13. Pewne postanowienie
*Junie*
Przez całą drogę do domu myślałam tylko o tym, co zobaczyłam na tej "charytatywnej aukcji". O tym i o Shelly, która siłą została wciągnięta do tego, by stać się częścią tego pokręconego świata.
Musiał istnieć jakiś sposób, by się z tego wyrwać. Wcześniej myślałam, że wystarczy trzymać się z daleka. Nie zbliżać się do niczego związanego z niewolnictwem i będzie dobrze, ale to niczego nie zmieni, co z tego, że nie zmuszą mnie bym kogoś skrzywdziła, jeśli oni skrzywdzą o wiele więcej osób. Te wszystkie lata unikałam moich "obowiązków" dały mi tylko tyle, że nie wiem teraz, co się dzieje w mojej rodzinie i nie mam bladego pojęcia jak działa system, od którego starałam się za wszelką cenę odciąć.
Gdy tylko znaleźliśmy się na podjeździe już chciałam wysiąść, ale powstrzymałam się jeszcze przez moment.
- Martin. - Skierowałam się do kierowcy. - Mógłbyś mnie gdzieś jutro zawieźć?
Przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego, unikał patrzenia w moją stronę, ale w końcu spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem.
- Musiałbym zapytać madame...
No oczywiście.
- Zależałoby mi raczej na tym, żeby się nie dowiedziała... - dodałam szybko.
Jake na pewno jakoś by sobie z tym poradził. Myśl, Junie. Co zrobiłby Jake?
- Zapłacę ci - zaproponowałam bez większego namysłu.
Nagle zaczął wyglądać na jeszcze bardziej zakłopotanego niż wcześniej, więc domyśliłam się, że mój argument nie był wystarczająco przekonujący.
- Przykro mi - zaczął przepraszająco - ale żadne pieniądze nie są warte tego by podpaść matce panienki.
Trudno było się z tym nie zgodzić.
- Oczywiście. - Mimo wszystko udało mi się zmusić do uśmiechu, choć po jego minie dostrzegłam, że zdawał sobie sprawę, że nie jest on szczery.
Niedługo po tym wróciłam do rezydencji, a kierowca jak szybko tylko mógł pomknął z powrotem w kierunku aukcji.
W drodze do swojego pokoju moją uwagę przykuł snop światła wydostający się spomiędzy uchylonych drzwi. Podeszłam bliżej i zajrzałam do środka. Pomieszczenie było niewielkim salonem, w którym zobaczyłam mojego ojca. Na początku myślałam, że może czyta książkę, korzystając z okazji, że ja i matka jesteśmy na aukcji, a Jake zabrał swojego niewolnika na imprezę sir Harriettsona, ale nie. Nawet tę chwilę spokoju wykorzystał na przeglądanie dokumentów z ośrodków.
Przez moment chciałam nawet wejść i porozmawiać z nim o tym, co widziałam, ale szybko zdałam sobie sprawę, że i tak nie usłyszę niczego pocieszającego.
Już miałam się wycofać, ale wtedy to on się odezwał.
- Jak było? - zapytał spokojnie, nawet nie podnosząc na mnie wzroku znak dokumentów.
Zatrzymałam się w pół kroku. Powinnam wracać do pokoju i nie wdawać się w dyskusję, ale teraz już nie potrafiłam. Nie po tym co dzisiaj widziałam.
- Pytasz poważnie?
Na te słowa przestał przeglądać dokumentację i podniósł wzrok. Nie zobaczyłam jednak w jego oczach triumfu, który mógłby wynikać z tego, że zobaczyłam co zobaczyłam. To była raczej ponura satysfakcja typu: "wiedziałem, że tak będzie".
- Od początku wiedziałem, że nie powinna cię tam brać - oświadczył spokojnie. - Nie jesteś gotowa na takie rzeczy. Nie jesteś...
- Jake'iem - dokończyłam bez namysłu.
Ojciec zamilkł na chwilę potrzebną, by przyjrzeć mi się uważniej. Wydawał się zaskoczony, jednak szybko odzyskał utracone na moment opanowanie.
- Dokładnie - odparł powoli, jakby się zawahał. - On potrafi udźwignąć sposób funkcjonowania tej rodziny, ale ty nie i nie chcesz go zrozumieć.
To definitywnie zakończyło naszą rozmowę. Nie mogłabym temu zaprzeczyć. Ojciec miał rację, nie chciałam zrozumieć funkcjonowania tego wszystkiego, ale nauczyłam się już, że w życiu nie zawsze dostajemy to czego byśmy chcieli.
Jeśli czegoś chcemy, musimy o to zawalczyć i sami to zdobyć.
Z tą myślą wróciłam do swojego pokoju, gdzie czekała już na mnie Shelly.
- Wróciłaś - powiedziała, wstając z łóżka i robiąc krok w moją stronę. Szybko się jednak zatrzymała, jakby rozumiejąc, że coś jest nie tak. - Coś się stało?
Zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Nie miałam ochoty tłumaczyć jej, co dokładnie wprowadziło mnie w taki stan. Zresztą chyba lepiej, żeby Shelly nie wiedziała jak podła potrafi być moja rodzina.
- Widziałam coś... - wyrzuciłam z siebie z trudem.
Spojrzałam na Shelly i widziałam, że chciałaby wiedzieć na ten temat więcej, ale nie ma odwagi zapytać. Z jednej strony było mi to na rękę, ale z drugiej... Wolałam, żeby czuła się przy mnie na tyle swobodnie, by nie tłumić swojej ciekawości.
- Widziałam coś strasznego - dokończyłam, siadając na łóżku. Automatycznie poprawiłam sukienkę, choć teraz już nieszczególnie musiałam dbać o to, czy się pogniecie, czy nie. - Ta aukcja była... potworna.
Dziewczyna usiadła obok. Nie poganiała mnie, nie odezwała się ani słowem, dając mi czas bym wszystko przemyślała i odezwała się dopiero wtedy gdy będę gotowa.
A potrzebowałam sporo tego czasu.
Próbowałam zacząć kilka razy, ale z moich ust ani razu nie wydobył się dźwięk. Moje myśli cały czas obracały się w kierunku tych biednych wystawionych na aukcji dziewczyn, ale nie potrafiłam ubrać tego w słowa. Nawet nie wiedziałam, czy na pewno chcę.
Przełom nastąpił dopiero wtedy gdy Shelly złapała mnie za dłoń. Nie spodziewałam się po niej tego, że wyjdzie z inicjatywą, ale muszę przyznać, że bardzo mnie to ucieszyło. Chyba w końcu zaczynała wierzyć w to, że nic jej z mojej strony nie grozi.
Powinnam powiedzieć jej prawdę. Nie będę okłamywać Shelly.
- Matka zabrała mnie tam, żeby mi pokazać, co może się stać, jeśli dalej będę się jej sprzeciwiać - powiedziałam, usilnie starając się nie przywoływać w pamięci wizerunku Mariki. - Ona jest potworem.
- To twoja matka - stwierdziła cicho.
Podniosłam na nią wzrok. Naprawdę powinnam być pod wrażeniem skuteczności ośrodka, skoro Shelly broni kobiety, która po części jest odpowiedzialna za to wszystko co ją spotkało. Może byłabym pod wrażeniem, gdybym akceptowała coś takiego, ale we mnie wzbudzało to tylko przerażenie.
- Więc wiem, o czym mówię - odparłam szorstko.
Shelly nic na to nie powiedziała. Mogłam się tylko domyślać, co myślała o mojej matce i o tej sytuacji. Nie chciałam wchodzić w szczegóły, ale miałam nadzieję, że przedstawiłam sytuacje dość jasno, by dziewczyna zdała sobie sprawę, że nie chce wiedzieć więcej.
Jeszcze raz spojrzałam na nasze złączone dłonie.
- Znajdę sposób, żeby to zakończyć - powiedziałam mimowolnie. - Coś wymyślę...
- Przede wszystkim musisz ochłonąć - doradziła mi. - Teraz nie myślisz jasno.
- Ale wiem, że trzeba coś zrobić. - Potrząsnęłam głową. - Myliłam się, stojąc bezczynnie, to był olbrzymi błąd i muszę go naprawić...
Teraz to wiedziałam. Teraz gdy było już za późno.
- To będzie... - zamilkła na chwilę, szukając odpowiednich słów - naprawdę trudne. Nie jestem pewna, czy...
- Racja - przerwałam, nim zdążyła dokończyć. Wiedziałam, co ma na myśli. - Sama nic nie zrobię... Ktoś musi mi pomóc.
Wiedziałam, że samotnie nic nie zdziałam. Nie gdy tak długo się od tego wszystkiego dystansowałam i teraz nic nie wiem. Będę potrzebować pomocy kogoś, kto ma większe doświadczenie.
I nawet miałam już pewien pomysł.
*Jake*
Niedługo po tym jak wróciliśmy do rezydencji, wpadłem w korytarzu na ojca, więc odesłałem niewolnika do pokoju samego.
Gdy skończyliśmy spojrzałem na zegarek, rozmowa zajęła nam dłużej niż się spodziewałem. Kiedy wróciłem do pokoju zobaczyłem, że mój niewolnik zdążył się już umyć i przebrać w to, w czym zazwyczaj spał. Chociaż nie leżał w łóżku, tylko stał przy biurku i pochylał się nad blatem. Garnitur, który miał na sobie wcześniej teraz wisiał przerzucony przez oparcie krzesła, stojącego obok.
Chłopak nie odwrócił się, ale podniósł głowę, gdy usłyszał, że wchodzę.
- Zdałeś już relacje z imprezy? - rzucił przez ramię.
- Powiedziałem, że było zajebiście - odparłem.
Przez chwilę nie mówił nic więcej, ale w końcu zadał kolejne pytanie, przerywając ciszę.
- A powiedziałeś, że wpadł ci w oko nowy niewolnik? - Pytanie zostało zadane cicho i nie było w nim słychać żadnych emocji.
Nie. Za to gdy ojciec, zapytał czy coś na imprezie sir Harriettsona mnie zainteresował, dałem mu do zrozumienia, że był to pewien młody i, w przeciwieństwie do tego mojego, uległy niewolnik, z którym świetnie się bawiłem.
- Czemu miałbym robić coś takiego? - powiedziałem zamiast tego.
- No tak... - mruknął, po czym ponownie spuścił głowę, patrząc na coś na biurku.
- Co robisz? - spytałem, podchodząc bliżej.
Stanąłem na tyle blisko, by zobaczyć, co tak pochłania uwagę mojego niewolnika. Była to książka. Zazwyczaj nie czytałem fantastyki, choć w mojej biblioteczce, gdzieś między kryminałami jakieś się znajdowały. Głównie takie, w których bardziej niż o magię chodziło o rozwiązanie jakiejś zagadki. Przed Davinem właśnie leżała jedna z tego typu książek, otworzona na pierwszych stronach.
- Podoba ci się? - spytałem, zapisując sobie w pamięci, że najwyraźniej podoba mu się fantastyka.
- Ta rozmowa ma coś na celu? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Nadal nie ruszył się z miejsca i stał tyłem do mnie.
Widząc, że najwyraźniej nie zamierza nigdzie iść, zbliżyłem się i stanąłem tuż za nim.
- Jeszcze nie wiem - powiedziałem zgodnie z prawdą.
Przesunąłem dłonią po jego plecach i zatrzymałem ją na jego ramieniu, skąd odsunąłem luźny materiał koszulki na tyle, by odsłonić skórę. Nie miałem może żadnego konkretnego planu, ale to nie przeszkadzało mi w improwizowaniu.
Davin odetchnął, po czym zamknął książkę i odsunął ją na bok. Następnie oparł się łokciami na blacie biurka i rozsunął szerzej nogi, pochylając się do przodu. Była to... dość jednoznaczna poza.
Przypomniały mi się słowa Davina, gdy próbował negocjować ze mną warunki odkupienia Aarona od sir Harriettsona. Używał wtedy takich argumentów jak: ,,Będzie ci się to opłacało" i ,,Będę współpracował". A więc tak wyobrażał sobie tę współpracę.
Ale ja nie chciałem zrobić tego w ten sposób.
Przypomniało mi się też jeszcze coś. ,,Dawno się nie całowałem."
Złapałem go za ramię, ignorując to, że się wzdryga, po czym obróciłem go twarzą do siebie. Wyglądał na zaskoczonego, ale na to również nie zwróciłem uwagi. Najważniejsze, że nie protestował. Podniosłem go i posadziłem na biurku.
Stanąłem między jego nogami, złapałem go za ręce i położyłem jego dłonie na swoich ramionach. Davin spojrzał na miejsce, gdzie jego uda dotykały mojego ciała, później tam, gdzie znajdowały się teraz jego dłonie i dopiero wtedy na moją twarz.
Powoli się do niego zbliżyłem, ale zatrzymałem się nim moje usta dosięgły celu. Żaden z nas nie zamknął oczu, znajdowałem się na tyle blisko, by czuć jego oddech na swoich wargach. Wystarczyło tylko pokonać ten ostatni drobny dystans. Tylko lekko pochylić się do przodu. Albo on, albo ja.
Ale żaden z nas się nie poruszył.
- Czemu... nic nie robisz? - odezwał się nagle.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- ,,Dawno się nie całowałem."
Chłopak cicho się zaśmiał, gdy to usłyszał, mimo to nie ruszył się z miejsca, choć miałem wrażenie, że miał na to ochotę.
- Ja jakieś kilka godzin - odpowiedział rozbawiony. - Czy to sprawia, że mam większe doświadczenie w tej kwestii?
- Na to wygląda - odparłem cicho i pokonałem dzielącą nas odległość, łącząc nasze usta.
Zdałem sobie sprawę, że to nasz pierwszy pocałunek. Wcześniej nie całowałem się z nim nawet wtedy, gdy uprawialiśmy seks, co prawda ugryzłem go wtedy w wargę, ale całowaniem nie można było tego nazwać. To by znaczyło, że nie całowałem się od kiedy byłem w poprzednim związku, chociaż nie, była później jeszcze ta dziewczyna w klubie, nie żeby wtedy skończyło się tylko na całowaniu.
Zacząłem delikatnie, Davin lekko rozchylił usta, pozwalając mi pogłębić pocałunek, starałem się zrobić to delikatnie, żeby go nie wystraszyć, ani nie wyjść na nachalnego. Przesunąłem nieco wyżej dłoń, którą trzymałem na jego karku, czując pod palcami miękkie włosy. Drugą trzymałem na jego pasie, natomiast on nie przesunął się nawet o centymetr.
Sunąłem dłonią wzdłuż jego boku, aż w pewnym momencie moja dłoń znalazła się pod jego koszulką, wtedy poczułem, że palce, które znajdują się na moich ramionach, zaciskając się.
Otworzyłem oczy i cofnąłem się, przerywając pocałunek. Davin podążył za mną, lekko wysuwając się do przodu, ale nasze usta się rozdzieliły.
Zamrugał, jakby nie rozumiał, co się właściwie wydarzyło.
- Skończyłeś...?
Zatrzymałem się poza zasięgiem jego rąk, tak że z dłońmi, które chwilę temu trzymał na moich ramionach, teraz nie za bardzo wiedział co ma zrobić. Ostatecznie po prostu oparł się nimi o blat.
- Sądziłem, że już nie chcesz - odparłem po chwili.
- Pokazałem to jakoś? - Wyglądał na autentycznie zaskoczonego.
Może źle odebrałem sygnały i nie powinienem tak gwałtownie przerywać. Być może chłopak po prostu nie wiedział jak ma się w tej sytuacji zachować. Kiedy całował się z Aaronem zdawało się to być na siłę, teraz, przynajmniej taką miałem nadzieję, było inaczej. Z drugiej strony bałem się, że może mnie za bardzo ponieść, a nie chciałem posunąć się w stosunku do Davina za daleko.
Nie tym razem.
- Nie wiem, wybacz - powiedziałem tylko i zwróciłem się w stronę łazienki.
Nie miałem pojęcia, co mam o tym myśleć. Najlepiej będzie o tym jak najszybciej zapomnieć i przejść nad tym do porządku dziennego.
Już prawie chwyciłem za klamkę, gdy usłyszałem za sobą głos chłopaka.
- Ee... Gdybyś... znowu chciał zrobić coś takiego, to ja... no... bym nie protestował...
Skinąłem tylko głową, dając mu do zrozumienia, że przyjmuje to do wiadomości i zamknąłem się w łazience.
Potrzebowałem chwili, żeby ochłonąć. Skłamałbym mówiąc, że przez ten pocałunek nie nabrałem ochoty na więcej. Problem jednak polegał na tym, że "więcej" oznaczało dla Davina przymus przez ostatnie lata.
Ech... Nie powinienem o tym myśleć. Wziąłem prysznic, przebrałem się do spania i wróciłem do sypialni.
Davin leżał już w łóżku. Podszedłem bliżej z chęcią położenia się, a gdy chłopak to zauważył, przesunął rękę bliżej ramy łóżka, żeby łatwiej było ją przypiąć kajdankami.
Dziwnie patrzyło się na tę uległość, ale da się przyzwyczaić. Wszedłem na łóżko i pochyliłem się nad nim. Myślę, że dzisiaj obejdzie się bez kajdanek.
Zamiast ich używać, sam złapałem jego nadgarstek i przycisnąłem jego rękę do materaca, na tyle lekko, że gdyby chciał zdołałby ją uwolnić. Nie zrobił tego.
- Jeśli mam się nie ruszać, to po prostu powiedz - oznajmił wprost..
Puściłem go. Oparłem się dość blisko jego ręki, którą jeszcze przed chwilą trzymałem, ale nie na tyle, by nasze dłonie się dotykały.
Drugą dłoń położyłem mu na policzku, nie pozwalając mu się ode mnie odwrócić.
- Mogę cię pocałować?
Wyraźnie zaskoczyło go to pytanie, ale starał się o to, by szybko zamaskować swoją pierwszą reakcję.
- Nie musisz pytać - stwierdził, odwracając wzrok.
- Chcę wiedzieć, czy nie masz nic przeciwko - oświadczyłem poważnie.
Niewolnik poruszył się pode mną niespokojnie, jakby walczył z chęcią ucieczki. Zamknął oczy.
- Nie mam - odpowiedział cicho.
Pogładziłem jego policzek i przybliżyłem się do niego. Jednak zanim zrobiłem to, czego chciałem, uznałem, że jest jeszcze jedna kwestia, którą wcześniej należało poruszyć.
- Żebyśmy mieli jasność, chcę cię tylko pocałować. Nie zamierzam... no wiesz. - Miałem nadzieję, że to było wystarczające bym nie musiał wchodzić w szczegóły. Davin nie jest głupi, z pewnością wiedział, co takiego mam na myśli.
- Dlaczego? - zapytał autentycznie zdziwiony.
No tak, zazwyczaj podobne sytuacje, w których znajdował się chłopak, kończyły się na czymś o wiele więcej niż pocałunku, więc czemu teraz miałoby być inaczej. Przecież od tego właśnie tu jest.
- Możesz sobie pozwolić na o wiele więcej niż całowanie - powiedział zupełnie, jakby przejrzał moje myśli na wylot.
- Kiedy tak mówisz to nawet na to nie mam ochoty - odparłem.
Davin zacisnął usta, jakby chciał mi w ten sposób dać do zrozumienia, że już nic więcej nie zamierza mówić.
Już myślałem, że w tym momencie wyczerpał się zapas jego pewności siebie, ale wtedy dostrzegłem ruch. Zobaczyłem, że chłopak powoli, bardzo powoli zaczął podnosić rękę. Zatrzymał się na chwilę, widząc, że to zauważyłem, ale gdy nic na to nie powiedziałem, uznał, że może kontynuować. Jedną rękę położył mi na ramieniu, a drugą na karku i delikatnie pociągnął mnie w dół. Wszystko to robił bardzo powoli i ostrożnie, jakby się bał, że w każdej chwili mogę go zatrzymać.
Ja jednak pozwoliłem się przyciągnąć.
- Pocałuj mnie - powiedział tuż przed tym jak to zrobiłem.
Nie za bardzo się nad tym zastanawiałem, prawdopodobnie zrobiłbym to nawet, gdyby się nie odezwał. Davin praktycznie od razu zabrał ręce, którymi mnie obejmował. Prawie nie czułem tego, że mój pocałunek jest odwzajemniany, ale zanim zdążyłem się nad tym zastanowić usłyszałem szelest przesuwanych po materacu kończyn. Otworzyłem oczy i lekko się odsunąłem. Zobaczyłem, że Davin położył ręce na wysokości głowy.
- Chwyć mnie za nadgarstki - powiedział bez cienia emocji w głosie.
To było instynktowne. Nie zastanowiłem się, czemu tego ode mnie chce, ale to zrobiłem.
- Teraz mnie pocałuj - zażądał.
Zawahałem się.
Spojrzałem na moje ręce, trzymające jego nadgarstki. To o wiele bardziej przypominało sytuacje, w których wcześniej się znajdował.
- Na pewno chcesz, to robić w ten sposób? - upewniłem się, patrząc mu prosto w oczy.
- Ten wydaje się najbardziej... odpowiedni...
"Odpowiedni"... To co robimy zdecydowanie nie jest odpowiednie.
Przesunąłem dłonie do góry i splotłem swoje palce z jego. Pocałowałem go, a gdy chciałem wyswobodzić dłonie poczułem lekki opór. W końcu jednak się udało, jedną rękę wsunąłem mu pod głowę i pogłębiając pocałunek, a druga ponownie wylądowała pod jego koszulką. W pewnym momencie odsunąłem się, pozwalając nam obu na złapanie oddechu. Następny pocałunek był już krótszy i delikatniejszy, taki, który bardziej pasowałby na pożegnanie. Zaraz po nim, zwyczajnie położyłem się na swoim miejscu obok niego. Obróciłem się na bok, twarzą do chłopaka. Davin leżał na plecach, starając się opanować swój przyśpieszony oddech.
- To było przyjemne - stwierdził po chwili, cały czas patrząc w sufit.
- Miało takie być - odpowiedziałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top