5. Obroże

*Junie*

Jak na osoby żyjące w relacji dzieci-rodzice, rzadko ze sobą rozmawialiśmy. Dlatego nie ukrywam, że byłam zdziwiona, kiedy asystentka matki powiedziała, że chce ona pogadać ze mną i Jake'iem. Nie byłam pewna, czy mój brat zdążył już wrócić ze swojej wycieczki do ośrodka, więc byłam zmuszona udać się tam sama.

- Chciałaś się z nami widzieć? - upewniłam się, wchodząc do salonu.

Asystentka, nie weszła za mną, jej zadaniem było przyprowadzenie mnie na miejsce, a gdy to zrobiła mogła już odejść. Zazdrościłam jej, przynajmniej nie będzie musiała w tym uczestniczyć.

- Gdzie jest twój brat? - zapytała wprost matka.

Nawet nie ukrywała, że przede wszystkim zależy jej na obecności mojego brata. Ja byłam tylko dodatkiem do tego dwuosobowego zestawu. Szkoda, że nie byłam chłopakiem, wtedy mieliby przynajmniej jedną wersję zapasową na wypadek, gdyby coś stało się z pierwszą.

- Zaraz powinien przyjść - odpowiedziałam, starając się nie pokazywać po sobie za dużo emocji. Czyli tak jak zazwyczaj starałam się robić.

- Zaczekamy na niego - oświadczyła i wróciła do czytania czegoś na tablecie.

Zdążyłam już podejść wystarczająco blisko, by zorientować się jakie emocje wywołuje w niej czytany właśnie artykuł. Ona też zawsze starała się ukrywać swoje odczucia, ale widocznie tym razem były one zbyt silne, by je zamaskować.

- Wyglądasz na zdenerwowaną - postanowiłam dowiedzieć się, o co konkretnie chodzi. - Coś się stało?

Z jej początkowej miny wywnioskowałam, że nie ma ochoty o tym mówić, ale widocznie chęć, by się na coś pożalić była silniejsza.

- Powiedzmy, że właśnie miałam nieprzyjemność dowiedzieć się o wystawie pewnego artysty.

Chwilę później tablet z wyświetlonym artykułem znalazł się tuż przede mną. Szybko zaczęłam czytać, musiałam koniecznie dowiedzieć się, co tak wyprowadził ją z równowagi.

- Nigdy nie interesowałaś się sztuką - powiedziałam jeszcze, by odwlec rozmowę.

- Teraz widzę, że to był błąd - stwierdziła wyraźnie niezadowolona.

- Erik Coff... - zatrzymała się przy tym na chwilę i przyjrzałam zdjęciu przedstawiającemu artystę. - Kojarzę skądś to nazwisko. Coff... Coff... Czy tak nie miał...?

Spojrzałam na matkę, jednak szybko powstrzymała się, nim zdążyłam dokończyć. Były chłopak Jamesa. Wydawało mi się, że właśnie takie miał nazwisko. Lubiłam go, on też miał brata i siostrę, dokładnie tak jak James, tylko że on był najmłodszym w rodzeństwie, a James najstarszym.

- Nieważne - mruknęłam tylko.

- Właśnie. - Zabrała z powrotem tablet. - Zamiast takimi bzdurami powinnaś się bardziej skupić na rodzinnym interesie.

No nie. Ten temat wracał jak bumerang przy każdej możliwej okazji. Tyle że tym razem nie było przy mnie Jake'a, żeby przyćmić moje niezadowolenie swoimi sukcesami. A szkoda, matka na pewno chętnie by posłuchała jak radzi sobie z oswajaniem swojej nowej zabawki.

- Bardzo chętnie - odpowiedziałam z fałszywym uśmiechem - o ile będzie to coś legalnego.

- Legalne działania nie dadzą ci takich możliwości - odparła z równie sztucznym wyrazem.

- Legalne działania nie sprawią, że będę czuć do siebie obrzydzenie. - Nie przestawałam się uśmiechać.

Czymkolwiek zamierzała mi zagrozić, nie będę grać w tę grę. Kobieta spoważniała i splotła przed sobą dłonie, jakby miała nas czekać naprawdę poważna rozmowa. Jake, gdziekolwiek jesteś, pośpiesz się, bo nie zamierzam w niej uczestniczyć.

- Jestem cierpliwa, ale to też ma swoje granice - powiedziała powoli, dokładnie podkreślając każde słowo.

Kiedy niby byłaś cierpliwa? Może wtedy, gdy wyrzucałaś Jamesa na bruk?

- Jestem. - Usłyszałam za sobą głos Jake'a, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, co trochę mnie uspokoiło.

Całe szczęście...

Jake podszedł do stołu i zajął miejsce obok mnie. Uśmiechnął się lekko, przeczuwając, że atmosfera między nami znów zrobiła się napięta, po czym z pełnym profesjonalizmem zwrócił się do matki.

- Co to za ważna sprawa? - chciał od razu przejść do rzeczy.

Matka również uspokoiła się, widząc, że przynajmniej ktoś jest zaangażowany w jej sprawę. Jake zawsze potrafił łagodzić napięcie, które między nami panowało.

Kobieta skinęła na jednego z pracowników, który stał przy drzwiach i idealnie wtapiał się w otoczenie. Podszedł do nas i położył na stole metalową szkatułkę wielkości pudełka na buty.

Już się bałam co znajdziemy w środku...

- Dostaliście ostatnio niewolników, prawda? - zapytała, otwierając szkatułę.

- Zgadza się - powiedziałam, starając się brzmieć neutralnie.

- Aha, zajebisty prezent. - Mój brat w przeciwieństwie do mnie nie dbał o swój ton. Brzmiało to tak, jakbyśmy równie dobrze mogły usłyszeć: "Gdzie mogę to zwrócić?"

Matka albo tego tak nie odebrała, albo po prostu postanowiła to zignorować. Sięgnęła tylko do środka i wystawiła w nasze strony dwie obroże. Domyśliłam się, że ta węższa z jasnymi elementami była przeznaczona dla dziewczyny, a ta szeroka dla chłopaka, nie ulegało jednak wątpliwości, że obie były elektryczne.

- Proszę, to dla was. - Nie powiedziała tego władczym tonem, ale oboje wiedzieliśmy, że nie możemy odmówić, więc je przyjęliśmy.

- Nowy model? - zapytał Jake.

Ja nie potrzebowałam wiedzieć takich rzeczy, nie zamierzałam zakładać czegoś takiego Shelly. Choć musiałam przyznać, że faktycznie była znacznie lżejsza od takiej, którą pokazywano mi jakiś czas temu.

- Tak, ale to pierwsza wersja. Chciałabym, żebyście je przetestowali. - Następne przedmioty, które zostały wyjęte miały podobny kształt do małego telefonu. - Jest wodoodporna, ma wbudowany lokalizator oraz wytwarza impuls elektroniczny, ale jest lekka, więc nie przeszkadza w zabawie.

Uch, na słowa "nie przeszkadza w zabawie" naszły mnie mdłości.

- Blokuje się automatycznie po zatrzaśnięciu, a mechanizm jest banalnie prosty - tłumaczyła nam dalej. - Są cztery ustawienia. Zero, czyli obroża jest zablokowana, ale nie ma możliwości rażenia prądem. Jeden, jest zablokowana, ale może porazić. Dwa, blokada jest wyłączona. Można ją zamykać i otwierać, nie razi i tylko na tym ustawieniu można ją zdjąć. Trójka to to samo co jedynka, tylko że wyładowanie jest mocniejsze i dłuższe.

Nie byłem pewna czy zapamiętam to wszystko. Spojrzałam na zapięcie z tyłu, było wykonane z metalu i to pewnie ta część odpowiadała za wyładowania. Najważniejsze było dla mnie zapamiętanie dwóch ustawień, dwójki, gdzie można ją założyć i zdjąć oraz zera, gdzie mechanizm się zablokuje, ale nie będzie razić.

Matka chyba zauważyła jak przyglądam się zapięciu, bo dodała:

- Nie muszę chyba tłumaczyć, że odmowa nie wchodzi w grę.

Oczywiście, nigdy nie wchodziła.

- Domyśliliśmy się - stwierdziłam.

- Dzięki. Przyda się - dodał jeszcze Jake.

Wzięliśmy jeszcze piloty i już w zasadzie mieliśmy się rozejść, kiedy matka zatrzymała nas z jeszcze jedną sprawą.

- Jeszcze jedno, ktoś zabrał moje rubinowe kolczyki - oświadczyła nam z dużo większym spokojem niż powinna w tej sytuacji.

Jej biżuteria była wiele warta, nosiła tylko taką, za którą można by kupić co najmniej jednego niewolnika. Raz czy dwa zdarzyło się tak, że gdy jakiś się jej spodobał, zamiast płacić pieniędzmi po prostu dawała ówczesnemu właścicielowi bransoletkę lub kolię.

Jake i ja spojrzeliśmy po sobie z lekkim niepokojem. To na pewno nie żaden ze służących czy niewolników, którzy pracują tu już jakiś czas. Nikt kto choć trochę zna naszą matkę nie jest na tyle głupi, by z nią zadrzeć.

Ale Shelly i Davin jeszcze nie mieli okazji jej dobrze poznać.

Na szczęście ja i Jake postanowiliśmy zgodnie milczeć i zachować te przemyślenia dla siebie.

- I co, myślisz, że to któreś z nas? - zapytałam, odwracając się w jej stronę.

- Nie. Proszę jedynie, żebyście dali mi znać, jeśli coś wyda wam się podejrzane - oznajmiła jakby to nie było nic nadzwyczajnego. - Chciałabym osobiście przekazać złodziejowi, że nie warto mnie okradać.

Równie dobrze już możemy zacząć temu złodziejowi współczuć.

- Może sama je gdzieś odło... - zaczął mój brat, ale szybko się z tego wycofał. - Przepraszam, nic nie mówię.

- Powiemy, jeśli coś zauważymy - dodałam jeszcze, po czym opuściliśmy salon.


*Jake*

Zanim rozdzieliliśmy się do swoich pokoi, Junie i ja zatrzymaliśmy się jeszcze daleko poza zasięgiem uszu wszystkich nieproszonych. Dobrze wiedzieliśmy, że jeśli matka nie miała żadnych gości z zewnątrz, oznaczało to, że któryś z niewolników poczuł się na tyle odważnie, by ją okraść.

Podpisując w ten sposób na siebie wyrok gorszy od śmierci.

Nie mieliśmy wielu nowych niewolników, co pozwalało nam całkiem mocno zawęzić obszar poszukiwać.

- Co o tym myślisz? - zapytała.

- Że mam nadzieję, że to ta twoja niewolnica, a nie ten mój idiota - powiedziałem, opierając się plecami o ścianę.

Obejrzałem trzymaną w dłoniach obrożę. Ta którą ja dostałem była męskim modelem. To że ja i Junie się zamieniliśmy nie było sekretem, ale myślałem, że rodzice jakoś to skomentują.

- Nie nazywaj go tak - upomniała mnie.

Spojrzałem na nią zmęczonym wzrokiem. Miałem już dzisiaj okazję użerać się z ludźmi z ośrodka i ledwie chwilę temu wróciłem z rozmowy z ludźmi, którym zleciłem odnalezienie gości, od których nasz ośrodek kupił Davina. Tylko wszedłem do domu, a już zaciągnęli mnie na rozmowę z matkę i prezentację elektrycznych obroży, więc naprawdę nie miałem teraz jeszcze ochoty wykłócać się z siostrą.

- Bez urazy, ale to mój niewolnik i nie będziesz mi mówić jak mam na niego mówić, a jak nie. - Odepchnąłem się ciężko od ściany i ruszyłem w kierunku swojego pokoju.

- On nie jest rzeczą - usłyszałem jeszcze za plecami.

- Nie jest, bo rzeczy nie sprawiają tylu problemów - rzuciłem na odchodne.

Rozległ się dźwięk oddalających się szybko kroków, co znaczyło, że Junie zrezygnowała z dalszego pouczania mnie.

Ja natomiast znów zacząłem oglądać obroże. Raczej nie byłem fanem tych elektrycznych, ale skoro matka wymusiła na nas przetestowanie nowego produktu, nie mieliśmy wyboru. Prąd chyba nie powinien być zbyt silny, w końcu nie zależało nam na uszkodzeniu towarów. Zamknąłem obroże i złapałem za metalowy element, który wytwarzał wyładowania, po czym wcisnąłem guzik na pilocie, który miał wywołać impuls.

- Tss! Kurde, naprawdę boli - syknąłem zaskoczony.

Nie ukrywam, że spodziewałem się trochę słabszego kopnięcia. Trwało to raczej krótko, a jego siłę można by porównać do trochę większej niż ta elektrycznego pastucha. Tyle że ja trzymałem ją tylko ręką, założona na szyję na pewno zaboli dużo bardziej, nie mówiąc już o tym że przetestowałem to uderzenie o mniejszej mocy.

Wróciłem do pokoju, rzuciłem obroże na łóżko i poszedłem wziąć prysznic, miałem ochotę zmyć z siebie cały ten dzień. A jeszcze nawet się nie skończył. Gdy wróciłem do pokoju, czekał już tam mój niewolnik z zaciekawieniem oglądając znajdującą się na łóżku obrożę. Mam nadzieję, że nie będzie robił mi problemów i łatwo da ją sobie założyć.

Usiadłem na łóżku i wziął do ręki pilot.

- Załóż ją - rozkazałem, wskazując ruchem głowy na obrożę.

Chłopak spojrzał na mnie podejrzliwie, ale się nie sprzeciwiał i założył ją bez słowa. Zapięcie kliknęło metalicznie, a ja szybko zmieniłem ustawienie, bo wcześniej było na tym, gdzie da się ją tylko otwierać i zamykać.

- Matka mówiła, że zginęły jej kolczyki - oświadczyłem obojętnym tonem, obracając pilot w dłoni. - Wiesz coś na ten temat?

- Nie - odparł, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z pilota. - Skąd niby miałbym wiedzieć?

Ciekawe, czy próbował właśnie rozszyfrować znajdujące się na pilocie oznaczenie. Urządzenie było małe, a poza jednym większym guzikiem, który odpowiadał za rażenie prądem, znajdowały się na nim jeszcze trzy mniejsze podświetlane, oznaczające na jakim ustawieniu aktualnie znajduje się obroża.

- Nie ufam ci. Ty mi też nie.

- No raczej - prychnął. To była chyba jedyna rzecz, w której się zgadzaliśmy.

- To obroża elektryczna. Porazi cię jak wcisnę ten guzik - tłumaczenie było raczej zbędne, ale wolałem, żebyśmy mieli jasność w tej kwestii. Wyciągnąłem pilot przed siebie, tak by niewolnik mógł go swobodnie wziąć. - Wciśnij.

Chłopak spojrzał na mnie jeszcze podejrzliwiej niż wcześniej, wyciągnął rękę prawdopodobnie zakładając, że zaraz się wycofam. Kiedy to jednak nie nastąpiło ostrożnie wziął urządzenie z mojej dłoni. Wziął je, ale nie wykonał mojego polecenia.

Przez chwilę wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. Aż w końcu zdecydował się przenieść wzrok z powrotem na mnie.

- Mocno kopie? - zapytał bezbarwnym głosem.

- Na pewno, ustawiłem najwyższy poziom - odparłem lekko, po czym go ponagliłem: - Wciśnij.

Chłopak chyba przeczuwał, że nie ma innego wyboru. Zacisnął zęby i wcisnął przycisk, zamykając przy tym oczy.

Otworzył je dopiero po chwili, gdy zdał sobie sprawę, że nic się nie wydarzyło. Spojrzał na mnie zdziwiony.

- Jednak potrafisz być posłuszny - stwierdziłem, zabierając mu pilot.

On nadal się nie odzywał, chwycił jedną dłonią za obrożę i próbował wsunąć pod nią palce, ale ta zdawała się dość mocno przylegać do skóry. Chyba próbował ją poluzować.

- Jesteś głodny? - zapytałem, chcąc skupić jego uwagę na czymś innym.

- Nie, zjadłem razem z resztą służby - odpowiedział szybko. - To chyba nie problem? No chyba że zabroniłeś pracownikom dać mi jedzenie. Jeśli tak, to cię nie posłuchali.

- Nie, nie zabraniałem - odpowiedziałem spokojnie, choć na usta cisnęły mi się inne słowa.

Podejrzewam, że nawet moja rodzona siostra, pomimo spędzenia ze mną całego życia, nie jest w stanie grać mi na nerwach tak skutecznie jak on.

- Przygotuj się do snu, zaraz będziemy się kłaść - westchnąłem tylko i machnąłem ręką w stronę łazienki.

Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Niedługo później zniknął mi za drzwiami łazienki, w dalszym ciągu dając mi do zrozumienia swoim zachowaniem, że nie podoba mu się noszenie obroży. Choć podejrzewam, że w ośrodku nie takie rzeczy musiał znosić. W porównaniu z tym ta obroża to nic.

Wziąłem do ręki kajdanki, żeby przypiąć niewolnika tak jak każdej nocy. Na wszelki wypadek, nie wiadomo co mogłoby mu znowu wpaść do głowy. Wcisnął guzik, czy nie, w naszym układzie nie można było mówić o zaufaniu.

Siadając na łóżku, poczułem, że moja ręka oparła się na czymś twardym. Odrzuciłem kołdrę i zobaczyłem, że coś nieskutecznie zostało ukryte pod poduszką. Jeden z kolczyków wystawał poza poduszkę. Rubinowe kolczyki mojej matki.

Zabiję tego małego sukinsyna.

Idealnie, jak na zawołanie, chłopak wyszedł z łazienki. Mój niewolnik ma perfekcyjne wyczucie czasu.

Wziąłem kolczyki do ręki, po czym natychmiast wstałem i podszedłem do niego szybkim krokiem.

- Czy ty wiesz, co moja matka zrobi, gdy się o tym dowie? - Pokazałem mu biżuterię, by wiedział o czym konkretnie mówię.

Nie odpowiedział, spojrzał tylko gdzieś w bok. Zacisnąłem zęby. Miałem dość jego i problemów, które do mnie przyciągał. Pyskuje, jest nieposłuszny, zaatakował właściciela, kradnie. Złapałem go za brodę i nakierowałem ją tak, by był zmuszony na mnie spojrzeć. Może ścisnąłem trochę za mocno, bo z jego ust wyrwało się krótkie: "Ał".

- Patrz na mnie, jak do ciebie mówię - wycedziłem. - Powiem ci, co zrobi. Zamknie cię w burdelu, najobskurniejszym jaki znajdzie, dopóki nie odrobisz równowartości tych kolczyków, kilkukrotnie. I zapewniam cię, że znajdzie ci najgorszych i najbardziej zboczonych klientów jakich tylko da radę. Tak że będziesz żałować, że żyjesz.

- Już tego żałuje - odparł, łapiąc mnie za rękę i odpychając tak, by mi się wyrwać.

Mimo to nie odszedł. Nadal stał w miejscu i hardo patrzył mi prosto w oczy.

- Dopiero zaczniesz żałować - oświadczyłem śmiertelnie poważnym tonem i opuściłem pokój.

Już na korytarzu zacząłem obmyślać, co powinienem teraz zrobić. Przecież matka, nie może dowiedzieć się o tym, że to ten kretyn je zabrał, bo jeszcze moja groźba wejdzie w życie albo wymyśli coś jeszcze gorszego. A jej wyobraźnia jest jeszcze bogatsza niż moja, więc byłaby w stanie.

Uch, myśl, Jake. Co zrobić? Można by podrzucić te kolczyki komuś innemu, tylko czy na pewno chcę skazywać kogoś na taki los... To może w ostateczności, na pewno jest jakieś lepsze rozwiązanie...

Szedłem w stronę pokojów matki, myśląc nad tym gorączkowo. Tak mocno zatopiłem się w moich rozmyślaniach, że prawie nie zauważyłem chłopaka, który mnie minął.

- Stój - zatrzymałem go. To było to czego potrzebowałem.

Był jedną z ulubionych zabawek matki i powiedziałbym, że nawet go lubiła, bo zdawał się być mniej złamany niż inni. Nawet nie pamiętałem jak ma na imię, ale skoro tu był, to pewnie go do siebie wezwała. Przekazałem mu kolczyki.

- Daj to mojej matce. Szuka ich. Znalazłem je na korytarzu, musiały wypaść złodziejowi. Powiedz, że ci je dałem, albo że sam je znalazłeś. Nie obchodzi mnie to, nie mam ochoty z nią gadać. - Wzruszyłem ramionami.

Chłopak spojrzał na kolczyki, które wcisnąłem mu do ręki, a potem na mnie. Czy on w ogóle zrozumiał, co ja do niego powiedziałem? Bo wydawał się dość zakłopotany tą sytuacją. Zastanawiałem się ile mógł mieć lat, ale szybko potrząsnąłem głową, by odrzucić od siebie tę myśl. Nie moi niewolnicy, nie moja sprawa. Życzyłem mu powodzenia i odszedłem. Sam miałem swój problem do rozwiązania.

Musiałem wymyślić jakąś karę dla swojego niewolnika, ale nie taką jak ostatnio, bo chyba była dla niego za lekka. A wydawało mi się, że coś do niego dotarło, po tym jak wrócił z zachodniego skrzydła biały jak ściana i milczał aż do końca dnia.

Tym razem nie będę wymyślał czegoś takiego. Jak widać nie zadziałało. Może taka standardowa kara będzie dobra. Kilkanaście uderzeń batem lub pasem powinno chyba wystarczyć, nigdy nie karałem niewolnika osobiście, ale teraz nie mam wyboru. Oczywiście mógłbym oddać go do zachodniego skrzydła, by tam wymierzyli mu ją zawodowcy, ale nie chcę by zostawili mu nowe ślady. Jego plecy i tak są już wystarczająco poharatane.

Wróciłem do pokoju, w dalszym ciągu nie mając podjęte ostatecznej decyzji. Niewolnika zastałem siedzącego na moim łóżku z łokciami opartymi na kolanach i głową spuszczoną w dół. Mam nadzieję, że zastanawiał się nad tym ja ma mi to wszystko wynagrodzić, w przeciwnym razie słabo widziałem naszą dalszą współpracę.

- Rozbierz się - rozkazałem, zamykając za sobą drzwi.

Chłopak patrzył na mnie, jakby oczekiwał, że coś jeszcze dodam, ale ja tylko czekałem. Nie widząc żadnej reakcji z mojej strony, wstał i zdjął koszulkę, którą następnie rzucił na podłogę.

- Tyle wystarczy - oznajmiłem, gdy łapał już za spodnie. Podszedłem bliżej i stanąłem za nim. - Chcę tylko obejrzeć twoje plecy.

Nie myliłem się, dużą część pokrywały blizny. Od razu zwróciłem też uwagę na miejsce, w które chłopak ostatnio nakierował moją dłoń. Ten niewolnik był stałą zabawką przeznaczoną dla klientów, a nie towarem na sprzedaż, na dowód czego na jego plecach pojawił się symbol ośrodka "M2". Niewolnikom nie wypala się tych znaków, jeśli ich szanse na sprzedaż nie są równe zeru.

Złapałem go za ramie i pociągnąłem, by zmusić do stanięcia twarzą do mnie. W miejscu żeber i obojczyków też zobaczyłem rany. Cięcie pod brodą również zgadzało się z opisem w jego dokumentach. Mimo wszystko był jednak całkiem ładnym chłopakiem, więc nie dziwię się, że znalazło się sporo klientów, by się z nim zabawić. Zdecydowanie nie miałem ochoty robić mu więcej blizn.

Westchnąłem ostentacyjnie, siadając na łóżku.

- Dzisiaj nie musisz martwić się karą. Jestem zmęczony, zajmę się tym jutro - oznajmiłem, sięgając po kajdanki. - Ubierz się i daj ręce.

Następnie wydarzyło się coś... czego się nie spodziewałem.

- Skoro już nie mam koszulki, to nie wolałabyś skorzystać z tego skorzystać? - Niewolnik znalazł się na tyle blisko mnie, że cofnąłem się, niemal dotykając plecami łóżka. - Prześpij się ze mną w ramach kary.

Dobra, tego było już za wiele. Odepchnąłem do od siebie.

- Odbiło ci? - zapytałem, tracąc cierpliwość.

Stanął przy łóżku, co pozwoliło mi znów normalnie usiąść.

- Jaki masz problem? - zapytał, jakby moje zachowanie naprawdę było jakieś nieracjonalne. - Niewolnik musi być na każde skinienie pana, nawet gdy nie ma ochoty. Teraz jak sam tego chcę to się wzbraniasz, a później zmusisz mnie, gdy nie chciał.

Och, przykro mi, że zaburzę twój światopogląd, ale tak to właśnie wygląda.

- Jesteś niewolnikiem - przypomniałem mu. - Jeszcze nie zauważyłeś jak to działa?

- Chcesz, żebym cię błagał? - zapytał, krzyżując ręce. - Twoje niedoczekanie.

Chyba mojemu małemu, zbuntowanemu niewolnikowi naprawdę przydałaby się lekcja posłuszeństwa wymierzona jakimś pasem. Choć nie powiem, że perspektywa pokazania mu, gdzie jest jego miejsce wydawała się całkiem kusząca. Zwłaszcza wtedy, gdy widziałem ten złośliwy wyraz twarzy, którego nie widziałem u żadnego innego niewolnika. Uśmiechnąłem się na tę myśl.

- Tylko pamiętaj, że sam tego chciałeś - oświadczyłem, po czym złapałem go za rękę i mocno pociągnąłem w stronę łóżka.

Niewolnik przekręcił się tak, by leżeć na plecach, a gdy tylko to zrobił, ja znalazłem się nad nim, opierając się rękami po obu jego stronach. Nie wyglądał na przerażonego, tym co się właśnie działo, może co najwyżej na lekko zaskoczonego takim obrotem spraw, ale zdecydowanie się nie bał. Może nie powinienem się dziwić, w ośrodku z pewnością traktowano go już gorzej.

No właśnie, w ośrodku... Czy ja zamierzałem go potraktować tak jak robili to ludzie z ośrodków?... Ale on sam zaczął. Sam powiedział, że tego chce. Ja go nie zmusiłem. Mówił przecież, że chce to zrobić...

Też zdjąłem koszulę, która wylądowała na podłodze gdzieś koło tej jego. Chłopak ewidentnie nie był kimś, kogo trzeba było wprowadzać w temat. Nie był też kimś, kto by się w takiej sytuacji krępował, jego dłonie szybko powędrowały w kierunku moich spodni, ale ja nie zamierzałem dawać mu w tej kwestii działać na własną rękę.

- Czekaj. - Złapałem go za nadgarstki, unieruchamiając mu w ten sposób ręce. - Muszę cię najpierw...

- Nie musisz - przerwał mi. - Już się przygotowałem. W zasadzie to możesz po prostu zacząć mnie pieprzyć.

Mówił to w taki sposób, jakby nie był to dla niego żaden problem. Jak można było podchodzić do tego z takim dystansem? Nie wyraził też żadnej dezaprobaty, w momencie gdy pozbawiałem go ostatnich elementów ubrania, ani wtedy gdy moje dłonie badały dokładnie każdy centymetr jego klatki piersiowej i brzucha, ani wtedy gdy znalazły się w okolicach jego pośladków. Nie kłamał, faktycznie przygotował się na to, bym go przeleciał. Chłopak chciał obrócić się na brzuch, ale zatrzymałem go w połowie ruchu, nie pozwalają na to.

Chcę widzieć jego twarz.

Nie zamierzałem też przechodzić do sedna tak szybko. Miałem ochotę się jeszcze chwilę z nim pobawić. Ugryzłem jego szyję tuż pod obrożą, zostawiając ślady zębów. Moje palce jeździły po jego ciele, a usta zostawiały na skórze czerwone ślady. Co jakiś czas podnosiłem też na niego wzrok, by zobaczyć jaką reakcję wywołuje zachowanie, a jego twarz stawała się coraz bardziej czerwona. Wszedłem w niego, gdy uznałem, że dość już tego odwlekania. Niewolnik podniósł rękę i schował twarz w zgięciu łokcia, bardzo nie chcąc mi jej pokazać. Odczekałem chwilę, by chłopak mógł się przyzwyczaić, po czym zacząłem się poruszać, z początku wolno, z czasem jednak przyśpieszając. Seks z chłopakami nie zdarzał mi się tak często jak z dziewczynami, ale nie robiłem tego na tyle niewiele razy, by nie wiedzieć jak się do tego zabrać. Potrafiłem zadowolić partnera, ale ten niewolnik robił co w jego mocy, by nie dawać mi absolutnie żadnych wskazówek, co tego jak się teraz czuje. Widziałem, że poza ukrywaniem twarzy i bycia biernym w zasadzie na wszystko, starał się też ograniczyć wydawanie z siebie dźwięków do minimum.

Złapałem go za rękę, której używał niczym tarczy, by odgrodzić ode mnie twarz. Chwyciłem go za nadgarstek i przygwoździłem jego rękę do materaca, uznając to jednak później za zły pomysł, poluzowałem uścisk. Chłopak zagryzł wargę, walcząc z jękami próbującymi wyrwać się z jego ust, gdy zmieniłem tempo. Zwolniłem trochę i zbliżyłem swoją twarz do niego, ugryzłem jego wargę, po czym zająłem się robieniem malinek na jego szyi. Nie musiałem długo czekać, a chłopak doszedł, tym razem pozwalając, by z jego ust wydobył się jęk.

Mi też nie brakowało już dużo, tym razem pozwoliłem mu, by obrócił się na brzuch i przyciągnął do niego kolana. Ślady na jego plecach wciąż kuły mnie w oczy, ale starałem się na nich nie skupiać, tylko zająć oznaczaniem jego ramion.

Kiedy było już po wszystkim, widziałem, że mój niewolników nie kwapił się do tego, by pójść do łazienki, żeby się umyć. Wyglądał na zmęczonego, leżał na boku i ściskał w rękach materiał pościeli. Powiedziałem mu, że idę pierwszy, ale nie uzyskałem żadnej odpowiedzi zwrotnej.

Wziąłem prysznic i wrócić, a na łóżku zastałem niewolnika dokładnie w tej samej pozycji w jakiej go zostawiłem.

- Dasz radę sam się umyć? - zapytałem, podchodząc do łóżka.

- Mhm. Dam. - Skinął głową i powoli zaczął się podnosić.

Odprowadziłem go wzrokiem dopóki nie zamknął za sobą drzwi. Nasłuchiwałem, ale wydawało mi się, że nie użył zamka w drzwiach. Chociaż tyle dobrego, że w razie co będę mógł wejść jeśli usłyszę hałas.

Wykorzystując ten czas, gdy go nie było zmieniłem pościel na czystą. Trwało to trochę dłużej niż podejrzewałem, ale chłopak w końcu opuścił łazienkę. Już wcześniej były tam przygotowane ubrania na zmianę, które chłopak teraz miał na sobie. Nie czekał na pozwolenie, ani też sam się nie odezwał, po prostu położył się w łóżku plecami do mnie. Przez chwilę zastanawiałem się jeszcze nad kajdankami, ale w końcu uznałem, że dzisiaj mogę mu to odpuścić.

Zgasiłem światło i położyłem się na swoim miejscu. Ech, chyba jednak nie powinienem był tego robić. Czułem się teraz... dziwnie. Dałem się ponieść emocjom. Nie zamierzałem zrobić mu krzywdy i starałem się tego nie zrobić, ale możliwe, że mimo wszystko coś takiego się jednak stało. W przeciwnym wypadku chyba by się tak nie zachowywał. Nie powinienem był ulegać tym jego zaczepką i iść z nim do łóżka...

- Zdążyłem już zapomnieć, że seks może być przyjemny... - powiedział cicho.

Odwróciłem się w jego stronę. "Przyjemny"? Skoro było mu dobrze, to jakoś nie dał tego po sobie poznać.

Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, ale mimo to jego słowa trochę mnie uspokoiły.

- To miała być kara, nie nagroda - powiedziałem, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy. Poza tym wiedziałem, że nie mogę dać po sobie poznać, że mam jakiekolwiek wątpliwości, co do panującej między nami relacji.

- Wymyślisz coś innego na karę - stwierdził po chwili.

- Taa... - mruknąłem przeciągle, krzyżując ręce. - Coś będę musiał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top