać zwykłą zupkę chińską.

Słyszałaś o tej zgwałconej dziewczynie? — spytała jedna sklepowa plotkara, drugą.
Oczywiście, że tak. Na osiedlu nie mówi się ostatnio o niczym innym. Trudno się dziwić w końcu dotyka to bezpośrednio nas — odpowiedziała jej ta druga.

Dotyka bezpośrednio nas? W jaki sposób? Melissa prychnęła zbulwersowana pod nosem. Ludzie kochają robić z siebie ofiarę, choć tak naprawdę stoją raptem w pobliżu prawdziwej krzywdy. Starała się ignorować kobiety i wróciła do czytania składu odżywczego zupy w proszku, o ile w ogóle można ów produkt nazwać odżywczym.

Biedna dziewczyna. Straszne co dzieje się z tym światem — plotkara numer jeden nie dawała za wygraną. Melissa wciąż próbowała nie skupiać się na ich rozmowie. Ciekawość była jednak silniejsza od jej woli.
Biedna? Sama jest sobie winna. Było nie szlajać się nocami po parku w stroju dziwki. Sama się o to prosiła — powiedziała, wręcz oburzona tym, że ktoś mógł nazwać tę „dziewczynę" biedną. Następnie wzruszyła ramionami, podkreślając tym samym swoją obojętność wobec „ofiary".

Melissa upuściła paczkę, którą trzymała w ręku, jednocześnie zwracając na siebie uwagę kobiet. Zmierzyły ją wzrokiem od góry do dołu, a następnie jakby nigdy nic, wróciły do rozmowy. Melissa nie chciała jednak dalej słuchać jadowitych słów, wypływających z ich ust. Odstawiła produkt z powrotem na półkę i w pośpiechu wybiegła ze sklepu, zupełnie zapominając o tym, że w ręku wciąż ściska koszyk na zakupy.
Hej! Panienko! To własność sklepu! — krzyknęła za nią, oderwana od rozwiązywania krzyżówek, ekspedientka. Melissa zdawała się jednak być głucha na jej nawoływania. Szła chodnikiem, zaciskając pieści, ze wzrokiem wbitym w ziemię. W pewnym momencie weszła na pasy, jak zaprogramowany robot, który zupełnie nie zwraca uwagi na swoje otoczenie. W uszach zadzwonił jej przeraźliwie głośny pisk opon, a następnie bardzo długi klakson, który zdawał się być tak silny, że mógłby zatrząść fundamentami okolicznych budynków. Dopiero wtedy Melissa wyrwała się z amoku i spojrzała na wymachującego rękoma mężczyznę, siedzącego za kierownicą czarnego BMW. Nie miała pojęcia jak w ogóle się tu znalazła, ostatnie co pamięta to upadająca na podłogę zupka chińska. Czuła się jakby na moment straciła przytomność, kontrolę nad swoim ciałem i umysłem. Jakby ktoś odłączył ją od prądu albo wręcz przeciwnie, jakby przejął nad nią stery. Do jej oczu napłynęły łzy, a ona zerwała się do biegu. Rzuciła koszyk gdzieś w krzaki i biegła, nie odwracając się za siebie. Ludzie, którzy byli świadkami tego zdarzenia,  z pewnością uznali ją za wariatkę, ale ona myślała teraz tylko o tym, by zamknąć się z powrotem w swoim pokoju. Straciła apetyt i zaczęła przeklinać się w myślach za to, że w ogóle zdecydowała się wyjść z domu. Tak łatwo jest oceniać sytuację, nie będąc jej świadkiem. Tak łatwo jest oceniać ludzi, poznając raptem jedną trzecią ich skomplikowanej historii. Tak łatwo jest oceniać zachowania, kiedy nigdy nie było się w danej sytuacji. Melissa nie była w stanie zrozumieć, jak można być tak pozbawionym empatii. Przetarła prędko łzę, spływającą po jej zarumienionym policzku i szarpnęła za klamkę drzwi, prowadzących do klatki schodowej bloku, który zamieszkiwała z rodzicami.  W tej chwili jednak, choć słowa kobiet wciąż dzwoniły jej w uszach, nie przez nie była najbardziej rozżalona. Do łez doprowadziło ją to, że ten samochód zdążył się przed nią zatrzymać...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top