Miłość

Idę przez ciemny korytarz i milczę,
Myślami chodzę po pustej alei i płaczę.
Odwracam głowę i krzyczę:
- Wróć, mój kochany!
Nie wrócił.
Ktoś idzie, więc biegnę i krzyczę:
- O, ukochany!

On patrzy na mnie z kwaśnym uśmiechem,
A ja wtóruję mu gorzkim śmiechem.
Kilka zbędnych pożegnań
I słowo "Żegnaj".

Choć go błagam, żeby został... on odchodzi.
A ja płaczę za nim biegnąc i proszę, żeby ze mną chodził.
Ale on odmawia i odchodzi.

Siadam na ławce łykając łzy.
Nagle słyszę, że ktoś daleko krzyczy.
Więc wstaję z ławki i idę w tę stronę.
Patrzę, a on tam stoi uśmiechając się słodze.

Patrzymy na siebie w milczeniu,
A po chwili... trwamy w przytuleniu.

Pusta aleja znów się radością wypełnia.
Słońcem i szczęściem znów się zapełnia.

Z marzeń mnie wyrywa dźwięk telefonu.
Widzę Jego imię na wyświetlaczu!
Krótka rozmowa
I jestem zadowolona!
Więc szybko się przebieram
I na słoneczną aleję z domu wybiegam...

Takie ckliwe g***o o miłości (napisane w drugiej klasie gimnazjum, dla polonistki), ale wstawiam tutaj. Pozdrawiam wszystkich swoich czytelników (mam nadzieję, że was zbytnio nie zanudzam :))

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top