11. To będzie bolesne

*Junie*

Nie spodziewałam się, że budynek, w którym organizowano aukcję charytatywne będzie też wyposażony w oddzielne od tej dobroczynności podziemne pomieszczenia.

Pod tym względem przypominał trochę naszą rezydencję. Z zewnątrz widziało się duży porządny bogaty budynek, ale jeśli wiedziało się, gdzie powinno się iść i przepuściła cię ochrona, można było trafić do zachodniego skrzydła, gdzie można wynająć sobie na kilka godzin niewolnika i zrobić mu naprawdę złe rzeczy.

Patrząc z zewnątrz nikt nawet się nie domyśla jakie potworności dzieją się w środku.

Tutaj też pilnowano, by nie wszedł nikt niepowołany. Sprawdzono nas dwa razy, przed jednymi drzwiami prowadzącymi na długi ciemny korytarz i przed drugimi, które wprowadziły nas na miejsce tego całego zamieszania. W obu przypadkach przepuszczono nas, gdy matka pokazała ochroniarzom dwie karty. Jak się domyśliłam, były to zaproszenia, jedno jej, drugie moje.

Kto w ogóle wpadł na pomysł, by mnie tu zaprosić? No chyba, że drugie nie było pierwotnie dla mnie. Miałoby zdecydowanie więcej sensu, że przy drugim myślano o moim ojcu lub bracie.

To miejsce wyglądało inaczej niż się spodziewałam, przypominało nieco teatr, gdzie mogliśmy zasiąść na jednym z balkonów i obserwować widowisko rozgrywające się na scenie poniżej. Raczej wątpiłam, by to widowisko miało mi się spodobać. Przestrzeń utrzymana była w minimalnym oświetleniu, tak że nie widzieliśmy nawet dokładnie twarzy innych uczestników tego zebrania. Jake kiedyś wspominał, że na imprezach panów i niewolników goście noszą maski. Tutaj coś takiego nie było konieczne.

Na miejscu wzięłyśmy leżące na fotelach tabliczki z numerkami 37 oraz 38 i usiedliśmy. Te tabliczki były trochę inne od tych, których używano na górze. One również były czarne, ale numery na nich nie były złote a przezroczyste, a przynajmniej tak mogło się wydawać na początku, bo gdy się przyjrzeć, widać było bijące od nich fluorescencyjne białe światło.

Po kilku minutach już jedyne źródło światła w pomieszczeniu, poza tym nikłym tablic, stanowiły reflektory skierowane na scenę, na którą właśnie wyszedł zamaskowany mężczyzna w eleganckim smokingu.

- Witam państwa. - Skłonił się tak nisko, że aż zdziwiłam się, że nie spadła mu maska. - Cieszymy się z tak licznego przybycia oraz tego, że wspierają państwo nasze małe przedsięwzięcie.

Jakie przedsięwzięcie? Już miałam o to zapytać, ale nie było to konieczne, bo wtedy dwóch zamaskowanych mężczyzn wprowadził na scenę dziewczynę, której jedynym ubraniem była półprzezroczysta halka. Wszystko stało się jasne.

Mężczyźni brutalnie sprowadzili dziewczynę na kolana.

- Oto pierwsza propozycja tego wieczora. Osiemnastolatka z ośrodka G7. Złamana noga zdążyła się już zagoić, jednak została blizna. Z widocznych śladów mamy jeszcze ślady na szyi oraz cięcia na rękach...

- Co to ma być? - Podniosłam się z miejsca.

- Siadaj. - Matka nawet nie spojrzała w moją stronę, nie odrywała wzroku od sceny.

Patrzyłam na jej bezduszny wyraz twarzy w czasie, gdy prowadzący na scenie, wymieniał kolejne wady, którymi dysponowała tamta biedna dziewczyna. To zdawało się trwać wieczność, ale w końcu przeszedł do sedna i zaczął pytać, kto chciałby ją kupić.

Ja tymczasem zrozumiałam, że nie uzyskam odpowiedzi póki się nie dostosuję. Madame Maddison zawsze dostawała, to czego chciała, nawet jeśli miałaby to dostać od swoich własnych dzieci.

Usiadłam z powrotem na swoim miejscu.

- To aukcja odpadów - wyjaśniła krótko.

- Że co? - zapytałam chyba nieco zbyt głośno.

Ledwie powstrzymałam się, żeby znowu nie wstać. Na mojej matce nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, zupełnie jakby to wszystko było normalne.

- Tacy którzy znudzili już swoich panów lub jakoś ich zawiedli - doprecyzowała. - Tu ma szansę kupić ich ktoś inny.

Nie do wiary. Opowiadała o tym, jakby fakt, że rani się ludzi, a później usiłuje ich tak sprzedać był godny pochwały, jakby sam ten pomysł nie był czymś obrzydliwym.

Przecież to było chore. A najgorsze, że ona nie była jedyna. Wystarczyło spojrzeć tylko na członków Zgromadzenia, mogłam wymienić co najmniej kilka nazwisk należących do rodzin, które prężnie rozwijały swoją nielegalną działalność związaną z handlem.

W pewnym momencie ledwie widocznie pochyliła się do przodu.

- Oj, chyba nikt nie da jej drugiej szansy... - W jej głosie pobrzmiewał udawany smutek.

Jakby na potwierdzenie tych słów, odezwał się również prowadzący.

- Na pewno nikt? - zapytał ze zdumieniem, które również było sztuczne. - Dziewczyna jest posłuszna, spójrzcie jaka potulna.

Wtedy mężczyzna sięgnął po coś, co znajdowało się pod jego klapą jego marynarki i wyjął pistolet, którego lufę skierował prosto w skroń dziewczyny. Ta natomiast była zbyt przerażony, by się w ogóle poruszyć.

- Zrób coś - rzuciłam w stronę matki.

- Kiedy nie mam ochoty jej kupować - odparła powoli. - Jeśli chcesz, sama to zrób.

Już wtedy wiedziałam na jak niewiele zdadzą się moje słowa.

Zastygłam, gdy to usłyszałam, a myśl o tym całkowicie mnie pochłonęła. Miałabym kupić niewolnika, sam ten pomysł wydawał mi się absurdalny. Być może Jake mógłby się na coś takiego zdecydować, ale ja wiedziałam, że nie dam rady. Po prostu nie mogłam tego zrobić.

- Nikt? - zapytał jeszcze raz prowadzący tego chorego przedstawienia. - Ani jedna osoba?

Ponownie wstałam, żeby mieć lepszy widok na resztę publiczności. Rzeczywiście, na widowni nie unosił się ani jeden fluorescencyjny numer, oznaczający zainteresowanie kupnem.

Spojrzałam na swoją tabliczkę z trzydziestką ósemką. Mimo że wykonana z lekkiego materiału, teraz wydawała mi się ważyć z tonę. A przynajmniej na tyle dużo, żebym nie mogła jej podnieść.

Jeszcze raz spojrzałam błagalnym wzrokiem w stronę matki, ale ona nadal tylko patrzyła na scenę beznamiętnym wzrokiem.

- No cóż... - odezwał się mężczyzna, a ja nadal nie byłam w stanie ruszyć ręką. - Przykro mi.

No dalej. No dalej, no dalej, no dalej. Zrób cokolwiek. Po prostu podnieś tę głupią tabliczkę. Wcale nie chcesz zostać panią tej dziewczyny, tylko uratować jej życie, więc rusz się. Zrób coś!

Wtedy padł strzał, a ja nawet gdybym uniosła dłoń z tabliczką, to już się spóźniłam. Chciałam spojrzeć gdzieś na bok, by na to nie patrzeć, ale nie byłam w stanie odwrócić wzroku od padającej bezwładnie na bok dziewczyny i powiększającej się kałuży krwi.

Nie byłam na tyle blisko, by dostrzec jakieś szczegóły, ale moja wyobraźnia nie miała najmniejszego problemu z podsuwaniem mi obrazów twarzy tej dziewczyny.

Z przytłaczającym uczuciem bezsilności i poczuciem winy, tabliczka wysunęła mi się z odrętwiałych palców.

- Moje gratulacje - usłyszałam głos matki, który wydawał się przebijać do mnie z daleka. - Zabiłaś ją.

Ale... To nie moja wina... Ja nic nie zrobiłam... No właśnie... nic nie zrobiłam. Mogłam coś zrobić, a tylko stałam i nie ruszyłam nawet palcem, gdy ją zabił.

Zebrałam całe opanowanie jakie mi jeszcze pozostało i przywołałam spokój na twarzy. Nie zamierzałam dać matce tej satysfakcji i pozwolić jej oglądać do jakiego stanu mnie doprowadziła.

- Wychodzę - oświadczyłam, starając się nie okazywać przy tym żadnych emocji.

- Poczekaj na gwóźdź programu - poleciła mi.

Naprawdę po czymś takim zamierzała kazać mi jeszcze zostać? O mało się nie zaśmiałam, gdy to powiedziała.

- A jak nie, to co?

Czułam się, jakbym rzucała jej wyzwanie, ale wytrzymałam zimne spojrzenie jakie mi posłała.

- To na następnej aukcji odpadów zostanie wystawiona twoja pokojówka - powiedziała to spokojnie, jakby informowała mnie o normalnej rzeczy, a nie o tym, że grozi mi pozbyciem się kogoś, na kim mi zależy.

Poczułam się, jakbym właśnie otrzymała solidny cios w brzuch. Na początku nie wiedziałam, co powinnam jej odpowiedzieć, a później zdałam sobie sprawę, że cokolwiek bym nie powiedziała, zostanie to użyte przeciwko mnie.

- Nie możesz tego zrobić - odezwałam się w końcu. Nie chciałam, by później matka mi to wypominała lub stwierdziła, że rzeczywiście traktuje Shelly przedmiotowo, więc następne słowa przyszły mi z pewnym trudem: - Ona jest moja.

- Ja mogę wszystko - powiedziała tylko i znów zwróciła się w stronę sceny, z której zabrano już martwą dziewczynę, a teraz, bez zmywania krwi, wprowadzono następną. - Powinnaś już o tym wiedzieć.

Tak, ona zdecydowanie była do tego zdolna. Doskonale o tym wiedziałam.

Czułam się jak w potrzasku. Nie wiedziałam jak mogę postawić się matce, by Shelly na tym nie ucierpiała. Nie potrafiłam, więc tylko usiadłam z powrotem na miejsce i czekałam, aż ten koszmar się skończy.


*Jake*

Byłem już kiedyś na imprezie u sir Harriettsona, więc wiedziałem jakie pokoje są wyznaczone do dyspozycji gości. Skrzydło z tego typu pokojami znajdowało się w stosownej odległości od głównej sali.

Wyglądało to mniej więcej tak, że pokoje, w których goście mogli zabawić się z niewolnikami były delikatnie uchylone, a w drzwiach od wewnętrznej strony znajdował się klucz. Wystarczyło tylko wejść do środka i go przekręcić. Natomiast już po skorzystaniu należało przełożyć klucz na drugą stronę, dając w ten sposób znać personelowi, że należy go posprzątać.

Ewidentnie nie tylko my wpadliśmy na pomysł skorzystania z pokoi, bo musieliśmy przejść przez niemal połowę korytarza, nim udało nam się znaleźć pokój, z którego mogliśmy skorzystać.

Niewolnik posłusznie poszedł za nami. Davin wepchnął chłopaka do pokoju, a ja wszedłem za nimi i zamknąłem drzwi na klucz. Oboje ściągnęliśmy maski.

- Jak masz na imię? - zapytał i popchnął chłopaka do tyłu na tyle mocno, że ten upadł plecami na łóżko.

- Aaron - powiedział cicho.

Mój niewolnik nie zwrócił na to uwagi, tak jakby go nie usłyszał. Zupełnie jakby poznanie imienia chłopaka, którego planuje przelecieć było tylko formalnością. Zwyczajnie wszedł na łóżko i zaczął rozpinać guziki zewnętrznej warstwy jego stroju kelnera.

Chłopak nie protestował i nie odezwał się ani słowem, jeśli nie został zapytany, stanowił całkowite przeciwieństwo zabawki jaką był Davin.

- No dobra, Aaron. Obstawiam, że już to robiłeś, więc wiesz co i jak - mówił dalej, rzucając na podłogę pierwszą zdjętą część odzieży chłopaka. Nie tracąc czasu, od razu zajął się też rozpinaniem jego białej koszuli.

- T-tak... - zająknął się, gdy Davin musnął dłonią odsłonięty fragment jego skóry.

Chłopak z każdą chwilą robił się coraz bardziej czerwony, a ja zdałem sobie sprawę, że nie mogę dłużej tak tam stać i tylko biernie obserwować. Powinienem się przyłączyć.

Wszedłem na łóżko tak, że teraz Aaron znajdował się pomiędzy mną a Davinem. Spojrzałem na mojego niewolnika, który posłał mi cwany uśmieszek. Zdawałem sobie sprawę, że żaden z nas nie ma najmniejszej ochoty przespać się z tym chłopakiem i zwyczajnie nawzajem staramy się skłonić tego drugiego do wycofania się.

- Jak to robimy? - zapytał Davin, patrząc na Aarona, ale pytanie ewidentnie było kierowane do mnie.

- Nie wiem, możemy go związać - zaproponowałem.

- Brzmi jak plan. - Uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od chłopaka.

Nie czułem się dobrze z tym, że prowadzimy tę swoją małą rozgrywkę kosztem biednego Aarona, ale nie zamierzałem ustąpić jako pierwszy.

Chłopak wzdrygnął się, gdy zdał sobie sprawę, że zamierzam się dołączyć, jednak nim ja zdążyłem zareagować, mój niewolnik złapał go za nadgarstek i przygwoździł go do materaca.

- Nie ruszaj się, bo będą siniaki, a tego byśmy nie chcieli - poradził mu i przybliżył do niego swoją twarz. - Masz ładną skórę szkoda byłoby ją pokaleczyć.

W następnej chwili wolną ręką złapał go za podbródek i przycisnął usta do jego ust. Aaron zacisnął powieki, wyglądał, jakby tego nie chciał. Davin za to cały czas miał otwarte oczy i patrzył prosto na mnie, nie przerywając tego, co właśnie robił, zupełnie jakby rzucał mi wyzwanie.

Trzeba było przyznać, że mój niewolnik był niezwykle przekonujący w roli, którą sobie wybrał.

- Dobrze się bawisz? - zapytałem, gdy już przestał go całować.

- Bardzo. - Uśmiechnął się do mnie. - W końcu będę mógł znaleźć się po drugiej stronie.

Mój niewolnik był w tym lepszy niż podejrzewałem, więc też postanowiłem nie czekać już dłużej z wejściem do gry. Aaron znów zadrżał, gdy moja dłoń przesunęła się po jego klatce piersiowej, zahaczając przy tym o sutki. Davin pocałował go w usta, więc ja zacząłem od szyi i szedłem dalej wzdłuż ramienia, które zostało już odsłonięte przez mojego niewolnika.

Nie widziałem jego reakcji, ale czułem pod palcami szybki rytm serca Aarona. Bał się. Przesunąłem dłoń w dół, po płaskim brzuchu, aż dotarłem do linii spodni, gdy jednak sięgnąłem do klamry paska, poczułem czyjeś palce mocno zaciskające się na moim nadgarstku. To oznaczało koniec zabawy.

- Przestań - powiedział stanowczo Davin.

Podniosłem wzrok i puściłem klamrę paska. Przelotnie spojrzałem na Aarona, ale skupiłem się głównie na Davinie, który zdawał się być równie zestresowany co on. Jak nawet nie bardziej.

- Myślałem, że szybciej to zatrzymasz - powiedziałem, wyszarpując rękę z jego uścisku.

- O tobie mógłbym powiedzieć to samo - syknął. - Jak daleko zamierzałeś się posunąć?

- Daj spokój, nie zamierzałem go przelecieć. - Odsunąłem się, dając w ten sposób Aaronowi nieco więcej przestrzeni. Spuściłem stopy na podłogę i usiadłem na brzegu łóżka. - No i wiedziałem, że ty też nie masz na to ochoty.

- Oczywiście, że nie - prychnął. - Nigdy nikogo bym nie zgwałcił, nie jestem tobą.

Miałem okazję zaobserwować jak zestresowanie Davina płynnie przechodzi w złość i oczywiście mój niewolnik postanowił wyładować się na mnie.

Obrócił się w stronę Aarona, który dyskretnie usiłował wytrzeć łzę, ściekającą mu po policzku.

- No i co zrobiłeś? - Davin zwrócił się do mnie z jeszcze większym gniewem.

Nie powiem, że nie ruszyło mnie doprowadzenie chłopaka do płaczu, ale nie sądzę, że Davin powinien się tak unosić, skoro on sam był prowodyrem tej sytuacji.

- Przecież powiedziałem, że niczego nie zamierzałem zrobić - broniłem się.

- Ale go nastraszyliśmy, kretynie!

Na moment zapanowała cisza, a atmosfera była na tyle ciężka, że w pokoju trudniej było nawet oddychać. Oboje staraliśmy się nie patrzeć w stronę chłopaka, którego tu ściągnęliśmy do swojej własnej gry. Teraz z kolei mierzyliśmy się wzrokiem, znów chcąc sprawdzić, kto pierwszy odpuści.

Tym razem byłem to ja.

- To ty zacząłeś - powtórzyłem, odwracając wzrok w kierunku drzwi.

- Bo myślałem, że mnie powstrzymasz - wyznał, po czym na chwilę znów zapanowała cisza. - Sądziłem... Sądziłem, że nie będziesz chciał się mną dzielić, ani widzieć jak robię to z kimś innym. Najwyraźniej się myliłem.

Już standardowo zdołałem usłyszeć w jego głosie wyrzuty. W zasadzie to miał rację, zgodziłem się na to, bo wiedziałem, że i tak do niczego nie dojdzie i że przerwiemy nim którykolwiek z nas posunie się za daleko. Poza tym naprawdę nie lubię się dzielić. Jeśli coś jest moje, to nie chcę, żeby miał to ktoś inny. Dlatego jeśli już miałoby do czegoś dojść to nie pozwoliłbym, żeby ktoś inny przespał się z moim niewolnikiem. Nawet jeśli miał być to tylko inny niewolnik. Wystarczyło już, że musiałem znosić, że wcześniej miał w sobie pewnie więcej kutasów niż potrafił zliczyć.

Tym razem to ja przewróciłem oczami.

- Mówiłem, że nie zamierzałem...

- W porządku... - Przez naszą rozmowę przebił się cichy głos.

Oboje spojrzeliśmy w kierunku Aarona. Byliśmy tak zajęci tymi przepychanka, że przestaliśmy zwracać na niego uwagę. Równie dobrze chłopak mógłby spróbować się nam wymknąć i pewnie zdalibyśmy sobie z tego sprawę dopiero po chwili. Ale on cały czas zajmował półleżącą pozycję na łóżku, dokładnie tak jak go zostawiliśmy. I pewnie przez cały ten czas nawet nie pomyślał o tym, żeby stąd uciec.

Chłopak zdążył już wytrzeć oczy i chociaż nie udało mu się ukryć wszystkich śladów płaczu, to jego głos brzmiał dość spokojnie.

- Po prostu wcześniej trafiali mi się bardziej wyrozumiali klienci - wyjaśnił skrępowany. - No i nigdy nie było ich dwóch na raz. Trochę się przestraszyłem...

Skoro tak wypowiada się o swoich klientach, to musiał pracować w tej branży zdecydowanie krócej niż Davin. Poza tym nie widziałem u niego żadnych zranień, w przeciwieństwie do tego co prezentowało ciało mojego niewolnika.

- Wyrozumiali klienci... - powtórzył niechętnie Davin, najwyraźniej myśląc o tym samym co ja. - Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście. Ale pewnie już niedługo...

Tak, pewnie, nastrasz go jeszcze bardziej. Oczywiście wiedziałem, co ma na myśli, ale Aaron chyba nie. Mimo wszystko wyglądał jednak na kogoś, kto nie miał odwagi zapytać.

- Co masz na myśli? - Postanowiłem go wyręczyć.

- Z tego co widzę, to miejsce jest takie jak ośrodkowe burdele, a to znaczy, że prędzej czy później trafi się ktoś, kto zrobi mu krzywdę - mówiąc to, starał się nie patrzeć na Aarona. - Uwierz mi, wiem coś o tym.

- Mówisz jakbyś był doświadczoną dziwką - stwierdziłem prowokacyjnie.

Chłopak spojrzał na mnie, na początku lekko zaskoczony, ale później uśmiechnął się w typowy dla siebie zadziorny sposób.

- Skoro ja jestem dziwką, to ty jesteś dziwkarzem - odpowiedział.

- Lepiej tak do niego nie mów. - Aaron brzmiał na przestraszonego.

Znów spojrzeliśmy na niego jednocześnie, a później na siebie. Nie wiem kiedy, ale dla mnie takie dogryzanie sobie, stało się już normą, ale dla osób z zewnątrz świadczyło to o szczycie bezczelności i modelowym przykładem, tego jak nie powinien zachowywać się niewolnik.

Davin spojrzał na niego szczerze rozbawiony i oświadczył:

- Spokojnie, jest przyzwyczajony.

No najgorsze, że naprawdę byłem.

Następnie niewolnicy porozmawiali jeszcze chwilę, co skończyło się tym, że Davin zachęcił Aarona do tego, by ten zamknął się tutaj do końca imprezy i udawał, że z nami spał. Chłopak na początku nie chciał się zgodzić, bo nie tego był tutaj uczony, ale w końcu dał się przekonać, gdy Davin wyjaśnił mu, że jeśli wróci na salę, to ktoś inny może zaciągnąć go do łóżka i tym razem mu nie odpuszczą.

Wraz z moim niewolnikiem opuściliśmy pokój, zostawiając Aarona samego. Nie było w tym nic dziwnego, przeważnie gdy goście kończyli już korzystać z usług niewolników, doprowadzali się do porządku i zostawiali zabawki same, by te zajęły się sobą.

- Biedny chłopak - powiedział, zatrzymując się na korytarzu.

Też się zatrzymałem. Mój niewolnik nie wyglądał, jakby miał ochotę iść dalej i wrócić na salę. Skrzyżował ręce na piersi i oparł się plecami o ścianę. Zastanawiał się nad czymś. Teraz znów mieliśmy maski, ale ubranie Davina pozostało w lekkim nieładzie, krawat był poluzowany, a koszula rozpięta u góry, dodatkowo miał rozczochrane włosy. Bardziej niż zwykle.

- Mi też jest go szkoda, ale nic więcej nie poradzimy - stwierdziłem po chwili.

- Skoro twój ojciec mnie wykupił, to jego też można, prawda? - zapytał, nie patrząc w moją stronę.

- Raczej tak.

- Ile kosztuje kupno niewolnika?

- Dość sporo.

Chyba już rozumiałem, do czego zmierza.

- A ciebie na to stać?

- Zapomnij - uciąłem szybko. -  Mam już jednego niewolnika, który mnie nie słucha. Po co mi drugi?

- On jest posłuszny - powiedział to w dziwny sposób, jakby był to argument za, ale jednocześnie też coś, co budzi w nim obrzydzenie. - Nie stawiał się nam...

Chłopak obrócił się i spojrzał w moją stronę. Przyjrzał mi się uważnie, jakby coś kalkulował.

- Nie potrzebuję drugiego niewolnika - powtórzyłem.

- A jest coś, czego chciałbyś spróbować ze mną w łóżku? - zapytał poważnie.

W pierwszej chwili mnie zatkało, ale szybko zdołałem się opanować.

- Dlaczego to brzmi jak podstęp?

- Mógłbyś mi płacić, aż nie zebrałbym wystarczającej kwoty - wyjaśnił spokojnie, jakby było to, coś na co naprawdę mógłby przystać.

Rzeczywiście jak dziwka. Nawet nie mrugnął, proponując mi, żebym płacił mu za seks. Zresztą... musiałby się ze mną przespać naprawdę wiele razy, żeby było go stać na kupno niewolnika. Cały ten pomysł był niedorzeczny.

- Jesteś moją własnością, i tak mogę zrobić z tobą, co tylko zechcę - przypomniałem mu.

- Ale jeśli będziesz mi płacił, to będzie ci się to bardziej opłacało - odbił piłeczkę.

- Ponieważ...?

- Będę współpracował - oświadczył, a po chwili ciszy dodał: - I będę się zachowywał, tak jak powinien się zachowywać niewolnik.

Jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić Davina jako potulnego niewolnika, posłusznie wykonującego wszystkie moje rozkazy. Spełniającego wszystkie moje zachcianki i rozkładającego nogi na zawołanie. Znaczy... jak najbardziej potrafiłbym to sobie wyobrazić, ale jakoś mi to do niego nie pasowało.

- Jeśli będę chciał, to jakoś cię zmuszę - ustawałem przy swoim i starałem się nie zdradzić z moimi przemyśleniami.

- Twoje niedoczekanie - prychnął.

To już było zachowanie bardziej w jego stylu. Westchnąłem i skrzyżowałem ręce, oparłem się plecami o ścianę obok niego, przyjmując podobną pozę.

Oboje patrzyliśmy na ścianę przed sobą, na której nie było niczego szczególnie interesującego. Czysto teoretycznie mógłbym kupić sobie kolejnego niewolnika, w naszej rodzinie nie było to niczym nadzwyczajnym, ojciec i matka posiadali ich więcej. Nawet gdyby sir Harriettson zdecydowałby mi się go sprzedać, to co ja bym z nim robił? Nie mógłbym go puścić, a musiałbym jakoś zorganizować mu czas. Odesłać go jako kolejną osobę do sprzątania? Wiem, że w takiej rezydencji zawsze jest coś do roboty, ale wolałbym, by nie włóczył się sam po posiadłości, nie jest osobą, która... mocno by protestowała, gdyby próbowano go zaciągnąć do jakiegoś pokoju. Już samego Davina najchętniej zamknąłbym na cały dzień w pokoju, przykutego kajdankami do łóżka.

- Widzisz w nim siebie? - zapytałem w końcu.

- A żebyś wiedział - odparł wprost.

- Zastanowię się, dobra? - Odepchnąłem się od ściany. Chłopak w końcu spojrzał w moją stronę, a ja stanąłem przed nim i oparłem dłonie po obu stronach jego głowy. - Więc postaraj się mi w najbliższym czasie nie podpaść.

Mój niewolnik zaśmiał się tylko i pokręcił głową.

- Kretyn z ciebie.

I to byłoby na tyle tego całego nie podpadania mi. Nawet jeśli zamierzałby być posłuszny, to jego "posłuszeństwo" nie obejmowałoby należytego zwracania się do właściciela.

- Uważaj do kogo mówisz - ostrzegłem go, próbując ukryć rozbawienie. - Jesteś moim niewolnikiem.

- Nie dzisiaj - oświadczył, przechodząc pod moją ręką i wydostając się z tej małej pułapki. - Dzisiaj jestem osobą towarzyszącą, pamiętasz?

Włożył dłonie do kieszeni i poszedł w kierunku głównej sali, a ja ruszyłem za nim.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top