13. - A co to trybryda?

-ESNA-

Po obiedzie poprosiłam mamę o rozmowę. Ta się zgodziła i już chwile później siedziałyśmy w gabinecie alfy rozmawiając o tym co wydarzyło się wtedy na polanie. 

- Czyli spotkaliście łowce? - Zapytałam. - To ten sam co stworzył tą całą klątwę? - Dopytywałam.

- Najprawdopodobniej tak. Niklaus rozpoznał jego zapach. Ja po wszystkim też wyczułam coś znajomego. 

- Czyli on powrócił?

- Tak. Zranił Niklausa. Wbił mu sztylet pokryty srebrem w plecy przez co Niklaus nie mógł się zmienić. Nike mówi, że albo Niklaus miał szczęście, albo ten łowca nie chciał go jeszcze zabić, bo sztylet został wbity bardzo blisko kręgosłupa. Gdyby jednak został wbity kręgosłup mogło dość do nieodwracalnej szkody, która  mogła by go sparaliżować. Nawet jego wilk nie mógłby mu pomóc, bo w końcu sztylet był albo nasączony srebrem albo był zrobiony ze srebra. 

- Czyli nigdy nie mógłby się już zmienić w wilkołaka ani chodzić?

- Dokładnie. - Kiwnęła głową. - Jednak Niklaus jest hybrydą, więc pewnie mógłby chodzić, bo jego wampirza strona by go przed tym uchroniła. W końcu wampiry nie są uczulone na srebro. Ale wątpię, by mógł się kiedykolwiek znowu przemienić wilka. 

- To moja wina, prawda?

- Nie córko. Nikt nie przewidział co wydarzy się na tej polanie. - Westchnęła. - A co z tym co powiedziała ci Nela? Mówiłaś coś o tym... 

- A no tak... no więc ona powiedziała, że... - Zaczęłam mamie o wszystkim opowiadać. Stwierdziłam, że nie ma po co kłamać skoro i tak by się wkrótce wszystkiego dowiedziała. 

- Czyli jednak mieliśmy rację? Jesteś żywiołem. - Powiedziała zafascynowana jak i zdziwiona.

- Najwidoczniej. - Wzruszyłam ramionami. - Jednak nie wiem czy to dobrze.

- Dlaczego?

- Klątwa mnie zabija, mamo. Pewnie nie dożyje następnych urodzin. - Wzruszyłam ramionami. - Po za tym gdy przechodzę na granicę to moje ciało umiera, bo wtedy staje się duchem. Nie mogłam bym tego utrzymać na duszą metę. 

- Nie mów tak. Jakoś sobie z tym wszystkim poradzimy.

- Nie, to moja klątwa, więc to ja sobie z tym wszystkim poradzę. Ty i tata macie problemy z łowcami, banitami i z tą przeklętą pandemią. Mną się nie przejmujcie.

- Nawet tak nie mów. - Powiedziała zła. - Jesteś naszą córką! Jak mamy się niby tym nie przejmować? Jesteśmy w tym razem, Esna. Nie mów, że jesteś z tym sama. Nie mów, że sama sobie z tym poradzisz, bo tak po prostu nie jest! - Westchnęłam. - Jak już mówiłam wcześniej; damy sobie z tym rady. MY, a nie TY. My wszyscy, a nie ty sama, Esna.

- Dziękuje, mamo. - Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością.

- Nie masz mi za co dziękować. Jesteśmy rodziną. To normalne, że się wspieramy i sobie pomagamy na wzajem. Tylko wystarczy nigdy o tym nie zapominać.

- Nie zapomnę.


*kilka godzin wcześniej*

-SEAN-

Samochód w końcu stanął na parkingu przed domem głównym watahy Białego Kła. Wysiadłem, wraz z rodzeństwem Rebe, z auta i ruszyliśmy w kierunku budynku, z którego wyszedł Paul. Uśmiechnąłem się do kuzyna i przywitaliśmy się męskim uściskiem.

- Jak sprawa? - Zacząłem, gdy wchodziliśmy do środka.

- Jak na razie cisza. Banici zaatakowali rano, ale od tamtego razu spokój. - Wyjaśnił.

- Cześć, Sena. - Powiedziała Hannah, podchodząc mnie. Uśmiechnąłem się do niej.

- Witaj, kuzyneczko. - Powiedziałem. Nazywałem ją tak, choć nie byliśmy prawdziwym kuzynostwem. Była żoną mojego brata, więc taka forma mówienia do niej była dla mnie odpowiednia. Ona nie miała nic przeciwko, więc było wszystko dobrze. 

- Tak, cześć kuzynie. - Zaśmiała się. 

- Hana możesz iść zająć się dziećmi? My z Seanem mamy do pogadania. - W naszą rozmowę nagle wciął się Paul. Hannah spojrzała na niego zaskoczona. 

- Fajnie by było jakbyś w końcu dal mi odwiedzić Rebecce i Avril. Dawno z nimi nie gadał.

- Przecież macie telefony i jest coś takiego jak skype.

- Tak, ale to nie to samo co widzieć kogoś na żywo. - Syknęła i od nas odeszła. Paul westchnął i poprowadził naszą trójkę do swojego gabinetu. Spędziliśmy w nim resztę dnia rozmawiając na temat banitów i ich ataków. 

Banici rozpęcznieli swoje ataki dwadzieścia jeden lat temu i trwało to przez dwa lata. Potem ucichli i wrócili osiemnaście lat temu, czyli już od ponad roku nas odwiedzają. Czasem zabijają. Nieraz polują na zwierzynę na naszym terenie. 

- Musimy to w końcu zatrzymać. Nie mogę pozwolić sobie na to, by jeszcze ktoś zginął. - Warknął Paul.

- Masz rację. Musimy ich znaleźć i najlepiej ich zabić. - Powiedziałem poważnie. Paul spojrzał na mnie zdziwiony.

- Nie ustalisz tego z radą?

- Ustaliłem to z nimi rok wcześniej i dzisiaj jak jechałem samochodem. Rozmawiałem z nimi o tym przez skype. - Wyjaśniłem. Paul zaśmiał się słysząc moje słowa.

- Szkoda, że moja żona tego nie słyszy. Wtedy na pewno przestała by narzekać na brak fizycznego kontaktu z Rebe i Avi.

~*~

Po obgadaniu wszystkich szczegółów wraz z Paulem i rodzeństwem Rebe udaliśmy się na kolację. Wtedy też spotkałem dzieci Paula, którzy byli już naprawdę duzi. Ostatnio widziałem ich jakieś dwa lata temu z czego nie jestem zadowolony. Z rodziną trzeb spędzać dużo swojego czasu. Nawet z tą najdalszą. Z Paulem widzę się praktycznie co dziennie przez skype albo co tydzień spotykamy się gdzieś na jakiś zebraniach alf. Nieraz wpada do domu głównego, ale to naprawdę rzadko. Boi się zostawiać watahę. W końcu banici mogą zaatakować w każdym momencie. Na szczęście moi wojownicy biegają nie raz po jego terenie patrolując. Mam duże stado, więc zdecydowałem się tak zrobić. Paul był zadowolony z mojej propozycji, więc się od razu zgodził. Nasze stada są tak jakby połączone, więc moje i jego wilki mogą przemieszczać się po obu terenach watah bez zgody alfy. Jednak wilki z innej watahy już takie pozwolenie muszą mieć. Jeśli chcą przebywać na moim terenie ich alfa musi do mnie zadzwonić lub wysłać mi list z takim pytaniem i jego uzasadnieniem. To samo było z terenami Paula. 

- Miło cię znowu widzieć, wujku. - Powiedział Leo. Był on osiemnastoletnim synem Paula i kotołakiem geparda. Miał długie do ramion włosy z prostą grzywką koloru jasnego blond i błękitne oczy.

- Dawno cię nie widzieliśmy. - Dodała Melodia. Była ona piętnastoletnim kotołakiem pumy o długich do tyłka włosach w kolorze ciemnego blondu i niebiesko ciemne oczy.

- Tak, to prawda, jednak miałem swoje sprawy. - Powiedziałem z uśmiechem. 

- Jakie? - Zapytał Leo. Był on najstarszym dzieckiem Paula. Miał dwadzieścia lat, tyle co moja najstarsza córka, i był wilkołakiem alfa. Miał w przyszłości przejąć stado po ojcu, jednak Paul mówił mi, że Leon nie za bardzo tego chce. Wolałby wyjechać na studia za granicę i założyć tam rodzinę. 

Paulowi w sumie to nie przeszkadzało. Stwierdził, że jeśli jego syn nie będzie chciał zostać alfą to przecież nie zmusi go siłą. Postanowił, że po swojej śmierci odda stado mojej córce. Oczywiście jeśli jego syn zdecyduje się zrezygnować z bycia alfą stada. Paul już miał nawet papiery, w których oświadczył, że oddaje stado Esnie. Bawiło mnie to, jednak wiedziałem, że to było jedyne rozwiązanie. Esna w każdej chwili mogła zrezygnować z tego prezentu, jednak wtedy musiałaby znaleźć dla stada nowego alfę albo skazać jego członków na banictwo po utracie alfy. Wilkołaki wtedy miałby to wyboru: albo znaleźć nowe stado, które by ich przyjęło, albo zostać do końca życia banitami. 

- Trudne. - Odpowiedziałem krótko na jego pytanie. Przyszły alfa prychnął pod nosem, jednak nagle przestał zwracać na mnie uwagę rozmawiając z jakąś omegą, która koło niego siedziała. Spojrzałem pytająco na Paula.

- Co? - Zapytał nie rozumiejąc. Westchnąłem.

- To jego mate? - Wskazałem na omegę. Paul też popatrzył w tamtą stronę.

- Znają się od dziecka. Są jak brat i siostra. - Wyjaśnił. Skinąłem głową. - Ale Leo ma mate. - Dodał i wskazał na niską brunetkę, która siedziała po lewej stronie Leo, a po prawej stronie Hannah. Wyczułem, że była człowiekiem. 

- Gdyby tylko Esna znalazła mate. - Westchnąłem.

- Jeszcze go nie znalazła? - Zdziwiła się Hannah. Pokręciłem głową na nie. - O kurde. Ale przed nią jeszcze trochę życia. Ma dopiero dwadzieścia lat! Jest młoda. 

- To prawda. Ty znalazłeś mate wieku trzydziestu lat. - Zauważył Paul. - Dodatkowo musiałeś ją szukać. - Dodał śmiejąc się. Prychnąłem i uderzyłem go lekko w ramie na co ten popatrzył na mnie zaskoczony. - Aua?

- Ups? - Teraz to on prychnął. Zaśmiałem się i wróciłem do jedzenia.


-ESNA-

Po rozmowie z mamą udałam się do biblioteki. Tam spotkałam Callasa, który przypomniał mi o tym, bym poprosiła mamę o powrót do szkoły. Natychmiast wybiegłam z biblioteki po szłam ją szukać. Na szczęście była jeszcze w gabinecie alfy i coś pisała w laptopie. 

- O co chodzi? - Zapytała, gdy tylko weszłam do gabinetu.

- Mogę wrócić do szkoły, prawda? - Zapytałam od razu. Rebe westchnęła słysząc moje słowa i spojrzała na mnie.

- Nie, Esna. Nie teraz. - Westchnęłam słysząc jej słowa, jednak po chwili wpadłam na świetny plan.

- Na pewno? - Dopytywałam, by brzmieć naturalnie.

- Tak. Daj spokój. - Kiwnęłam głową i opuściłam gabinet alfy. Uśmiechnęłam się pod nosem. Mój plan wyglądał następująco: musiałam obudzić się z samego rana, przyszykować i pójść do szkoły niezauważona. Wiem, że może mi się potem za to oberwać, ale kurde... dawno nie widziałam Aidy, Amandy i Tomka. 

- Przecież masz ich numer telefonu. - Zauważyła Irma.

- Tak, ale to nie to samo... - Po moich słowach kotołak się zamknął, a ja mogłam pójść w końcu do swojej sypialni. 

~*~

Następnego dnia obudziłam się o godzinie szóstej rano. Od razu pobiegłam do łazienki gdzie wzięłam szybki prysznic, a potem wróciłam do sypialni gdzie wybrałam dla siebie czyste ubrania składających się z białej koszulki i bluzy z kapturem zapinanej na zamek, białych dziurawych dżinsów i białych vansów. Włosy zaplotłam w niechlujnego warkocza. 

Biorąc plecak i najpotrzebniejsze rzeczy wyszłam po cichu z sypialni, a następnie z domu głównego. Wyszłam przez tylne drzwi, by nie zobaczyli mnie strażnicy przy bramie i jakimś cudem w postaci człowieka wdrapałam się na mur, przez który przeszłam. Był on naprawdę wysoki, więc w postaci człowieka szło mi to opornie. 

Na początku biegłam, a potem postanowiłam iść. Po godzinie wyszłam z lasu i udałam się w kierunku miasta. Musiałam wsiąść do autobusu, bo inaczej droga pieszo zajęła by mi znacznie więcej czasu. Do szkoły dotarłam przed przyjazdem moich braci. Postanowiłam, że na nich zaczekam przed wejściem do szkoły. Przywiózł ich Alan. Chłopaki pożegnali go i ruszyli w stronę szkoły, a gdy tylko mnie zobaczyli natychmiast do mnie podbiegli.

- Gdzieś ty była?! - Wrzasnął zły Kacper, tuląc mnie do siebie. - Wiesz jak my się martwiliśmy? Nigdy więcej tak nie rób! Nigdy! - Powiedział, mocniej mnie do siebie tuląc. Zaśmiałam się i gdy się już od mnie oderwał opowiedziałam im o moim planie.

- Wiesz, że mama była zła, gdy odkryła, że cię w pokoju nie ma? Prawie pozabijała strażników, którzy mieli wartę w granicy trzech godzin. - Zaśmiał się Max. 

- Miejmy nadzieję, że ojciec się nie dowie. - Dodał Callas i ruszył w kierunku budynku. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam za nim. Bliźniaki po chwili do mnie dołączyli.

Na korytarzu spotkałam Amandę i Tomka, którzy gdy tylko nas zobaczyli podbiegli do nas. Amanda niemalże skoczyła w moje ramiona, a potem poprzytulała chłopaków. Przy Kacprze zatrzymała się dłużej niż przy naszej dwójce. Chyba będę musiała z nim o tym porozmawiać.

- Tak się cieszę, że was widzę. - Powiedziała, gestykulując rękami, by Tomek zrozumiał o czym ona mówi. 

- Możemy mówić za pomocą telepatii. - Powiedziałam do nich telepatycznie. Callas też słyszał nasze myśli, więc też mógł się włączyć w naszą rozmowę. 

- Brakowało mi tego. - Przyznał Tomek. Zaśmiałam się i go na przywitanie przytuliłam.

- Wydaje mi się, że powinniście się spotkać z dyrektorem. Już wrócił. - Powiedziała Amanda. Popatrzyłam na braci i przekazałam Callasowi, by zjawił się teraz pod gabinetem dyrektora. 

- Odwiedzimy go teraz. - Powiedziałam i wspólnie z braćmi ruszyłam w kierunku gabinetu. Przy drzwiach do biura dyrektora znowu poczułam ten sam znajomy zapach co trochę mnie zdziwiło. Chyba nie było by możliwe, że to jednak dyrektor jest moim mate! Błagam, by to nie było to. Przecież on ma żonę! 

Po chwili dołączył do nas Callas. Kacper zapukał w drzwi, a gdy tylko usłyszeliśmy słowo ''proszę'' Max otworzył drzwi i weszliśmy w czwórkę do środka. Spuściłam głowę czując mocniejszy zapach mojego mate unoszący się w powietrzu.

- Nara, dyrektorze. - Usłyszałam znajomy męski głos. Podniosłam głowę przez co moje oczy spotkały się z oczami Amaru Rogers. Był on synem dalekiej ciotki mojego ojca. Był wilkołakiem delta jak jego rodzice i miał dziewiętnaście lat. Jego włosy były w kolorze ciemno brązowym tak samo jak oczy.

- Amaru? - Zapytał zdziwiony Kacper. Chłopak był tak samo zaskoczony jak my. - Co tutaj robisz? Myślałem, że twoi rodzice należą do stada w Los Angeles. 

- No tak, ale postanowiłem przeprowadzić się tutaj. Wujek Paul postanowił mnie do siebie przygarnąć, więc oficjalnie należę do stada Białego Kła. - Wyjaśnił i podszedł do nas bliżej. Najpierw przywitał się z chłopakami tzw. ''męskim uściskiem'', a potem przytulił mnie. 

- Chodzisz do tej szkoły? Od kiedy?

- Od początku roku szkolnego, ale dopiero od tygodnia do niej chodzę. - Wyjaśnił. Już miałam coś powiedzieć, ale przerwało mi chrząknięcie dyrektora. Kurde, zupełnie o nim zapomniałam. Znowu spuściłam głowę. 

 - Zaczekam na was przed gabinetem. - Powiedział Amaru i opuścił gabinet. Westchnęłam i wraz z braćmi usiadłam na fotelu przed dyrektorem. Czemu nie zamaskowałam wcześniej zapachu i nie wzięłam soczewek? 

- Witaj, nowych uczniów. - Zaczął. Poczułam jego wzrok na sobie na co się spięłam. - Nazywam się Kensha Wolf. - Przedstawił się.

- Kensha Wolf? Z tych Wolfów? - Dopytywał Kacper. Zmarszczyłam brwi. O co mu chodziło?

- Tak, z tych Wolfów. - Odpowiedział wilkołak. Nadal czułam na sobie jego wzrok. Wyczułam, że był rangi bety. - Teraz wy: podajcie mi swoje imię, nazwisko, rangę, wiek i imiona rodziców.

- No to tak. Ja nazywam się Callas Rogers i należę z rodzeństwem do stada Czarnego Słońca. Rodzice: Sean i Rebecca Rogers. Mam 15 lat i jestem hybrydą wilkołaka omegi i kotołaka lamparta. 

- Ja nazywam się Max, a to Kacper. Wszyscy mamy tych samych rodziców, więc co będę tu dużo mówił. Ja i Kacper jesteśmy bliźniakami i mamy po osiemnaście lat. Jesteśmy obaj wilkołakami beta. Coś jeszcze? Chyba nie. - Zaśmiałam się cicho wiedząc, że teraz na pewno wzruszył ramionami.

- A panienka? - Spięłam się słysząc, że zwraca się do mnie.

- Ja? Ech, nazywam się Esna Rogers i mam dwa... to znaczy osiemnaście lat. Jestem o osiem miesięcy starsza od braci. - Wyjaśniłam. 

- Status? - Westchnęłam. 

- Jestem trybrydą. 

- Trybrydą? - Zdziwił się. Nie słyszał o mnie? Spojrzałam zaskoczona na brata, który chyba był tak samo zaskoczony jak ja.

- No trybrydą. Nie słyszał pan o Esnie Rogers? Drugiej kobiecie alfa? Jest nie tylko drugą kobietą alfa, ale i też trybrydą trzech ras. Wilkołakiem alfa, wampirem klasy A i kotołakiem białej pantery. - Wyjaśnił Kacper. - Wszyscy o niej słyszeli. Ma nawet własną rasę nazwaną ''trybrda''. To coś jak hybryda, tylko że tutaj jest połączenie trzech, a nie dwóch ras.

- Rozumiem... - Mruknął pod nosem Kensha. - W każdym razie: miło mi widzieć was w swojej szkole. Nie często zdarza się nam przyjąć do niej tak znane osoby. Wybaczcie, że nie mogłem was powitać w pierwszym dniu.

- Nic się nie stało, dyrektorze. - Powiedział Callas.

- Muszę przyznać, że nigdy na oczy nie widziałem waszych rodziców.

- Naprawdę? Do jakiego stada pan należy? - Zapytał zdziwiony Max. - My też pana nigdy nie widzieliśmy.

- Max, ale ty jesteś głupi. - Powiedział Kacper, kręcąc głową. - Przecież on ma na nazwisko Wolf, więc wiadomo, że należy do stada Neli Wolf. 

- Mówisz o stadzie Crystal Wolf?

- No, a o jakim innym? - Zapytał zirytowany. Zaśmiałam się. - Przepraszam za mojego brata, ale wydaje mi się, że on po prostu nie raz nie ogarnia świata. 

- To całkiem możliwe, że nigdy pan nie spotkał naszych rodziców. W końcu nasze watahy nie zbyt ze sobą przepadają.

- Naprawdę? - Zdziwiłam się. - Przecież Nela jest sympatyczna. Mój ojciec na pewno by ją polubił.

- Skąd to wiesz? - Zapytał zdziwiony dyrektor. O kurde. - Nie możliwe żebyś ją znała. Masz zaledwie dziewiętnaście lat, a ona zginęła jakieś sto lat temu. No chyba, że to jedne z mocy... trybrydy?

- Tak, to pewnie to. - Odpowiedział Kacper, śmiejąc się nerwowo.

- Możemy już iść? Czeka na nas przyjaciel. - Powiedziałam. Ja naprawdę chciałam stąd jak najszybciej uciec. 

- Tak, chłopaki mogą już iść, jednak ty Esno zostań. Muszę z tobą porozmawiać.

- O czym? - Zdziwił się Max.

- Jest alfą, więc muszę jej wyjaśnić jakie zasady są tutaj wymyślone dla alf. - Wyjaśnił. Kurde, albo był dobrym kłamcą albo faktycznie istniały tu osobne zasady dla alf.

- Dobrze, ale dajemy panu tylko pięć minut. - Powiedział poważnie Kacper i opuścił gabinet wraz z chłopakami. Westchnęłam. Przez chwile pomiędzy nami panowała grobowa cisza, którą on postanowił pierwszy przerwać.

- Możesz podnieść na mnie wzrok. Wiem, że jesteśmy sobie przeznaczeni. - Powiedział, a w jego głosie wyczułam obojętność. 

- Nie.

- Co? Dlaczego? - Zapytał zdziwiony.

- Może i jesteśmy mate, ale dopóki się w siebie nie wpoimy to... - I tu przerwała mi jego ręka na moim podbródku, która zmusiła mnie do podniesienia głowy i spojrzenia mu prosto w oczy. Moje niemalże natychmiast mnie zapiekły zapewne zmieniając kolor na wiśniowy. Jego jasnobrązowe oczy również zmieniły kolor na jasno wiśniowe. 

- Teraz jesteśmy w siebie wpojeni. - Stwierdził rozbawiony. Zmarszczyłam brwi. - Jesteś alfą, więc nie powinnaś pochylać głowę. To ja powinienem to zrobić jako iż jestem betą. - Zauważył.

- Ale jako dyrektor tej placówki tego nie zrobisz, prawda? - Zapytałam z cwanym uśmiechem.

- Tak, zgadza się. - Odpowiedział z uśmiechem. - Ale ustalmy sprawę jasno.

- Co?

- Chodzi mi o naszą więź. Widzę, że ty też jej nie chcesz wnioskując po twoim zachowaniu. 

- Nie, oczywiście, że ją chce. - Powiedziałam od razu. Wilkołak popatrzył na mnie zdziwiony.

- Ale nie spojrzałaś mi w oczy. Nie chciałaś się we mnie wpoić. - Zauważył. - Najwyraźniej nie odpowiada ci moja ranga. Trudno. Będziesz sobie musiała znaleźć wilkołaka z rangą alfy albo wampira z rangą A. - Wzruszył ramionami.

- Nie chodzi mi o rangę. Mógłbyś być nawet omegą i tak bym cię chciała.

- Więc o co chodzi?

- Wiem, że masz narzeczoną. - Wilkołak kiwnął potwierdzając moje słowa. - Słyszałam, że ją... - Przełknęłam ślinę. - ...Kochasz i że wkrótce się z nią żenisz. Nie chce stawać ci na drogę. Nie lubię niszczyć czyiś związków. Jeśli ją kochasz i nie chcesz zostawić ją z powodu więzi to...

- Nie chce. - Przerwał mi.

- Ech, w takim razie nie wchodźmy sobie w drogę. Wiem, że więź zniknie dopiero w momencie, gdy sparujesz się z innym wilkołakiem, więc jeśli to zrobisz ze swoją wybranką to będziemy mieć problem z głowy. - Powiedziałam poważnie i obojętnie choć w środku kipiałam ze złości i byłam niewyobrażalnie smutna. 

Miałam ochotę go trzasnąć w ten zakuty łeb i kazać mu być ze mną, ale wiedziałam, że tak nie można. Jako alfa powinnam wyjść z tego z podniesioną głową i nie płakać po jakimś buraku. Tak też i zrobię teraz. Jeśli mnie nie chce to niech spada. W sumie co ja będę mu zatruwać życie. W końcu mogę za kilka dni umrzeć. No o ile nie pozbędę się jakoś tej klątwy. Wanser obiecała, że mi w tym pomoże za wszelką cenę, a ja trzymałam ją za słowo. 

- Skoro się ze sobą zgadzamy to nie ma tu nic do gania. - Jego słowa była dla mnie jak pieprzona trucizna. Zacisnęłam dłonie w pięść i wypięłam dumnie pierś patrząc na niego złotymi alfy oczami czym chyba go nawet tym przestraszyłam. No tak. On był betą, a ja alfą. W każdej chwili mogłam mu rozkazać ze mną być. Tylko po co?

- Jeśli to wszystko... do widzenia, panie dyrektorze. - Warknęłam, wstając z miejsca.

- Czekaj. - Zatrzymał mnie. Spojrzałam na niego pytająco. - Zasady. 

- Serio? Myślałam, że to tylko wymówka do pogadania ze mną o tej chorej więzi. 

- Nie. Jest tylko jedna zasada na alf. Żadnego używania głosu alfy w szkole oraz robienia z siebie gwiazdeczki. Nauczyciele będą ignorować twoje rozkazy choćby miało to ich kosztować życiem. Takie zasady. Wybacz. - Wzruszył ramionami.

- Kurde, to oznacza, że nie będziemy mogli podokuczać trochę jego narzeczonej? - Zapytała rozczarowana Irma. - Ale zaraz. Skoro to miłość jego życia to czemu od razu się z nią nie sparował?

- A co nas to? Palant nas nie chce to niech spada. - Warknęłam.

- Niech będzie. - Pachnęłam lekceważącą dłonią na jego słowa i opuściłam jego gabinet. Chłopcy stali niedaleko. Nigdzie nie widziałam Amaru.

- Jeśli go szukasz to wiedź, że poszedł na lekcje po tym jak na korytarzu spotkaliśmy nauczyciela od wuefu.

- A wy? Was nie przegonił? - Zdziwiłam się.

- Przegonił, ale sprytnie mu uciekliśmy i wróciliśmy tutaj. - Odpowiedział Kacper. - Callas poszedł na lekcje. - Dodał.

- Okej.

- Hej, wiesz, że wszystko słyszeliśmy, prawda? - Zapytał Max. Westchnęłam. - Musisz go zmusić do tej więzi.

- I jeszcze czego. - Prychnęłam i ruszyłam w kierunku klasy, w której miałam lekcji. Chłopcy po mamrotali coś tam jeszcze pod nosem po czym ruszyli w ślad za mną. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top