7. Odliczanie
*Junie*
Ktoś pomyślałby, że gdy mieszka się w jednym domu, to dużo się ze sobą rozmawia, można łatwo się znaleźć i ogólnie ma się dla siebie mnóstwo czasu i dobry kontakt. Cóż, może w innych rodzinach, ale nie w naszej. Rodzice zajmowali się swoimi sprawami, a ja i Jake swoimi, i w zasadzie więcej się nie widzieliśmy, niż widzieliśmy.
Musiałam koniecznie porozmawiać z matką na temat tego balu charytatywnego, na którym musiałam się pojawić. Ciekawe w ogóle kiedy by mi o tym powiedziano, gdybym nie dowiedziała się tego na własną rękę.
Pierwszym miejscem, do którego zajrzałam był jej gabinet, ale drzwi były zamknięte na klucz. Zaskoczyło mnie to, ale nie musiałam szukać daleko, idąc w kierunku tych najczęściej używanych przez nią pomieszczeń, natknęłam się akurat na nią, wychodzącą z jednego z pokoi.
- Musimy porozmawiać - oświadczyłam, starając się zachować jak najbardziej poważny ton.
Po jej mimice nie byłam w stanie ocenić, czy domyśla się o co mi chodzi, ale za to byłam w stanie wywnioskować, że moja wizyta lekko ją zirytowała. Najwyraźniej musiałam jej w czymś przeszkodzić.
- Teraz? Jestem trochę zajęta - oznajmiła, a przekaz był prosty, mam sobie stąd iść i nie zawracać jej głowy.
- Niech zgadnę, śpieszysz się do swojego niewolnika? - odbiłam poddenerwowana.
Mówiąc to, nie brałam takiej ewentualności na serio, ale gdy zobaczyłam satysfakcję na jej twarzy, zrozumiałam, że trafiłam w samo sedno.
- Dokładnie tak - odparła zadowolona.
Zabolało mnie to tym bardziej, że wiedziała jakie mam do tego podejście. Czułam wręcz, że śmieje mi się w twarz. Jednak w tej chwili nie miałam ochoty, by marnować czas na to, by próbować coś udowodnić.
- W takim razie niech czeka - rzuciłam z kwaśnym uśmiechem. - Na pewno jest przeszkolony na takie ewentualności.
Sama zdziwiłam się tą ilością jadu w moim głosie, ale wyglądało na to, że na moją matkę to zadziałało. Uniosła brew i zlustrowała mnie uważnie, zupełnie jakby była pod wrażeniem.
- No więc? - Skrzyżowała ręce wyniośle, czekając na to, co mam jej do powiedzenia. - Co to za sprawa niecierpiąca zwłoki?
- Nie wspominałaś mi o żadnym charytatywnym balu, na który mam z tobą iść - od razu przeszłam do rzeczy.
- Ach to? - Machnęła lekceważąco ręką. - Zwykła impreza, na której należałoby się pojawić. O to to całe zamieszanie? Jake nie przyjdzie, więc ty ze mną pójdziesz. To dobra okazja, by cię komuś przedstawić.
Mnie natomiast nikt nie pytał o zdanie, a ja nie zamierzałam poznawać nikogo kogo zamierzała mi przedstawić. Nie wiedziałam, co knuje, ale nawet jeśli jest to bal charytatywny, na pewno nie było to nic, co może mi się spodobać. Szczególnie jeśli miałam tam przyjść, tylko dlatego, że nie mógł się tam pojawić Jake.
Kobieta najwyraźniej uznała, że to koniec rozmowy, bo nie mówiąc już nic więcej, przeszła obok mnie.
- Jak to dobrze, że macie bliźniaki i możecie w ten sposób obstawić dwie imprezy - powiedziałam, gdy mnie mijała. - Czuję się jak zawodnik rezerwowy Jake'a.
Moje słowa chyba odniosły zamierzony skutek, bo zatrzymała się i ponownie odwróciła w moją stronę.
- Jake przynajmniej stara się odnaleźć w tej branży, a ty?
A ja nigdy nie zamierzam tego zrobić.
Milczałam, zaciskając pięści. Nie miałam jej nic do powiedzenia na ten temat, dobrze znała moje zdanie.
- Powiedz jak układa ci się z twoją niewolnicą? - zapytała zaczepnie. To pytanie miało na celu wywołanie u mnie konkretnej reakcji. - Podporządkowałaś już ją sobie?
I jej się to udało.
- Co cię to obchodzi? - Zdenerwowana odwróciłam się w jej stronę.
- Tak myślałam. - Uśmiechnęła się z satysfakcją. - Dasz im trochę przestrzeni i ani się obejrzysz jak zaczną kraść.
- Chodzi o te kolczyki? To nie ona - powiedziałam z przekonaniem.
- Kolczyki już się znalazły, ale złodziej jeszcze nie - opowiadała o tym tak lekko, jakby w ogóle jej na tym nie zależało, ale zdawałam sobie sprawę, że to nieprawda.
- To nie ona - powtórzyłam z jeszcze większą pewnością w głosie.
Rozmawiałam o tym z Shelly i wierzyłam w jej zapewnienia o niewinności. Nie pytałam jej o to, bo ją podejrzewałam, że to ona, chciałam po prostu dowiedzieć się, czy może nie widziała czego podejrzanego. Powiedziała, że nie, ale... akurat w tej kwestii nie byłam przekonana, czy mówi prawdę. Byłam niemalże pewna, że wie coś na temat kradzieży, jednak nie chciałam naciskać.
To na pewno nie ona była złodziejką, ale mogła coś widzieć lub wiedzieć kto to zrobił. A kolejną pewną rzeczą było to, że gdy matka dowie się kto to, złodzieja spotka sroga kara.
Wracając do pokoju natknęłam się jeszcze na Jake'a, który zmierzał prawdopodobnie w kierunku swojego gabinetu. No tak, teraz Jake miał nawet swój gabinet, co niestety znaczyło, że świat handlu niewolnikami zaczyna go wciągać coraz bardziej.
Czułam się, jakbym traciła go na rzecz czegoś, z czym chciałam walczyć.
- Jake! - zawołałam go.
Chłopak się zatrzymał, a ja do niego podeszłam. Ostatnio nie było czasu, żeby porozmawiać, choć miałam coraz więcej pytań i chętnie omówiłabym je z kimś, kto nie bałby się ze mną pokłócić i mi sprzeciwić, tak jak moja niewolnica.
Myślałam nawet o tym, by przyjść do jego gabinetu. Poprzeszkadzanie mu w pracy, byłoby mi nawet na rękę, skoro teraz on też ma się zajmować niewolnictwem, ale wątpiłam, by spowolnienie jego pracy jakoś mocno wpłynęłoby na funkcjonowanie rodzinnego ośrodka, poza tym nie chciałam, by miał przeze mnie jakieś problemy z rodzicami, wystarczyło już, że to ja byłam tym gorszym dzieckiem.
Po jego minie wnosiłam, że niecierpliwił się tym, że najpierw go zatrzymałam, a teraz nic nie mówię. Powinnam już przejść do rzeczy. Chciałam dowiedzieć się czy może wie coś na temat balu charytatywnego i zapytać o imprezę panów i niewolników, na którą postanowił pójść. Chciałam coś wiedzieć, ale... teraz nie byłam już pewna czy jestem gotowa, by poznać odpowiedź.
- Wiesz może coś na temat tych skradzionych kolczyków? - zapytałam zamiast tego.
Czasem sama nienawidziłam swojego tchórzostwa i niezdecydowania.
Jake wyglądał na nieco zaskoczonego moim pytaniem.
- Znalazły się - odpowiedział niechętnym tonem.
Tyle to i sama zdążyłam się dowiedzieć od matki.
- Wiem, ale ty chyba wiesz coś więcej - naciskałam.
- Najważniejsze, że się znalazły. Po co drążysz? - Nagle Jake zaczął wyglądać na bardzo zirytowanego, czyżby aż tak bardzo wkurzyło go moje pytanie.
Nie, tu chodziło o coś więcej, a ja chyba domyślałam się o co.
- Czy to...? - zaczęłam, ale nawet nie musiałam kończyć. Jake wiedział, co mam na myśli.
- Tak, i co z tego? - Skrzyżował ręce i obrócił głowę, by nie patrzeć mi w oczy. - Sam go ukarzę.
Czyli jednak. Davin. To on ukradł kolczyki... Rany, co on sobie najlepszego myślał? Przecież jak matka się dowie, to ten biedny chłopak uzna, że to co go spotkało do tej pory to nic. A raczej wątpię, by dała się przekonać Jake'owi, by to on zajął się jego karą.
- Ale wiesz, że matce bardzo zależy na tym, by zrobić to osobiście? - upewniłam się.
- Właśnie dlatego nic jej nie mów - odezwał się po chwili. - Sam to załatwię.
Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się lekki uśmiech. Więc Jake nie zamierzał nic mówić? To dobrze, cokolwiek zamierzał wymyślić jako karę nie będzie to gorsze niż to, co zgotowałaby mu ona. Być może nie stał się taki zimny i bezlitosny jakim chcieliby go widzieć nasi rodzice.
- No co? - zapytał rozdrażniony, widząc to, że się uśmiecham. Pewnie pomyślał, że po prostu cieszę się z tego, że to jego niewolnik okazał się złodziejem, a nie moja niewolnica. Choć nie powiem, to też mnie cieszyło.
- Nic. - Pokręciłam głową, tym razem już w pełni świadomie pozwalając sobie na uśmiech. - Trochę mi ulżyło.
*Jake*
Wracając do gabinetu, natknąłem się na Junie, co poskutkowało wyjawieniem tożsamości złodzieja kolczyków. Moja siostra była ostatnią osobą, która chciałaby, żeby ktoś ucierpiał, więc wiedziałem, że nikomu nie powie. Tajemnica nadal była bezpieczna.
Gdy zasiadłem za biurkiem, uświadomiłem sobie, że czeka mnie teraz kolejne kilka godzin papierkowej roboty, a ja rozproszony przez zachowanie mojego niewolnika, w końcu nie przyniosłem sobie tej kawy.
Westchnąłem z rezygnacją. No trudno, im szybciej zacznę, tym szybciej skończę, nie będę teraz tego przerywał. Z takim postanowieniem ponownie zabrałem się do pracy.
Minął jakiś kwadrans, gdy drzwi po raz kolejny się otworzyły i ktoś znowu wszedł do środka bez wcześniejszego pukania. Podniosłem wzrok na intruza, błagając w myślach, by nie była to moja matka. Jak się okazało był to mój niewolnik z kubkiem parującego napoju w ręce.
Bez słowa podszedł bliżej i postawił kawę na moim biurku.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem pytająco na niego, na kubek i znowu na niego.
- Nie prosiłem, by ktoś mi przynosił kawę.
- Wiem. - Wzruszył ramionami. - Leyla pytała w kuchni, czy byłeś, a jak jej powiedzieli, że nie, to kazała mi to przynieść. Mówiła, że to pora, o której zazwyczaj pijesz kawę, czy coś.
No tak, Leyla znała mnie i moje przyzwyczajenia zapewne lepiej niż moja własna matka.
- Dzięki - powiedziałem i upiłem łyk kawy.
- Mi nie dziękuj. - Posłał mi kwaśny uśmiech. - Nie chciałem tu przychodzić.
- Czyżby coś popsuło ci humor? - zapytałem podchwytliwie.
Z łatwością dało się zauważyć zmianę w jego nastroju w porównaniu do tego jak zachowywał się jeszcze jakiś czas temu, podczas naszej wcześniejszej rozmowy. Chyba domyślałem się, co mogło być tego powodem. Z tego co się zorientowałem jeden z pracujących dla nas niewolników nie czuł się dzisiaj zbyt dobrze, więc naturalnie ktoś musiał przejąć jego obowiązki. Najwidoczniej padło na niego.
Gdy rozmawiałem ze służbą i mówiłem im, że mój niewolnik będzie z nimi od czasu do czasu pracować, wyraźnie powiedziałem, że nie mają go traktować w żaden szczególny sposób ze względu na to, że jest moim niewolnikiem. Nie ma mieć lżej, ani gorzej, tylko tak jak wszyscy inni, ale nie byłem pewien, czy przydzielanie mu zadań chorego pracownika było traktowaniem na równi. Albo uznali, że nie będę mieć nic przeciwko skoro sam ostatnio wyznaczyłem mu podobną karę, albo stwierdzili, że skoro to niewolnik to mogą na niego zrzucić dodatkową robotę.
Chłopak spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem.
- Mogę wrócić do pracy, czy chcesz jeszcze czegoś?
- Może chcę - oznajmiłem zaczepnie, choć nie miałem nic konkretnego na myśli.
Chłopak prychnął śmiechem, jakby właśnie zdarzyło się coś, co doskonale przewidział.
- Czyli jednak wygrał instynkt. - Skinął głową do własnych myśli.
Wyglądał na naprawdę zmęczonego, a mimo to miał siłę, by nadal mnie prowokować. Jednak ja nie zamierzałem dać się podejść tak łatwo.
- Skoro ty nie zamierzasz się powstrzymywać przed pyskowaniem mi, to ja nie będę powstrzymywać instynktu - powiedziałem i odstawiłem kubek. - Jak skończysz, wróć prosto do pokoju.
- Jasne, panie - mruknął na odczepnego i opuścił gabinet.
Wróciłem do pracy. Skończenie tego, co miałem zaplanowane na dziś zaczęło mi więcej czasu niż myślałem, ale przynajmniej miałem już kilku mocnych kandydatów, których mogłem zaproponować temu mężczyźnie i tej dziewczynie, teraz pytanie tylko czy znajdę kogoś lepszego, czy zostanę przy tych co mam.
Wyszedłem z gabinetu i zamknąłem drzwi na klucz. Potem poszedłem na szybko coś zjeść, było już po kolacji, a po drodze do pokoju nie natknąłem się już na nikogo. Chciałem wyjść chociaż na kolację, żeby Junie nie musiała jeść sama, bo podejrzewałem, że nasi rodzice się nie pojawią, ale ostatecznie stwierdziłem, że nie warto wychodzić skoro zostało mi już tak mało do końca.
W drodze do pokoju zastanawiałem się, co będę miał zrobić teraz. Nieubłaganie zbliżała się kara mojego niewolnika, a ja nadal nie miałem żadnego konkretnego planu, co prawda miałem kilka pomysłów, ale nadal nie byłem pewien, co dokładnie wybiorę. O tej porze chłopak powinien już być w pokoju, miał dodatkowe obowiązki, ale ja też skończyłem wykonywać swoje dość późno, więc miałem nadzieję, że nie będę musiał na niego czekać.
Gdy wszedłem do sypialni, okazało się, że niewolnik rzeczywiście skończył przede mną. Był przebrany w swoją piżamę, a jego włosy były wilgotne, więc pewnie wziął prysznic i przebrał się jak tylko skończył pracę i wrócił do pokoju. Widocznie czekał na mnie dość długo, bo teraz leżał na moim łóżku i spał. Nie obudził się, kiedy wszedłem do środka, ani wtedy gdy zamykałem za sobą drzwi. Nawet nie drgnął. Dzisiejsza praca musiała go naprawdę zmęczyć.
Podszedłem do biurka i otworzyłem szufladę, w której wcześniej trzymałem jego dokumenty. Już wcześniej zabrałem stąd akta i umieściłem je w bezpiecznym miejscu, a teraz widziałem w dodatku, że inne rzeczy znajdujące się tam były lekko poprzesuwane. Jakby ktoś czegoś szukał. Sprawdziłem resztę szuflad, ze wszystkimi było tak samo. Szkoda, że nie przyszedłem tu wcześniej, żeby przyłapać go na gorącym uczynku.
Podszedłem do łóżka i delikatnie uniosłem jedną jego rękę, po czym przypiąłem ją kajdankami do ramy. To też go nie obudziło. Leżał na kołdrze, więc nie było za bardzo szans, żeby przykryć go bez budzenia. Otworzyłem więc szafę i wyjąłem z niej koc, którym go przykryłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top