Rozdział 39

< ESNA >

*kilka dni później*

     W końcu po długich męczarniach udało mi się nauczyć to co powinnam umieć. Lionel był dobrym nauczycielem. Chyba nigdy nie spotkam kogoś takiego jak on. 
     Dzisiaj był dzień w którym po raz pierwszy miałam zobaczy matkę i innych zdziczałych. Lionel postanowił mi pomóc w uleczeniu ich, na co ja od razu się zgodziłam. Sama na pewno bym nie dała rady. 

     – Będziesz potrafiła ich uleczyć? Jesteście obaj tego pewni? – zapytał Niklaus, stając przed drzwiami do więzienia, w którym trzymano zdziczałych. Byliśmy tu tylko my troje. Niklaus nikogo innego nie wpuszczał.
     – Tak. Jesteśmy tego w stu procentach pewni – odpowiedziałam za naszą dwójkę. 

     Gdy Niklaus w końcu otworzył drzwi pozwolił nam przez nie przejść, ale sam do środka nie wszedł. Najwyraźniej bał się tego co może się stać, gdy i on przez nie przejdzie. Zdziczeli byli nieobliczalni i jak sama nawa wskazuje - byli dzicy. 


< SEAN ROGERS >

     Usiadłem na kanapie w holu, zakładając nogę na nogę. Minął już tydzień odkąd dowiedzieliśmy się prawdy od Esny. Moja córka przez te siedem dni uczyła się panować nad swoją mocą, by pomóc swojej mamie, a mojej żonie, i kilku innym zmiennym. Byłem niej naprawdę dumny. Zresztą nie tylko z niej. Z pozostałych moich dzieci też byłem dumny. Kacper i Max w końcu znaleźli swoje bratnie dusze i wkrótce przejmą władzę nad moim stadem, które po powrocie Rebecca rozdzielę, by każdy z moich synów miał osobne stado, którym będzie rządzić.

     – Denerwujesz się? – zapytał Henrik. 

Spojrzałem na niego i zacisnąłem ręce w pięść wzdychając. Czy byłem zdenerwowany? Bardzo. Co jeśli Esna i Lionel sobie nie poradzą? Co jeśli moja żona już nigdy nie będzie sobą? Już nigdy nie będzie mogła do mnie wrócić?

     – Bardzo.
     – Nie ma potrzeby – powiedział Niklaus, który znikąd pojawił się w pomieszczeniu, w którym się znajdywaliśmy. – Esna ma charakter Rebecca. Nigdy się nie poddaje. Tym razem też się nie podda. Zobaczysz. Wszystko się uda, a moja siostra wróci do nas. 
     – Obyś miał rację.
     – Nie wierzysz we własną córkę? – Zaśmiał się Henrik.
     – Wierzę, ale się boje. Boje się, że jej się nie uda. I co wtedy?
     – Czyli nie wierzysz – Stwierdził i wybuchł śmiechem. – Uda im się. Ja w to wierzę.
     – I ja – dodała jego żona. Skinąłem głową i bardziej oparłem się o swoje siedzenie zamykając oczy. 



xXx

*ROZDZIAŁ SPRAWDZONY*


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top