38. - WSPOMNIENIE

< SEAN ROGERS >

*wspomnienie*

     Zrobiłem dwa kozły (od autorki: chyba tak się mówi) piłką i wybiłem się w powietrze rzucając ją w kierunku kosza. Trafiłem. Zadowolony odwróciłem się przodem do mojego młodszego brata Arona, który westchnął i spojrzał na mnie piorunującym wzrokiem.

     – Jak mogłeś? – zapytał niby obrażony. Zaśmiałem się i podbiegłem do niego by zarzucić mu rękę na szyję, a potem z całej siły pociągnąłem go w dół przez co teraz stał zgięty w pół i przyciśnięty do mojego lewego boku.
      – Nie obrażaj się, brat – powiedziałem, nadal z szerokim uśmiechem.

      Aron prychnął i uwolnił się z mojego uścisku, po czym skoczył mi na plecy przez co wylądowałem przodem na ziemi, a on zadowolony siedział na moich plecach okrakiem. Oboje na siebie spojrzeliśmy i jednocześnie parsknęliśmy głośnym śmiechem.

     – Alfo Seanie, Beto Aronie... – Spojrzałem w górę. 

     Moim oczom ukazał się Alan Parks. Był on Betą i synem głównego Bety mojego ojca, Callisto Rogersa. Miał on w przyszłości zostać moim Betą co ani trochę mi się nie podobało, bo wolałem, by był nim tylko mój brat, którego miałem zamiar mianować głównym Betą mojego stada.

     – Czego? – zapytałem chamsko. 

     Mój wyraz twarzy był poważny i profesjonalny. Nie lubiłem przy kimś innym niż moja rodzina okazywać chodź grama radości. Liczył się profesjonalizm. 
     Alan pochylił głowę w geście szacunku do swojego przyszłego Alfy, a ja zepchnąłem z siebie Arona, który zaśmiał się i wstał z ziemi podając mi rękę, by i ja mógł wstać. Spojrzałem znowu na Alana.

     – Głuchy jesteś? Czego chcesz?
     – Chciałem tylko Alfę poinformować, że do końca dnia mam z Alfą zostać – wyjaśnił szybko, nadal z pochyloną głową. Zmarszczyłem brwi. – Rozkaz Alfy – dodał, zauważając, że chce już go o coś zapytać. I chciałem. Właśnie o to dlaczego miałby zostać ze mną do końca dnia. 

     Ojciec jest idiotą jeśli myśli, że się z nim zakoleguje. Alan nigdy nie będzie moim Betą. Co najwyżej może zostać moim służącym albo innym wspomagaczem. Na pewno nie Betą! To na niego za duże stanowisko. 
     Spojrzałem na mojego brata, który patrzył z uśmiechem na Alana. Prychnąłem. No tak, on nie ma nic przeciwko innym osobą. Ja jednak już coś mam.

     – Nie ma mowy – warknąłem. – Taki ktoś jak ty nie ma prawa zadawać się z nami. Jesteśmy synami Alfy, a ty synem Bety – Prychnąłem. Aron westchnął, ale nic nie powiedział. Tak samo Alan. – Możesz sobie już iść. A jak Alfa będzie pytać dlaczego nie ma cię ze mną powiedź, że mnie nie znalazłeś czy coś – Machnąłem ręką i podbiegłem do piłki od koszykówki.
     – Może jednak z nami zostanie? Zwerbujemy jeszcze z trzy osoby i pogramy w kosza drużynowa – Zaproponował Aron. Spojrzałem na niego z niedowiedzeniem.
     – Synowie Alfy nie grają w kosza z innymi wilkami. To niedorzeczne i haniebne zadawać się z niższą rangą.
     – Przypomnę ci braice, że ja też jestem Betą – Zauważył Aron. Westchnąłem i do nich podszedłem. Tym razem z piłką w rękach, którą podałem Aronowi.
     – To nic nie znaczy. Jesteś Betą, ale i też synem Alfy, a on... – Wskazałem na Betę. – ...Tylko synem głównego Bety stada.
     – To już coś. Przypomnę ci, że nasz ojciec traktuje jego ojca jak najlepszego przyjaciela. Alan jest tak jakby częścią rodziny, więc nie powinniśmy o nim źle mówić – Stwierdził i spojrzał na czternastoletniego Alana. Prychnąłem.
     – On nawet jeszcze nie przeszedł swojej pierwszej przemiany – Zauważyłem. Aron znowu na mnie spojrzał.
     – No i? To nie oznacza, że jest od nas gorszy – Warknął Aron. Westchnąłem. Z nim nie wygram.
     – Dobra. Może z nami zagrać – Alan niemalże od razu po moich słowach podniósł głowę do góry i spojrzał mi prosto w oczy. Skrzywiłem się na to, ale nic nie powiedziałem. Bardziej naciągnąłem kaptur szarej bluzy na głowę i włożyłem ręce w jej kieszeń. – Gramy czy nie? "
     – Dziękuje, Alfo. Dziękuje, Beto – powiedział młodszy Beto.
     – Mów mi Aron – powiedział szesnastolatek i wyciągnął do czternastolatka rękę, którą Alan uścisnął z szerokim uśmiechem na twarzy. Potem swój wzrok przeniósł na mnie i wyciągnął o dziwo do mnie dłoń.
     – Alan – Spojrzałem na dłoń, a potem na jego twarz.
     – Alfa Sean – powiedziałem oschle.

     Nie wyciągając rąk z kieszeni odszedłem od nich idąc w kierunku kosza, przy którym się zatrzymałem i odwróciłem do nich przodem. Zauważyłem jak Aron patrzy na mnie znacząco, a Alan z lekkim smutkiem, ale się nie odezwałem. Chciałem już to mieć za sobą. Po co on w ogóle zapraszał tego dzieciaka do naszej wspólnej gry? Nigdy z nikim innym nie graliśmy prócz nas samych. Dlaczego więc on się do nas dzisiaj dołączył?

~***~

     – Widzę, że dogadujecie się z Alanem – powiedział ojciec, gdy zauważył naszą trójkę po zakończonym ''turnieju koszykówki'', który sobie urządziłem. Jak zwykle to ja miałem najwięcej trafionych koszów. Przeważałem, o dziwo, Alana o jeden kosz.
     – Ta – Prychnąłem. Alfa westchnął i spojrzał na młodszego Betę.
     – Mam nadzieję, że moi synowie dobrze cię traktowali? – zapytał. Alan przytaknął głową i spojrzał na mnie kątem oka, a potem wrócił wzrokiem na mojego ojca. 
     – Tak. Aron i Sean są bardzo dla mnie mili. Pozwolili mi nawet ze sobą zagrać w kosza. Alfa jest świetnym koszykarzem – powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy. Zmarszczyłem brwi. Czy on nazwał mnie ''Sean''? Chyba jasno dałem mu do zrozumienia, że ma nazywać mnie ''Alfa'' albo ''Alfa Sean''. 
     – To dobrze. Cieszę się, że się zakolegowaliście – powiedział uradowany ojciec.
     – Kto z kim się zakolegował? – zapytałem zaskoczony. Ojciec spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. – Ja się z nikim nie zakolegowałem. To Aron się z nim zakolegował, a nie ja – Warknąłem. Callisto westchnął na moje słowa.
     – Jak niby masz się dogadać ze swoim przyszłym Betą skoro nawet się z nim nie zakolegujesz? 
    – On nie będzie moim Betą! – krzyknąłem zły i odszedłem od nich.
     – Nie martw się, Alan. Sean ma bardzo trudny charakter. Ale to mu z wiekiem przejdzie. Ja też byłem taki w młodości... – Usłyszałem jeszcze na dochodzie.

~***~

     Usiadłem na łóżku z książką od chemii w ręku. Nie chodziłem do szkoły. Tak samo jak Aron. Oboje mieliśmy nauczanie domowe. Co dwa dni przychodzili do nas nauczyciele, a co trzy dawali nam takie jakby sprawdziany, z których sprawdzali naszą wiedzę. Czasem nas przepytywali. Mieliśmy osobno lekcje. To znaczy: gdy ja miałem matematykę on miał angielski i na odwrót. Ojciec tak zarządził byśmy sobie nie pomagali na sprawdzianach czy gdy nas przepytują. Dla nas obu było to obojętne, bo obaj dobrze się uczyliśmy. Nie mieliśmy problemów z nauką. Żaden przedmiot nie był dla nas straszny. Wysportowani też byliśmy. Uwielbialiśmy koszykówkę. To znaczy: ja uwielbiałem. Tak samo jak motory. Aron bardziej wolał piłkę nożną, bo w nią był lepszy niż w kosza. Mi za to ten sport kiepsko szedł. Znałem zasady, ale nigdy nie potrafiłem wykonywać tych przeróżnych kiwek i innych. Dlatego ja stawiam na koszykówkę, a Aron na piłkę nożną i bejsbol. 
     Nagle drzwi do mojej sypialni zostały otwarte, a ja już wiedziałem kto to był. I nie po zapachu, a po sposobie w jaki ktoś wchodzi do mojego pokoju. Bez pukania wchodził tylko mój ojciec, matka albo brat. Jednak rodzice przychodzili zazwyczaj rano, a Aron praktycznie o każdej porze dnia. To samo ja do niego.
    Aron usiadł na łóżku koło mnie, jednak ja nie oderwałem od tekstu w książce wzroku. Jutro miałem przepytywanie z tego przedmiotu. Wolałem się przygotować do tego nawet jeśli już trzy i pół czwarte z tego wiedziałem. 

     – Jutro masz pytajnik z chemii? – zapytał Aron. Nie musiałem mu odpowiadać na to pytanie. Doskonale wiedziałem, że znał odpowiedź na to pytanie. – Ja mam z angielskiego.
     – I się nie uczysz? – zapytałem, jednak nadal nie odwracałem wzroku od książki i od wzorów chemicznych, które były dla mnie jak najprostsza na świeci rymowanka. I tak, na nic więcej nie było mnie stać, niż porównanie trudnych (Dla innych) wzorów chemicznych z rymowanką, którą mogło się nauczyć nawet dwuletnie dziecko.
    – Nie. To jest łatwe, więc po co? – Wzruszyłem ramionami na jego pytanie. 

     Po chwili zamknąłem podręcznik i wstałem z łóżka. Podszedłem do półki, na której leżały moje podręczniki i książki, i odłożyłem podręcznik na jego miejsce. 
    Odwróciłem się przodem do Arona, który teraz leżał sobie wygodnie po środku mojego łóżka z rękami ułożonymi pod głową.

     – Zaraz obiad – Przypomniałem mu.
     – Ta, wiem – Westchnął. –  Zaraz będę musiał pójść zobaczyć czy dziewczynki śpią – dodał, głośno ziewając. 

    Na pewno był już tym zmęczony.
    Aron, pomimo swojego młodego wieku ma już dwójkę dzieci. Dokładnie dwie córki. Swoją mate, a teraz i narzeczoną, poznał mając czternaście lat, więc nawet jeszcze nie był po pierwszej przemianie. Trzy miesiące później jego mate zaszła w ciążę, a po roku w drugą. I tak teraz na świecie są Cherry i Cola, czyli moje ulubione i jedyne bratanice.

     – Jak chcesz to ja mogę do nich pójść i sprawdzić czy wszystko w porządku – Zaproponowałem. Lubiłem spędzać z tymi dwiema dziewczynkami czasu. 
     – Skoro tak, to idź, wzorowy wujku – Zaśmiał się. 

     Wywróciłem oczami, ale wyszedłem z pokoju i na moje nieszczęście natknąłem się na dwie nie chciane przez mnie osoby. Mam tu na myśli Alana, który szedł z jednej strony korytarza i Alessie, która szła z drugiej strony korytarza. Westchnąłem. Najgorsze połączenie ze wszystkich. Alessia, pomimo młodego wieku była najgorszą dziewczyną i dziwką jaką znam. Znam ją od małego i od małego wiem, że dziewczyna darzy mnie jakimś tam uczuciem. Wiem też, że chce być w przyszłości luną moje stada, co ja nie koniecznie chce. Tak jak inne wilki chce znaleźć dla siebie mate. Najlepiej wilczyce mate. Kotołaki są strasznie nie posłuszne, ludzie słabi, wampiry gorsze od kotołaka, a wróżki przemądrzałe i irytujące.
     Starając się nie zwracać na nich uwagi ruszyłem w kierunku pokoju Cherry i Cola. Niestety musiałem minąć Alessie, by to zrobić. I jak można było się spodziewać blondynka nie mogła przegapić okazji, by mnie zatrzymać i się przywitać. Musiała!

     – Cześć, Sean – Zaczęła jako pierwsza.

     Westchnąłem na dźwięk jej irytującego głosiku. Ta dziewczynka ma chyba coś nie po kolei w głowie. Jest od mnie młodsza o pięć lat. Jak dwunastolatka może się tak zachowywać? A no tak, to wilk. A my już od najmłodszy lat mamy wielki popęd seksualny. Ale nie aż tak! 

     – Cześć, Alessia – powiedziałem od niechcenia i ruszyłem dalej.
     – Gdzie idziesz? Mogę iść z tobą? – zapytała swoim piszczącym głosikiem. Zatrzymałem się i spojrzałem na nią, a potem na Alana, który stał nieopodal i nam się przyglądał.
     – Nie – odpowiedziałem krótko i spojrzałem raz jeszcze na Betę. – Chodź tu, Beto. Alfa nas wzywa! – Zawołałem do bruneta. Beta przytaknął głową i szybkim krokiem do mnie podszedł. – Wybacz, ale idziemy do Alfy. Nara – dodałem i ruszyłem przed siebie, a Alan za mną. 
     – Dlaczego Alfa nas wzywa? – zapytał, gdy Alessia nie mogła już nas usłyszeć
     – Nie wzywa. Chciałem żeby się od mnie odwaliła. 
     – Rozumiem – Beta skinął głową. 
     – Idę teraz do moich bratanic. Jak chcesz możesz iść ze mną – Wzruszyłem ramionami. Alan uśmiechnął się na moją propozycje i bez zwłoki odpowiedział:
     – Tak, chętnie, Alfo.

~***~

     – Cześć, Klaris – Przywitałem się przytulasem z narzeczoną mojego brata. 

     Klairs był Betą tak jak Aron i należała od niedawna do naszego stada. Wcześniej była częścią stada Pustynnego Wilka, ale gdy poznała mojego brata musiała się przenieść do naszej watahy. 
     Dziewczyna miała piętnaście lat i krótkie brązowe włosy oraz jasno niebieskie oczy z odcieniem zielono-szarego. Jej skóra była lekko ciemna, ale nie tak bardzo. Na twarzy i rękach miała pełno piegów co zdaniem moim, mojej mamy i Arona było uroczę.

     – Dziewczynki śpią? – Zapytałem szeptem.
     – Tak – odpowiedziała półszeptem. – A ty jesteś pewnie, Alan? – Spojrzała na Betę stojącego obok mnie.
     – Tak, proszę pani – powiedział miło Beta.
     – Żadna pani. Jesteśmy chyba w tym samym wieku. Mów mi po imieniu. Nazywam się Klaris Braun. 
     – Alan Parks – odpowiedział Beta i wyjął w jej stronę dłoń. Kobieta ją szybko uścisnęła.
     – Masz tu siostrę, Alan?
     – Tak, młodszą – Przytaknął głową.
     – Tak myślałam. Jest uroczą dziewczynką – powiedziała rozpromieniona Klaris. 
     – Skoro dziewczynki śpią to my już sobie pójdziemy. Aron śpi u mnie w sypialni. Jakby co.
     – No tak, całą noc nie spał zajmując się dziewczynkami. Mi kazał spać, a sam nie zmrużył oka.
     – Spokojnie. Dam mu spać – powiedziałem z uśmiechem. – Do zobaczenia potem – dodałem i wraz z Alanem opuściliśmy jej i Arona sypialnie. 
     – Jestem pełen szacunku dla nich – Odezwał się nagle Alan. Spojrzałem na niego pytająco. – W tak młodym wieku mieć już dwie córki. Ja jeszcze nawet nie mam swojej mate i chyba nie prędko ją znajdę.
     – Masz dopiero czternaście lat. Nawet jeszcze nie przeszedłeś przemiany. Nie ma co nad tym rozmyślać teraz. Wkrótce ją poznasz.
     – Oby.

~***~

     *kilka dni później*

     – Banici znowu zaatakowali stado Białego Kła – powiedział Aron. – Słyszałem, że z tego właśnie powodu do naszej watahy ma przybyć ciocia Teodora i kuzyn Paul.
     – Ta, też coś takiego słyszałem – Mruknąłem cicho, przenosząc pionka o dwa pola dalej.
     – Myślicie, że i nas zaatakują? – zapytał niepewnie Alan i rzucił kostką. No tak, Aron znowu zaprosił go do naszego wspólnego spędzania czasu. Oczywiście, ja byłem tego przeciwny, ale ten idiota mnie nie słuchał.
     – Zobaczymy. Jak by co to jesteśmy na nich gotowi – powiedział. Po chwili pisnął uradowany, tak jakby właśnie dostał swoje ulubione ciasto jabłkowe, gdy jego ostatni pionek wszedł do ''domku'', dzięki czemu wygrał grę.
     – Mam dość. Nie chce mi się w to grać – powiedziałem i przeciągnąłem się leniwie.
     – To co teraz robimy? – zapytał Aron. – Jutro dołączy do nas Paul. Dawno go nie widzieliśmy, więc pewnie cały ranek i popołudnie spędzimy na pogaduszkach, a potem na wspólnej zabawie.

     Jeśli ktoś się tutaj zastanawia czemu całe dnie spędzamy na grach i zabawach (Nawet jeśli mam siedemnaście lat, Aron szesnaście, a Paul piętnaście) zamiast na czymś bardziej poważniejszym, to odpowiedź jest prosta: w dzieciństwie więcej się uczyliśmy i w ogóle, niż spędzaliśmy czas na zabawach. Byliśmy bardziej od siebie odsunięci. Dopiero gdy Aron znalazł sobie mate bardziej się do siebie zbliżyliśmy i teraz robimy i to i to. Paul gdy tylko nas odwiedza nie odstępuje nas na krok. Jesteśmy jak bracia bliźniaki chodź różni nas rok czy dwa różnicy.

     – Możemy iść i pobiegać w lesie w postaci wilków – Zaproponowałem. Aron uśmiechnął się na moją propozycję, a Alan lekko posmutniał. – Ty możesz biegnąć za nami – dodałem. – Albo zostać tutaj – Wzruszyłem, z uśmiechem na ustach, ramionami. Było mi w sumie obojętne czy idzie z nami czy nie.
     – Idę z wami – powiedział poważnie. Zaśmiałem się i wraz z chłopakami szybko posprzątaliśmy grę planszową, po czym ruszyliśmy w stronę wyjścia. Akurat na korytarzu była Klaris, więc zaproponowaliśmy jej, by poszła z nami. Ona już miała przemianę za sobą, więc tylko jeden z naszej czwórki będzie musiał iść z buta.

~***~

     Wybiegłem z terenu domu głównego i w locie przemieniłem się w dużego basiora o białej sierści i złotych oczach. Zawyłem głośno i spojrzałem na swoich towarzyszy. 
     Aron zaśmiał się, ale przemienił się szybko wilka. Nawet nie ściągał ubrań. Tak samo jak ja. Aron był, podobnie jak ja, dużym basiorem o czarnej sierści i złotych oczach. Jego mate za to była waderą o brązowo-ciemnej sierści z przebłyskami płomiennego rudego, a jej oczy były w kolorze szaro-niebieskim. 

     ~ Idziemy? ~ zapytałem. 

     Aron przytaknął łbem i pobiegł przodem przed siebie, a Klaris pobiegła za nim. Już miałem i ja biec, ale zauważyłem Alana, który dopiero teraz do mnie dobiegł. Westchnąłem. Jak tak daje pójdzie to gdy my będziemy wracać on będzie dopiero w jednej czwartej drogi, którą pokonaliśmy w jedną stronę.

     ~ Wejdź mi na grzbiet ~ powiedziałem, kładąc się na brzuchu. Alan spojrzał na mnie zaskoczony, ale bez zbędnego gadania wsiadł na mój grzbiet.

     Podniosłem się ziemi i ruszyłem biegiem za bratem i szwagierką. Po chwili ich dogoniłem. Aron spojrzał na mnie zdziwiony, ale nic nie powiedział. 
     Po pół godzinie dotarliśmy do naszego ulubionego miejsca. To tu Aron oświadczył się Klaris. Było to, gdy w czwórkę (Bo był z nami jeszcze Paul) przyszliśmy tu, by zrobić sobie piknik. Mój brat wykorzystał sytuację i poprosił ją o rękę. 

    ~ Uwielbiam tą polanę ~ powiedziała Klaris. 
    ~ Każdy z nas ją lubi, kochanie ~ powiedział Aron i otarł się o jej pysk swoim pyskiem. Zaśmiałem się i kazałem Paulowi ze mnie zejść. 
     – Proszę, proszę. Kogo tu moje oczy widzą – Zwróciłem swój łeb w kierunku źródła męskiego głosu, który nagle usłyszeliśmy. 

     Na granicy, po drugiej stronie, polanki stali jacyś mężczyźni i wilkołaki. Warknąłem głośno na nich, ponieważ nie wyczułem od nich zapachu żadnej z watah, które znam. Za pewne byli banitami.

      ~ Czego tu chcecie? ~ zapytałem, wychodząc na przód i wypinając dumnie pierś. Byłem Alfą. Nie mogłem bać się takich nic nie wartych wyrzutków.
      – Twojej śmierci, Alfo Seanie Rogersie – odpowiedział ten sam mężczyzna i ruchem ręki zachęcił swoich towarzyszy do ataku. 

     Banici ruszyli na nas. Warknąłem głośno i razem z Aronem rzuciliśmy się w ich kierunku. Biegnąc zabiłem trzy wilki, a z kolejnymi trzema musiałem się chwile pomęczyć. Po chwili cała trójka leżała nieruchomo na ziemi w kałuży krwi.
     Zaskomlałem żałośnie, gdy poczułem okropne pieczenie w okolicach karku. Odwróciłem łeb i dostrzegłem wręcz leżącego na mnie wilkołaka Betę. Samiec z całej siły zaciskał swoją paszczę na moim karku co niesamowicie bolało, a jednocześnie piekło. Warczałem i próbowałem się wyszarpać z jego uścisku, i właśnie wtedy usłyszałem ten potworny wrzask. Odwróciłem łeb w stronę źródła wrzasków kompletnie zapominając o basiorze wbijający swoje kły w moje ciało.
     Znieruchomiałem nie mogąc uwierzyć w to co zobaczyłem. Mój brat z trudem utrzymywał się na swoich łapach, które trzęsły się od siły, którą musiały wkładać w ledwo dychające ciało. Wkrótce jednak wilk Arona upadł na ziemię. Wilkołak spojrzał w moją stronę. Nad nim stał on... Alfa, z którym pod moją nie uwagę Aron walczył. 
     Alfa zawył głośno i doskoczył do ledwo dychającego Bety, po czym rozszarpał jego gardło. Zawyłem głośno informując ojca i inne wilkołaki z naszego stada o wrogach. Po chwili wyszarpałem się z pod uścisku Bety, którego jednym zwinnym ruchem zabiłem. Nie zważając już uwagi na nikogo doskoczyłem do Alfy banitów i rozpocząłem z nim pojedynek. Kąsałem, drapałem i rozrywałem. Wilkołak był tak zszokowany moim napadem agresji, że nawet nie spostrzegł, kiedy z całej siły zacisnąłem szczękę na jego ramieniu, które jednym zwinnym ruchem złamałem. Potem następne. Na koniec, gdy Alfa nie mając siły upadł na ziemię, zacząłem go najmocniej jak tylko potrafiłem gryźć i drapać. Wręcz zrywałem z niego skórę na co zwierzę głośno skomlało. W niektórych momentach nawet piszczał. Nie chciałem odpuścić. Wręcz nie mogłem! Ten sukinsyn zabił mojego brat, więc ja zabije jego. Jednak jego śmierć będzie bardziej powolniejsza i bolesna niż mojego brata. 
     W końcu, po kilku minutowej zabawie, którą czasem przerywały mi inni banici, skręciłem mu kark. Zawyłem głośno i rozejrzałem się po placu, lecz nikogo stojącego i żywego nie wiedziałem po za Alanem. Zaraz, chwila! A co z Klaris? Ona chyba nie... 
     Po jeszcze jednym, dokładniejszym rozejrzeniu się w końcu dostrzegłem ją... Albo raczej jej ciało. Zaskomlałem cicho i do niej podbiegłem. Była martwa. Dokładnie tak samo jak mój brat. 
     Usłyszałem grzmot. Po chwili na niebie rozbłysło światło i zaczął padać deszcz. Nawet nie zauważyłem kiedy pojawiły się ciemne chmury. 
     Spojrzałem na Alana, a potem na Arona, do którego podszedłem. Przemieniłem się w człowieka i dotknąłem twarzy bruneta. Był już przemieniony, dlatego mogłem zobaczyć jego ludzką twarz. Po moich policzkach spłynęły łzy. 

     – Aron... braciszku... – powiedziałem i zacząłem wręcz krztusić się własnymi łzami. 

     Poczułem czyjąś dłoń na swoich ramieniu. To był Alan. Beta ukucnął przy mnie i spojrzał ze smutkiem na starszego od siebie wilkołaka.

     – Sean!? – Usłyszałem krzyki ojca. 

     Po chwili na polanie pojawiło się kilku wilkołaków z mojego stada. W tym mój ojciec, który gdy tylko nas zobaczył podbiegł czym prędzej do nas. Spojrzałem na niego czerwonymi od płaczu łzami i wymamrotałem:

     – On nie żyje... Przeze mnie – dodałem.
     – Aron... – szepnął ojciec i ukląkł. 

     Złapał twarz syna w dłonie. On też płakał. On też nie mógł w to wszystko uwierzyć. Jak ja w ogóle mogłem na to pozwolić? Jak mogłem dać zabić własnego brata? Dlaczego w ogóle mu nie pomogłem? Dlaczego odpowiednio nie zareagowałem, gdy tylko mogłem?! Dlaczego od razu nie zająłem się Alfą banitów?! DLACZEGO KURWA?!

~***~

*kilka miesięcy później*

     – I jak się czujesz, synu? – zapytał mnie ojciec, gdy wiązałem muszkę pod szyją. 
     – W porządku. Czułbym się lepiej, gdyby Aron ze mną był i gdyby to on dzisiaj miał zostać przez mnie mianowany Betą mojego stada – powiedziałem niesmakiem.

     Od śmierci mojego brata minęło kilka miesięcy. Nie rok. Nie dwa. Nadal mam siedemnaście lat, a już dzisiaj zostanę jednym z najmłodszych przywódców stada w naszej rodzinie. Mój ojciec podjął po kilku przemyśleniach taką decyzje, a ja nie mając za wielkiego wyboru zgodziłem się.        Niestety po śmierci Arona musiałem znaleźć sobie nowego głównego Betę. Nie byłem do końca z tego powodu zadowolony. W końcu to mój brat był dla mnie najlepiej zaufaną osobą. Wszystko robiliśmy razem odkąd tylko pamiętam. Więc dlaczego tym razem ma być inaczej? Dlaczego to Alan Parks ma być moim głównym Betą, a nie mój jedyny brat - Aron? Tak, dobrze słyszeliście. Alan Parks ma zostać moim głównym Betą. Oczywiście, młody nie jest moim jedynym Betą. Mam jeszcze ich trzech. A są nimi: Olgierd Brown, Charlie Brown oraz Sam Night. Ci dwaj pierwsi są braćmi bliźniakami, a ten trzeci... No cóż, wkrótce może nie być moim Betą patrząc na jego dziecinne zachowanie. 

     – Idziemy? – zapytał Callisto, czyli mój ojciec, gdy skończyłem poprawiać muszkę i włosy. Przytaknąłem głową i ruszyłem z nim do wyjścia.

~***~

     Przyjęcie było w ogrodzie. Przybyli ważne osobistości z całego świata, by zobaczyć jak mój ojciec, po przez przemówienie, oddaje mi władzę nad stadem Czarnego Księżyca.
     Byłem tym bardzo zestresowany. W końcu nie codziennie twój własny ojciec oddaje ci swoje całe życie. Stado było i jest dla niego wszystkim. Tak samo jak rodzina, a przede wszystkim jego mate, czyli moja mama - Cala. 

     – Jesteś gotowy? – zapytał Callisto i nie czekając na moją odpowiedź ruszył w kierunku sceny. Westchnąłem i ruszyłem w ślad za nim.

     Mój ojciec przez ponad dwie męczące godziny opowiadał o tym jak rozpoczął swoją przygodę jako Alfa stada. Chwalił się zasługami i innymi pierdołami. Ale to prawie tak jak każdy Alfa. Po upływu tych dwóch godzin w końcu nadszedł czas na oficjalne przekazania stada mi. 
     Ojciec zaczął mnie chwalić. Mnie i mojego nieżyjącego już brata. Mówił z zamiłowaniem jak bardzo chciał byśmy w przyszłości stali się kimś. Stwierdził, że nadal ma taką nadzieję nawet jeśli Aron nie jest już z nami. On wie, i ja też to wiem, że pomimo tego iż go z nami tu nie ma mój brat mógł osiągnąć wszystko. Tak samo jak ja mogę to zrobić. I zrobię. Dla mojego brata. Dla stada. Dla ojca. Dla siebie. Dla siebie i wszystkich wokół. Chce by każdy, dzięki mnie, znał nasze nazwisko, a ważniejsze osobistości wręcz kłaniali się na mój widok. I tak będzie.

     – Powitajmy gorącymi brawami nowego Alfę stada Czarnego Księżyca. Mojego syna, Alfę Seana Rogersa. Alfę stada Czarnego Księżyca. 

       Po jego słowach goście zaczęli bić brawa, a wilkołaki z mojego stada wyć głośno. To był ten moment. Moment, w którym to teraz ja jestem ALFĄ, a już nie długo ALFĄ NAD ALFAMI




xXx

*ROZDZIAŁ SPRAWDZONY*

xXx

Wybaczcie. Rozdział miał być w sobotę, ale niestety nie miałam kiedy wejść na watt i go wstawić, więc robię to dzisiaj. ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top