2. Oznaka niewolnictwa

*Junie*

Obudziłam się, wiedząc, że właśnie mam za sobą pierwszą noc, którą spędziłam ze swoją niewolnicą.

Wczoraj służący przyniosła jakieś koce, piżamę i przybory łazienkowe. Z tego co powiedział, to wcześniej przyniósł podobne rzeczy dla niewolnika Jake'a, więc pomyślał, że mi też może się przydać. Nawet cieszyłam się, że przyniósł mi przybory, bo pewnie sama bym o to poprosiła, ale te koce i piżama? Dałam jej jedną ze swoich koszul nocnych. Niezbyt protestowała, chociaż w sumie... z jej punktu widzenia pewnie nie miała nic do gadania. Nie protestowała też, gdy zaproponowałam, żeby zamiast rozkładać sobie posłanie na podłodze, spała w jednym łóżku ze mną. Nie wiem o czym myślała, ale nie zamierzałam wykorzystywać tej sytuacji, po prostu nie potrafiłam sobie wyobrazić, by musiała spać na podłodze.

Uśmiechnęłam się do siebie. Ogromnie cieszyłam się z tego, że ja i Jake się zamieniliśmy. Nie potrafiłam sobie wyobrazić ani tego, że byłaby teraz u mojego brata, ani tego, że byłaby w którymś z naszych ośrodków. Pracownicy potrafili być okrutni. Tak naprawdę to cały ten handel był czymś okrutnym. Właśnie dlatego zapierałam się rękami i nogami, by nie stać się jego częścią.

Spojrzałam na Shelly, która zdawała się nadal głęboko spać. Nie dziwię się, ostatnie wydarzenia musiały być dla niej strasznie męczące. Ostrożnie wysunęłam się spod kołdry i wstałam z łóżka. Jednak zdradziły mnie sprężyny materaca, które zaalarmowały dziewczynę i ją obudziły. Widząc, że już nie śpię, natychmiast się podniosła.

- Nie musisz wstawać. - Starałam się, by mój głos brzmiał jak najłagodniej. - Na pewno jesteś zmęczona po wczorajszym, możesz się jeszcze przespać.

- Nie, pani. Nie ma takiej potrzeby - powiedziała, stawiając bose stopy na podłodze.

No tak, z jej perspektywy absolutnie nic się nie zmieniło. Pewnie sądziła, że nie pozwoliłam jej spać na podłodze, bo zwyczajnie miałam taki kaprys. Rodzice twierdzili, że nie powinno się być zbyt dobrym dla niewolników, bo zaczną oczekiwać od nas nie wiadomo czego, mimo to należało utrzymywać ich w miarę dobrym stanie, by móc z nich korzystać.

Czy Shelly też myślała, że pozwoliłam jej na taki ''luksus'' jakim jest spanie na łóżku, bo czegoś od niej chciałam?

Pewnie zastanawiałabym się nad tym dalej, gdybym mojej uwagi nie przykuła ręka dziewczyny, sięgająca po obroże. Wczoraj gdy się przebierała powiedziałam jej, że może ją zdjąć, nie była co do tego przekonana, ale uległa, gdy stwierdziłam, że to rozkaz. Nie czułam się dobrze stawiając się w tej sposób w takiej pozycji ponad nią. Nie lubiłam rozkazywać ludziom, nigdy nie traktowałam służby z góry, a co dopiero niewolnika. Tak bardzo nie pasowałam do tej rodziny, że czasami zastanawiałam się, czy nie zostałam adoptowana. Jednak było to niemożliwe biorąc pod uwagę, że Jake czuł się tu świetnie.

- Nie musisz jej zakładać - powiedziałam, nim obroża ponownie znalazła się na szyi Shelly.

Dziewczyna zatrzymała się w połowie ruchu i opuściła dłonie, w których trzymała obroże, jednak jej nie odłożyła.

- Powinnam ją mieć - zaprotestowała słabo.

Pewne nie powiedziała niczego więcej, bo nie wiedziała, czy może sobie na to pozwolić.

Obroża była czymś co od razu miało informować ludzi o tym jaką pozycję zajmuje osoba, która ją nosi. Chociaż z drugiej strony, dobrze że w ośrodku, w którym była zdecydowano się na obroże, a nie na coś innego. W niektórych wypalano lub tatuowała niewolnikom oznaczenie na wieczną pamiątkę, ale nie decydowano się na to często, z takiego powodu, że było to nieodwracalne uszkodzenie ciała, które miała przecież na siebie zarabiać i zostać zaprezentowane w nienagannym stanie.

Nie chciałam, by Shelly miała na sobie coś, co już na pierwszy rzut oka będzie mówić o tym, że jest ona niewolnicom. Z drugiej strony, wszyscy niewolnicy mieli jakieś oznaczenie, więc lepiej było nie wypuszczać jej z pokoju bez niego. W najgorszym wypadku mogliby nawet uznać, że zdjęła ją sobie sama, bo zamierzała uciec. Trzeba było zachować ostrożność.

- To może zróbmy tak, że będziesz ją nosić poza pokojem, ale zdejmować tutaj? - zaproponowałam.

- Tak, jeśli się pani nie podoba, to chyba tak będzie najlepiej - stwierdziła.

Oczywiście się ze mną nie kłóciła. Szkoda tylko, że nie wiedziałam, czy naprawdę tak myślała, czy tylko mi tak mówiła. Chciałabym ją lepiej poznać, tylko że... niewolnicy przeżywają przez nas piekło, a ja będąc jej panią, zaliczam się do osób, które jej je zgotowały, więc raczej nie będzie chętna do zwierzeń. Przynajmniej nie dopóki dzieli nas ta przepaść.

- Mogę cię o coś prosić? - zapytałam, choć spodziewałam się jaką usłyszę odpowiedź.

- Może pani żądać ode mnie czego tylko zechce.

Dokładnie... w jej mniemaniu nie powinnam nawet prosić, powinnam po prostu rozkazywać.

- Właśnie o to chodzi - stwierdziłam, co najwyraźniej ją zaskoczyło. - Chciałabym, żebyś nie nazywała mnie panią. Znaczy przy innych powinnaś, ale ten pokój jest taką bezpieczną strefą i możesz się tu czuć nieco swobodniej.

''Nieco swobodniej''. Mam wrażenie, że większość naszych niewolników już dawno zapomniała, co to w ogóle znaczy.

- Chyba nie powinnam... - zmieszała się.

Zauważyłam, że dziewczyna się lekko zarumieniła, odebrałam to za dobry znak. Podejrzewam, że ona też nie miała ochoty tytułować mnie w ten sposób. Zresztą kto chciałby zwracać się w ten sposób do swojego potencjalnego oprawcy.

Uznając, że rozmowa przebiega w dobrym kierunku postanowiłam iść za ciosem.

- Chcę, żebyśmy się lepiej poznały - wyznałam szczerze.

Podeszłam do biurka. Dokument mówiący o tym, że niewolnica jest teraz moją własnością przeleżał tam całą noc. Teraz schowałam ją do szuflady.

- Chyba powinnam się o tobie więcej dowiedzieć, skoro spędzimy ze sobą dłuższy czas. - Starałam się ostrożnie dobierać słowa. - Chyba nie zaprzeczysz?

Zerknęłam w jest stronę, by zobaczyć, czy osiągnęłam zamierzony skutek.

- Ma pani racje. - Skinęła głową.

Wzięłam z biurka zeszyt, który tam leżał. Był ciemnogranatowy i miała na okładce konstelację wodnika z podpisem na dole i wzorem fal. Przekartkowałam go, strony były czyste. Na początku miałam inne zastosowanie dla tego zeszytu, ale teraz znalazłam inne.

- Widzisz ten zeszyt? - Odwróciłam się w kierunku Shelly, pokazując jej go. - Zrobimy tak. Chcę, żebyś codziennie rano, gdy wstajesz, pisała mi w nim trzy rzeczy o sobie. To może być cokolwiek, ale jest dla mnie ważne, żebyś to robiła, dobrze?

Widziałam, że była wyraźnie zaskoczona i zmieszana tym pomysłem, ale nie zamierzała w żaden sposób mi się sprzeciwiać. Miałam wręcz wrażenie, że tak bardzo nie wie, co ma tam napisać, że próbowała coś wymyślić już teraz.

- Tak, pani - przytaknęła powoli.

- Jak miałaś mnie nazywać w tym pokoju? - Uśmiechnęłam się do niej łagodnie.

Spuściła głowę.

- Tak, rozumiem. - Znów się zaczerwieniła. Miałam wrażenie, że zamierzała dodać coś jeszcze, ale użycie mojego imienia, to chyba wciąż było trochę za dużo.

Małymi krokami, ale ważne, że do przodu.

- A teraz znajdźmy ci jakieś ubranie - oświadczyłam, podchodząc do szafy.

Moje ubrania powinny pasować na Shelly, mieliśmy chyba zbliżony rozmiar. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że byłyśmy w tym samym wieku.

- To nie jest konieczne... - wymamrotała cicho.

- Przeciwnie - zaprzeczyłam od razu. - Przecież nie pozwolę, żebyś cały czas chodziła w ciuchach z ośrodka.

- Ale dostałam już od pani piżamę...

- W piżamie też nie możesz cały czas chodzić - zaśmiałam się.

Tak jak myślałam, znalezienie ubrań dla Shelly nie było trudne. Moje ciuchy całkiem nieźle się na niej prezentowały, poza tym Shelly nie była zbyt wymagająca. Odpowiadało jej wszystko, co zaproponowałam. Oczywiście, jakżeby inaczej...

Przed wyjściem z pokoju, dziewczyna założyła obroże. Potem skierowaliśmy się do jadalni. Często dało się odczuć wrażenie, że ja i Jake mieszkaliśmy tu praktycznie sami, nasi rodzice nie jedli z nami posiłków, a jeśli już to zdarzało się to niezwykle rzadko. Nie licząc służby, która podawała nam śniadanie, w jadalni towarzyszył mi tylko brat. Jednak teraz w pomieszczeniu nie było nawet jego. Nie często zdarzało mi przyjść przed nim.

Po chwili do jadalni weszła służąca, która położyła na stole pieczywo, dokonała jeszcze ostatnich poprawek, skłoniła mi się i odeszła.

Skierowałam się w stronę Shelly.

- Na razie nie mam dla ciebie żadnych konkretnych zadań, więc może do tego czasu będziesz pomagać jako pokojówka? - zaproponowałam. Nie było to może najlepsze wyjście, ale nie chciałam, by była zamknięta w pokoju przez cały dzień. - Odpowiada ci to?

- Oczywiście, pani - odparła niemal natychmiast.

No tak, bo co innego miała mi powiedzieć?

Nim zdążyłam coś na ten temat powiedzieć do jadalni wszedł Jake. Wyglądało na to, że nie był w najlepszym humorze. Powiedziałabym, że pierwsza noc spędzona z niewolnikiem nie należała do udanych... ale nawet nie chciałam myśleć o tym, co to musiało oznaczać. W przeciwieństwie do mnie, Jake przyszedł na śniadanie sam, co niestety zdawało się potwierdzać moją teorię.

Na stole przygotowane były dwa miejsca. Przekaz był prosty, niewolnicy nie mogli siedzieć razem ze swoimi panami przy jednym stole. To oznaczałoby równość. Oni mogli coś zjeść dopiero kiedy my im na to łaskawie pozwoliliśmy.

Odsunęłam od siebie te myśli, postanawiając skupić się w tej chwili na tym, co dzieje się z moim bratem.

- Coś się stało? - zapytała. - Kiepsko wyglądasz.

- Dzięki - prychnął, podchodząc do stołu. - Mam za sobą ciężką noc.

Nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć co oznacza ta jego ''ciężka noc'', ale biorąc pod uwagę, że tego chłopaka nie było razem z nim...

- Uch, tylko nie mów, że...

- Nie, nie zabawiałem się z tym niewolnikiem - odpowiedział mi, zanim jeszcze zdążyłam dokończyć i spojrzał przelotnie na jedzenie, znajdujące się na stole - ale jedno jest pewne powinienem wbić mu do głowy trochę rozsądku, bo znowu spróbuje...

Czekałam aż Jake dokończy zdanie, ale on najwyraźniej nie miał zamiaru tego robić.

- Czego spróbuje? - dopytałam.

- Nieważne. - Wziął ze stołu tosta i zwrócił się w stronę służącej, która znów weszła do pomieszczenia. - Clarissa, przynieś mi śniadanie do pokoju.

Zażądał, a następnie wyszedł, zostawiając nas same.


*Jake*

Praktycznie już tej nocy nie spałem, czułem się, jakbym przez cały ten czas znajdował się w stanie czuwania, bo mojemu niewolnikowi znowu coś mogło odwalić.

Niby nie powinienem się już tym przejmować, bo udało mi się opanować sytuację, jednak to cały czas nie dawało mi spokoju. Miałem nadzieję, że zjem śniadanie w spokoju, nie musząc się już o nic martwić, ale moje myśli ciągle krążyły wokół niego. Sytuacji nie poprawiało też to, że Junie pojawiła się na śniadaniu ze swoją niewolnicą, która najprawdopodobniej nie będzie jej teraz opuszczać nawet na krok. Pasowały do siebie.

Jak się tak zastanowić, to bardzo dobrze, że ja i Junie postanowiliśmy się zamienić. Mam też szczerą nadzieję, że chłopak mnie zaatakował, bo wyczuł zagrożenie z mojej strony, a nie dlatego że zamierzał to zrobić z każdym panem na jakiego, by trafił. Wolałem nawet nie myśleć, co by było, gdyby w nocy postanowił rzucić się na Junie.

Wróciłem do pokoju, gdzie już czekał na mnie mój niewolnik. By uniknąć podobnych wybryków ze strony chłopaka, resztę nocy spędził z rękami przykutymi do ramy łóżka. Gdy tylko drzwi się za mną zamknęły, odwrócił się w moją stronę. Nawet stąd doskonale widziałem tę pogardę w jego oczach, nawet jej nie ukrywał.

- Obudziłem cię?

- Nie spałem - odpowiedział po chwili.

Prawdopodobnie minie jeszcze chwila, zanim pojawi się tu służąca ze śniadaniem. Tosta zdążyłem zjeść po drodze, więc obie ręce miałem już wolne. Może w tym czasie uda mi się czegoś od niego dowiedzieć.

Pewnym krokiem podszedłem do łóżka, na którym leżał chłopak. Zobaczyłem jak zaciska zęby. Przelotem spojrzałem na jego ręce, skóra na jego nadgarstkach była mocno zaczerwieniona, co znaczyło, że próbował się wyrwać. Kajdanki jednak okazały się być mocniejsze. Niech się przyzwyczaja, mam u siebie jeszcze trochę zabawek, a on będzie mógł przetestować je wszystkie.

Unikał mojego wzroku, więc złapałem go za brodę, zmuszając go, żeby na mnie spojrzał.

- Chcesz wiedzieć, co teraz z tobą zrobię? - zapytałem z chytrym uśmieszkiem.

- Nie...

Choć go trzymałem, chłopak nadal starał się odwrócić głowę. Puściłem go, a on od razu wykorzystał tę okazję, by spojrzeć gdzieś w bok, widocznie bardzo zależało mu na tym, by na mnie nie patrzeć.

Nie chce wiedzieć? I bardzo dobrze, ja mogę poczekać. Odsunąłem się na dwa kroki do tyłu, po czym podszedłem do biurka. Możliwe, że powinienem jeszcze raz przejrzeć jego dokumentację. Jestem pewien, że gdyby było tam napisane, że chłopak jest aż tak problematyczny, to zwróciłbym na to większą uwagę i może nie dałbym się tak podejść w nocy.

Usłyszałem za sobą brzęk metalu, co znaczyło, że chłopak ponownie spróbował swoich sił przeciwko kajdankom.

- Uwolnij mnie - zażądał. Jego pewny siebie głos, mający wobec mnie jakieś roszczenia, bardzo nie pasował mi do niewolnika.

- Nie ma mowy - odpowiedziałem wprost, nawet nie odwracając się w jego stronę.

- Ja już nie...

Aż zmarszczyłem brwi, to był chyba pierwsza raz kiedy ton głosu tego niewolnika naprawdę pasował do jego roli. Wydawał się grzeczny i pobrzmiewał w nim strach, jednak zdając sobie sprawę do czego jest zdolny, domyśliłem się, że tylko udaje. Skoro miał na tyle odwagi, by zaatakować swojego nowego pana, to tym bardziej potrafiłem sobie wyobrazić, że może udawać posłusznego, by uśpić moją czujność.

Odwróciłem się w jego stronę. Niewolnik starał się mieć spuszczony wzrok, na tyle na ile pozwalała mu na to pozycja leżąca. Powinienem docenić to, że próbował robić coś, czego wymagały od niego zasady. Może doceniłbym, gdyby nie była to tylko gra.

- Przepraszam... - powtórzył raz jeszcze. - Ja... już nie będę...

Czułem, że zaczynałem się łamać. Choć wiedziałem, że chłopak tylko udaje, chciałbym wierzyć, że to się już więcej nie powtórzy, że to był jednorazowy wybryk i że nie muszę się już martwić. Trafił mi się niewolnik, który nie był złamany, a to oznaczało kłopoty. Wygląda na to, że sam będę musiał się tym zająć....

To sprawiło, że zacząłem się zastanawiać jak to byłoby zmusić chłopaka do posłuszeństwa. No cóż, nie powiem, żeby to wyobrażenie jakoś szczególnie mi przeszkadzało.

Podszedłem bliżej i usiadłem na łóżku, obok niewolnika.

- Co ty w ogóle planowałeś zrobić później? - zapytałem po chwili. - Przecież nie udałoby ci się uciec.

Chłopak milczał, widocznie w ogóle nie miał planu, po prostu postanowił skrzywdzić mnie, zanim ja skrzywdzę jego. Tyle że zabicie mnie i ucieczka nie były najlepszym posunięciem. W zasadzie to nie powinienem się już nim przejmować, powinienem go po prostu zabić w momencie, gdy postanowił podnieść na mnie rękę.

- No słucham - naciskałem. Chciałem usłyszeć odpowiedź.

- Nie wiem - odparł wymijająco. Nie brzmiało to szczerze.

Westchnąłem, wyjmując z kieszeni kluczyk, po czym uwolniłem chłopaka. Teraz raczej się na mnie nie rzuci, jak już to martwiłbym się, że spróbuje uciec, ale wtedy zatrzyma go ochrona. Na jego miejscu nie próbowałbym znów podpaść swojemu panu po tym, co wydarzyło się wczoraj. Choć po tym co zdążył mi już pokazać, to wcale nie mogłem ręczyć za to, że nie chciał mi już bardziej podpaść.

Odsunąłem od siebie wszystkie te irytujące myśli.

- Możesz iść do łazienki, żeby się ogarnąć - powiedziałem mu, odkładając kajdanki na szafce.

Niewolnik od razu usiadł na łóżku i rozmasował swoje bolące nadgarstki.

- Co za łaska... - mruknął niechętnie.

Już żałowałem, że go odpiąłem.

- Bo zmienię zdanie - zagroziłem przez zaciśnięte zęby.

Nie mówiąc już nic więcej, wstał i skierował się do łazienki. Wbrew moim obawom wcale nie zwrócił uwagi na drugie drzwi.

Niedługo później przyszła służąca, która przyniosła mi tacę z jedzeniem. Śniadanie wyglądało smakowicie, aż sam zgłodniałem. Nie ma się co dziwić, zjadłem tylko tego tosta po drodze. Położyłem tacę na biurku. Przy okazji zajrzałem też do dokumentów mojego niewolnika, musiałem sprawdzić dokładny adres ośrodku, z którego kupił go ojciec. Potrzebowałem więcej informacji o tej placówce.

Chłopak wrócił do pokoju w momencie, gdy już leżałem na łóżku i sprawdzałem na telefonie jak daleko stąd to jest jego lokalizacja.

Schowałem komórkę, by chłopak nie zobaczył przypadkiem czego szukałem i odwróciłem się do niego. Wydawało się, że na coś czekał. Czyli co, nagle postanowił zgrywać grzecznego niewolnika? No teraz było już trochę za późno, ale nie zamierzałem przepuścić takiej okazji.

- Jakim typem niewolnika jesteś? - zapytałem podchwytliwie.

Zdawał się być trochę zakłopotany i zawstydzony. Starał się to ukryć, ale jego twarz lekko poczerwieniała, zobaczyłem też, że zacisnął pięści.

- Przecież wiesz...

Zgadza się, wiedziałem. A jemu ewidentnie nie podobało się to w jakiej sytuacji został postawiony.

- Ale chcę to od ciebie usłyszeć - ustawałem przy swoim.

- Jestem zabawką, panie - powiedział to tak cicho, że prawie tego nie usłyszałem.

Przez chwilę utrzymywał spuszczony wzrok, jego zaciśnięte pięści drżały. Rozzłościłem go, zastanawiałem się jaki będzie jego następny ruch. W końcu podniósł na mnie wzrok, ale o dziwo nie zobaczyłem na jego twarzy gniewu, tylko uśmiech. Podszedł do łóżka, ukląkł na nim i oparł się na rękach, znajdując się nade mną. W tamtym momencie stwierdziłem, że to jednak błąd, że w dalszym ciągu się nie podniosłem. Nie podobała mi się sytuacja, w której się właśnie znalazłem.

- I zrobię, co tylko zechcesz - kontynuował uwodzicielskim głosem. - Spełnię każdą twoją zachciankę.

Byłem tak zaskoczony jego nagłą zmianą, że nawet się nie ruszyłem. Od kiedy niby mój niewolnik jest taki... chętny do współpracy? Sięgnął po moją rękę i podniósł ją na wysokość swojego ramienia. Sądziłem, że chce położyć moją dłoń na swoim ramieniu, szyi czy coś takiego, ale on wsunął moje palce pod materiał niżej swojego karku. Skóra była nierówna i chropowata, domyśliłem się, że właśnie natrafiłem na jakąś bliznę.

To raczej nie był ślad po biciu czy poparzeniu, z tego co czułem krawędzie były zbyt proste, więc ktoś albo wyciął mu tam wzór nożem, albo wypalił go sprzętem do oznaczania bydła.

Szybko cofnąłem rękę.

- Dość! - Odepchnąłem go mocno do tyłu, co poskutkowało tym, że chłopak spadł z łóżka.

Podniosłem się, żeby sprawdzić, czy nie zrobił sobie nic poważnego.

- Bolało - syknął z wyraźną pretensją.

- To dobrze. - Skoro miał siłę, żeby się skarżyć to raczej nic mu nie było.

Mój niewolnik spojrzał na mnie i uśmiechnął się złośliwie.

- Widzę, że trafił mi się trudny klient, ale już nie takich udawało mi się zadowolić.

Zaczynał mnie denerwować, złapałem go za koszulkę i przyciągnąłem do siebie. Nasze twarze dzieliło teraz zaledwie kilka centymetrów.

- Mówiłem, przestań - powiedziałem ostro. - Nie jestem klientem, tylko twoim panem - podkreśliłem, by dobrze to zapamiętał.

Nie otrzymałem, jednak takiej reakcji jakiej bym oczekiwał.

- Kazali się różnie nazywać - oświadczył, nie przestając się uśmiechać. - Do niektórych też mówiłem ,,panie''.

Odepchnąłem go i puściłem. Muszę się uspokoić, bo zaraz nie wiem, co mu zrobię.

- Mam wrażenie, że postawiłeś sobie za cel, żeby jak najbardziej mnie sprowokować.

- Udaje mi się? - zapytał, niewinnie przekrzywiając głowę.

Nie ma mowy, nie dam mu tej satysfakcji. To zwykły niewolnik.

- Tam masz śniadanie. - Wskazałem mu na biurko. - Jedz.

Chyba był głodny, bo przestał mi pyskować, po prostu usiadł przy biurku i zaczął jeść. Zaczekałem aż skończył, po czym ponownie sięgnąłem po kajdanki.

- Ręce - rozkazałem stanowczo.

Sądziłem, że znów będzie pyskować, ale on podszedł do mnie i pozwolił, by jedna z metalowych bransolet została zapięta na jego mocno zaczerwienionym nadgarstku.

- Znów zamierzasz przykuć mnie do łóżka? - zapytał zmęczonym tonem.

- Nie mogę ci ufać. - Przełożyłem bransoletę przez ramę łóżka i zapiąłem jego drugą rękę. - Nie wiem, co znów może ci odwalić.

- Już nic nie zrobię. Przysięgam - zapewniał, ale ja go nie słuchałem.

Ruszyłem do drzwi, ignorując jego słowa.

- I co mam tu tak leżeć cały dzień? - zapytał, ale chyba nie oczekiwał już odpowiedzi.

W rzeczywistości wcale nie chciałem go tak zostawiać, a na pewno nie na cały dzień, ale była jeszcze jedna rzecz, którą musiałem załatwić, a wiem, że nie mogę zostawić go samego sobie, bo znowu wpadnie na jakiś durny pomysł. Naprawdę nigdy nie sądziłem, że będę się kiedyś musiał tak męczyć z niewolnikiem.

- Po obiedzie przyniosę ci jakieś jedzenie - oświadczyłem i wyszedłem z pokoju.

Zapewne takie oczekiwanie też musiało być dla niego męczące, ale nie miał zbytniego wyboru jak tylko to wytrzymać i zdać się na moją dobroć. Poza tym nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego prawdziwa kara nawet się jeszcze nie zaczęła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top