23. - PRAWDA
< ESNA >
Od tamtego momentu minęły trzy długie dni. W między czasie dowiedziałam się o nowych kilkunastu zdziczałych. W mieście również trzech zmiennych utraciło swoje moce. Nie uleczalnie. A także zginęła jedna wróżka.
Z powodu tego co się stało mój ojciec zarządził, by wszyscy czujnie pilnowali tereny domu głównego. A dzisiaj miał zamiar wybrać się na zebranie rady. O dziwo chciał bym ja i Alan pojechali z nim.
– Ale dlaczego chcesz mnie zabrać? Przecież ty nigdy tego nie robiłeś. – Powiedziałam zdziwiona. Alfa spojrzał na mnie i westchnął. W tej chwili siedzieliśmy w samolocie lecąc w kierunku Los Angeles gdzie odbywało się całe zebranie.
– Po prostu... wiem, że to wszystko się z tobą łączy. Rozmawiałem ostatnio ze swoimi betami o tym wszystkim i wspólnie stwierdziliśmy, że powinnaś być na bieżąco ze wszystkim. – Wyjaśnił.
– To mnie zdziwiłeś. – Przyznałam szczerze. Ojciec zabierał mnie wcześniej na takie zebrania, ale nigdy nie mogłam się na nim odezwać, bo jak ojciec twierdził ''mam za mało doświadczenia i jestem za młoda na to''. Może tym razem będzie inaczej? W końcu to ja rozmawiam z Nelą Wolf i jestem strażniczką dwóch światów.
~*~
W końcu dotarliśmy do budynku, w którym miało się odbyć zebranie rady. Za nim pojawiła się ta cała pandemia takie zebranie było organizowane raz w roku, jednak teraz jest praktycznie co tydzień lub co dwa tygodnie.
Rozejrzałam się po jasnym korytarzu, którym szliśmy w kierunku wielkiej sali. Dawno tutaj nie byłam. Ostatnio jakiś dwa lata temu.
– Chodź. – Spojrzałam na tatę, który otworzył drzwi przepuszczając mnie pierwszą. Weszłam do środka, a za mną tata. Razem skierowaliśmy się w kierunku wolnego miejsca dla reprezentanta wilkołaków. Usiadłam na jednym z pięciu wolnych miejsc przy okrągłym stole (każdemu reprezentantowi mogły towarzyszyć cztery osoby. Piątą jest on. Mojemu tacie dzisiaj towarzyszyłam ja, Alan i Charles, który po śmierci Bruna stał się drugim głównym betą alfy naszego stada.
– Czy wszyscy są już obecni? – Zapytała reprezentantka wróżek. No to czas rozpocząć zebranie.
< AVRIL >
Weszłam do domu głównego mojej watahy i rozejrzałam się po salonie w poszukiwaniu jakiejś żywej duszy. Odkąd Rebe wyjechała do Los Angeles nie mam z kim rozmawiać. Oczywiście, jest jeszcze Bianka - siostra mojego mate, Alison i Wioletta - siostra Alana i mate Arthura. Jednak nie są one tak dobrymi towarzyszkami rozmowy jak moja przyjaciółka.
– Może powinnam pojechać do Hannah? – Zapytałam samej siebie, siadając na kanapie w salonie.
– Cześć, kochanie. – Po chwili koło mnie usiadł mój mate - Michael Salvatore. Uśmiechnęłam się do niego smutno i przytuliłam. - Co się dzieje?
– Nic. – Westchnęłam.
– Wiem, że ostatnio nie mam dla ciebie za dużo czasu, ale to na rzecz stada, kochanie. Mamy dużo ostatnio problemów.
– Jakich? Chodzi ci o tą pandemię i o znikanie zdolności tych zmiennych? A może jest coś jeszcze? – Zapytałam złą. Nie lubiłam, gdy czegoś mi nie mówił.
– Powinienem zachować to w tajemnicy, ale dobra... Esna, córka naszej luny i naszego alfy, jest w niebezpieczeństwie. Podejrzewamy, że banici i łowcy polują właśnie na nią. – Spojrzałam na Mike zdziwiona.
– Nie wiedziałam, że to aż tak poważne. Jak się ona ma? Gdzie ona w ogóle teraz jest? Dawno jej nie widziałam.
– Wraz z alfą, Alanem i Charlesem pojechała na zebranie rady w Los Angeles.
– Czemu ja nie pojechałam z nimi? Odwiedziłam bym Rebe.
– Nie możesz ją odwiedzić. Nikt po za królem wampirów i królewską armią wampirów nie może odwiedzać skażonych. – Westchnęłam na słowa swojego mate. – Ej, nie smuć się.
– W takim razie chce do Hannah. Chociaż na te trzy dni.
– Ale...
– Nie ma żadnego ''ale''. – Syknęła na niego zła. Wilkołak westchnął.
– Dobra, ale po twoim powrocie postaramy się o dziecko. – Spojrzałam na niego zdziwiona. – No co się tak dziwisz? Jestem wilkołakiem i mam czterdzieści trzy lat, a ty czterdzieści sześć. Nie sądzisz, że to już czas na założenie rodziny?
– Przecież my zmienni żyjemy około trzystu lat, a płodni jesteśmy do dwustu sześćdziesięciu lat, więc w czym problem?
– W tym, że chce w końcu zostać ojcem. I najlepiej jak to się stanie za te pieprzone dziewięć miesięcy. – Warknął zły.
– Wcześniej jakoś nie chciałeś mieć tak szybko dzieci. – Zauważyłam zdziwiona.
– Tak, ale do pięćdziesiątki wilkołaki chcą mieć już przynajmniej z dwójkę dzieci, a do setki z szóstkę. Nasz alfa i nasza luna mają już szóstkę, a nawet nie dobili jeszcze do pięćdziesiątki. – Westchnęłam słysząc jego słowa. Miał rację. Ale czy ja chciałam mieć teraz dzieci? Wiem, że wszystko się zmieniło. Kotołaki się zmieniają. Wielu z nas już nie porzuca swoje dzieci - chodź są ci, którzy nadal trzymają się starych zasad i przekonań.
– Dobrze. – Westchnęłam. Michael spojrzał na mnie zaskoczony.
– Naprawdę?
– Tak. – Wilkołak słysząc moje słowa pocałował mnie w usta. Zaśmiałam się i złapałam go za rękę ciągnąc w kierunku naszej sypialni. Potem poinformuje Hana o swoich przyjeździe i się spakuje.
< ESNA >
Gdy już wszyscy zdeklarowali swoją obecność mogliśmy w końcu rozpocząć zebranie rady. Siedziałam na swoim miejscu i ekscytowałam się jak nigdy przedtem. Czułam, że dzisiejsze zebranie będzie inne od pozostałych.
– Zebraliśmy się tu dzisiaj, ponieważ chcieliśmy na nowo rozpatrzeć wszystko. – Rzekła Likeja, wstając ze swojego miejsca. – Zanim jednak porozmawiamy o banitach... – Zaczęła i nagle przeniosła swój wzrok na mnie. – ...Miło mi cię znowu widzieć, Esna. Słyszeliśmy, że ostatnio w twoim życiu dużo się wydarzyło.
– Jak widzisz... bardzo dużo. – Prychnęłam. Jeszcze raz to powtórzę - nie znoszę tej baby.
– Spotkałaś za światach Nele Wolf i podobno przekroczyłaś granicę. – Ciągnęła.
– Jeszcze jej nie przekroczyłam. Byłam na niej, a nie za nią. – Zauważyłam.
– To jest chociaż bezpieczne? – Zapytała i gdy już chciałam odpowiedzieć to ona dodała. – Dla nas. Oczywiście.
– Nie wiem... Nie rozmawiałam o tym z Nelą, jednak wiem, że gdyby było to dla nas niebezpieczne na pewno Nela nie kazała by mi tego robić.
– Myślisz, że Nelę Wolf to teraz obchodzi?
– Nie rozumiem. Co masz na myśli? – Zmarszczyłam brwi. O co tej babie znowu chodzi? Ta ma wiecznie jakieś problemy.
– Nela umarła dawno temu. Więc co obchodzi ją życie innych? – Zapytała, a jej usta wykrzywiły się w dziwny uśmiech. – I czy my w ogóle możemy ci w to uwierzyć? – Dopytywała.
– Dlaczego miałam bym niby kłamać w tak ważnej sprawie?! – Warknęłam, robiąc się już powoli zła.
– Esna... – Do dyskusji włączył się Cytrus, czyli reprezentant kotołaków, o którym już wam kiedyś mówiłam. Spojrzałam na niego pytająco. – ...Likeja ma rację.
– Jak to? Nie wierzycie mi?!
– Trudno uwierzyć zwykłemu... mieszańcowi. – Stwierdził Albin, który był reprezentantem ludzkiej rasy. Zawsze stawał po stronie reprezentantki wróżek i nie wiem czy to przez to iż ludzie są w pewien sposób podobni do wróżek, czy może Likeja mu się podoba. Chociaż... komu podobała by się zrzędliwa baba?
– Masz coś do mojej córki, Albin? – Zapytał wkurzony tata. – Przypominam ci, że jesteś tylko człowiekiem, a ona aż wilkołakiem.
– Mieszańcem. – Poprawiła go Likeja. – Albin ma tu taki sam głos jak my wszyscy, więc nie wywyższaj się wilkołaku.
– O co wam chodzi, co? Nie moja wina, że urodziłam się trybrydą. – Warknęłam zła i poczułam jak pod moją skórą poruszyły się oba czworonożni.
– Racja. – Mruknęła Likeja. – Gdybyś była tylko zwykłą niegroźną trybrydą...
– Co masz na myśli? Przecież nie stwarzam zagrożenia. – Powiedziałam, wstając z miejsca.
– Wymyślasz nie stworzone historię o tym jak to poznałaś Nele Wolf, która od prawie stu lat nie żyje. Dodatkowo polują na ciebie banici i łowcy przez co stwarzasz zagrożenie dla swojego stada.
– Co? Polują na mnie łowcy i banici? Wiem tylko o jednym łowcu, który kiedyś polował na moją mamę. – Spojrzałam zdziwiona na tatę, który westchnął.
– Nie powiedziałeś jej, Sean? A myślałam, że wilki mówią swojej rodzinie wszystko. – Parsknęła wróżka i w końcu usiadła na swoim miejscu.
– Polują na mnie banici i łowcy? – Zapytałam tatę, który nadal milczał.
– Czy możecie o tym później porozmawiać? Wydaje mi się, że nie na to czas. – Stwierdził Cytrus. – Esna, siadaj. – Dodał. Westchnęłam i posłusznie usiadłam na swoim miejscu. Cytrus wstał ze swojego i objął spojrzeniem każdego po kolei. – Z tego co wiem, banici znowu zaatakowali wczoraj wieczorem stado Białego Kła. Nie było by to nic dziwne, bo w końcu atakują to stado często, jednak tym razem porwali dziecko.
– Porwali dziecko? – Zapytał zdziwiony Albin. – Do tej pory nawet specjalnie nie zabijali, a teraz nagle porwali dziecko. Kim są jego rodzice?
– Chłopiec jest synem głównego bety stada Białego Kła. – Odpowiedział Cytrus i usiadł na swoim miejscu. Przez chwile w sali panowała cisza, podczas której wszyscy byli pogrążeni własnych myślach.
– Dlaczego nie poszukujecie tego chłopca? – Zapytałam od razu. Radni spojrzeli na mnie.
– Alfa Paul zarządził natychmiastowe poszukiwania. Chłopczyka odnaleziono...
– Więc w czym problem? – Dopytywałam.
– Esna, został odnaleziony martwy. – Wtrącił się tata. Spojrzałam na niego zaskoczona. – Chłopca znalazł jego ojciec. Paul wyjaśnił, że koło ciała banici zostawili kartkę, na której krwią napisano, że to ostrzeżenie.
– Ostrzeżenie? Do czego? Chcąc wywołać wojnę?
– Tego akurat nie wiemy. Po za słowami ''to ostrzeżenie'' na kartce było też napisane, żebyśmy bardziej pilnowali młode, bo wkrótce może ich zabraknąć. – Powiedział Cytrus.
– Dlatego powinniśmy wprowadzić godzinę policyjną. – Zaproponowała wróżka.
– Dla całego świata? – Zapytał zdziwiony Albin.
– Nie. Dla terenów, na których przebywają banici. Nie chcemy chyba, by znowu zabrali nam jakieś dziecko, a potem je zabili. Nie możemy dać się traktować jak jakieś marionetki, którymi mogą sterować porywając dzieciaki. – Stwierdziła Likeja i chyba pierwszy raz w życiu się z nią zgadzam.
– Myślę, że jest to wykonalne. – Powiedział Cicero, który pierwszy raz od początku się odezwał. Cicero był doradcą mojego dziadka oraz jego zastępcą na zebraniach rady. Dzisiaj dziadek miał ważne spotkanie w mieście, dlatego osobiście nie mógł się tutaj pojawić.
– Skoro wszyscy tak myślimy... dzisiaj powiadomię wszystkich o godzinie policyjnej. Czy mogę i na ciebie w tej sprawie liczyć, Sean? – Zapytał Cytrus, patrząc na mojego tatę.
– Zajmę się watahami wilkołaków i wampirami. – Odpowiedział ojciec z uśmiechem.
– W takim razie ja kotołakami, ludźmi i wróżkami. – Dodał kotołak, również z uśmiechem.
– Czyli sprawę z banitami mamy uważać za zakończoną? – Dopytywał Albin.
– Na tą chwile - tak. – Odpowiedziała Likeja. – Teraz sprawa z łowcami, a raczej jednym łowcą, o którym mówił ostatnio reprezentant wilkołaków. – Tu spojrzała na mojego ojca.
– Dwoma łowcami. – Poprawił ją Sean. Likeja, tak jak pozostali, spojrzała zaskoczona na mojego tatę.
– Jak to? To jest ich teraz więcej? – Zdziwił się Albin.
– Myślałem, że ''era łowców'' dawno minęła.
– Wszyscy tak myśleliśmy, Cytrus. – Rzekł Sean, a jego usta wykrzywiły się w grymas obrzydzenia. No tak, my zmienni nie za dobrze wspominamy czasy, gdy na świecie było od tysiąca łowców. – Dwa dni temu w lesie patrol z mojego stada zauważył mężczyznę. Najprawdopodobniej łowce, ponieważ nie wyczuli od niego zapachu... po za tym na wewnętrznej stronie dłoni miał niebieski tatuaż z jakimś symbolem. Na pewno symbolem łowców.
– Jesteście pewni, że to nie ten sam łowca, który kilka lat temu zaatakował twoją partnerkę, a teraz uwziął się na twojej córce? – Zapytał Cicero.
– Jestem tego pewien. Tamten łowca ukrywał się za czarnymi ubraniami. Na pewno nie pozwoliłby sobie na to by ktoś zobaczył jego twarz. – Oznajmił tata. – Ten mężczyzna, którego spotkał mój patrol, ubrany był w białe ubrania i miał odsłoniętą twarz. – Wyjaśnił. Pobladłam słysząc jego słowa. Czyżby mówił o Lionel? Jak on w ogóle mógł dopuścić do tego by ktoś go zobaczył i to jeszcze pomylił z łowcą? A może on jednak był łowcą? Dlatego nie chciał by ktoś się dowiedział o nim. Jednak potrafił czarować, a woda się go słuchała. I jak niby wymazał pamięć wszystkim o tym, że jestem żywiołem? Przecież łowca to inaczej człowiek, jednak jest dużo sprawniejszy od zwyczajnego człowieka i wie dużo o zmiennych. Wręcz psychopatycznie dużo. To nie możliwe by był łowcą. Jednak z drugiej strony... nie znałam go zbyt dobrze.
– Więc mamy kolejnego wroga? Atakował was?
– Raczej uciekł, gdy tylko wyczuł, że ktoś go obserwuje.
– Rozumiem. – Westchnęła Likeja. – Musicie go złapać.
– To i ja wiem. – Prychnął tata.
– Wiem, że to wiesz, Sean. – Burknęła zirytowana wróżka. – Wracając do tematu naszego pierwszego łowcy. Co z nim zrobimy?
– Przecież go jeszcze nie złapaliśmy.
– To prawda. Nie złapaliśmy. Ale co jeśli go w końcu złapiemy? Dopuścił się on wielu karalnych przewinień, za które musi zostać ukarany.
– Mówisz o tym, że prawdopodobnie współpracuje on z banitami? Dlaczego się więc z nimi nie pokazuje? – Zapytał Albin.
– Jak dobre wszyscy wiemy... łowcy nie atakują, gdy nie mają z tego jakiegoś pożytku. Ten łowca musi dla kogoś pracować, czyż nie? To na pewno banici go wynajęli.
– Słyszysz ty siebie? Banici to zmienni. Wilkołaki i kotołaki, na które polują łowcy. Jak łowca może pracować dla swojej ofiary, którą w przyszłości będzie musiał zabić, bo ktoś mu za to zapłaci? – Zapytał Sean.
– Masz rację. Jednak jak to wszystko wyjaśnisz? Zarówno łowca jak i banici chcą dorwać Esne.
– Nie mamy na to dowodów. – Zauważył Cytrus. – Banici jak do tej pory nie chcieli ją dorwać.
– A co z banitą, którego złapał alfa Sean? Powiedział, że chcą dorwać Esne.
– To prawda. Henrik jest również wilkołakiem alfą, więc nie można go oszukać. On też przesłuchiwał tych banitów, prawda?
– Nie. Ten banita zabił się za nim zdążyłem go przesłuchać, a Henrik wolał zostawić to mi. Nie mamy więc dowodów na to czy faktycznie mówił prawdę czy może jedynie kłamał. Nie wiemy czy polują na moją córkę. Jednak jeśli tak jest. Jeśli polują na moją córkę to zrobię wszystko by zgnili w piekle. – Powiedział wilczym głosem.
– Nikt z nas nie pozwoli na to, by coś się jej stało. – Stwierdził Cytrus i na mnie spojrzał uśmiechając się. Kiwnęłam niepewnie głową, bo za bardzo nie wiedziałam co mam powiedzieć.
– Skończyliście już o tym mówić? – Zapytała Likeja. – Zmieńmy temat.
– Skoro skończyliśmy już ten temat i nikt już nie ma pytań... Przejdźmy w takim razie do tematu związanego z zdziczałymi.
– Tak. Powiększyła się skala zdziczałych zmiennych. Teraz mamy około pięciu tysięcy zdziczałych wśród kotolaków i siedmiu tysięcy zdziczałych wśród wilkołaków. – Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, gdy usłyszałam to co przed chwilką powiedział Cytrus. – Dodatkowo męczy nas utrata mocy wśród wróżek i wampirów.
– Jak to? – Zapytałam zdziwiona.
– Trzy wampiry w ostatnim tygodniu utraciły swoje moce... Stały się ludźmi. Dwójka z nich postanowiła się zabić z tego powodu. – Wyjaśnił Cicero.
– A co do wróżek... jest już dwadzieścia takich przypadków. To też dotyczy zmiennych. – Powiedziała Likeja i spojrzała najpierw na Cytrusa, a potem na tatę.
– Z tego co wiem to pięciu zmiennych utraciło swoje zdolności. Nie mogą przemienić się w kota ani w wilka. Również nie słyszą swojej drugiej strony. – Wyjaśnił tata i spojrzał na kartki, które po jego słowach pojawiły się przed wszystkimi.
– Na kartkach są imiona i nazwiska osób zdziczałych oraz osób pozbawionych mocy. – Wyjaśniła Likeja. Spojrzałam na swoją kartkę. W tabeli o nazwie ''zdziczali'' zauważyłam cztery znajome mi imiona.
5. Aleri Robinson (127 lat) - 98% geny kotołaka. 2% geny człowieka.
36. Rebecca Rogers (46 lat) - 75% geny kotołaka. 5% geny wampira. 20% geny wilkołaka.
45. Hope Rogers (5 lat) - 78% geny wilkołaka. 22% geny człowieka.
107. Finn Mikaelson (5 lat) - 70% geny wampira. 20% geny wilkołaka. 10% geny niepewne.
Patrzyłam ze zdziwieniem na te nazwiska. Była tam moja babcia i moja mama co raczej nie było dla mnie wielkim zdziwieniem, ale nie wiedziałam, że najmłodsza siostra mojego taty Hope zdziczała. To samo było z Finnem, czyli najmłodszym synem mojego wujka, Niklausa.
Po za Hope mój tata miał też drugą młodszą siostrę, która nazywała się Esther. Esther miała siedem lat, a Hope pięć.
– Dlaczego na liście jest Hope i Finn? Przecie obaj mają po pięć lat. Do tego Finn jest wampirem, a Hope jest nadal człowiekiem, nawet jeśli w jej żyłach płynie krew wilkołaka, bo jej wilk się jeszcze nie ujawnił.
– Najwyraźniej albo wampiry też dziczeją albo Finn jest hybrydą wilkołaka i wampira skoro zdziczał.
– Ale to nie wyjaśnia dlaczego zdziczał. Jego wilk się przecież nie ujawnił. Tak samo jak u Hope.
– Nie wiemy dlaczego tak jest. Może nawet zmienni, którzy nie przeszli jeszcze przemiany, też mogą zdziczeć. To jest dla nas nowe, więc musisz to rozumieć, Esna,
– Walczycie z tym przez pierdolone dwadzieścia dwa lata. Nawet ja jeszcze wtedy na świecie nie byłam. Jak możesz mówić, Cytrus, że przez te wszystkie lata to jest dla was nadal nowe? – Zapytałam zła. Wszyscy milczeli. Prychnęłam i znowu spojrzałam na kartkę. Coś na niej przykuło moją uwagę, więc postanowiłam o to zapytać. – Dlaczego z wyników badań wynosi, że Finn w dziesięciu procentach ma nieznane geny? O co w tym chodzi? – Zapytałam i podniosłam wzrok z karki na nich.
– To znaczy, że w jego genach jest też coś z innej rasy. – Wyjaśnił tata.
– Finn może być trybrydą? – Zapytałam zdziwiona i znowu wróciłam wzrokiem do kartki.
– Nieprawdopodobne tak. – Odpowiedział Cytrus.
– Nie jest to pewne. Może być w dziesięciu procentach człowiekiem. Tak samo jak ty, Esna... Jesteś w iluś tam procentach trybrydą, a w kilku procentach człowiekiem, bo jesteś zmiennym, a oni są pół ludźmi i pół zwierzętami.
– Jednak nigdy nie zdarzało się, by zmienny miał aż dziesięć procent genów ludzkich. To były zawsze dwa procenty czy więcej. Nigdy nie przekraczało pięciu procent.
– Będziemy teraz rozmawiać o tym czy Finn jest trybrydą? Przecież to nie jest aż tak ważne. Mamy już jedną trybrydę, o której rozmawialiśmy przez całe zebranie pięć lat temu. I nadal nie rozumiemy dlaczego jest takie coś jak trybryda. – Powiedziała zirytowana Likeja. – Raczej wątpię, by teraz rozmowa o tym była aż nadto wszystko ważna.
– Likeja ma rację. – Przyznał Albin. Prychnęłam pod nosem słysząc ich słowa i nie zwracając na nich uwagi spojrzałam na kartkę z tabelką o nazwie ''pozbawieni mocy''. Tylko jedne nazwisko przykuło moją uwagę.
11. Aida Foster (17 lat) - 98% geny wróżki. 2% geny człowieka.
Aida została pozbawiona mocy?! A może to nie osoba, o której myślę. Bo chyba bym wiedziała, prawda? Ktoś by mi o tym powiedział. No i ostatnio byłam w szkole i wszystko było w porządku, więc jak to możliwe, że to mogła by być TA Aida Foster, którą znam. Jednak imię, nazwisko, wiek i typ rasy się zgadza.
– Esna... co jest? – Spojrzałam na tatę.
– Czy osoby, których moce zostały odebrane zostały gdzieś zamknięte? – Zapytałam na głos.
– Nie. Po kilku godzinach badań zostają wypuszczone ze szpitala, jednak są pod stałą obserwacją. – Wyjaśnił Cytrus. Czyli jednak jest mała szansa na to, że to jednak Aida. Ale dlaczego nam nie powiedziała?
– Myślę, że na dzisiaj to koniec. No chyba, że ktoś ma jeszcze jakiś problem do przedyskutowania? – Zapytała Likeja. Cicero niemalże od razu się odezwał, więc kolejną godzinę spędziliśmy na omawianiu jego problemu.
~*~
Po zakończonym zebraniu wraz z ojcem i betami w końcu opuściliśmy salę. Na korytarzu stał Henrik, który nie wyglądał za dobrze. Był bladszy niż na ogół jest.
– Co jest, Henrik? – Zapytał mój ojciec i wspólnie z wampirem odeszli na bok. Ja tymczasem wyjęłam telefon z kieszeni spodni i go włączyłam, bo na czas obrad postanowiłam go wyłączyć.
< HENRIK >
– Co jest, Henrik? – Zapytał Sean i wspólnie odeszliśmy bardziej na ubocze, by nikt nie mógł usłyszeć naszej rozmowy. Choć muszę przyznać, że gdyby się ten ktoś bardzo postarał to by wszystko usłyszał. W końcu w budynku, w którym się znajdujemy, przebywa w tej chwili dużo magicznych, a ci mają nadzwyczaj bardzo dobry zmysł słuchu.
– Chodzi o Rebecce. – Odpowiedziałem po krótkim milczeniu na jego pytanie. Sean spojrzał na mnie zaciekawiony. Przełknąłem ślinę i w końcu zacząłem mu wszystko po kolei wyjaśniać.
< ESNA >
Gdy w końcu uruchomiłam telefon, wybrałam numer do Amandy, by zapytać ją o Aidę, ale niestety nie odbierała. Postanowiłam wysłać jej SMS'a.
Me: O dzwonisz potem?
Po chwili czekania w końcu postanowiłam wybrać numer do mojego brata Kacpra. W końcu to jej mate, więc chyba będzie wiedział co dzieje się z jego dziewczyną.
~ Co tam, siorka?
– Rozmawiałeś dzisiaj z Amandą? – Zapytałam od razu.
~ Tak. Rano... A co?
– Nie odbiera ani nie odpisuje na moje SMS'y. – Odpowiedziałam. W słuchawce po drugiej stronie zapadła cisza, która ciągnęła by się dalej, gdybym w końcu się nie odezwała. – Jesteś tam?
~ Esna, jest obok ciebie tata? ~ Zapytał chłopak.
– Tak. Rozmawia z dziadkiem. – Powiedziałam, patrząc w stronę dwóch rozmawiających mężczyzn.
~ Wracajcie tutaj szybko.
– Co? Dlaczego? – Zapytałam zdziwiona.
~ Banici wdarli się na nasz teren... Przez chwilką... ~ Powiedział. Po chwili usłyszałam nagły huk, a potem coś przerwało połączenie. Przerażona schowałam telefon do spodni.
– Tato! Banici zaatakowali dom główny! – Krzyknęłam. Niemalże wszyscy obecni na korytarzu skierowali swój wzrok na mnie. – Kacper mi to powiedział. – Dodałam.
– Jak... – Zamilkł nagle. Jego oczy lekko przygasły co oznacza, że rozmawiał telepatycznie z kimś. – Wracamy. – Warknął nagle i ruszył biegiem do wyjścia. My ruszyliśmy za nim.
< KACPER >
Siedziałem z Maxem w swoim pokoju, gdy nagle usłyszałem dźwięk dzwoniącego telefonu. Mojego telefonu. Sięgnąłem po niego, prawie spadając z łóżka, na którym leżałem. Max siedzący przy biurku zaśmiał się widząc jak desperacko próbuje dorwać leżący na szafce nocnej telefon. Wkrótce jednak udało mi się go złapać. Spojrzałem na wyświetlacz.
– Zebranie się chyba już skończyło. – Burknąłem w stronę brata i odebrałem. – Co tam, siorka?
~ Rozmawiałeś dzisiaj z Amandą? ~ Zmarszczyłem brwi na jej pytanie i przez chwile się zastanawiałem.
–Tak. Rano... A co?
~ Nie odbiera ani nie odpisuje na moje SMS'y. ~ Odpowiedziała. Już miałem jej odpowiedzieć, by się nie martwiła i że sam zadzwonię do swojej mate, ale nagle usłyszałem głośny ryk i huki. Spojrzałem zaskoczony na Maxa, który z kolei patrzył w kierunku okna. Wstaliśmy niemalże równocześnie ze swoich miejsc i ruszyliśmy w kierunku okna, za który wyjrzeliśmy.
– Banici. – Odezwał się mój wilk, Berk. Co zabawne, Maxa wilk nazywa się Serk. Można by powiedzieć, że bliźniacy dobrali się idealnie. A nawet nie jesteśmy aż tak bardzo do siebie podobni. Mnie i Maxa łączy jedynie kolor oczu i włosów, jednak z charakteru jesteśmy czasem inni.
~ Jesteś tam? ~ Usłyszałem nagle głos Esny, który wybudził mnie z moich rozmyśleń.
– Esna, jest obok ciebie tata? – Zapytałem od razu.
~ Tak. Rozmawia z dziadkiem. ~ Powiedziałam, patrząc w stronę dwóch rozmawiających mężczyzn.
– Wracajcie tutaj szybko.
~ Co? Dlaczego? ~ Zapytała zdziwiona.
– Banici wdarli się na nasz teren... Przez chwilką... – Powiedziałem przerażony. Nagle za nami coś huknęło, więc rozłączyłem się i spojrzałem wraz z Maxem w kierunku drzwi, które były wyważone. W przejściu, na ich miejscu, stał jakiś dobrze zbudowany mężczyzna, który gdy tylko nas zobaczył zacząć głośno warczeć, po czym przemienił się w duże wilkołaka o brązowej sierści. Spojrzeliśmy jednocześnie z Maxem na siebie i wybuchliśmy śmiechem. Nie dość, że było nas dwóch to on był dodatkowo deltą, a my dwiema betami.
Nagle wilkołak rzucił się w naszą stronę, więc musieliśmy odskoczyć na bok, by czasem nas nie zranił. Postanowiłem przemienić się wilkołaka, bo tak najłatwiej było wilkołakowi walczyć z drugim wilkołakiem. Przyznajcie sami: który wilkołak będzie się męczył i w postaci człowieka będzie walczył z drugim wilkołakiem bądź innym zmiennym? Odpowiedź brzmi: żaden. Tak więc przemieniłem się w tego wilkołaka. Mój wilk miał brązową sierść, na pysku szarą, i srebrne oczy. Za to wilk Maxa był cały szary, na pysku brązowy, z srebrnymi oczami.
We dwóch zaczęliśmy głośno warczeć na intruza, na którego po chwili rzucił się mój brat bliźniak. Ja postanowiłem nie wchodzić mu w drogę, bo wiedziałem doskonale, że Max sobie poradzi z tak słabą deltą, i wyszedłem z naszego pokoju. Warknąłem głośno, gdy zauważyłem dwa dorosłe wilki - jeden, po zapachu, był betą, a drugi deltą - które otoczyły moją siostrę Kalin i mojego brata Callasa. Oba wilki spojrzały w moją stronę. Jeden z nich - beta, rzucił się w moją stronę, jednak nie zdążył mnie zranić. Chwile ze sobą walczyliśmy aż w końcu udało mi się wślizgnąć za niego i skręcić mu kark. Jednak moje zwycięstwo nie trwało zbyt długo, ponieważ po kilku sekundach poczułem przeraźliwy ból w okolicach żeber. Zawyłem i próbowałem się wyrwać z uścisku wilka, bo wiedziałem co to mogło by dla mnie oznaczać. Po chwili jednak poczułem ciemność przed oczami, a potem huk.
< MAX >
Gdy usłyszałem nagle wycie mojego brata jak najszybciej pozbyłem się deltę, z którym walczyłem i wybiegłem z pokoju. Przeraziłem się, gdy zobaczyłem leżącego na ziemi wilka Kacpra, który był cały we krwi. Nie wiedziałem czy była to jego krew czy może bety, która leżała obok. Jednak wiedziałem, że zaraz zabije wilka, który zrobił krzywdę mojemu bratu. Spojrzałem w kierunku delty, która warczała na mnie wściekle. Również na nią warknąłem i nie czekając aż ona pierwsza zaatakuje, przystąpiłem do ataku.
Gdy w końcu delta padła martwa na podłogę, podbiegłem do brata. Przemieniłem się na powrót w człowieka i przykucnąłem przy ciele wilka, który po chwili przemienił się w człowieka.
– Nic mu nie jest? – Zapytał Callas, który podbiegł do nas wraz z Kalin.
– Nie wiem. Nie rusza się. – Powiedziałem i sprawdziłem czy oddycha. Na szczęście oddychał. Ale ledwie. W myślach przywołałem do siebie lekarza i wziąłem brata na ręce w stylu panny młodej (jako iż byłem wilkołakiem to miałem na tyle siły, by mężczyzna był dla mnie tak samo lekki jak kobieta, więc bez problemu mogłem podnieść brata), i zaniosłem go do naszego pokoju kładąc go na łóżku. Spojrzałem na swoje młodsze rodzeństwo. – Usiądźcie tu przy nim. Zaraz przyjdzie tu do was lekarz i beta.
– A co z Calathea i Oliwią?
– Znajdę je. – Odpowiedziałem i przemieniłem się znowu w szarego wilka, po czym biegiem ruszyłem do pokoju bliźniaczek, jednak nie znalazłem tam Calathea. Tak samo Oliwii nie było w jej pokoju.
Zły pobiegłem w kierunku schodów, przy których minąłem się z lekarzem i betą, którzy na pewno biegli w tej chwili do mojego rodzeństwa. Zbiegłem po schodach na dół, przy okazji zabijając kilku banitów, i zacząłem przeszukiwać partner. Odetchnąłem z ulgą znajdując siostrę i Alison w kuchni. Podbiegłem do nich i zaprowadziłem je do pokoju mojego i Kacpra, by żaden obcy nie zrobił im krzywdy. Teraz musiałem znaleźć ostatnią siostrę, czyli Oliwię. Pomimo, że nie należała do rodziny, bo do tego potrzebna była jeszcze mama, to była małym dzieckiem i traktowaliśmy ją już jak siostrę, a bliźniaczki zachowywały się z Oliwią jakby były trojaczkami. Tym bardziej musiałem ją znaleźć. Dla moich młodszych sióstr, które chyba by umarły, gdyby dowiedziały się, że Oliwii coś się stało.
Gdy nie znalazłem młodej na parterze, ani na żadnym innym piętrze domu głównego, postanowiłem wyjść na zewnątrz. Warknąłem i z przerażeniem stwierdziłem, że banici zaatakowali chyba stadem. Okej, muszę przyznać, że banici nie raz atakowali różne stada - nawet nasze - ale nigdy w tak ogromnych ilościach. To tak jakby wiedzieli, że akurat teraz nie ma w naszym stadzie żadnego głównego bety, alfy, następcy alfy i luny. Jednak byli pozostali. Musieliśmy chronić nasze stado. A jako iż byłem dzieckiem alfy to musiałem pokierować stado.
Jak najprędzej pobiegłem w kierunku banitów atakując każdego po kolei. Przekazałem w między czasie wilkom telepatycznie, by jedni chronili młode, kobiety i niezdolnych do walki, a drudzy by wraz ze mną atakowali intruzów.
Gdy zabiłem ostatniego banitę, który na potoczył mi się na drodze ruszyłem w kierunku placu, na którym odbywaliśmy treningi. Tam również było masę banitów. Rozejrzałem się po placu i wręcz zacząłem piszczeć ze szczęścia, gdy zauważyłem niedaleko Oliwię, która siedziała skulona pod drzewem i najwyraźniej płakała. Bez większych rozmyśleń podbiegłem w jej stronę, przy okazji zabijając jakiegoś banitę, i gdy tylko stanąłem obok niej przemieniłem się człowieka i wziąłem ją na ręce. Brunetka spojrzała na mnie i gdy tylko zorientowała się, że to ja, mocno się do mnie przytuliła chowając swoją małą główkę w zagłębieniu mojej szyi.
Uśmiechnąłem się, chodź ona tego nie mogła zobaczyć, i pogłaskałem ją uspokajająco po plecach, ponieważ znowu zaczęła płakać. Odwróciłem się w kierunku placu i już miałem zacząć iść, jednak niespodziewanie otoczył mnie piękny zapach. Zapach jaśminu i lasu.
– TO ONA! To nasza mate! – Zawył radośnie Serk, czyli mój wilk. Spiąłem się mimowolnie na jego słowa i rozejrzałem raz jeszcze po placu, by w końcu napotkać jej piękne oczy. Duża wilczy delta stała pośrodku placu ubrudzona krwią i patrzyła w moim kierunku. Miała piękną brązowo-biało-czarną sierść i fioletowe oczy, które po chwili zmieniły kolor na wiśniowy. Moje za to mnie zapiekły i byłem już na sto procent pewny, że również zmieniły kolor.
– MOJA. – Ryknąłem na całe gardło i zacząłem biec w kierunku mojej przeznaczone, która przemieniła się w człowieka. Zatrzymałem się nagle i rozszerzyłem oczy ze zdziwienia, gdy zauważyłem na jej klatce piersiowej znak w kolorze krwi. Znak banitów. Jednak nie tylko to mną wstrząsnęło. Drugim powodem była jej twarz pokryta bliznami. Cofnąłem się o krok i zawarczałem pod nosem. Byłem zły. Nie dlatego iż była pokryta bliznami, a dlatego, że ktoś zrobił jej krzywdę. Krzywdę mojej mate. No i też trochę zły na to iż była ona banitą. Nie znałem jej przeszłości, więc nie chciałem jej na wstępie oczerniać. Znowu na nią spojrzałem.
– Uważaj! – Krzyknęła, jednak a nim mogłem zorientować się o co jej chodzi, poczułem paraliżujący ból w plecach, a potem na całym ciele. Spojrzałem w dól i zauważyłem koniec ostrza wystający z mojego brzucha. Za sobą poczułem zapach wilka, więc to pewnie on wbił mi miecz w plecy. Zauważyłem jak moja mate podbiega do mnie i rzuca się na mężczyznę za mną. Opuszczam z rąk Oliwię, która na tyłek upadła na ziemię. Jednak mała nie płakała. Była przerażona. Wpatrywała się na mnie z przerażeniem.
– Nie bój się. – Uśmiechnąłem się do niej pogodnie i zakaszlałem krwią, po czym opadłem twarzą na ziemię. Poczułem zimno rozchodzące się po moim ciele. Za nim zapadła ciemność, przeniosłem jeszcze wzrok na Oliwię, która zaczęła się do mnie mocno przytulać.
< ESNA >
Po godzinie lotu samolotem, który kupił kiedyś mój dziadek (ojciec taty), i po półgodzinnej jeździe z lotniska samochodem, dotarliśmy w końcu pod bramy domu głównego. Wysiedliśmy z samochodu i pobiegliśmy w kierunku bramy, przez którą przeszliśmy mijając martwego wilka - za pewne tego, który trzymał teraz wartę przy bramie.
Rozejrzałam się po placu i zmieniłam się kota, po czym zaatakowałam kilku banitów. Kątem oka zauważyłam jak mój ojciec i dziadek biegną w postaci wilków w kierunku budynku domu głównego, a dwie bety rzucają się, w postaci wilków, na dwóch banitów walczących z jakimiś rannymi wilkołakami z naszego stada.
Po zabiciu kilku intruzów ruszyłam biegiem w kierunku placu treningowego. Tam było ich znacznie więcej. Warczałam i atakowałam każdego banitę, który tylko się od mnie zbliżył. W między czasie zmieniłam się wilkołaka. Po chwili jednak mój wzrok odnalazł Oliwię, która klęczała przy jakimś ciele. Nie wiedziałam czy ten ktoś żyje czy nie, jednak nie było to teraz ważne. Musiałam zabrać stąd małą. Niezwłocznie podbiegłam do małej, mijając jakieś dwa walczące ze sobą wilki. Gdyby byłam już przy niej zmieniłam się w człowieka i gdy miałam już ją zabrać, zamarłam, gdy zauważyłam Maxa leżącego w kałuży krwi pod jej nogami. Oliwia płakała, potrząsając ciałem bruneta, który wyglądał na martwego.
– Max... – Szepnęłam płaczliwie pod nosem i obróciłam ciało brata na plecy. Z jego brzucha wypływała krew. Zakryłam dłonią usta. On nie mógł umrzeć! Żadne z mojego rodzeństwa nie mogło! Nie oni! Wszyscy, tylko nie oni! I wiem jak to w tej chwili egoistycznie brzmi. Ale czy nie każdy by tak powiedział widząc wojnę dokoła siebie i patrząc jak umierają jego najbliżsi?
Nie myśląc dłużej wzięłam na ręce Maxa w stylu panny młodej i używając całej swojej siły ruszyłam w kierunku domu głównego, patrząc co jakiś czas, by nie zgubić Oliwię. Gdy weszłam do budynku to ułożyłam brata na kanapie w salonie i kazałam Oliwi przy nim zostać. Już miałam wzywać lekarza, ale nagle do salonu wszedł ojciec.
– MAX?! – Krzyknął przerażony, gdy zobaczył syna leżącego pół martwo na kanapie w salonie. Mężczyzna podbiegł do niego i ukucnął. – Co się stało?
– Nie wiem. – Odpowiedziałam i wybiegłam z budynku przemieniając się wilkołaka. Nie mogłam patrzeć na to wszystko. Musiałam w końcu coś z tym zrobić.
Po zabiciu pięciu wilków już miałam rzucić się na kolejnego, ale przeszkodził mi w tym inny banita, a potem głośny ryk i banici zaczęli biec w stronę wyjścia. Zszokowana stałam przez kilka sekund w nie ruchu patrząc na uciekinierów. Jednak szybko obudziło mnie pieczenie na prawym ramieniu. Jeden z banitów zrobił mi w tamtym miejscu ranę jakimś sztyletem, po czym odbiegł do wyjścia.
Kilkoro wilków ze stada Czarnego Słońca, na czele z Charlesem i Alanem, pobiegło za nimi. Ja jednak wróciłam do domu głównego. Przemieniłam się w człowieka i złapałam się za ramię sycząc z bólu. Po chwili jednak poczułam jak tracę siły, a moje ciało bezwładnie opada na ziemię.
– ESNA! NIE! – Usłyszałam gdzieś w oddali głos dziadka i taty, ale potem była już tylko ciemność i głucha cisza.
< SEAN >
– NIE! – Krzyknąłem, widząc jak moja najstarsza córka bezwładnie opada na ziemię. Jednak nie podbiegłem do niej. Zrobił to ojciec mojej mate. Ja postanowiłem zostać przy ciele syna, który niestety, ale nie żył. Oliwia stojąca koło mnie płakała przytulając się do ręki bruneta, a ja ocierałem łzy z policzków wpatrzony w nieruchome ciało Esny, które po chwili się drgnęło. Zmarszczyłem brwi i warknąłem, widząc jak niespodziewanie dziewczyna się podnosi. Byłem zaskoczony widząc jak otwiera oczy, których źrenice zmieniły kolor na biały (zdjęcie u górze w mediach). Jej włosy zaczęły falować, by w końcu od góry zacząć zmieniać kolor na jasno niebieski. Jej nagie ręce i uda pokryły jakieś niebieskie symbole.
Esna spojrzała nagle na mnie i zaczęła iść w moją stronę, więc ja się cofnąłem nie wiedząc co mam zbytnio zrobić. Moja córka podeszła do kanapy, na której leżało martwe ciało Maxa i pochyliła się nad nim wyciągając w jego stronę rękę, z której zaczęły wydobywać się niebieskie oślepiające światło. W końcu Esna położyła dłoń po środku klatki piersiowej bruneta, a światło zniknęło.
Wróciłem wzrokiem na córkę. Jej włosy ponownie zmieniły kolor na biały, a symbole zniknęły. Jej ciało nagle opadło bezwładnie, jednak za nim zderzyła się ziemią zdążyłem ją złapać.
– Sean... patrz. – Spojrzałem najpierw na Henrika, a potem na Maxa, na którego wskazywał ręką. Zauważyłem jak jego skóra nabiera kolorów, a ja jego klatka zaczyna się poruszać. Otworzyłem zaskoczony szerzej oczy. – Ona go ożywiła. – Dodał wampir, podchodząc nas bliżej. Spojrzałem na twarz białowłosej. Jak to w ogóle możliwe? Przecież nawet wróżka nie potrafi przywrócić do życia martwą istotę. To nie możliwe.
< ESNA >
Obudziłam się, kiedy wyczułam poruszenie po mojej prawej stronie. Niemalże natychmiast otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju wstając do pozycji siedzącej. Odetchnęłam z ulgą widząc, że to Oliwia, która właśnie wspięła się na moje łóżko i położyła się na prawej stronie. Brunetka spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, który odwzajemniłam.
– Jak chcesz to możesz tu sobie pospać. – Rzuciłam, widząc jak dziewczynka ziewa i przeciera zmęczone oczka piąstkami. Po chwili przykryła się i wtuliła twarz w moją ulubioną poduszkę, na której lubili spać też moi bracia. – Max. – Szepnęłam cicho pod nosem, gdy przypomniałam sobie o bracie i o wczorajszym dniu. Wstałam z łóżku, o który po chwilo musiałam się oprzeć, gdy niespodziewanie zakręciło mi się w głowie, a moje nogi odmówiły posłuszeństwa zginając mnie w kolanach.
Gdy już wszystko wróciło na normy ruszyłam w stronę wyjścia, jednak za nim opuściłam pokój spojrzałam w dól, by przekonać się czy aby na pewno mam coś na sobie. Na szczęście byłam ubrana w piżamę.
Wróciłam wzrokiem na drzwi, które otwarłam i wyszłam na korytarz. Westchnęłam, gdy zauważyłam brudne od krwi ściany i poniszczone obrazy czy rozbite szkło wazonów na podłodze, które umiejętnie i gimnastycznie musiałam ominąć, by się nie pokaleczyć.
Schodami zeszłam na parter gdzie przy schodach spotkałam Alana rozmawiającego ze swoją siostrą, Wiolettą.
– Cześć, wam. – Przywitałam się z nimi. Rodzeństwo spojrzało na mnie i uśmiechnęło się lekko.
– Cześć, Esna. – Przywitała się ze mną blondynka i wróciła wzrokiem do brata, któremu przekazała coś w myślach i odeszła. Brunet westchnął i odwrócił się przodem do mnie.
– Cześć. – Przywitał się w końcu. – Powinnaś odpoczywać. – Dodał.
– Dlaczego? Coś się stało?
– Zemdlałaś wczoraj. – Odpowiedział. – Zresztą o tym powinnaś porozmawiać ze swoim ojcem. Jest on w lecznicy. – Dodał i odszedł. Westchnęłam i wyszłam z domu głównego, po czym skierowałam się w stronę lecznicy, która mieściła się w budynku obok.
Weszłam do środka, gdzie już przy wejściu natknęłam się na naszego lekarza. Był on wróżką. Mak, bo tak się nazywał nasz lekarz, dołączył do naszego stada sześć lat temu. To było trzy dni po tym jak znalazł sobie mate. Wilczyce z naszego stada. Niestety, umarła ona trzy lata później, po urodzeniu mu córki.
– Dzień dobry, Mak.
– Witaj, Esna. Jeśli szukasz alfę to jest on w pokoju z numerem pięć. – Powiedział i minął mnie idąc w jakimś nieznanym mi kierunku. Ruszyłam za jego wskazówkami w kierunku pokoju, na którym była mała cyferka pięć. Zapukałam w drzwi i weszłam do środka.
Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do ojca siedzącego na kanapie w kącie pomieszczenia. Brunet spojrzał na mnie, a w jego oczach czaił się smutek i żal. Uśmiechnęłam się do niego pocieszająco i spojrzałam w kierunku dwóch szpitalnych łóżek. Spodziewałam się zobaczyć tam tylko nieprzytomnego Maxa, a zobaczyłam też Kacpra.
– On też? – Zapytałam zdziwiona.
– Tak. Został zaatakowany przez deltę, ale nic mu nie będzie. – Odpowiedział tata, na którego przeniosłam wzrok. – Dobrze się czujesz?
– Tak. To było tylko nieduże omdlenie, tato. Nie musisz się martwić.
– Muszę. Zwłaszcza po tym co się wczoraj stało.
– A co się stało? – Zapytałam zdziwiona. Sean westchnął i powoli zaczął mi wszystko opowiadać. Od momentu, w którym pierwszy raz zemdlałam, do momentu aż zemdlałam po razu drugi. – Jak to się w ogóle stało? – Zapytałam, gdy skończył.
– Nie wiem.
– Może to przez to, że jesteś żywiołem, Esna. – Odezwał się nagle Kajmir.
– To może być całkiem możliwe. Kajmir ma rację, Esna. – Dołączyła się Irma.
– Musisz zapytać o to Lionela. – Dodał Kajmir i oba stworzenia znowu zamilkły.
– Muszę iść. – Powiedziałam i nie czekając na odpowiedź ojca, ruszyłam do wyjścia opuszczając salę, na której leżeli moi młodsi o dwa lata bracia.
~*~
Wyszłam przed dom główny i rozejrzałam się po placu. Wyglądało na to, że teren domu głównego nie ucierpiał tak bardzo. Jedynie brama była do wymiany, ponieważ została w kilku miejscach wygięta.
– Charles! – Zawołałam do siebie drugiego głównego betę stada, który szybko do mnie podszedł.
– O co chodzi? – Zapytał.
– Mam pytanie.
– Słucham...
– Wiesz ilu naszych zginęło? To była ciężka walka. – Beta westchnął. Przez chwile milczał zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Z tego co wiem... to zginęło około piętnastu wilkołaków i dwa razy tyle jest rannych.
– Zginęli tylko wojownicy, tak?
– Nie, Esna. Wśród martwych były trzy kobiety omega i dwójka dzieciaków. Były one rodziną.
– Rodzeństwo?
– Nie. Nie byli rodzeństwem, a bardzo zżytym kuzynostwem. Jedno chciało ratować drugie i oboje zginęli. – Wyjaśnił.
– Wiecie dlaczego zaatakowali?
– Jeszcze nie, ale Alan pobiegłem z kilkoma wilkołaka, by złapać chociaż kilku z nich.
– Ty z nimi nie pobiegłeś? Myślałam, że cię tam widziałam? – Zdziwiłam się. – No i... to się stało wczoraj, prawda? Dalej nie wrócili?
– Tak, to się stało wczoraj. Nie wrócili jeszcze, bo trafili na trop banitów. A co do mnie... wróciłem do watahy, bo potrzebny byłem alfie.
– Rozumiem. W każdym razie... muszę gdzieś iść. – Powiedziałam i ruszyłam w kierunku bramy.
– Hej! – Zatrzymałam się i spojrzałam z pytającym wyrazem twarzy na betę. –Gdzie idziesz? Alfa nie pozwoli ci opuścić terenu bez ochrony.
– Przecież mam ochronę. Gdzie są te wampiry, który miały mnie ochraniać? – Zapytałam. Od rana ich nie widziałam. Szczerze to nawet wczoraj ich nigdzie nie było.
– Musisz o to zapytać alfę. – Odpowiedział.
– W takim razie zapytam go po powrocie.
– Weź ze sobą któregoś z wilkołaków. Ja niestety nie mogę z tobą iść, Esna, a nie puszczę cię samą. Zapomnij. Alfa by mnie zabił. Sam bym sobie nie wybaczył gdybyś zginęła.
– Ech... – Westchnęłam.
– Esna! – Usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i dostrzegłam biegnącą w moją stronę Kiarę. Uśmiechnęłam się, widząc, że nic jej nie jest. Tam samo jak jej dziecku, które rozwija się w jej ciele.
– Cześć. Coś się stało? – Zapytałam, gdy stanęła koło mnie. – I dlaczego biegniesz? Jesteś w ciąży. – Zauważyłam.
– Oj, daj spokój. Ciąża to nie choroba. – Warknęła i machnęła lekceważąco ręką. A no tak. Przecież to wilkołak. – Chciałam się zapytać... do tej pory alfa nie powiedział mi, kiedy ma odbyć się pogrzeb moje narzeczonego. Ja wiem, że ma dużo do roboty... ale Bruno był jego głównym betą. Chyba należy mu się pochówek? – Zapytała. Przez chwile milczałam zastanawiając się nad odpowiedzią i nie byłam pewna co mam jej odpowiedzieć. – Ja wiem, że to nie ciebie o to powinnam pytać, bo jakby nie patrzeć to luna powinna zajmować się takimi sprawami, ale jej nie ma, a alfa jest zajęty. No i w sumie jesteś przyszłym alfą, więc tylko ciebie mogę o to zapytać!
– Wiem, Kiara. Nie mam pojęcia, kiedy to możemy zrobić. Uzgodnię to z alfą Seanem. Pewnie pochowamy twojego męża wraz z innymi ofiarami dzisiejszego dnia.
– Narzeczonego. – Poprawiła mnie i uśmiechnęła się smutno. – Po urodzeniu dziecka mieliśmy się miesiąc później pobrać.
– Przepraszam. Nie chciałam go skrzywdzić. Nikogo. – Powiedziałam z lekkim uśmiechem. Kiara zaśmiała się patrząc na mnie z smutnymi iskrami w oczach.
– To nie twoja wina. Co się stało to już się nie odstanie. Przecież nie cofnę czasu, no nie? – Zapytała.
– Tak. Ale i tak cię przepraszam.
– No i ty dalej swoje. – Znowu się zaśmiała.
– Esna! – Westchnęłam i odwróciłam się przodem do Avril. – Cześć, Kiara. – Przywitała się, gdy stanęła już koło nas. Wraz z nią przybył jej mate Michael.
– Cześć.
– O co chodzi, Avril?
– Czy mogłabyś poinformować Seana o tym, że jadę do watahy Białego Kła? – Zapytała, a na jej twarzy urósł szeroki uśmiech. Zmarszczyłam brwi zdziwiona.
– Wiesz o tym, że dzień temu zaatakowali nasze stado, prawda? Twój mate jest betą, więc nie może sobie tak po prostu jechać na wycieczkę. – Warknęłam zła.
– Ale ja nie jadę, Esna. Tylko Avril. – Wyjaśnił szybko biały.
– Nie wiem czy alfa się zgodzi. To jego musicie pytać o zgodę...
– Esna!
– Co znowu?! – Warknęłam i odwróciłam się w kie Runu Charlesa.
– Alan za chwile przybędzie do stada. Alfa będzie przemawiał za godzinę. Każdy ma się stawić na placu treningowym. – Wyjaśnił i ruszył dalej.
– Chyba nie uda ci się porozmawiać z Lionelem. – Zaśmiała się Irma. I chyba moja kocia strona miała rację.
xxxxxxxxxxxxxxxxxx
Po boleśnie długiej przerwie, w końcu zdecydowałam się dodać rozdział. Miało być 10.000 słów, ale ostatecznie udało mi się jedynie napisać 7.500. To i tak dużo. Pisałam ten rozdział 2-3 dni. :) Obiecuje, że jeśli trochę poczekacie to następny będzie tak samo długi jak ten.
Zapraszam was na tablice. Właśnie dodałam wpis (3 częściowe wpisy) odnośnie wszystkich książek, które aktualnie piszę. Ważne dla fanów tej serii (o ile tacy są).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top