35. - Bitwa ostateczna
< ESNA ROGERS >
*tego samego dnia*
O godzinie ósmej jak co dzień poszłam na śniadanie. Nadal krążyło mi po głowie imię ''Erdin'' i ten dziwny sen. Dlaczego mam wrażenie, że skądś znam tego chłopaka skoro nigdy go na oczy nie widziałam? Jego imię, chodź znajome, nigdy nie pojawiło się w moim życiu. Na pewno nie przeoczyłam bym tak rzadkiego imienia. Z tego co mi się nawet wydaje imię ''Erdin'' jest skróceniem słowa ''erthadin'' oznaczające ''nowy początek''.
– O czym myślisz, Esna? – zapytał nagle Kacper. Westchnęłam i odstawiłam szklankę ze sokiem na bok.
– O śnie – odpowiedziałam po chwili namysłu. Kacper spojrzał na mnie pytająco. – Za dużo się dzieje, Kacper. Tyle jeszcze do wyjaśnienia. Mam tyle tajemnic i sekretów. Najchętniej to wszystko bym z siebie zrzuciła i uciekła – Westchnęłam.
– Wiesz, że twoje rodzeństwo tutaj jest, prawda? Możesz nam o wszystkim powiedzieć – powiedział z uśmiechem. – Po za tym... Max chyba znalazł sobie mate – dodał i wskazał na Samantę siedzącą obok Maxa. Oboje o czymś żywiołowo dyskutowali. Aż na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
– Możesz wraz z Maxem przyjść do mnie po śniadaniu? Chce z wami o tym porozmawiać. Tylko z wami – powiedziałam poważnie. Kacper skinął głową i wrócił do jedzenia, a ja na nowo zajęłam się sokiem. Jakoś nie miałam dzisiaj ochoty na śniadanie.
~***~
– Więc o czym chciałaś z nami porozmawiać? – zapytał Max, gdy wpuściłam i jego i Kacpra do siebie do pokoju.
– Możecie usiąść na łóżku, a ja wam wszystko po kolei wyjaśnione? – zapytałam. Bliźniaki usiedli niemalże od razu na łóżku i spojrzeli na mnie wyczekująco.
– Mam nadzieję, że ''wszystko'' oznacza od początku.
– Tak, Kacper – skinęłam dodatkowo głową.
Chłopaki milczeli. Nabrałam dwa razy powietrza, aby na spokojnie to wszystko przemyśleć, po czym zaczęłam im wszystko od samego początku opowiadać. Na początku zaczęłam od naszego pierwszego dnia w szkole i o mężczyźnie, które widziałam wtedy z okna klasy, w której się znajdywaliśmy. Potem opowiedziałam im o rozmowie mojej i Kensha, o której już wiedzieli, ale wolałam im to przypomnieć. Starałam się nic nie pomijać, by obje dowiedzieli się o wszystkim. Nie chciałam mieć już przed nimi tajemnic, bo miałam wrażenie, że jeśli się komuś nie wygadam to utknę w martwym punkcie. Pomimo tego iż Max, Kacper i ja nieraz się sprzeczaliśmy to się bardzo spieraliśmy. Chłopcy pomagali mi w najtrudniejszych sytuacjach. To samo było ze mną. Gdy czegoś potrzebowali to im pomagałam. Tak jak było z ich mate.
Potem przeszłam do momentu, kiedy spotkałam Liona, ale wcześniej wróciłam do momentu najtrudniejszego, czyli sytuacji, w której na moich oczach moja mama zdziczała. To był ten moment na polanie. W między czasie zmieniłam się sama w trybrydę, która niemalże zabiła Cherry i Cole. Na szczęście obie przeżyły. Od tamtego czasu jeszcze ani razu nie zdarzyła mi się przemiana w... ''złą trybrydę''? Nadal nawet nie wiem jak to było możliwe. Wydawało mi się nawet, że coś mnie kontrolowało i to coś nie było ani trochę dobre.
– Spotkałam potem na granicy Nele Wolf i Bruna, którego tamtego dnia zabiłam na polanie – wyjaśniłam i tu na moment ucięłam. Bliźniacy posłali mi pytające spojrzenie. – Jak już mówiłam Lionel jest żywiołem wody... ja też nim jestem.
– Co? – zapytał zdziwiony Max. Kacper też był, tak samo jak brat, zdziwiony.
– Jestem żywiołem wody – powiedziałam głośniej i dla uwierzytelnienia swych słów sprawiłam, by na mojej dłoni pojawiła się woda, którą po chwili zmieniłam w lód. – Lionel uczy mnie tych sztuczek. Uczy mnie jak kontrolować moje moce. Wcześniej wiedzieliście wy wszyscy o tym, że jestem żywiołem, ale Lionel dla bezpieczeństwa mojego wymazał wam wspomnienia. Też za pomocą wody.
– Więc dlaczego nam to mówisz skoro teraz może grozić ci niebezpieczeństwo? – zapytał Kacper, patrząc zaciekawieniem na trzymany sopel lodu w mojej dłoni.
– Ponieważ chciałam się w końcu komuś wygadać. Komuś to powiedzieć, a wy jesteście do tego najlepsi. Nie mogłam powiedzieć nikomu innemu – powiedziałam i zmieniłam z powrotem lód wodę, która spłynęła po mojej dłoni na podłogę. – Samanta jeszcze wie – dodałam, przypominając sobie o nocy, w której się dowiedziała. – Jej też za pewne będę musiała to wszystko wyjaśnić.
– No dobra. Nasza czwórka wie. W sensie ja, Kacper, ty i Samanta. No i jeszcze ten cały Lionel... to razem pięciu. Ale co my niby mamy z tą wiedzą zrobić? Jak mamy ci pomóc, Esna? – zapytał Max. Westchnęłam. Takiego pytania się najbardziej obawiałam. Po co ja im to mówiłam skoro oni nie mogli mi pomóc? Tego w ogóle nie przemyślałam.
– Daj spokój, Max. Na pewno jest coś w czym moglibyśmy jej pomóc – Zauważył Kacper, który wrócił do mnie wzrokiem. – Wiedząc o sekrecie, Esny, wiemy jak możemy jej pomóc, gdy ktoś ją zaatakuje, prawda? Pamiętasz naszą wczorajszą rozmowę z Niklausem?
– Jaką rozmowę? – zapytałam zdziwiona.
– Ja i Max rozmawialiśmy wczoraj z Niklausem. Za nim wrócił do domu. Dowiedzieliśmy się, że najprawdopodobniej grozi ci niebezpieczeństwo, Esna.
– Polują na ciebie banici i jakiś łowca – dodał Max.
– Mała mi nowość – stwierdziłam.
– No cóż, lepsze to niż nic – Max wzruszył ramionami. Zaśmiałam się na jego słowa.
– Co to było? – zapytał nagle Kacper, wstając z miejsca. Zmarszczyłam brwi.
– O czym ty mówisz? – zapytałam, jednak za nim chłopak mógł cokolwiek powiedzieć usłyszeliśmy głośny huk. – Aaa – Pisnęłam, gdy poczułam jak podłoga pod nami się zatrzęsła.
– To mi się nie podoba – Stwierdził Max i pobiegł w kierunku drzwi balkonowych, które otworzył na oścież. – Atakują nas – dodał, gdy wyjrzał za barierkę balkonu, by zobaczyć co spowodowało trzęsienie ziemi i ten huk. Spojrzałam przerażona na Kacpra, który skierował się w stronę drzwi.
– A ty dokąd? – zapytałam.
– A jak myślisz? Trzeba znaleźć Callasa i dziewczynki. No i pomóc Alfie i jego wilkom.
– Kacper ma rację – Poparł brata Max. Skinęłam głową i nie zadając już więcej pytań wraz z braćmi opuściłam sypialnie luny.
~***~
Gdy znaleźliśmy się na parterze niemalże od razu odnalazłam wzrokiem dziewczynki i Callasa. Była z nimi na szczęście Samanta, która biegła z nimi w naszą stronę.
– Samanta, zabierz ich w bezpieczne miejsce – powiedział poważnie Max. – Najlepiej do pokoju luny – dodał.
– Ja chce zostać i wam pomóc – Zaprotestował Callas.
– Nie, Callas. Musisz ochraniać dziewczynki. Idź z Samantą i pomóż jej chronić Oliwię, Kalin i Calathea, dobrze? – Callas westchnął, ale zgodził się i pobiegł z dziewczynami w kierunku schodów. – Chodźmy na dwór – dodałam, gdy usłyszałam kolejny huk i odgłosy walczących wilków.
Max, Kacper i ja niemalże biegiem ruszyliśmy w kierunku wyjścia z domu głównego. Na wielkim polu toczyła się już walka pomiędzy naszymi, a wrogami.
– Esna! – Spojrzałam w bok i uśmiechnęłam się widząc Alana.
– Co tutaj robisz?
– Wasz ojciec mnie przesłał – wyjaśnił szybko. – Zresztą nie tylko mnie – dodał, spoglądając w kierunku walczących, a potem znowu wrócił wzrokiem do nas. – Gdzie dziewczynki i Callas?
– Bezpieczni z moją mate – wyjaśńił Max. Alan spojrzał na niego zaskoczony.
– Potem zapytam o kogo chodzi. Teraz macie stąd iść.
– Co? Niby dlaczego? – zapytałam zła.
– Sean by mnie zabił, gdyby coś wam się stało. Idźcie się schować.
– Nie ma mowy – warknęłam i wyminęłam go.
W biegu wyskoczyłam do góry i przemieniłam się w ogromnego białego wilka. Ryknęłam najgłośniej jak tylko się dało przez co zwróciłam uwagę kilku wilkołaków. Wyszczerzyłam do nich zęby i nie spuszczając z nich wzroku rzuciłam się na nich. W biegu zabiłam dwóch wrogów, a trzeciego po krótkiej walce. Potem skoczył na mnie czwarty, nieco mniejszy, wilk, jednak i z nim dałam sobie radę.
Banici na pewno nie przyszyli tu sami. W ich szeregach musi być ich Alfa albo dowódca innej rasy. Musiałam go znaleźć. Gdybym go zabiła stałabym się z automatu ich dowódcą. Ci którzy by się do mnie nie przyłączyli ukarałabym śmiercią. Tak zazwyczaj się dzieje, gdy Alfa zabije drugiego Alfę walce, którą stoczą na śmierć i życie. To nawet nie Alfa musi walczyć z drugim Alfą. Nawet wilkołak innej rangi może walczyć z Alfą i gdy wygra, staje się Alfą i bierze to co należało do zabitego Alfy, czyli jego stado i teren. Banici nie posiadają stada, ani tym bardziej terenu. Jednak gdy mają własnego Alfę lub dowódce, którego się zabije... Banici mogą podjąć decyzje. Tak jakby daje im się drugą szanse. Mogą dołączyć do stada, albo i nie, ale wtedy nie mogą tak po prostu sobie pójść. Ci którzy nie zgodzą się by wilk, który zabił ich Alfę, był ich przywódcą, zostają ukarani śmiercią. Tak samo dzieje się w przypadku wilkołaków ze stada. Te same zasady. Ostatecznie Alfa może też oddać wilki, które nie chcą być w jego stadzie, innemu Alfie i tu to samo. Jeśli się nie zgodzą, tamten Alfa ma prawo ich zabić.
Rozejrzałam się po terenie bitwy, ale nigdzie nie zauważyłam ani nie wyczułam Alfę z wrogiego stada. Miałam dwie opcje, albo go tu nie było, albo należał do innej rasy. Obstawiałam bym raczej to drugie. I miałam tu na myśli łowce, który na mnie polował. W końcu podobno sprzymierzył się z banitami. Na pewno został ich przywódcą. Banici chcą władzy, a on chce mnie.
Odskoczyłam, gdy poczułam uszczypliwy ból w okolicach żeber. Warknęłam na mężczyznę stojącego nieopodal mnie. Trzymał w ręku jakiś sztylet, z którego spływała moja krew! Warknęłam na niego głośniej i ustawiłam się w pozycji bojowej. Wyczułam od niego człowieka. To na pewno był ten łowca! Zwykły człowiek nie zaatakował by wilka. Ludzie nie są tacy głupi. Chodź na takich wyglądają.
– Dlaczego na mnie polujesz? Kim jesteś?! – Zapytałam.
Łowca uśmiechnął się i zdjął z siebie kaptur. Nie poznawałam jego twarzy, która była cała w bliznach wojennych. Miał on bardzo jasne niebieskie oczy i bardzo krótkie brązowe włosy.
– Jesteś trybrydą, Esna. Tak jak była nią twoja matka – powiedział zgrubiałym głosem. – Jestem łowcą, a my zabijamy takie jak ty – wskazał na mnie zakrwawionym sztyletem.
– Nie uda ci się to – warknęłam.
– Już mi się udało, Esna – Zaśmiał się i położył zakrwawione ostrze sztyletu na otwartej dłoni, na której coś leżało. Chyba jakiś naszyjnik.
Zaskomlałam, gdy nagle poczułam jak moje ciało zaczyna płonąć. Temperatura mojej krwi rosła, a w kości jakby wbijały się miliony małych igiełek. Położyłam się na ziemi, ponieważ nie mogłam już utrzymać się na łapach.
Swój wzrok miałam utkwiony w mężczyźnie, który stał na przeciwko mnie i patrzył na mnie szaleńczym spojrzeniem. Na jego twarzy błąkał się szeroki i pewny siebie uśmiech. Uśmiech, który miał mi mówić ''wygrałem''.
– Esna! – Usłyszałam dobrze mi znajomy głos, jednak teraz nie zwracałam zbytnio na niego uwagi.
Teraz byłam skupiona na bólu, który mnie ogarniał. Usłyszałam dźwięk łamiących się kości. Gorąc, który cały czas na sobie czułam ani na trochę nie minął. Wręcz przeciwnie. Stawał się jeszcze bardziej parzący. W końcu poczułam coś co mnie na moment sparaliżowało, a potem tak jakby zostałam ''wyrzucona'' z własnego ciała. Moje ludzkie ciało uderzyło o ziemię. Byłam naga, ale nie ranna. Tak jakby sztylet, który kilka minut temu został wbity w okolice moich żeber, był tylko moją wyobraźnią.
Spojrzałam przed siebie i nie mogłam w to uwierzyć. Mój wilkołak, w którego się przemieniałam, stał kilka metrów od mnie. Dokoła niego wiła się jakaś zła aura, która sprawiała ból zwierzęciu.
– Kajmir?! – zawołałam wilka wewnątrz mnie, ale mi nie odpowiedział.
Mój wzrok cały czas był utkwiony w Kajmirze, który stał dosłownie przed mną. Nie miałam pojęcia jak to w ogóle było możliwe. Łowca, który sprawił mi ten ból, w jakiś dziwny sposób sprawił też by oddzielono od mojej duchy i ciała wilczą stronę.
– Irma?! – zawołałam kotołaczkę, ale jak można było się spodziewać i ona nie odpowiedziała.
Nagle biały wilkołak przed mną zaczął zmieniać kształt. Po chwili to nie był już wilkołak. Teraz stała przed mną bestia. To ''coś'' przed mną nie przypominało, ani wilkołaka, ani kotołaka, ani nawet wampira. Była to hybryda. Nie koniecznie dobra hybryda.
– Teraz już wiesz jak to działa, Esna – Odezwał się nagle łowca. Spojrzałam na niego swoich przerażonym wzrokiem. – Odebrałem ci twoje wilcze, kocie i wampirze zdolności. Przekształciłem je w coś niesamowitego.
– Więc tak działa odbieranie mocy wilkowi, kotołakowi i wampirowi, tak? Tak odbieracie nam nasze zdolności! – wykrzyczałam wściekła. Nie chciałam tego. Nie chciałam by odebrano mi połowę mojego życia.
– Jak się czujesz z tym, Esna? Jak czujesz się ze świadomością, że już nigdy nie przemienisz się w wilka albo kota? Że już nigdy nie wysuniesz kłów, by wypić komuś krew? – zapytał, śmiejąc się.
Przeniosłam swój wzrok na moje drugie ja. Trybryda również przeniosła swój wzrok na mnie. Jej gałki oczne i źrenice były w kolorze czarnym, a wokół unosiła się czarna mgła. Zwierze ewidentnie było do mnie wrogo nastawione, co ani trochę mi się nie podobało.
– Esna! – Nawet nie spojrzałam na Logana, gdy ten ukucnął nago obok mnie. Wilkołak spojrzał najpierw na moją twarz, a potem przeniósł swój wzrok na trybrydę przed mną. – Co jest?
– On zabrał mi moje zdolności trybrydy – Wskazałam na łowce. – On mi ich zabrał! – wrzasnęłam.
Podniosłam się ziemi i spojrzałam z nienawiścią w oczach na człowieka, który zabrał mi wszystko co kochałam. Kajmir i Irma dawali mi wolność, którą w pewien sposób zabrała mi moja rodzina. Nie jestem na nich o to zła. Nigdy nie byłam.
Próbowałam podejść do trbrydy, jednak Logan skutecznie mnie przed tym powstrzymywał trzymając mnie za ramiona.
– Nie, Esna. Lepiej do tego czegoś nie podchodź – powiedział, a w jego głosie mogłam usłyszeć nutkę przerażenia. Spojrzałam na niego z niedowiedzeniem.
– Jak możesz?! To coś to Kajmir i Irma! Cześć mnie, do kurwy! – wrzasnęłam i wyrwałam się z jego uścisku.
Chciałam spróbować raz jeszcze podejść do trybrydy, ale ta nagle głośno zawarczała. Cofnęłam się o krok w tył, chodź doskonale wiedziałam, że, ani Kajmir, ani Irma nie zrobiliby mi krzywdy.
– Kajmir. Irma. To ja. Wasza Esna. Nie poznajecie mnie? – zapytałam niemalże płaczliwie, wyciągając w ich stronę rękę, jednak trybryda od razu zareagowała i warknęła na mnie.
– Nie uda ci się ich poskromić. Nikomu jeszcze się nie udało. Ci którzy utracili swoje magiczne zdolności już nigdy ich nie odzyskają – Zaśmiał się.
Spojrzałam na niego z nienawiścią w oczach i właśnie wtedy przypomniałam sobie o sztylecie i naszyjniku, który trzymał w swojej dłoni. Prawdopodobnie do tego potrzebna była mu moja krew. Moja krew i ten naszyjnik. To dzięki nim udało mu się rozłączyć mnie i z moim magicznym ja.
– Zabije cię! – krzyknęłam i stworzyłam w swojej dłoni kule wody, którą w niego rzuciłam. Łowca się chyba tego nie spodziewał, bo nim zdążył uniknąć kuli wody ta uderzyła w niego przez co ten przewrócił się i upadł tyłkiem na ziemię.
Mężczyzna podniósł się na łokciach i spojrzał na mnie wściekły. Podniósł się migiem ziemi i spojrzał na trybrydę, która nagle zaczęła iść w moją stronę. Ustawiłam się w pozycji obronnej i utworzyłam w okół siebie barierę wodną, którą nauczył mnie Lionel. Nadal nie wiele potrafiłam, jednak to co umiałam wystarczało, by ich obu pokonać.
– Esna... – Spojrzałam na Logana. – ...Co mam robić?
– Ty zajmij czymś trybrydę, a ja zajmę się łowcą – rzuciłam szybko i spojrzałam na łowcę.
Logan przemienił się w jasnobrązowego wilka i wyszedł po za barierę, którą po chwili zlikwidowałam.
Gdy Logan zajmował trybrydę ja rzuciłam się na łowcę, który ze wszystkich sił starał się unikać moich ataków, które serwowałam mu za pomocą magi wody. Czasami sama obrywałam, jednak to nie sprawiało, że się poddawałam. Wręcz przeciwnie! Napawało mnie to większą determinacją. Taka natura wilka. My nigdy się nie poddajemy. Dla nas walka to jak zwykła zabawa. Jest dla nas prawie codziennością. Ryzykujemy utratą życia albo zdrowiem, ale my się nie przejmujemy. Gdybyśmy nie walczyli to po co było by nam postać wilka bądź kota? Nie miało by sensu bycie wilkołakiem albo kotołakiem skoro nie używalibyśmy swoich mocy. A użycie ich można było tylko w momencie walki, treningu lub polowania, które czasem sobie urządzaliśmy dla zabawy. Zdarzało się nieraz, że takie polowanie Alfa organizował w pełnie, by wilki z jego stada mogły się wyszaleć i odreagować.
– Nie pokonasz mnie, Esno Rogers! – Wrzasnął i zamachnął się sztyletem, którym wcześniej mnie dźgnął.
Syknęłam, gdy ostrze sztyletu drasnęło mnie w policzek tworząc na nim ranę. Za pewne i też bliznę skoro nie byłam już, ani wilkołakiem, ani kotołakiem, które miały szybszą zdolność regeneracji i po takich ranach po bliźnie nie było ani grama śladu.
Nawet się nie cofnęłam, gdy po raz kolejny naciął mi sztyletem skórę. Tym razem na ramieniu. Poczułam tylko lekkie pieczenie. Nic po za tym.
– Nie bądź taki pewny siebie – warknęłam i zamachnęłam się uderzając go centralnie w nos. Usłyszałam dźwięk łapiącej się chrząstki, jednak nawet się nie skrzywiłam.
Łowca upadł na ziemię i wtedy ja kopnęłam go najmocniej jak tylko pozwalały mi na to siły w żebra. Niestety, nie dało to efektu jakiego bym chciała, ponieważ nie byłam już zmiennym, ani magicznym. Moje zdolności, na przykład siła, były ograniczone do zdolności ludzkich. Nie powiem, że było to dla mnie normalne, bo nie było. Byłam zirytowana jak cholera, gdy nie uzyskałam efektu, który uzyskałabym gdybym była magicznym.
– Skurwiel – syknęłam w jego stronę i wyrwałam z jego ręki naszyjnik, który odebrał mi moje zdolności. Nie wiedziałam tylko co miałam z nim zrobić? Zniszczyć? Wypowiedzieć jakieś zaklęcie?
– Nie uda ci się odzyskać tego czego pragniesz – wymamrotał, krztusząc się krwią. Prychnęłam i opuściłam naszyjnik na ziemię.
– Jeżeli nie uda mi się ich z powrotem odzyskać to przynajmniej zapobiegnę dalszemu okradaniu zmiennych z ich mocy.
– Czy ty naprawdę myślisz, że jest tylko on? Na świecie istnieje tysiące takich naszyjników. Wszystkie stworzone po to, by was wyeliminować – Zaśmiał się.
Nie czekając na dalsze jego słowa z całej siły nadepnęłam na naszyjnik, który od siły mojego uderzenia złamał się na pół. Albo raczej zawieszka, która była powieszona na sznureczku, się złamała.
Spojrzałam na trybrydę, która nagle znieruchomiała. Stworzenie zaskomlało, a mroczna aura, która je opanowała zaczęła zanikać. Po chwili kompletnie zniknęła.
Jasnobrązowy wilk podbiegł do mnie i przytulił do mnie swój łeb, jednak trwało to tylko chwile, bo Logan skierował swój wzrok na łowce i zaczął na niego warczeć.
– Logan... – Zwróciłam uwagę wilka na siebie. – ...Ja się nimi zajmę. Ty idź pomóc swoim.
~ Jesteś pewna? ~ zapytał zdziwiony.
– Tak – Wilk niepewnie przytaknął głową i odbiegł od mnie.
Spojrzałam na łowce, gdy upewniłam się, że trybryda nic mi nie zrobi. Mężczyzna już stał chwiejnie na nogach. Jego wzrok był skierowany na mnie. W jego oczach zauważyłam czystą nienawiść, która była skierowana prosto na mnie. Nawet nie wiem co mu takiego zrobiłam, że aż tak mnie nienawidzi.
– Nawet jeśli mnie zabijesz nie uda ci się uratować wszystkich. Przypominam ci, że zmienni dziczeją, a na świecie istnieją inni łowcy, którzy pragną dokładnie tego samego co ja.
– Jestem żywiołem – Zaczęłam, a moje usta wykrzywiły się w uśmiech. – Jestem żywiołem wody. Potrafię leczyć. Myślisz, że nie uda mi się wyleczyć zmiennych z tej dziwnej choroby? – zapytałam z kpiną w głosie.
Łowca spojrzał na mnie zszokowany, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo nagle od tyłu zaatakował go wilka. To była Samanta! Wilczyca w mgnieniu okna rozszarpała gardło łowcy, który nawet nie walczył. Tak jakby wiedział, że i tak nie da sobie z nią rady.
Gdy skończyła, Samanta popatrzyła na mnie, dumnie wypinając pierś. Zaśmiałam się i zwróciłam wzrok na trybrydę. Zwierzę upadło na ziemię.
Podeszłam do niej i dotknęłam sierści ogromnego stworzenia, które zamruczało na mój ruch. Uśmiechnęłam się na to i zamknęłam oczy przytulając trybrydę. Syknęłam, gdy poczułam znowu to okropne pieczenie, jednak tym razem nie było ono tak bolesne jak ostatnio.
Gdy otworzyłam na powrót oczy trybrydy już nie było. Zniknęła.
– Wróciliśmy – Usłyszałam w głowie głos Irmy.
– Dziękujemy ci, Esna – Dodał Kajmir. Po moich policzkach spłynęły łzy. Nie wiem jak to możliwe. Coś podpowiadało mi bym tak zrobiła. I jak widać, okazało się to dobrym pomysłem.
– Cieszę się, że znowu was słyszę...
~ Esna... ~ Spojrzałam na Samantę, która podeszła do mnie bliżej. ~ Banici wciąż tu są. Może jest już ich mniej, jednak nadal to jeszcze nie koniec.
– Masz rację – powiedziałam, wycierając dłonią mokre policzki.
Podniosłam się ziemi i przemieniłam się w kota. Byłam taka szczęśliwa. Gdybym straciła ich na zawsze nie wiem co bym zrobiła. Teraz już wiem co przeżywały osoby, które straciły swojego wilka albo kota. To jest coś okropnego. Prawie, a może nawet tak samo okropnego, gdy straci się rękę albo nogę.
xXx
*ROZDZIAŁ SPRAWDZONY*
xXx
DZISIAJ SOBOTA (zapraszam na tablice gdzie jest rozpiska dat (W tych dniach publikuje rozdziały z tej książki).
Jeszcze tylko kilka rozdziałów (około jeszcze od 5-15) i część 2 serii głównej uznaje za zakończoną. :3 Od razu mówię, że to jeszcze nie koniec i mam już za planową 3 część. Trochę inną od 1 i 2, ale równie (mam nadzieję) ciekawą i wciągającą. ♥
Tak w ogóle to WITAM w nowym roku szkolnym! Mamy dzisiaj sobotę. Jak przetrwaliście te cztery dni szkoły? Ja jako tako przetrwałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top