4. Przemilczana kwestia
*Junie*
Od rana nie mogłam się skupić, cały czas myślałam tylko o tym, że Jake zamierza zostawić dzisiaj u mnie Davina.
Co prawda nie zamierzałam robić mu żadnych problemów z powodu tego, że zabił opiekuna. Rozumiem, że z tego perspektywy musiało to wyglądać to tak, że tylko się bronił, ale mimo wszystko trochę mnie to niepokoiło. Starałam się skupić swoją uwagę na czymś innym, ale nie potrafiłam. Tego ranka nawet głupie rozczesanie włosów było dla mnie problemem.
- Pomóc, pani? Znaczy, pomóc ci? - usłyszałam za sobą głos Shelly.
Odwróciłam się w jej stronę. Dziewczyna wyglądała na rozbawioną, choć starała się to ukryć. To w sumie dobrze, że zaczęła już powoli wychodzić z roli niewolnicy. Normalnie pewnie żadna niewolnica szkolona w ośrodku, nie ośmieliłaby się naśmiewać ze swojej właścicielki.
Zazwyczaj pewnie bym jej odmówiła i powiedziała, że poradzę sobie sama, ale tym razem sama widziałam, że kiepsko mi idzie.
- Jeśli to dla ciebie nie problem - powiedziałam, wystawiając szczotkę do włosów w jej stronę.
- Nic nie jest problemem - odparła, podchodząc bliżej.
No tak, przecież dla niewolnika rozkaz jego właściciela nigdy nie jest problemem. Szybko odsunęłam od siebie tę myśl. Podałam jej szczotkę i usiadłam na krześle plecami do niej. Dziewczyna zaczęła czesać moje włosy, a ja musiałam przyznać, że to o wiele milsze uczucie niż się spodziewałam. W końcu poczułam się dobrze tego ranka.
Shelly starała się robić to delikatnie i mnie za bardzo nie ciągnąć. Nie pamiętałam już, kiedy ktoś mnie ostatnio czesał. W międzyczasie rzucił mi się w oczy notes leżący na biurku. On i długopis leżały dokładnie w tym samym miejscu, w którym zostawiłam je wczoraj.
- Zapisałaś coś dzisiaj? - zapytałam zaciekawiona.
- Tak jak kazałaś - oświadczyła, nie przerywając swojej pracy.
Czyli odłożyła wszystko identycznie tak jak było wcześniej. Dzisiaj nie zdążyłam jeszcze przeczytać, co tam napisała. Zgodnie z naszą umową codziennie rano miała zapisywać tam trzy zdania na swój temat. Niestety jak na razie były to same ogólne informacje. Nic czego nie domyśliłabym się sama lub po prostu nie mogłabym przeczytać w jej dokumentach. Na przykład zapisane bardzo starannym, małym pismem: ''Mam na imię Shelly'', ''Mam dwadzieścia lat'' lub ''Jestem niewolnicą od pięciu lat''. Tak jak mówiłam wcześniej, jak na razie nie było tam nic czego nie mogłabym już wcześniej przeczytać w jej dokumentacji, ale przynajmniej dowiedziałam się, że tamte informacje są rzetelne. Wychodziło też na to, że jesteśmy w tym samym wieku.
- Jak ci się wczoraj pracowało? - zapytałam, gdy na chwilę zapanowała między nami cisza.
Shelly milczała przez moment, zastanawiając się nad tym co ma odpowiedzieć.
- Dobrze - odpowiedziała w końcu. - Dlaczego pani pyta? Ktoś się skarżył?
Znowu ''pani''. Najwidoczniej przez moje pytanie nieświadomie, znów weszła w rolę niewolnicy.
- Nie, po prostu byłam ciekawa jak sobie radzisz - westchnęłam zrezygnowała, nie miałam zamiaru po raz kolejny pouczać jej, że nie ma mnie w tym pokoju nazywać panią. - Jak zachowywali się inni pracownicy?
W naszej rezydencji większość niewolników przebywała w zachodnim skrzydle, domem raczej zajmowała się służba, która w przeciwieństwie do nich miała jakieś prawa i dostawała za swoją pracę pieniądze. Niewolnicy byli na samym dole hierarchii, więc nie zdziwiłabym się, gdyby służba traktowała ją z góry.
Odwróciłam się do niej, żeby zobaczyć jej minę. Co prawda nie byłam pewna, czy zorientuję się, jeśli spróbuje mnie oszukać, ale może przynajmniej w ten sposób będzie jej ciężej to zrobić.
- Chyba normalnie. - Wzruszyła ramionami. - Przydzielili mi zadanie, a ja je wykonałam.
Nie chodziło mi o to jak przebiegał przydział zadań, tylko o to jak ją traktowano. Wiedziałam jak zachowują się ludzie twierdzący, że są lepsi od innych i pod tym względem nie byłam pewna, czy to, by pracowała ze służbą było dobrym pomysłem, ale nawet uważałam, że lepsze to niż siedzenie w pokoju przez cały dzień.
- Pytałam raczej, czy nie...? No wiesz, większość na pewno zdaje sobie sprawę, że jesteś niewolnicą...
- Nie odczułam tego zbyt mocno - powiedziała jak gdyby nigdy nic.
Czyli że jednak coś było na rzeczy...
Mimo moich prób nie udało mi się niczego z niej wyciągnąć. Widocznie cokolwiek to było nie chciała o tym rozmawiać. Postanowiłam sobie odpuścić, nie powinnam naciskać.
- Jake chce, żebym dzisiaj miała też oko na Davina, więc chyba będzie musiał pomagać służbie razem z tobą - oświadczyłam, chcąc zmienić temat.
Dziewczyna nic mi na to nie odpowiedziała. Najwidoczniej uznała to za zwykłą informację, a nie coś do czego ma się w jakiś sposób odnieść.
- Uważaj na niego, dobrze? - dodałam ciszej.
- Myśli pani, że może coś mi zrobić? - zdziwiła się. - Dlaczego?
Wolałam nie mówić jej o tym, czego dowiedziałam się na jego temat. Nie chciałam jej straszyć, chociaż prawda była taka, że nie potrafiłam przestać o tym myśleć.
- Po prostu uważaj - powiedziałam tylko.
Jakiś czas później zobaczyłam się jeszcze z Jake'iem, który postanowił mi przypomnieć, że dzisiaj zostawia Davina "pod moją opieką". Gdy tylko zobaczyłam się z jego niewolnikiem od razu powiedziałam, że może dzisiaj pomagać służbie razem z Shelly, na co on nie odpowiedział mi zupełnie nic, tylko poszedł razem z nią. Miałam nadzieję, że dziewczyna wszystko mu wyjaśni.
Następnie wróciłam do siebie, zająć się swoimi sprawami. Spędziłam chwilę w pokoju, ale ostatecznie stwierdziłam, że nadal nie mogę się na niczym skupić, musiałam koniecznie dowiedzieć się jak radzą sobie Shelly i Davin.
Znalezienie ich zajęło mi więcej czasu niż myślałam. O dziwo, nie spodziewałam się, że znajdę ich oboje w tym samym miejscu, ale widocznie służba kazała im pracować dziś razem. Usłyszałam ich rozmowę jeszcze zanim weszłam do pomieszczenia, pewnie weszłabym do środka od razu, ale tuż w progu zatrzymały mnie słowa, które padły z ust Shelly.
- Oszalałeś? - W jej głosie mieszały się zdziwienie i coś na wzór złości. - Przyłapią cię.
"Przyłapią"? Na czym? Czy on chciał uciec? Mam nadzieję, że nie. Nieważne, czy to ja muszę go teraz pilnować, czy ktokolwiek inny, ucieczki są u nas naprawdę surowo karane. Nikomu nie życzę kar, które nasi rodzice każą stosować na uciekinierach. Jedynym pozytywem byłoby to, że Davin jest niewolnikiem Jake'a i to do niego należy ostateczna decyzja, a mimo wszystko wierzę, że Jake tylko udaje ostrego w stosunku do niewolników.
- I co z tego? - odparł lekceważąco chłopak.
- Jak to ''co z tego''? - zirytowała się Shelly. Chyba pierwszy raz widziałam ją zdenerwowaną. - Wiesz, co się robi z nieposłusznym niewolnikiem?
Ja wiem i to nic przyjemnego.
- Chętnie się dowiem. - Uśmiechnął się chytrze.
Shelly pokręciła głową z niedowierzaniem. Ja też nie wierzyłam w to, co się tam właśnie działo.
- Davin - powiedziała poważnie, tak jakby właśnie zamierzała zacząć mu coś tłumaczyć. - Naprawdę podziwiam to jaki jesteś... ''odważny'', ale to już zwykła lekkomyślność, nawet więcej, to szaleństwo.
Chłopak nie wyglądał, jakby przejął się jej słowami, nadal uśmiechał się promiennie. Teraz jak tak na niego patrzyłam, to nie potrafiłam wyobrazić sobie jak doprowadza do czyjejś śmierci.
- W takim razie jestem szalony - oznajmił z uśmiechem i wyszedł drugim wyjściem.
Shelly już miała pójść za nim, ale weszłam do środka nim ona zdążyła zbliżyć się do drzwi.
- Shelly - zawołałam ją.
Dziewczyna odwróciła się w moją stronę zaskoczona. Nawet więcej, wyglądała na spanikowaną.
- Słyszała pani?
- O czym rozmawialiście? - zignorowałam jej pytanie.
Shelly wbiła wzrok w ziemię i wyglądało na to, że nie zamierzała go już podnosić.
- O niczym...
- On chce uciec? - zapytałam.
Musiałam się koniecznie tego dowiedzieć. Ucieczka była chyba najgorszą rzeczą jaką mógł teraz zrobić. Fakt, że postanowił wykorzystać okazję, gdy nie było w pobliżu jego właściciela na ucieczkę, nie świadczył o nim za dobrze. Co prawda potrafiłam zrozumieć jego zachowanie, ale wiedziałam też, że nasi ochroniarze nie pozwolą mu uciec, a takie zachowanie może zdenerwować Jake'a.
A Jake wdał się w rodziców, jego cierpliwość miała granice i Davin zdecydowanie nie chciał ich przekroczyć.
- Nie - odpowiedziała, nadal patrząc w podłogę.
- Dobrze się znacie? - pytałam dalej.
- Prawie w ogóle...
- Zapytam jeszcze raz, o czym rozmawialiście?
Shelly zdecydowanie wiedziała coś, czego nie chciała mi powiedzieć. Czyżby chroniła w ten sposób Davina? Jeśli tak i jeśli nie chodziło o ucieczkę, to już bałam o czym mogli rozmawiać.
- Powiedz mi - nalegałam dalej. Zrobiłam krok w jej stronę.
Ona w tym momencie zrobiła krok do tyłu. Zdałam sobie sprawę, że mogłam nieświadomie podnieść głos. Ech, nie chciałam jej przestraszyć.
- Nie jestem zła - zaznaczyłam spokojnie i również się wycofałam. - Dobrze, nie chcesz to nie mów, ale jeśli cię to dotyczy to wolałabym wiedzieć.
Shelly nadal nie podnosiła wzroku. Pokręciła tylko powoli głową.
- Nie, pani. Nie mnie.
*Jake*
Dotarcie do ośrodka, z którego kupiono tego chłopaka było dziecinnie proste. Jako że był to ośrodek, który należał do naszej rodziny, to nie miałem żadnego problemu, by wpuszczono mnie do części budynku, która odpowiadała za sprzedaż niewolników.
Podszedłem do kobiety za biurkiem, która była kimś w rodzaju sekretarki tego ośrodka.
- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się do mnie. - W czym mogę pomóc?
- Jestem Jake Maddison. - Kobieta szerzej otworzyła oczy, gdy tylko usłyszała moje nazwisko. - Uprzedzałem, że przyjadę.
- T-tak, oczywiście. - Wyglądała na zdenerwowaną. Wyszła zza biurka i podeszła do mnie. - Zaprowadzę pana.
Przeprowadziła mnie przez korytarz, chociaż doskonale poradziłbym sobie sam. Nie zamierzałem wdawać się z nią w dyskusję. Szybko dotarłem do gabinetu, który zajmował dyrektor tego wątpliwego moralnie przybytku. Wszedłem do środka bez pukania, kobieta próbowała mnie przed tym powstrzymać, ale ja postanowiłem wejść jak do siebie.
Dyrektor zdawał się już na mnie czekać. Od razu wstał i wskazał mi fotel naprzeciwko swojego biurka.
- Dzień dobry, paniczu Maddisan - powiedział i gestem ręki odesłał sekretarkę. - Jesteśmy zaszczyceni, że postanowił nas pan odwiedzić.
Jak ja nienawidzę, gdy nazywa się mnie paniczem... Od razu miałem ochotę walnąć go w twarz, ale postanowiłem zachować zimną krew. Usłyszałem jak drzwi zamknęły się za moimi plecami, kobieta zostawiła nas samych.
- Darujmy sobie tę uprzejmości. - Zająłem miejsce, rzuciłem na blat teczkę z dokumentami i rozparłem się wygodnie w fotelu. - Zostałem właścicielem jednego z waszych niewolników, chcę wszystko, co macie na jego temat.
Mężczyzna był zdezorientowany. Wziął teczkę i przejrzał na szybko dostępne tam informację. Nawet on musiał zdawać sobie sprawę, że było ich zdecydowanie za mało.
- Nie rozumiem. - Zmarszczył brwi zdziwiony i znów spojrzał na mnie. - Przecież ma pan wszystkie dokumenty, które go dotyczą.
Tak? A widzisz tam coś na temat zabójstwa opiekuna? Bo ja nie.
Szkoda, że nie mogłem powiedzieć tego wprost o co mi chodziło. W końcu nie mogłem powiedzieć, że ktoś wysypał się mojej siostrze o tym zabójstwie. Trzeba będzie kombinować naokoło.
- Wiem, że pewne informacje zostały zatajone, a ja chcę wiedzieć wszystko - powiedziałem pewny siebie.
- Po czym wnosi pan, że cokolwiek zostało zatajone. - Dyrektor ośrodka nadal udawał głupiego. - Proszę wybaczyć, ale jeśli usłyszał pan to od niewolnika, nie jest to wiarygodne źródło. Dobrze wiemy, że oni powiedzą wszystko byleby tylko...
- Robi pan ze mnie idiotę. - Uderzyłem dłońmi w blat. - Nie radzę, bo może się to dla pana przykro skończyć.
Dyrektor od razu chciał zaprzeczyć, ale chyba się nad tym zastanowił i doszedł do wniosku, że nie warto mi podpadać. Milczał przez chwilę, ewidentnie starając się wymyślić dla siebie jakąś wymówkę. Nie dziwię się, że nie chciał nic wspominać o tym incydencie, bo działało to tylko na jego niekorzyść, ale mimo wszystko. Ukrywanie takiej informacji?
- Niestety zdaje się, że gdzieś zapodziała się nam pełna dokumentacja tego osobnika - powiedział to, patrząc gdzieś w bok. Domyśliłem się, że było to perfidne kłamstwo. - Czy mogę pomóc jakoś inaczej?
Ech... Wygląda na to, że będzie trzeba postawić sprawę nieco jaśniej, żeby zrozumiał. Cofnąłem się i ponownie oparłem się plecami o oparcie, przyjmując swobodną pozę.
- Poproszę raport z jego ucieczki.
- Raport z ucieczki? - Wyglądał na zdziwionego i przerażonego jednocześnie.
Nie powiem, trochę mnie rozśmieszyła jego mina, ale powstrzymałem się, żeby tego po sobie nie pokazać. Na pewno zachodził teraz w głowę w jaki sposób dowiedziałem się o tej ucieczce.
- Ten niewolnik ma tyle blizn - oświadczyłem lekceważący tonem, krzyżując ręce. Wolałem się odezwać i sam pokierować tą rozmową, zanim to on przejmie nad nią kontrolę. - Jestem pewien, że któraś z nich musiała powstać w skutek kary za ucieczkę, bo te są dużo cięższe. - Wzruszyłem ramionami. - A po ucieczkach niewolników, pracownicy wykonują raport ze zdarzenia, by dokonać niezbędnych poprawek, żeby coś takiego nie miało już więcej miejsca.
Dyrektor spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja nadal próbowałem się nie roześmiać. Wiedziałem, że muszę dobrze wszystko rozegrać. Nie mogłem też się przyznać skąd tak naprawdę wiedziałem o ucieczce, miałem nadzieję, że moje wytłumaczenie było wystarczające.
- Tak więc poproszę raport - nalegałem, starając się zachować jak największy profesjonalizm.
Mężczyzna nadal nie wiedział co ma mi powiedzieć, jego szare komórki musiały pracować teraz na najwyższych obrotach. Nie patrzył na mnie oraz kilka razy otwierał i zamykać usta, by się odezwać, ale ostatecznie nic nie powiedział.
- Czyżby też się wam gdzieś zapodział? - prychnąłem. Nie mogłem powstrzymać złośliwego uśmiechu. - Co za niekompetencja pracowników. Możliwe, że będzie trzeba wszystkich wymienić...
Nadal nic nie mówił, ale chyba domyślał się do czego zmierzam.
- Ale to mnóstwo pracowników... - udawałem, że się zastanawiam. - Więc może tylko kadra zarządzająca? No ale przecież ich nie pozwalniamy, bo mogą się o nas wygadać... Będzie trzeba ich pozabijać...
W gabinecie zapanowała cisza. Dałem mu chwilę, by mógł to przemyśleć.
- No chyba że... - spojrzałem na niego wyzywająco - raport z jego ucieczki nie powstał z jakiegoś powodu. Na przykład...
- Podczas ucieczki zginął jeden z pracowników - oświadczył dyrektor z rezygnacją.
Na reszcie postanowił ustąpić. Prawdopodobnie i tak nie mógłbym pozwalniać całego zarządu, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Choć nie wykluczam, że byłbym w stanie mocno uprzykrzyć im życie.
- Jak go zabił? - zapytałem, nieco już się rozluźniając.
Mężczyzna splótł dłonie na biurku i wbił wzrok w dokumenty mojego niewolnika. Oczywiście nie mogłem oczekiwać od nich, że będą znać na pamięć informację o każdym niewolniku z tego ośrodka, ale on był akurat wyjątkiem, którego nie sposób byłoby nie zapamiętać.
- To raczej nie było świadome działanie - przyznał już znacznie ciszej. Pewnie było to dla niego coś w rodzaju przyznania się do porażki. - Trochę się z nim poszarpał próbując uciec, w skutek czego chłopak odepchnął go na tyle pechowo, że opiekun dość mocno uderzył się w głowę. Zginął na miejscu.
No cóż, mogłem się czegoś takiego domyślić. Wyglądało na to, że ucieczka przebiegła bardziej impulsywnie i była słabo zaplanowała. Może nawet powinienem się cieszyć, że opiekun zginął podczas szarpaniny, a nie został przez niego zamordowany z zimną krwią. Choć biorąc pod uwagę, że próbował poderżnąć mi gardło w środku nocy mogłem spodziewać się po nim wszystkiego.
Zacisnąłem pięści. Czy on naprawdę uznał, że skoro raz już kogoś zabił, równie dobrze może spróbować po raz drugi? Skąd on się urwał, przecież to się nie mogło udać...
No właśnie, skąd? Tej informacji też nie było w dokumentach. Chyba naprawdę powinno się zmienić tu zarząd... Albo przynajmniej osobę, która odpowiada za dokumenty.
- Jak dostarczono go do ośrodka? - zapytałem, już nawet nie starając się udawać, że mnie to nie interesuje. - To sierota z jakiejś placówki?
- Nie - odpowiedział wprost, ale po tonie jego głosu zrozumiałem, że jest to dla niego już łatwiejszy temat niż ta nieszczęsna ucieczka. - Z jego przybyciem do ośrodka wiąże się trochę inna historia.
No proszę, zapowiadało się ciekawie. Od początku wiedziałem, że z nim nie będę się nudził.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top