31. - Srebrna trybryda

< KENSHA WOLF >

Westchnąłem i uderzyłem z całej siły pięścią w ścianę tworząc w niej niewielkie zagłębienie. Syknąłem, gdy zabrałem dłoń od ściany i poczułem niewielkie pieczenie, a potem wyczułem zapach krwi. 

- Cholera. - Warknąłem pod nosem i skierowałem się szybkim krokiem w kierunku łazienki, by jak najszybciej opłukać ranę. Cholerna krew. 

- Jesteś totalną cipą. - Stwierdził mój wilk.

- Spierdalaj. - Warknąłem. Chodź z całym bólem musiałem przyznać mu rację. Byłem cipą. Jak wilkołak - naturalny zabójca, który na co dzień zabija - może panicznie bać się krwi?

Po opłukaniu i opatrzeniu bandażem rany opuściłem łazienkę. Ku mojemu zdziwieniu na łóżku zauważyłem Alais. 

- Miała wrócić później. - Przypomniało mi się. Podszedłem do jej łóżka i zauważyłem, że jest jakaś inna niż przed wyjściem z pokoju. Czyżby rozmowa z drugim betą nie poszła pomyślnie.

- Kochanie... - Usiadłem obok niej i zacząłem głaskać jej stopy. - Co się dzieje? 

- Nic. - Warknęła. 

- ''Nic''? Art coś ci zrobił? Powiedział? - Zapytałem. - No powiedź. Przecież wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. 

- Wiem, ale nic. Serio. - Warknęła i zrzuciła moją rękę ze swoich nóg. - Idę wziąć prysznic. - Dodała i ruszyła w stronę łazienki. Westchnąłem. 

- Idę do Logana! - Krzyknąłem i opuściłem sypialnie. Idąc korytarzem na piętrze dla bet natknąłem się na Arta, którego natychmiast zatrzymałem i przyparłem do ściany.

- Kensha? O co chodzi? - Zapytał wystraszony. No tak, byłem głównym betą alfy, a on jednym z dwóch bet - pomocników głównego bety, czyli moich. 

- Co zrobiłeś mojej narzeczonej? - Warknąłem zły.

- Co? A co miałem jej niby zrobić?

- Miała się z tobą spotkać. Ja nie mogłem, więc poszła ona. - Warknąłem. Beta spojrzał na mnie nie zrozumiale.

- Nie była u mnie. Dlatego właśnie szedłem do ciebie. - Odpowiedział. Spojrzałem na niego zdziwiony i się odsunąłem.

- Pff, wiedziałem. Suka kłamała. Ona cię oszukuje na każdym kroku, idioto.

- Zamknij się. - Warknąłem. - Kłamiesz...

- Nie kłamie. - Bronił się. 

- To gdzie niby była?

- U Logana. Tak mówił Steav. - Wyjaśnił i wyciągnął w moją stronę jakąś białą teczkę. - Po to miała przyjść twoja narzeczona, nie? Proszę. - Warknął. Odebrałam od niego teczkę i pozwoliłem becie odejść. Po co niby Alais miała pójść do Logana? 

Nie zastanawiając się dłużej ruszyłem w kierunku gabinetu mojego brata. Musiałem to z nim wyjaśnić. Alais nie była jeszcze w pełni ze mną połączona. W końcu jeszcze ją nie oznaczona. Obiecaliśmy sobie, że zrobimy to po naszym ślubie. W końcu... by oznaczenie w pełni działało muszą się na niego zgodzić oboje mate albo nie-mate. Alais się na oznaczenie zgodziła dopiero po ślubie, który zresztą mamy dopiero za rok. Miał być on za dwa miesiące, ale moja narzeczona postanowiła go przesunąć. 

Stanąłem przed drzwiami do gabinetu alfy i już chciałem w nie zapukać, ale usłyszałem czyjeś głosy. Cofnąłem rękę od klamki i przesłuchałem się głosom. To na pewno był mój brat i... moja mate? W sumie dlaczego mnie to zaskoczyło? Oboje są alfami. Pewnie mają coś ważnego do obgadania. 

- Serio w to wierzysz? - Odezwał się znowu Anzelm. Westchnąłem. Czy on się w końcu nie może zamknąć? Od rana mnie irytuje! - Powinieneś się do tego przyzwyczaić. - Zauważył. Tak, miał rację. Powinienem. W końcu odkąd tylko do mojego życia weszła Alais ten się na każdym kroku o coś czepia.

- Tak, przepraszam. - Usłyszałem głos brata.

- Zamknij się, Anzelm. Chce usłyszeć o czym rozmawiają.

- Nie możesz tam wejść i zapytać? - Dopytywał wilk, ale mu na to pytanie nie odpowiedziałem. 

- Wiem, że nie powinienem. W końcu jesteś mate mojego brata... - Powiedział. Zaraz, co?! A co to ma do rzeczy? - ...i to pewnie z nim chcesz być. Nawet jeśli źle cię traktuje i w ogóle. - Westchnął. Zaraz. Czy on jej właśnie wyznał miłość?! Mój brat zakochał się w jakiejś zupełnie obcej mu kobiecie?! Przecież oni znają się ledwie... miesiąc? Bo do cholery jasnej, widzieli się tylko kilka razy, więc raczej nie mogę mówić, że znają się dłużej, no nie? Po za tym to moja mate, a nie jego!

- Teraz ''to moja mate, a nie jego''... A co było kilka dni temu? ''Esna, nie możemy być razem, bo ja mam narzeczoną i dziecko. To ich kocham, a nie ciebie.''... - Przedrzeźniał mnie. 

- To nic nie znaczy. To nadal moja mate. - Warknąłem do niego w myślach.

- Nie chce być z Kenshą. - Usłyszałem, stłumiony przez drzwi, głos mojej ślicznej mate. Nie! Nie ślicznej. Po prostu mojej mate. 

- Ech, ona nawet nie jest twoja, idioto. - Westchnąłem.

- Zgadzam się. 

- Możesz się już w końcu zamknąć i niczego nie komentować? Dzięki. 

- ...Odpuściłam sobie w momencie, gdy jasno dał mi do zrozumienia, że woli swoją narzeczoną od mnie. - Odparła smutno. Spuściłem głowę. Miała rację. Skrzywdziłem ją. Jak wilkołak może krzywdzić swoją ukochaną?! Powinno być na odwrót. Zresztą... to zazwyczaj samica odpędzała na wszelkie sposoby od siebie swojego mate. Nie samiec... 

- Najwyraźniej ty i ona to wyjątek. - Zaśmiał się Anzelm, a ja postanowiłem już tego nie komentować. Może gdy nic nie powiem to się w końcu zamknie? - Zapomniałeś, że słyszę każdą twoją myśl?

- I właśnie w tym problem. - Warknąłem. A mówią, że to ''drugie ja'' alfy jest bardziej irytujące niż u pozostałych rang. Więc dlaczego Anzelm to wyjątek?

- Tak, to oznacza, że nie chce swojego mate i masz szanse. - Zaśmiała się Esna. Na co ma niby on kurwa szanse? - A tak swoją drogą to moje ''drugie strony'' zawzięcie walczą o to z kim będę. - Dodała, nadal się śmiejąc. Zaraz, co? O co jej chodzi? Co to miało niby znaczyć?

- Idiota...

- Co? Jak to? - Zapytał zdziwiony Logan. 

- Widać, że bracia. - Zaśmiał się Anzelm. 

- Irma, czyli moja kotołaczka, jezt za tobą, a Kajmir, mój wilkołak, za Kenshą. No wiesz, Kajmir to wilk, więc wiadomo dlaczego. - Wyjaśniła. Usłyszałem śmiech Logana. Potem jakieś szmery. Chyba ktoś wstał z krzesła. 

- A więc... dasz nam szanse? - Zapytał Logan. Warknąłem pod nosem. 

- To oczywiste, że powie tak. A to wszystko twoja wina! Gdybyś nie był takim pustym idiotą! Ta głupia suka, dziwka i nie powiem jeszcze kto namieszał ci w głowie, imbecylu. 

- Czy ty chcesz ze mną chodzić? - Zapytała zdziwiona Esna.

- Tak. Postaram się spełnić w roli mate. - Powiedział głośno. Zacisnąłem dłonie w pięść słysząc to. On nawet nie jest kurwa jej mate!

- Będzie po sparowaniu. - Zauważył mój wilk.

- Zamknij w końcu tą japę. - Warknąłem.

- Chce byś po prostu był sobą. - Stwierdziła radośnie moja mate.

- Czyli dzisiaj oznajmiamy całemu stadu, że od tego momentu jesteś już moja? - Zapytał niepewnie Logan.

- Możemy... - Zaśmiała się Esna. - ...Jednak za nim to zrobimy. Logan. Musimy o czym bardzo ważnym porozmawiać. - Spoważniała. 

- Mam nadzieję, że nie zrywasz ze mną po trzech minutach związku? - Zapytał poważnie alfa. Prychnąłem. Mogła by. 

- I co? Ty być zerwał z Alais? - Zapytał Anzelm, jednak na to pytanie nie odpowiedziałem.

- Powaga, Logan. - Odparła Esna.

- A więc o czym chciałaś ze mną porozmawiać, Esna? - Zapytał rozbawiony.

- Chodzi mi o pewną bardzo ważną sprawę. Gdy biegłam w stronę zamku króla wampirów, mojego wujka, zabłądziłam. Wtedy natknęłam się na pewną kobietę, która mi pomogła.

- Kobietę? - Zdziwił się Logan. - To był ktoś z mojego stada, tak?

- Nie. To była banitka. - Odpowiedziała niepewnie. Zdziwiłem się. Banita?! Banita na naszych ziemiach? 

- Ona powiedziała banitka, a nie banita. Równie dobrze to mogła być Samanta. - Stwierdził Anzelm. Tak, miał rację. To mogła być Samanta. Wilczyca, którą kiedyś spotkałem na patrolu i która mi pomogła. Wtedy nie byłem jeszcze nawet z Alais, więc było to bardzo dawno temu. Czasem słyszę od strażników, że jakaś wilczyca bez stada biega po lesie i pomaga zabłąkanym ludziom bądź innym wilkołakom. Loganowi nikt jeszcze o tym nie mówił. Stwierdziliśmy wspólnie, że nie ma potrzeby. Zresztą... alfy to bardzo terytorialne stworzenia. Gorsze od innych rang wilkołaków. Nie wiadomo jak by zareagował na wieść o obcym na naszym terenie. Kazał by nam ją zabić? Torturować? 

- ''Banitka"?!

- Tak, Logan, ale daj mi skończyć. - Warknęła na niego. - No więc, ta banitka jest... - Esna po kolei zaczęła mu o wszystkim opowiadać. Dowiedziałem się, że tego samego dnia, w którym dotarła do naszego domu głównego, uciekła do lasu i postanowiła odwiedzić swojego wujka. Na jej pecha zgubiła się w lesie. Zdziwiłem się, bo w końcu była wilkołakiem. Do tego wilkołakiem alfą! W każdym razie. Potem spotkała na swojej drodze banitkę i wcale się wcześniej nie myliłem. Chodziło jej o Samantę Amarus - wilczycy, która urodziła się banitą. Samanta pomogła jej w znalezieniu drogi do zamku. Cała Samanta.

- I chcesz bym przyjął ją do stada, tak? - Zapytał Logan.

- Tak, Logan. Swojego zdania nie zmienię na ten temat. - Odpowiedziała poważnie. Uśmiechnąłem się na to. To oznacza, że Esna mogła by pomóc Samancie w znalezieniu dla siebie stada. Moja odważna little alfa.

- ''Little alfa''? - Zapytał zdziwiony Anzelm. 

- Nie znasz się. 

- Zgoda. - Otworzyłem zdziwiony oczy. Zgoda?! Tak po prostu się zgodził?! Bez żadnego narzekania i innych podobnych?!

- Powiedziałam, że swojego... Zaraz, co?! - Zdziwiła się. Tak, Esna. On to powiedział.

- Zgoda. Zgadzam się na to, by została częścią mojego stada. W końcu nie została banitą z własnego wyboru. Jak ona ma na imię?

- Samanta Amarus. - Odpowiedziała radośnie Esna.

- Świetnie. Każę jednemu z moich bet znaleźć ją w lesie i przyprowadzić do stada. Oczywiście, najpierw ją przesłucham, by się upewnić, a na końcu pozwolę jej tu zamieszkać. - Wyjaśnił. Ale...

- Ale co?

- Ale się nią zajmiesz. Ty i ktoś jeszcze. Będziesz mogła sobie wybrać. - Wyjaśnił Logan. 

- Naprawdę?

- Tak, nie ufam banitą. Nawet takim banitą. Chyba rozumiesz dlaczego... - Powiedział niepewnie Logan.

- Tak, wiem. - Odpowiedziała szybko kobieta alfa.

- Czy tylko o tym chciałaś ze mną porozmawiać? Muszę teraz napisać ważny e-mail, a potem porozmawiać ze swoim betą.

- Spokojnie, tylko tyle.

- Wieczorem ogłosimy stadu, że znalazłem mate. - Powiedział nagle alfa. Zacisnąłem dłoń w pięść. Kurwa. Ona nie jest żadną twoją mate, idioto!

- Lepiej się schowaj.

- Dlaczego!? - Zdziwiłem się.

- Esna zaraz będzie opuszczać gabinet alfy. Chyba nie chcesz by nakryła cię na podsłuchiwaniu? - Westchnąłem. Otworzyłem drzwi do jakiegoś pokoju i wszedłem do środka. Akurat w tym samym czasie otworzyły się drzwi do gabinetu alfy, więc ja szybko zamknąłem drzwi do pokoju, do którego wszedłem. Albo raczej schowka. Bo małe pomieszczenie z mopami i innymi przyrządami do sprzątania to raczej schowek, a nie pokój. 

Gdy na korytarzu nie słyszałem już nikogo wyszedłem ze schowka i dla upewnienia rozejrzałem się po korytarzu, ale nikogo nie dostrzegłem. Odetchnąłem z ulgą i zapukałem w drzwi do gabinetu alfy. Gdy usłyszałem ''proszę'' to pociągnąłem za klamkę w dół i wszedłem do środka. 

- Cześć, Logan. - Przywitałem się z nim niepewnie siadając na krześle. W gabinecie unosił się delikatny zapach mojej mate. Kurde, muszę przyznać, że był naprawdę ładny.

- Dzień dobry, beto. - Odezwał się alfa. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na niego pytająco. To prawda, że czasem zachowywaliśmy się jakbyśmy w ogóle nie byli braćmi. W końcu oboje w przeszłości nabroiliśmy. Ja nadal trzymam do niego urazę. 

Spojrzałem na tatuaż łzy pod jego okiem. Nadal trzymam do niego urazę. Ten tatuaż to przekleństwo. Za każdym razem, gdy na niego patrzę przypomina mi się o tamtym dniu. Dniu, w którym Logan po raz pierwszy przemienił się w wilkołaka. Najgorszy dzień dla całej rodziny. I on dobrze o tym wie.

- Kensha. - Odezwał się ponownie po kilku minutach ciszy. - Skoro już wszystko słyszałeś... - Spojrzał na mnie wymownie. Czyli jednak mnie wyczuł. - ...Teraz już wiesz, że ja i Esna będziemy razem.

- Dlaczego? - Zapytałem, zaciskając dłoń w pięść. 

- Bo ty wybrałeś tą głupią kurwę Alais. - Warknął i uśmiechnął się do mnie z wyższością. 

- Nie mów tak o niej. - Warknąłem, zaciskając mocniej dłonie.

- Jesteś takim idiotą, braciszku. Nie widzisz jak ta podła suka cię wykorzystuje. Powinieneś w końcu przejrzeć na oczy. - Warknął. - Albo i nie. Ty od zawsze przecież byłeś idiotą. Więc jak niby miałbyś przejrzeć na oczy.

- Przestań. Jaszcze jedno słowo... - Przerwał mi.

- ''Jeszcze jedno słowo''? - Zdziwił się. Alfa wstał ze swojego miejsca i spojrzał na mnie ze złotymi oczami. - Czy ty chcesz rozkazać alfie?! - Wrzasnął głosem alfy, jednak ja nie spuściłem głowy. Nigdy nie odwróciłem wzroku, gdy na mnie podnosił swój głos alfy. Dobrze go znałem. Nigdy nie skrzywdził by własnej rodziny. Nie ważne jak bardzo byśmy go zlekceważyli. 

Logan parsknął śmiechem widząc mój nieugięty wzrok i usiadł na fotelu. Zmarszczyłem brwi, bo nie za bardzo ogarniałem. O co mu chodzi?

- Logan? - Postanowiłem się w końcu odezwać. Chciałem mu wytłumaczyć, że jestem z Alais, bo ją kocham. Nawet jeśli mam mate. Przecież w końcu w dzisiejszych czasach wiele wilkołaków tak robi. Nie jestem pierwszy i zapewne też nie ostatni.

- Nie tłumacz się w niczym, Kensha. Wiem, że zaraz zaczniesz to robić. - Powiedział nagle. Logan westchnął i przetarł twarz dłońmi. - Wracając. Czy możesz poinformować Arta, by znalazł mi... tą banitkę, o której mówiła Esna?

- Samantę Amarus? - Zapytałem dla upewnienia.

- Tak, dokładnie. O nią mi chodziło. - Pokiwał głową. - Kensha. Prawdopodobnie jutro po śniadaniu ogłosimy stadu, że Esna jest moją dziewczyną.

- Twoją mate. - Poprawiłem go i zacisnąłem mocniej dłoń. Poczułem pieczenie. 

- Kensha. Opanuj się. - Warknął na mnie. Westchnąłem. 

- Anzelm... - Ostrzegłem wilka. Byłem na granicy przemiany i to wszystko dzięki zazdrości mojego wilka.

- Pff. Mojej zazdrości? Chyba twojej, idioto. - Warknął pies i się zamknął. Westchnąłem. Dlaczego niby mam być zazdrosny o Esne? Przecież to nie ona jest moją narzeczoną. - Najpierw mówisz jedno, a potem drugie. Zdecyduj się.

- Zamkniesz się w końcu?

- Słuchasz ty mnie? - Zapytał zirytowany Logan. Wywróciłem oczami, na co alfa warknął. - Nie wywracaj na mnie oczami. - Dodał. Westchnąłem znowu. 

- Co mówiłeś? - Zapytałem.

- Bal. - Odpowiedział. Jedno słowo wystarczało. Za równy miesiąc były urodziny Logana. To oznaczało bal. Każdy wyżej postawiony alfa organizuje bale. Zaprasza wtedy na nie wielce postawione stworzenia: na przykład członków rady czy inne alfy albo bety, rodzinę królewską z rasy wampirów i innych.

- Mam już zacząć sporządzać listę? - Zapytałem niepewnie. Było jeszcze daleko do jego urodzin, ale zaproszenia wysłane musiały być najlepiej miesiąc wcześniej. To tak jak z ślubem. 

- Tak. Sprządź listę, zaproszeni, a potem wyślij koperty do gości. Za tydzień zadzwoń do każdego z pytaniem czy dostali zaproszenie. Resztę sam wiesz.

- Tak, alfo Loganie. - Odpowiedziałem.

- Świetnie, więc to wszystko. Możesz już iść. - Machnął ręką i zwrócił wzrok w kierunku laptopa, na którym zaczął coś robić. Wstałem ze swojego krzesła i odłożyłem kopertę od Arta na jego biuro.

- Rozpiska patroli. - Wyjaśniłem i opuściłem gabinet. Sprawdziłem godzinę na zegarku i zauważyłem, że była pora treningu. Trzeba się teraz przebrać i iść na trening. Dzisiaj ja miałem go poprowadzić, bo Logan miał dużo rzeczy do załatwienia. 

~*~

*wieczorem*

Gdzieś około godziny dwudziestej drugiej ruszyłem na patrol. Miałem spędzić na nim do czwartej rano, a potem miał przyjść ktoś inny. Na taki patrol chodziłem codziennie i zawsze w tych porach wieczornych. Nie lubiłem patrolować w dzień. Miałem za dużo pracy, by zajmować się jeszcze patrolem, więc strzegłem domu głównego i jego mieszkańców wieczorami. Po za tym... wtedy było najspokojniej. 

Gdzieś około godziny dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt ruszyłem na tyły domu głównego. Idąc obok ściany budynku spostrzegłem kogoś siedzącego na balkonie. Nie było by to dziwne gdyby nie to, że ten ktoś siedział na balkonie od sypialni luny stada i właśnie z niego zeskakiwał. Zmrużyłem oczy i uśmiech mi mimowolnie pojawił się na buzi, gdy dostrzegłem białe włosy mojej mate. Podszedłem bliżej i oparłem się plecami o ściany. Po chwili kilka metrów od mnie w postaci białej pantery wylądowała przed mną Esna. Była piękna. I to bardzo. 

- Niespotykany kotołak. Chyba nawet jedyny na świecie. - Odezwał się radośnie Anzelm. Możliwe, że miał rację. Jeszcze takiego w życiu nie widziałem. Esna była pierwsza i chyba ostatnia. - Kensha!

- Co?

- Ona nie ma ubrań. Spójrz. - Rozejrzałem się po ziemi i zauważyłem, że wszędzie leżą strzępki ubrań kobiety. Westchnąłem i bez chwili wahania ściągnąłem z siebie bluzę. Nie było dzisiaj aż tak zimno, a ja byłem wilkołakiem, więc nie potrzebowałem jej. Esna za pewne już tak. W końcu przemieniając się kota albo wilka tracimy swoje ubrania, które aktualnie mamy na sobie. 

- Jeśli masz zamiar uciekać w postaci kota to powinnaś chociaż zaopatrzyć się w dodatkowe ciuchy. - Postanowiłem się w końcu odezwać. Zauważyłem jak kotołaczka się lekko spina i odwróciła się przodem do mnie. Uniosłem brew. - Nie powinnaś czasem wrócić do Nowego Jorku? Nie masz szkoły? - Dopytywałem. W sumie ciekawiło mnie to. Z tego co słyszałem wręcz męczyła rodziców, by mogła pójść do szkoły. Nie wierze, że tak po prostu z niej zrezygnowała, by pojechać z nami do Los Angeles. Ja rozumiem - bezpieczeństwo przed wszystkim. Ale ona była Trybrydą! Wilkołakiem alfą, wampirem klasy A i kotołakiem białej pantery!

- A ty nie powinieneś siedzieć w pracy za biurkiem dyrektora? - Zapytała mnie telepatycznie. Westchnąłem i wyjąłem w jej stronę moją bluzę. 

- Niestety, ale się zwolniłem. - Odpowiedziałem. Esna spojrzała na mnie zaskoczona.

- Dlaczego? - Zapytała zdziwiona. 

- Logan poprosił mnie bym wrócił do stada. Najprawdopodobniej zbliża się wojna. - Wyjaśniłem.

- Wojna? - Zapytała zaskoczona.

- Tak, wojna. - Potwierdziłem. - Ale nie odpowiedziałaś na moje poprzednie pytanie. - Zauważyłem. Kobieta westchnęła. 

- Już nie będę chodzić do szkoły. Po co skoro siedzę teraz tutaj i pewnie już tutaj zostanę na zawszę.- Wyjaśniła. 

- Dlaczego masz tu zostać na zawsze? Przecież doskonale wiesz, że nie chce cię jako swojej mate. - Warknąłem, chodź wiedziałem o co jej chodziło. Albo raczej o kogo. Nie chciała tu zostać dla mnie, a dla mojego brata i alfy tego stada. - Mam narzeczoną i dziecko. - Dodałem niechętnie. To nie tak, że nie chce tego dziecka. Chodzi mi bardziej o Alais. Ostatnio zaczęła wszystko przed mną ukrywać. 

- Masz narzeczoną, która nie darzy cię żadnym uczuciem. - Zauważyła i przemieniła się w człowieka. - A dziecka jeszcze nie masz. - Dodała i podeszła do mnie mrucząc. Kurwa. Co ona ze mną robi? - Na pewno nie chcesz bym tu została? - Zapytała i niewinienie, a zarazem uroczo się do mnie uśmiechnęła. Przełknąłem ślinę. - Co się dzieje, Kensha? Czyżbym aż tak na ciebie działała? - Zapytała chichocząc pod nosem. Kurwa. I to jak. Warknąłem na nią groźnie i ostrzegawczo, ale ta nie zareagowała. No tak, była alfą, a ja tylko betą.

- Ubierz tą bluzę. Już. - Warknąłem. Dziewczyna parsknęła głośnym i zarazem ładnym śmiechem, po czym spojrzała w dół prosto na moje krocze. Westchnąłem. Dziewczyna nagle się odwróciła. Akurat w momencie, gdy wyciągałem w jej stronę swoją dłoń. Kurwa. Ja serio chciałem dotknąć jej ciało.

- Przypominam, że twoja mate. Jasne, że chcesz ją dotknąć! - Prychnął Anzelm. 

- E, e, e. Nie dla psa kiełbasa. - Parsknęła i podbiegła do mnie, by wziąć od mnie moją bluzę i założyła ją na siebie. Po chwili odwróciła się do mnie tyłem i pobiegła w kierunku lasu. Westchnąłem i ruszyłem na dalszy patrol. Jeszcze tylko cztery godziny.

~*~

- Nie poczekamy na Esne? - Zapytał mój wilk, gdy miałem wchodzić do domu głównego.

- Pewnie już jest. - Spojrzałem na drzwi.

- Nie ma jej.  Nie wyczuwam jej. - Westchnąłem i odszedłem od drzwi opierając się o ścianę obok. Po chwili wyczułem czyjeś kroki. To była Esna. Otworzyłem oczy. Nie myliłem się.

- Co tutaj robisz? - Zapytała. 

- Czekałem na ciebie. - Odpowiedziałem, po czym otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Po chwili do budynku weszła Esna. Nadal w mojej bluzie. Wilczyca nawet nie odwracając się w moją stronę ruszyła w kierunku schodów, po których weszła, za pewne kierując się na piętro, na którym tymczasowo mieszkała. Zamknąłem drzwi na klucz, jednak nie odszedłem od drzwi. Wyczułem coś po drugiej stronie. To był kotołak... albo wilkołak? Nie! Oba! Czym prędzej otworzyłem drzwi i wybiegłem na zewnątrz. Rozejrzałem się dokoła i wtedy dostrzegłem.. srebrnego wilkołaka?! Obok niego stał srebrny kotołak, który podszedł bliżej wilka. Zamrugałem oczami zdziwiony, gdy niespodziewanie oba stworzenia połączyły się w jedno, a przed mną stanęła mieszanka wilka i kota. 

- Co do kurwy? - Zapytałem cofając się do tyłu. To dziwne stworzenie przed mną zaczęło na mnie warczeć. - Ki-kim jesteś? Albo czym? - Zapytałem, jednak mi nie odpowiedziało.

- Czterdzieści lat. - Powiedział grubym, ludzkim głosem. Zmarszczyłem brwi.

- Co czterdzieści lat?

- Czterdzieści lat. Rasa zniknąć. Magiczni przepadnąć. Alfa kobieta poznać prawdę. Ty przekazać wiadomość. Alfa kobieta. - Powiedział, po czym ruszył w kierunku lasu. 

Stałem jeszcze przez chwile nieruchomo wpatrzony w hybryde odchodzącą w kierunku lasu. Hybrydę? Chyba raczej trybrydę. Wyczułem też wampira. 

- Nie możliwe. - Powiedziałem. 

- Kto to był? - Zapytał zdziwiony Anzelm.

- A skąd mam wiedzieć?! - Wrzasnąłem i po upewnieniu się, że nikogo nie ma, ruszyłem w kierunku budynku domu głównego. Jak to rasa magicznych wyginąć?! 

- Musisz powiedzieć o tym Esnie.

- Nie. Nikomu nie powiem. Może coś mi się przewidziało. Nie ma drugiej trybrydy! To nie możliwe! - Krzyknąłem, zamykając drzwi na klucz.

- Idiota. - Prychnął Anzelm. Tak, byłem idiotą. Ale do cholery... nie miałem czasu o tym myśleć. W końcu to o czym on mówił ma się wydarzyć za czterdzieści lat, nie? Teraz mam bardziej poważne sprawy to załatwienia. Zbliża się wojna. Wojna między nami, a banitami. 



xxxxxxxxxx

No i kolejny rozdział. Tym razem znacznie dłuższy. 3.600 słów. ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top