10. To nie będzie zabawa

*Junie*

Źle się czułam w tej sukience. W ogóle źle czułam się wiedząc, że muszę przebywać w tym miejscu. Gdyby to była moja decyzja, nie miałabym nic przeciwko uczestnictwu w aukcji charytatywnej, ale ponieważ zostałam zmuszona przez matkę, moje złe przeczucia narastały z każdym dniem.

Aż w końcu nadszedł ten, którego miało się wszystko wyjaśnić.

Wyjrzałam przez szybę samochodu. Przed wejściem cały czas panował ruch, ludzie wchodzili do środka, nie zatrzymywali się ani na chwilę. Jakkolwiek wielką liczbę gości mogły pomieścić salę, oni nie przestali się jeszcze schodzić.

Wygładziłam materiał sukienki, zmuszając się, by odwrócić wzrok.

Jake czuł się w tłumie o wiele lepiej niż ja. Podejrzewałam, że nie będę miała z kim tam rozmawiać, ewentualnie jeśli ktoś zaczepi mnie jakąś niezobowiązującą pogawędką z grzeczności. Matka pewnie też zniknie gdzieś załatwić swoje sprawy, nim zdążę się obejrzeć.

Szczerze mówiąc, to nawet nie miałam nic przeciwko, gdyby zostawiła mnie tu samą. Wolałam już to, niż bardziej zagłębiać się w tę jej nielegalne działania.

- Nie zachowuj się jak dziecko - usłyszałam nagle.

Podniosłam, wzrok na moją matkę, która do niedawna siedziała na tylnej kanapie obok mnie. Jakiś mężczyzna otworzył jej drzwi, żeby mogła wyjść w czasie gdy ja nie ruszałam się z miejsca. Pewnie pomyślała, że robię to jej na złość, by jak najbardziej przeciągnąć moje wyjście i zachowuje się dziecinnie.

Wetchnęłam i opuściłam wnętrze auta, choć nie ukrywam, że najchętniej przesiedziałabym w nim całą imprezę.

Ruszyliśmy w kierunku budynku, a później głównej sali. Spojrzałam na matkę, idącą przede mną. Nie byłam pewna, czy ona wie nawet jak zachowywaliśmy się jako dzieci. Przecież ona w ogóle nie uczestniczyła w naszym wychowaniu. Dyrygowała wszystkim na odległość, ale zajmowały się nami głównie opiekunki. Kiedy ja i Jake byliśmy mali największe emocjonalne wsparcie stanowił James.

A później matka go wydziedziczyła.

Sięgnęłam po telefon, żeby napisać do Jake'a, skoro oboje jesteśmy na jakichś podejrzanych imprezach, to niech przynajmniej wie, że bezpiecznie dotarłam na miejsce. Wierzyłam, że po treści SMS-a zorientuje się, co miałam na myśli. ,,Już jestem w piekle''.

Praktycznie od razu przyszła wiadomość zwrotna.

Rozejrzałam się po tych wszystkich ludziach ubranych w coś czemu bliżej było do balowej kreacji niż do eleganckiego stroju na galę. Wszyscy zatopieni w beztroskich rozmowach. Mojej matki już nigdzie nie widziałam. No świetnie, wystarczyła chwila żeby napisać wiadomość, a ona już gdzieś zniknęła.

No nic, nie zamierzam płakać z tego powodu. Dla mnie to nawet lepiej, przynajmniej byłam trzymana od jej ciemnych interesów najdalej jak się dało.

Będąc w sali, goście mieli okazję przyjrzeć się kilku pracom, które miały zostać później wystawione na sprzedaż. Kieliszki z alkoholem krążyły, a rozmowy schodziły na tematy coraz swobodniejsze i coraz bardziej oddalone od charytatywnej aukcji.

Zatrzymałam się nawet na chwilę przed kilkoma z tych dzieł, ale ostatecznie nic nie zdobyło mojej uwagi na dłużej, poza tym zawsze udawało mi się odejść, nim komuś zdążyło wpaść do głowy, by zaczepić mnie i porozmawiać.

Raz czy dwa wydawało mi się, że dostrzegłam w oddali sylwetkę matki, która z kimś rozmawiała, jednak zniknęła, nim zdążyłam podejść bliżej.

Wzięłam kieliszek szampana, żeby kelnerzy w końcu przestali mi podtykać tace pod nos. I tak nie zamierzałam tego pić.

Podeszłam do ściany, skąd miałam doskonały widok na całą salę. Ludzie ze sobą rozmawiali i dyskutowali na temat wystawionych dzieł, a ja stałam tam, starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.

Nieskutecznie.

- No proszę. - Usłyszałam znajomy głos. - Ty tutaj?

Nawet nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć kto stanął pod ścianą obok mnie.

- Gran. - Uśmiechnęłam się do niego lekko.

Gran Greysson. Jego obecność tutaj jednoznacznie wskazywała na charakter tego przedsięwzięcia. Jego rodzina należała do Zgromadzenia tak samo jak nasza i ona również organizowała imprezy typu tej, na której był właśnie Jake.

Wszyscy działaliśmy w tej samej branży. Nasze nazwiska mówiły ludziom wszystko na nasz temat.

Wyciągnęłam w jego stronę rękę z kieliszkiem, a on go ode mnie wziął.

- A gdzie zostawiłaś brata? - zapytał i upił łyk szampana.

- Obstawia inną imprezę - odpowiedziałam.

- U sir Harriettsona? - dopytał. - Mój ojciec też tam jest.

- A ty jesteś tu sama - stwierdził.

Gran był w naszym wieku. Kiedyś nasze rodziny trzymały się razem, bo działamy w tych samych dziedzinach, więc naturalnie my też się ze sobą zadawaliśmy. Tak było do czasu aż nasze ośrodki wybiły się ponad ich, a nawet odkupiły kilka znajdujących się pod ich pieczą. Rodzice zaczęli się zadawać z rodzinami, będącymi na wyższych szczeblach Zgromadzenia.

- Ty też - odbiłam piłeczkę.

Zaśmiał się. Na chwilę wróciły do mnie wspomnienia tych dni spędzonych z Jake'iem i Granem na piętrze rezydencji, w czasie gdy nasi rodzice rozmawiali ze sobą na dole. Wtedy nie obchodziło nas czego dotyczą tę rozmowy.

Otrząsnęłam się z tych myśli i skupiłam swoją uwagę na czarnej tablicy ze złotym numerem 31, którą chłopak trzymał w drugiej ręce.

- Zamierzasz kupić jakiś obraz? - zapytałam, wskazując tabliczkę.

Gran upił kolejny łyk, opróżniają w ten sposób kieliszek i przyjrzał się tabliczce z obu stron tak, jakby teraz zobaczył ją po raz pierwszy.

- Może - odparł i odwrócił się w moją stronę. - Jeszcze zobaczę.

Jak na zawołanie rozpoczęła się licytacja. Jakaś wyuczona formułka na przywitanie, kilka zdań na temat obrazu i poleciały kwoty. W pewnym momencie Gran również uniósł swój numer 31, wyrażając tym samym chęć zakupu. Przyjrzałam się wtedy obrazowi. Nosił tytuł ,,Zimowy Ogród" i pochodził z czyjejś anonimowej kolekcji. Jak można się było domyślić dominowały tam zimne kolory, a obraz przedstawiał rośliny okryte białą warstwą puchu lub oblodzone.

- Podoba się? - zapytałam z ciekawością, gdy numerek 31 ponownie poszybował w górę.

- Nie najgorszy - odparł tylko. Po chwili ciszy odezwał się znowu, nie patrząc na mnie: - Co tam u twojego brata?

Zastygłam po tym pytaniu, ale mimo to starałam się odpowiedzieć. Choć przyszło mi to z trudem.

- Nawet nie chcę myśleć, co teraz robi u sir Harriettsona - odparłam bezbarwnie.

Gran już chciał podnieść swoją tabliczkę, gdy rywalizacja o ,,Zimowy Ogród" zaczęła się zagęszczać, ale opuścił rękę, gdy tylko usłyszał moją odpowiedź.

- Nie pytałem o Jake'a - wyjaśnił powoli.

Tylko o Jamesa. Tak, wiedziałam o tym. Problem polegał tylko na tym, że...

- Nie wiem - wyrwało mi się cicho.

Na chwilę zapanowała cisza, odgłosy licytacji docierały do nas jakby z daleka. Gran chciał coś powiedzieć, ale już nie miałam okazji dowiedzieć się, co to takiego było.

- Junie. - Usłyszałam władczy głos matki.

Ledwo zdążyłam się obejrzeć, a ona już była obok nas. Rzuciła w moją stronę szybkie niezadowolone spojrzenie, po czym zwróciła swoją uwagę na Granie i zmierzyła niechętnie wzrokiem.

Granowi chyba się to nie spodobało, ale grzecznie skinął jej głową.

- Madame Maddison...

Gdy tylko to usłyszała, natychmiast przeniosła swój wzrok na mnie.

- Chodź ze mną - zażądała i nie czekając na moją odpowiedź, odwróciła się i odeszła.

Niemal machinalnie skierowałam się za nią. Minęłam Grana, jednak zaraz zatrzymała mnie jego ręka zaciśnięta na moim nadgarstku.

- Zostań - poprosił nerwowo.

Moje serce zabiło szybciej z niepokoju. Jeśli zamierzał mi coś powiedzieć, to teraz była najlepsza ku temu okazja. Jednak on milczał. Patrzył tylko na mnie z niemą prośbą, żebym nigdzie nie szła.

Niestety to nie wystarczyło. Spojrzałam za matką, która już prawie znowu zdążyła zniknąć mi z oczu. Nie czekała na mnie, ani nawet się nie oglądała. Wiedziała, że i tak do niej dołączę.

- Spokojnie. - Odwróciłam się do Grana i wyrwałam rękę z jego uścisku, mimo jego miny gdzie irytacja mieszała się z troską. - Poradzę sobie.

Nie należę do tego świata i nigdy nie zamierzałam należeć, ale matka zażądała mojej obecności tutaj z jakiegoś powodu, a ja zamierzałam stawić mu czoło.

Nie jestem obiecującym spadkobiercą fortuny jak mój brat i nie zamierzam przykładać ręki do interesu, który mnie brzydzi, a być może ten wieczór da mi kolejny powód do tego by tak myśleć.


*Jake*

Przeczytałem wiadomość od Junie i odpisałem: ,,A ja w burdelu", następnie schowałem komórkę i podałem, siedzącemu obok mnie chłopakowi srebrną maskę.

- Trzymaj.

Zasłaniała może jakieś pół twarzy, osłaniając głównie okolice oczu. Ja będę musiał założyć identyczną. Większość maski była gładka w dotyku, choć na krawędziach dało się wyczuć delikatnie wypukłe wzory.

Niewolnik obejrzał ją dokładnie, doszukując się nie wiadomo czego. Być może w ośrodku, w którym był, w trosce o dyskrecję przydzielano klientom maski i to przywołało niemiłe wspomnienia? Nie wiem, nie chciałem się nad tym zastanawiać.

- Wszyscy będą nosić maski? - zapytał, przerywając cisze, panującą w samochodzie.

- Niewolnicy nie - odparłem niemal natychmiast.

Ledwie chwilę temu przyjechaliśmy na miejsce. Nie chciałem korzystać z szofera, więc wziąłem swoje auto. Mój niewolnik przez całą drogę siedział na miejscu pasażera i nie odezwał się ani słowem.

Nie próbował też uciec, co nie ukrywam, zdziwiło mnie najbardziej. Wątpiłem, by to moja groźba miała tę magiczną sprawdzą moc, musiało chodzić o coś innego.

Teraz za to gdy zaparkowałem już na wyznaczonej na parking części podwórza, chłopak starał się za wszelką cenę, uniknąć patrzenia w stronę rezydencji, w której odbywała się impreza.

- A goście nie noszą tego - powiedziałem, sięgając dłonią do jego obroży. Nie ruszył się i bez żadnych oporów, pozwolił ją sobie zdjąć.

Włożyłem obroże do schowka, będę musiał pamiętać, żeby założyć mu ją, gdy tylko będziemy wracać.

Miałem wrażenie, że chłopak miał ochotę podnieść rękę i dotknąć szyi, żeby sprawdzić czy na pewno nic już na niej nie ma, ale się powstrzymał. Wcześniej, gdy kazałem mu ubrać garnitur, a on zapytał o obroże, powiedziałem mu, że zostaje ona na swoim miejscu.

Davin odetchnął, jakby chciał się uspokoić, po czym założył maskę.

- No to chodźmy - zdecydował, otwierając drzwi.

Szybko złapałem go za nadgarstek, powstrzymując przed wyjściem. Chłopak odwrócił się w moją stronę, jakby chciał zapytać: "Coś jeszcze?".

- Mówiłem serio. Nawet nie myśl o ucieczce - upomniałem go poważnym tonem.

- Wiem. - Skinął głową bez żadnych zbędnych emocji, po czym wymusił u siebie promienny uśmiech. - Będę najlepszą osobą towarzyszącą, jaką możesz mieć w tym miejscu.

Nie wiedziałem co mam mu na to odpowiedzieć. Natomiast on wykorzystał tę chwilę wahania z mojej strony i uwolnił rękę z mojego uchwytu.

- Chodźmy już - powiedział, po czym wyszedł.

Już żałuję, że go wziąłem. Czuję, że będą przez to kłopoty.

Ale teraz było już za późno, by odstawić go do domu. Trzeba się przez to przemęczyć. Założyłem swoją maskę i również opuściłem pojazd, żebyśmy chwilę później razem mogli ruszyć w kierunku rezydencji.

Obserwowałem zachowanie chłopaka, gdy wchodziliśmy do środka. Wydawał się zdenerwowany, choć próbował to ukryć. Jeśli obawiał się, że rozpoznają go jako niewolnika, to nie miał powodu do zmartwień, ja za to zdałem sobie sprawę, że powinienem martwić się jego potencjalną ucieczką. Jakby na to nie patrzeć miał ku temu idealną okazję, która mogła się już więcej nie powtórzyć. Jeśli z niej nie skorzysta...

Szliśmy ramie w ramie przez korytarz prowadzący do głównej sali, więc od razu zorientowałem się, że mój niewolnik się zatrzymuje.

Spojrzałem w jego stronę i zobaczyłem, że się rozgląda. Szukał sobie drogi ucieczki.

Niewiele o tym myśląc, chwyciłem go za rękę i przyciągnąłem do siebie, od razu zwracając na sobie jego uwagę.

- Nie zatrzymuj się - powiedziałem stanowczo. - Masz się trzymać blisko.

Chłopak otworzył usta, by coś odpowiedzieć, ale równie szybko je zamknął. Spojrzał na dłoń, za którą go trzymałem, a potem podniósł wzrok z powrotem na mnie.

- Mógłbyś mnie nie... trzymać za rękę? - Z jakiegoś powodu wybrzmiało to dość cicho.

Nie puściłem go i nic nie powiedziałem. Wytrzymałem to spojrzenie, patrzące mi prosto w oczy, aż w końcu odpuścił.

- Niech ci będzie - westchnął z rezygnacją. Wcześniej nie próbował mi się wyszarpać, za to teraz delikatnie wysunął swoją dłoń z mojej i złapał mnie pod ramię, przez co w oczach reszty gości mogliśmy wyglądać jak para. - Prowadź.

Zabrakło mi słów, żeby skomentować jakoś jego zachowanie, więc milczałem. Po prostu ruszyliśmy do przodu i weszliśmy na salę.

Na szczęście nikt nie zwracał na nas większej uwagi. Tutaj nikogo nie dziwiły pary jednopłciowe. Zresztą nawet nie byliśmy tu jedyną.

Na sali było pełno ludzi, w srebrnych maskach, jak i takich z odsłoniętymi twarzami. Rozpoznałem kilka zamaskowanych osób, ale nie zamierzałem do nikogo zagadywać jako pierwszy. Byłem zdania, że jeśli będą czegoś chcieli to sami do mnie podejdą. Najważniejsze, że tu byłem. Przedstawiciel rodziny na imprezie organizowanej przez członka Zgromadzenia.

Poczułem, że chłopak mocniej ściska moje ramię. Spojrzałem na niego i widziałem, że stara się za bardzo nie rozglądać, choć wyraźnie miał na to ochotę. Żeby tylko nie zaczął zachowywać się jakoś podejrzanie...

Podeszliśmy do jednego ze stolików, z którego wziąłem napełniony kieliszek.

- Też mogę? - zapytał mój niewolnik.

- Hm? A, tak, jasne - odpowiedziałem po chwili. Zwykle jest bardzo pyskaty i bardziej spodziewałbym się, że weźmie go bez pytania niż poprosi o pozwolenie, więc trochę mnie to zaskoczyło.

- Dzięki, wasza łaskawość - odparł, biorąc dla siebie kieliszek.

No właśnie. O to mi chodziło.

- Nie nazywaj mnie tak.

Wziął łyk, po czym spojrzał na mnie wyzywająco.

- Mam jeszcze kilka gorszych określeń - oświadczyć z typową dla siebie pewnością. - Chcesz je usłyszeć?

Widocznie zdenerwowanie już mu przeszło. Odstawiłem swojego nietkniętego jeszcze szampana z powrotem na stolik.

- Zmieniłem zdanie - oznajmiłem i sięgnąłem po jego naczynie.

- Ej! - Oddalił je poza zasięg mojej ręki.

Mogło mi się tylko wydawać, ale chyba nawet się przy tym uśmiechnął, jakby ta cała sytuacja wydawała mu się zabawna. To dziwne, ale ta cała impreza stała się okazją do zobaczenia go w zupełnie innym świetle. Zdawał się zachowywać dużo swobodniej. Być może przez to, że opuszczenie rezydencji było dla niego niejako powiewem wolności, którego nie czuł już od dawna.

Po chwili opróżnił kieliszek do końca, po czym sam podszedł do stolika i wziął sobie następny pełny.

- Tylko mi się tu nie upij - powiedziałem, widząc to.

Chłopak przewrócił oczami.

- A myślisz, że zaraz zacznę wrzeszczeć, że jestem twoim niewolnikiem?

Cholera cię wie...

Chociaż... nawet gdyby to zrobił, raczej nikt by nie zareagował w oczekiwany przez niego sposób. Na imprezie znajdowało się wielu niewolników, którzy przyszli tutaj razem ze swoimi panami.

- Spokojnie, mam mocną głowę - oświadczył i jakby na dowód wziął kolejny łyk.

- Skąd wiesz? - spytałem. - Raczej wątpię, żeby w ośrodku lub w burdelu pozwalali wam pić alkohol.

Wzruszył ramionami, po czym przez chwilę się nie odzywał. Spojrzał gdzieś w bok i omiótł wzrokiem salę, przyglądając się pogrążonym w dyskusjach, zamaskowanym ludziom.

Gdzieś na tyłach jakiś facet powiedział coś na ucho chłopakowi bez maski, po czym wyszli z sali. Gdy zniknęli z naszego pola widzenia, Davin wrócił spojrzeniem do mnie.

- Piłem trochę przed ośrodkiem, a w burdelu... - zawahał się. - Zdziwiłbyś się, ilu gości wmusza alkohol w niewolników, licząc na to, że w ten sposób będzie "zabawniej". Chociaż obstawiam, że większą rolę odgrywały rozpuszczone tam substancje.

Czy on już się upił, że zrobił się taki wylewny?

Nic nie zdążyłem na to odpowiedzieć, bo wtedy w mojej kieszeni rozdzwonił się telefon. Sięgnąłem do niego sądząc, że to może być Junie z prośbą o odebranie jej z aukcji i odwiezienie do domu. Ale to nie była ona. Dzwonili moi pracownicy.

To było ważne. Nie mogłem tu odebrać, rozejrzałem się w poszukiwaniu najbliższego wyjścia.

- Zaczekaj tu - rzuciłem swojemu niewolnikowi i skierowałem się w tamtą stronę.

- Nie ruszę się z miejsca - odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc.

Kiedy wrócę, zapewne już go tam nie będzie, mimo to opuściłem salę. Drzwi prowadziły do ogrodu. Oddaliłem na tyle, by hałas nie stanowił problemu. Upewniłem się, że nikogo nie ma w pobliżu i odebrałem.

- Halo?

- Znaleźliśmy ich - przekazał mi szybko pracownik. - Mamy adres.

Nareszcie. Te kilka dni zdawały mi się ciągnąć w nieskończoność. Już myślałem, że niczego nie znają. Że wszelkie ślady zostały zatarte. A jednak znalazła się jakaś wskazówka, która musiała ich doprowadzić do sedna. Mimo tego czego tak bardzo chciałoby Zgromadzenie, człowiek nie może tak po prostu zniknąć bez śladu.

- Trochę wam to zajęło... - mruknąłem, próbując ukryć swoje zadowolenie.

Po drugiej stronie panowała cisza. Pracownik czekał na moje dalsze instrukcje.

Niechętnie odwróciłem się w stronę rezydencji, z której dobiegały hałasy.

- Słuchaj, dzisiaj jestem zajęty, ale powiedz reszcie, że zawieziecie mnie tam jutro.

- Tak jest, szefie - usłyszałem w odpowiedzi.

- Jeszcze zadzwonię obgadać szczegóły. Dzięki - powiedziałem i się rozłączyłem.

Schowałem telefon, ale nie skierowałem jeszcze swoich kroków z powrotem na salę. Potrzebowałem chwili, by opanować swoje prawdziwe uczucia. Możliwe, że niedługo dowiem się czegoś bardzo interesującego.

Wracając, rozglądałem się za ochroną. Obstawiali wyjścia, sale i w ogóle byli wszędzie, nie skupiając na sobie niczyjej uwagi. Kiedy za chwilę okaże się, że mój niewolnik uciekł, będę musiał zacząć ich przepytywać. Podejrzewam, że go po prostu przepuścili skoro nosił maskę.

Moje przypuszczenia okazały się jednak bezpodstawne. Mój niewolnik był dokładnie tam gdzie go zostawiłem. To wręcz niemożliwe, że rzeczywiście na mnie czekał.

A jednak. Był na miejscu. Stał przy stoliku ze srebrną maską na twarzy i kieliszkiem szampana w ręce, uważnie się czemuś przyglądając.

Podszedłem do niego i spojrzałem w tę samą stronę co on.

- Na co się tak gapisz? - zapytał, choć wtedy już odpowiedź wydawała mi się oczywista.

Davin spuścił wzrok i skupił uwagę na zawartości swojego kieliszka, ale było już za późno by ukryć przede mną obiekt swojego zainteresowania.

Patrzył na jednego z kelnerów trzymających tacę z napojami. Chłopak nie miał na sobie maski, więc z łatwością mogliśmy przyjrzeć się jego twarzy. Zdecydowanie był młodszy od nas, mógł mieć co najwyżej siedemnaście lat. Miał jasnobrązowe zmierzwione włosy i ciepłe jasne oczy. Uroczy chłopak, który znajdował się w strasznym miejscu.

Jeśli w typie mojego niewolnika byli właśnie tacy chłopacy, to absolutnie się w ten typ nie wpisywałem.

- Podoba ci się? - zapytałem rozbawiony. - To może zapytaj go, czy pójdzie z nami do łóżka?

Chłopak unikał patrzenia w kierunku młodego kelnera, starał się nie odrywać wzroku od swojego kieliszka. Zakręcił jego zawartością.

- Raczej by się nie zgodził, nie sądzisz?

- Nie miałby wyboru - powiedziałem wprost.

To zdanie nakłoniło go w końcu do podniesienia na mnie wzroku. Zmarszczył brwi.

- To znaczy?

- Ma czerwoną obroże - oznajmiłem, jakby to świadczyło o czymś oczywistym. - Osoby, które są właścicielami lub zwykłymi gośćmi noszą maski, tak jak my. Osobiści niewolnicy, należący do panów, na tej imprezie muszą mieć jakiś niebieski element, co znaczy, że nie można się do nich bezkarnie dobierać, przynajmniej nie bez zgody ich właściciela. A niewolnicy, których można tu sobie wypożyczyć do zabawy mają czerwone obroże.

Wskazałem głową na chłopaka. Kolor obroży doskonale odznaczał się na tle jego jasnej skóry. Strój kelnera na tej imprezie, był uszyty tak by szyja nie była zasłonięta. W ten sposób nie dało się pomylić kelnerującego niewolnika z obrożą od pracownika bez niej.

- Słuchaj, jeśli chcesz, żebyśmy się zabawili z tym chłopakiem, to tylko powiedz - zaproponowałem, starając się nie wyrażać przy tym żadnych emocji.

Niewolnik spojrzał na mnie pytająco.

- "My"? - powtórzył, unosząc wysoko brwi.

Zaśmiałem się.

- Chyba nie sądzisz, że pozwolę, żebyś bawił się sam.

Na moment zapanowała cisza. Wokół nas toczyły się rozmowy, a w tle leciała jakąś cicha muzyka, ale ja czekałem tylko na reakcje towarzyszącego mi chłopaka.

Davin wziął łyk, opróżniając kieliszek do końca, po czym powiedział coś nieoczekiwanego.

- Dobra. - Odstawił naczynie z głośnym stukiem, tak że aż szkło w pobliżu zadzwoniło. - Zgadzam się, ale to ten chłopak jest na dole, nie ja.

Tego się nie spodziewałem, ale nie dałem tego po sobie poznać. Nie trzeba długo się nad tym zastanawiać, by się domyślić, że tak naprawdę nie ma na to ochoty i po prostu bada moją reakcję.

- Zgoda - przyjąłem wyzwanie i wskazałem chłopaka z tacą. - Idź mu to powiedzieć.

- Pewnie i tak rozmyślisz się, zanim przyjdzie, co do czego - stwierdził, tak jakby to było coś oczywistego.

- Żebyś się nie zdziwił - odpowiedziałem pewnie.

Davin w tym czasie ruszył w kierunku chłopaka. Nastolatek pełniący funkcję kelnera się nie odezwał, spuścił tylko wzrok, gdy zobaczył maskę gościa imprezy. Z kolei mój niewolnik zmierzył go spojrzeniem od góry do dołu.

- Co muszę zrobić, żeby zaciągnąć cię do łóżka z moim panem? - zapytał wprost.

Domyśliłem się, że bezpośredniość tego pytania miała skłonić chłopaka do tego, by odmówił przyjęcia tej propozycji.

On jednak nie mógł tego zrobić.

- Wystarczy mi kazać... - przyznał cicho, nie podnosząc głowy.

Davin zamilkł i przyglądał mu się przez chwilę bez słowa. Chyba uderzyły go te słowa.

- No to idziemy - odezwał się bezbarwnym tonem, z którego nie dało się nic wyczytać.

- Pokoje do dyspozycji gości są te same co zawsze? - zapytałem, podchodząc do nich.

Nastolatek drgnął, słysząc koło siebie nowy głos, ale nie podniósł głowy, żeby spojrzeć na jego właściciela.

- Tak, proszę pana... - powiedział tylko.

Wtedy Davin odebrał mu tacę, którą ten trzymał i odstawił ją na sąsiedni stolik.

- Będzie zabawa - oświadczył, uśmiechając się do mnie.


_ - _

Wracam do życia, ale co to za życie...

Tak czy inaczej, wracam i mam nadzieję, że rozdziały też wrócą w miarę regularnie, choć perspektywa "raz w tygodniu" jest raczej mało prawdopodobna. Przerwy przeważnie dobrze mi robią, no i co najważniejsze plan na następne rozdziały bardzo mi się podoba i liczę na to, że spodoba się również Wam.

Poza tym... nie zliczę ile było komentarzy na temat tej imprezy panów i niewolników lub aukcji charytatywnej oraz teorii, że nasi bohaterowie spotkają tam kogoś z poprzednich książek. Nie mówię, czy tak będzie czy nie, ale moje pytanie brzmi: Czy Waszym zdaniem, moje książki są przewidywalne? Bo to naprawdę ostatnie czego chcę...

Jak zawsze zachęcam do komentowania i wyrażania swojej opinii!

Życzę miłego czytania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top