Powieść rozdział 2

Ok :3 Uznałam, że jednak wrzucę drugi rozdział, żeby was jeszcze bardziej zachęcić. Dajcie znać, co myślicie.

Rozdział 2

Obudził go równomierny odgłos przypominający pikanie aparatury w szpitalu. To było dziwne. Nie przypominał sobie, żeby na pokładzie miał cokolwiek, co wydawałoby taki dźwięk. Uchylił powoli powieki i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nad sobą widzi szklaną kopułę, a za nią biały sufit. Podniósł dłoń i zmarszczył brwi, widząc, że ma w niej założony wenflon. Czyżby był w jakimś szpitalu? Czyli jednak ktoś go uratował. Chociaż było to zaskakujące, bo w końcu nie zdążył nawet nadać sygnału S.O.S. Dotknął kopuły nad sobą. Przypuszczał, że mógłby ją łatwo przesunąć i usiąść, ale nie miał na to siły. Głowa bolała go niemiłosiernie. Opuścił rękę i popatrzył w bok. Stała tam inna kapsuła, a może komora, zapewne taka sama jak ta, w której teraz leżał. Była jednak pusta. Jednak najdziwniejsze było to, że w ogóle nie przypominał sobie, żeby ludzie używali czegoś takiego. Istniały oczywiście kapsuły chirurgiczne, które większe jednostki i bazy miały u siebie na wypadek poważnych wypadków, ale na pewno nie wyglądały w ten sposób.

– Moja głowa... – jęknął cicho, czując, że miejsce, w które uderzył, zaczyna promieniować bólem.

– Lepiej się nie ruszaj za bardzo – odezwał się ktoś nagle. To był męski głos. Tego Fabian był pewien, ale nie zauważył nigdzie właściciela. – Masz wstrząs mózgu, ale spokojnie. Za kilka godzin będziesz mógł wstać. Teraz jednak odpoczywaj.

– Gdzie ja jestem? – spytał pilot, zanim zdążył się powstrzymać. – I komu powinienem dziękować za ratunek?

– Jesteś w szpitalu, a ratunek zawdzięczasz naszemu zwiadowcy – odparł głos. Fabian domyślił się, że najwyraźniej miał do czynienia z tutejszym lekarzem.

– Dziękuję – powiedział słabo.

– Na razie nie dziękuj, bo zastanawiamy się, co z tobą zrobić. Twoja obecność tutaj jest dla nas zgoła... problematyczna.

Fabian zmarszczył brwi. Problematyczna? Ciekawe dlaczego? Kilka razy w życiu był w szpitalu z różnych powodów, ale nigdy nie słyszał, żeby jego pobyt w takiej placówce był problemem.

– Chyba nie bardzo rozumiem – przyznał szczerze. – Czy mógłby mi pan to wyjaśnić? Najlepiej tak, żebym pana widział? Czuję się nieco niepewnie, gdy nie mogę utożsamić głosu z jego właścicielem – poprosił.

Zapadła cisza i Fabian odniósł wrażenie, że właściciel głosu zawahał się. Nie mógł tylko zrozumieć dlaczego. Może miał jakieś kompleksy czy coś w tym stylu, ale to nie powinien być powód. Fabian był człowiekiem tolerancyjnym i nie patrzył na ludzi pod kątem ich wyglądu.

– Więc? – odezwał się, gdy cisza się przedłużała.

– No dobrze. Podejdę do ciebie. – Fabian usłyszał cichy szum otwieranych do sali drzwi, a potem odgłos kroków, kiedy właściciel głosu podchodził do kapsuły, w której leżał.

– Lepiej? – spytał. Fabian już miał odpowiedzieć, że owszem, ale kiedy popatrzył na mężczyznę, zapomniał, jak się używa mowy.

Mężczyzna miał na sobie białe ubranie, jak to po lekarzu można było się spodziewać, ale tym co sprawiło, że Fabian zapomniał języka w gębie, był wygląd mężczyzny. Średni wzrost, przeciętna budowa ciała, bardzo jasne niebieskie oczy i dosłownie białe włosy. Nawet rzęsy miał białe, ale w największe zdumienie wprawiła pilota skóra nieznajomego. Tak jasna, że miejscami wyglądała, jakby była lekko niebieskawa, usta natomiast miał tak blade, że wyglądały na sine, zupełnie jak w momencie, gdy człowiekowi jest bardzo zimno.

Fabian gapił się na niego, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że ma otwarte z zaskoczenia usta.

– Wiesz... Zbyt inteligentnie to ty teraz nie wyglądasz – zauważył mężczyzna z lekkim rozbawieniem. – Ale rozumiem twoje zdziwienie.

– Przepraszam... Ja... – zaczął, ale przerwał, kiedy do sali wszedł ktoś jeszcze.

– Do diabła, Dima! Miałeś kogoś zawołać, gdy się obudzi – rozległ się zirytowany głos.

– Już po fakcie, więc nie masz się co złościć – odpowiedział mężczyzna. Ten drugi podszedł do niego i stanął obok, zerkając na Fabiana. Pilot natychmiast dostrzegł, że on też ma identyczną jasną skórę, białe włosy i niebieskie oczy. Ubrany był w jakiś niebiesko-biały mundur i na pierwszy rzut oka był prawdopodobnie w podobnym wieku co lekarz.

– Jak się nazywasz? – spytał nowoprzybyły, patrząc na Fabiana, kiedy uspokoił się nieco.

– Fabian Edwins.

– Co robiłeś przy pierścieniach Saturna? – padło kolejne pytanie.

– To jakieś przesłuchanie? – zapytał Fabian. Nie lubił takich sytuacji. Przecież nie zrobił nic złego.

– Nie. Zwykła ciekawość. Ludzie raczej nie zapędzają się w te okolice – przyznał, opierając się o kapsułę. – Więc?

– Wracałem z Oberona – wyjaśnił, dochodząc do wniosku, że kłamanie nie ma najmniejszego sensu. – Nie myślałem, że będę musiał lecieć takim kursem. Nie wiem, co się stało, ale coś uszkodziło mi statek. Mogę tylko zgadywać, ale to pewnie był jakiś kosmiczny śmieć albo kamyczek.

Nieznajomy mruknął pod nosem i kiwnął głową.

– Twoje szczęście, że akurat miałem patrol. Gdyby to był ktoś inny, raczej by cię dobił.

Fabian poczuł, że wszystkie włosy na ciele stają mu dęba. No pięknie. Po prostu cudownie.

– Czy mogę wiedzieć, gdzie jestem? – spytał ponownie.

Mężczyźni popatrzyli po sobie. Zauważył ich widoczne wahanie. Zupełnie jakby zastanawiali się, czy powinni mu zdradzać takie rzeczy.

– Teraz to już bez znaczenia, czy ci powiemy, czy nie. Witamy na Enceladusie. – wyszczerzył się pan zwiadowca.

Fabian poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Przecież zakład karny na Enceladusie został porzucony niemal trzysta lat temu. Niemożliwe, żeby ktoś tu był. No chyba że wojsko miało tutaj jakiś swój tajny projekt, ale to nie tłumaczyło niezwykłego wyglądu tych mężczyzn.

– Ale zbladłeś nagle – zauważył ten o imieniu Dima. – No, ale po takiej rewelacji raczej każdy zareagowałby w ten sposób. Ale gdzie moje maniery? Dima Shelter – przedstawił się. – Pewnie się już domyśliłeś, że jestem lekarzem. A to jest Cato Addams, jeden z naszych pilotów – wyjaśnił, wskazując na drugiego mężczyznę. – To jemu zawdzięczasz ratunek.

– Chyba powinienem jednak podziękować – mruknął Fabian niepewnie, patrząc na nich. Westchnął, przymykając oczy.

– Odpoczywaj. Porozmawiamy, jak wstaniesz – powiedział Dima, klepiąc lekko wieko kapsuły dłonią. – Najlepiej spróbuj się przespać.

Fabian miał ochotę prychnąć. Przespać się. Dobre sobie. Właśnie dowiedział się, że zakład karny, który porzucono przed prawie trzema wiekami, zasadniczo ma się świetnie, skoro są w nim ludzie. Trochę dziwni, ale jednak ludzie. Chyba... Westchnął ponownie, kiedy mężczyźni wyszli z pomieszczenia i zamknął oczy. Głowa zaczynała go boleć jeszcze bardziej niż wcześniej. Domyślał się, że to może związane z szokiem, jaki przeżył. I z tym koszmarnym uderzeniem, po którym miał wstrząs mózgu.

– Pobudka – powiedział mu ktoś.

Fabian otworzył oczy z zaskoczeniem. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Kopuła kapsuły uniosła się powoli, a lekarz usunął igłę z jego ręki i zakleił rankę czymś w rodzaju... Sam nie wiedział, bo to wyglądało jak jakiś żel czy coś w tym stylu. Było przeźroczyste i nieco gumowate w dotyku. Wzruszył ramionami, dochodząc do wniosku, że w tych okolicznościach to jego najmniejszy problem.

Po chwili do sali wszedł ktoś z personelu i pomógł mu usiąść, a potem ubrać się.

– Kręci ci się w głowie? – spytał lekarz, kiedy Fabian stanął na nogach.

– Nie. Jest w porządku – zapewnił, zastanawiając się, co teraz z nim będzie.

– To dobrze. Cato na ciebie czeka. Zaprowadzi cię do Naczelnika – wyjaśnił Dima, prowadząc go korytarzem.

– Naczelnika? – Zabrzmiało to dla niego, jakby miał mieć do czynienia z kimś, kto stoi na czele więzienia.

– Każde społeczeństwo potrzebuje przywódcy. Taka już ludzka natura.

Fabian skinął głową. Tu musiał się zgodzić. Ludzie lubili mieć kogoś, na kim mogli polegać albo na kogo zrzucić winę za wszystko. Ale niezależnie od powodu musiał być ktoś nad wszystkimi i w jakiś sposób kontrolować społeczeństwo.

Drzwi rozsunęły się przed nimi i znaleźli się w poczekalni, gdzie siedziało kilku mężczyzn. Jeden trzymał na kolanach kilkuletniego chłopca. Maluch ewidentnie miał gorączkę. Widać to było po mocno zarumienionych policzkach, które przy bladej cerze wyglądały, jakby miały się zaraz zapalić. Ojciec głaskał go delikatnie po włosach, mówiąc coś do niego cicho. Jednak pomimo choroby chłopiec zerknął ciekawie na Fabiana.

– Tato – powiedział cicho. – On ma ciemne włosy.

– Nie jest stąd – odrzekł ojciec. – Pamiętasz? Nauczyciel w szkole mówił wam, że ludzie spoza Enceladusa wyglądają inaczej. Mają różne kolory włosów i oczu.

– Uhm – mruknął cicho chłopiec, opierając głowę na jego ramieniu.

Fabian domyślał się, że dziecko pierwszy raz w życiu widzi kogoś z tak odmiennym wyglądem. Wystarczyło rozejrzeć się po poczekalni, żeby się zorientować, że wszyscy na Enceladusie musieli mieć ten sam jasny typ karnacji i białe włosy. Jego lekka opalenizna, ciemno-brązowe włosy i zielone oczy musiały stanowić zgoła egzotyczny widok.

Cato czekał na nich przy drzwiach. Uśmiechnął się nieco kpiąco na widok Fabiana.

– Miło cię widzieć na nogach.

– On zawsze jest taki... dowcipny? – spytał Fabian, patrząc na Dimę.

Lekarz uśmiechnął się tylko i wzruszył ramionami.

– Przywyknij – powiedział jedynie, przekazując Fabiana w ręce Cato. – Powodzenia – dodał, wracając, żeby zająć się pacjentami. Podszedł do mężczyzny z chłopcem i zaprosił ich obu do gabinetu.

Fabian zerknął jeszcze za nimi, a potem wyszedł z Cato na zewnątrz budynku. Natychmiast miał jednak ochotę wrócić do środka, kiedy poczuł chłód panujący na ulicy. Jego ubranie nie gwarantowało mu aż takiego ciepła i zamarzyła mu się zimowa kurtka, czapka i szalik.

– Zimno ci? – zapytał Cato, obserwując go.

– Chyba widać? Ile wy tu macie stopni?

– Mamy stałą temperaturę pomiędzy dwoma a pięcioma stopniami na plusie – wyjaśnił Cato. Zdjął swoją bluzę i podał ją Fabianowi. – Trzymaj. Mnie nie będzie zimno – zapewnił go.

Fabian popatrzył na niego zaskoczony, ale podziękował i szybko założył podaną mu sztukę odzieży. Zmarszczył brwi, kiedy początkowo poczuł od materiału lekki chłód. Pamiętał, że czasem jako dziecko zakładał sweter albo bluzę ojca, które ten dopiero co zdjął. Lubił tak robić w zimie, bo materiał wtedy był rozgrzany od ciepłoty ludzkiego ciała. Zaczął się zastanawiać, czy ciało Cato nie wytwarza ciepła, ale szybko o tym zapomniał, bo zaczęli iść ulicą.

Kiedy pilot słyszał o zakładzie karnym, miał przed oczami szare, ponure budynki z drutami kolczastymi na murach, żeby przypadkiem ktoś nie miał za łatwo przy próbie ucieczki. Tymczasem tutaj nie zobaczył niczego nawet podobnego do szarych budynków.

Przed sobą miał zgrabną uliczkę, wzdłuż której ciągnęły się dwa rzędy najwyżej trzypiętrowych budynków. Utrzymane były w kolorze, który ciężko mu było określić, ale gdyby miał jednak próbować to jakoś nazwać, to powiedziałby, że była to bardzo jasna szarość, tu i ówdzie przyozdobiona błękitem. Nawet chodnik, po którym szli, był w takim dziwnym odcieniu. Uliczka miała taką szerokość, że zmieściłby się w niej nawet pojazd. Póki co jednak nie zauważył żadnego. Zwrócił za to uwagę na kilka różnych sklepów i zakładów naprawczych. Kilka minut później dotarli do sporego placu, który przywodził na myśl coś pomiędzy parkiem a rynkiem. Kiedy go mijali, zauważył plac zabaw i bawiące się na nim dzieci w wieku przedszkolnym.

– Jednak park – powiedział na głos, zanim zdążył się powstrzymać.

– Że co? – zdziwił się Cato.

– Macie tu park.

– Tak. Wiem. To aż takie dziwne? Dzieci muszą mieć gdzie się bawić poza murami budynków. U ciebie tak nie ma na...? Przepraszam, ale nie wiem, z której planety jesteś.

– Z Ziemi – przyznał się Fabian. – Mojej rodziny jakoś nigdy nie ciągnęło do zamieszkania w koloniach.

Cato pokiwał głową w odpowiedzi. Fabian zerknął ponownie na grupkę dzieci, a potem przeniósł wzrok na idące przez park nastolatki. Z zaskoczeniem stwierdził, że widzi praktycznie samych chłopców. Zauważył może po dwie dziewczynki w obu grupach. Ciekawość podpowiadała mu, żeby o to zapytać, ale z drugiej strony nie wiedział, co go czeka. Wolał, żeby nie zarzucono mu braku taktu. Nie potrzebował większych kłopotów, niż już miał.

Weszli w końcu do sporego budynku, który zgodnie z tabliczką przy drzwiach był urzędem. Fabian miał ochotę się roześmiać, gdy dotarło do niego, że nawet tutaj mają biurokrację. Ugryzł się jednak szybko w język. Za to po wejściu do środka nareszcie miał okazję zobaczyć dorosłe kobiety. Musiał przyznać, że nawet przy tej specyficznej dla tutejszych mieszkańców urodzie były całkiem przyjemne dla oka. Oczywiście, gdyby nie preferował własnej płci pewnie zwróciłby na którąś uwagę.

– Hej, mamo – odezwał się Cato do jednej z kobiet, które minęli. Ta uśmiechnęła się do niego ciepło.

– Twoja mama? – spytał Fabian, zerkając na niego.

– Biologicznie tak.

Fabian zastanawiał się, jak niby miał to zrozumieć, ale postanowił poczekać z pytaniami. Za chwilę miał spotkać się z tym całym Naczelnikiem, a nie miał pojęcia, czego mógł się spodziewać.

Kiedy znaleźli się przed odpowiednimi drzwiami, Cato zapukał, a usłyszawszy „proszę", weszli do środka.

– Przyprowadziłem go – oznajmił Cato.

– Dziękuję. Poczekaj na zewnątrz – odezwał się siedzący za biurkiem mężczyzna. Cato bez słowa wykonał polecenie. Kiedy Fabian i Naczelnik zostali sami, ten podniósł wzrok na przybysza z Ziemi. Pilot dałby mu na oko pięćdziesiąt lat, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie miał zarostu. Przypomniał sobie, że w zasadzie nie widział tutaj nikogo z zarostem. Rozmyślania przerwał mu jednak głos Naczelnika proszący, żeby usiadł. Fabian zajął więc miejsce w fotelu przed biurkiem. – Ostatni raz widziałem tutaj kogoś spoza Enceladusa dobre trzydzieści lat temu – powiedział wprost. – Ale wtedy nie skończyło się to zbyt dobrze.

– Chyba nie rozumiem...

Naczelnik uśmiechnął się.

– Amir Addams – przedstawił się. – A ty masz na imię Fabian. Dobrze pamiętam? – upewnił się, a pilot skinął głową. – Posłuchaj mnie uważnie. Nie będę ukrywał, że nie lubimy tutaj ludzi z zewnątrz. Stanowią dla nas zagrożenie, dlatego zależy nam, żeby nikt się nie dowiedział o naszej społeczności.

Fabian nie skomentował tego, czekając, aż mężczyzna będzie kontynuował.

– Na przestrzeni lat zdarzało się, że jakiś śmiałek, chociaż ja osobiście wolę określenie „idiota", za bardzo zbliżył się do pierścieni Saturna, myśląc, że manewrowanie na ich obszarze jest łatwe. Niewielu to przeżyło. Zazwyczaj znajdowaliśmy uszkodzone statki i zamarznięte ciała. Ty przeżyłeś tylko dlatego, że znalazł cię Cato i przekonał nas, żeby cię nie dobijać.

– Czyli serio jestem mu winny podziękowania.

– Nie dziękowałbym mu jeszcze. Wciąż się zastanawiamy, co z tobą zrobić.

– Skoro tak, to czy mógłbym zapytać o kilka rzeczy? To by mi pomogło zrozumieć nieco lepiej sytuację, w której się znalazłem.

– No dobrze – zgodził się Amir, obserwując go uważnie.

– Jak przeżyliście? To znaczy... – sprostował szybko, widząc minę mężczyzny. Już był pewien, że ma go za jakiegoś imbecyla. – W sensie wasi przodkowie. Z tego co słyszałem, to zostali zasadniczo z niczym.

– Ach, rozumiem. – Mężczyzna uśmiechnął się. – Widzisz... Kiedy człowiek staje przed wyborem przeżyć, czy zginąć, zawsze wybierze przeżycie. Tak samo było wtedy. Kiedy strażnicy uciekli, więźniowie i naukowcy zostali sami. Zaczęły się dalsze zamieszki, które trwały prawie miesiąc. Po tym czasie z blisko tysiąca osadzonych pozostało około dwustu osób. Niektórzy zwariowali i popełnili samobójstwo z myślą, że i tak nic ich nie uratuje, inni złapali za to, co mieli pod ręką, i zaczęli zabijać. Przetrwali ci, którzy mieli na tyle zdrowego rozsądku, żeby zacząć myśleć. Grupka więźniów dogadała się z naukowcami. Ci myśleli, a więźniowie stanowili siłę roboczą. Udało im się dzięki współpracy. Z czasem ci najwięksi ziemscy zbrodniarze zauważyli, że budowa nowego społeczeństwa jest czymś, co ich wyciszyło do tego stopnia, że od czasu zamieszek ani razu nie mieli powodu do agresji. Wspólną pracą doszli do tego, co mamy tutaj teraz.

– Dużo was tutaj jest?

– W skali ziemskiej nie. Około dziesięciu tysięcy. Kontrolujemy populację, żeby mieć pewność, że wykarmimy wszystkich. Coś jeszcze?

– Tak. Czy będę mógł wrócić do domu?

Naczelnik milczał dłuższą chwilę, zanim się odezwał.

– Na pewno nie w tej chwili. A czy później? Zobaczymy. To będzie zależało od wielu czynników. Na razie lepiej pogódź się z tym, że tu zostajesz i ciesz się, że żyjesz. Kiedyś daliśmy szansę jednemu takiemu, który trafił do nas w ten sam sposób, co ty. Przyłapaliśmy go, jak próbował przesłać na Ziemię dane o tym, że kolonia przetrwała. Nie chcesz wiedzieć, co się z nim stało – zapewnił go.

Fabian pokiwał głową na znak, że domyśla się, jak to się skończyło. Był pewien, że jeszcze mu życie miłe i nie zamierzał się niepotrzebnie narażać. Wolałby jeszcze zobaczyć swoich rodziców.

– Na tę chwilę zostaniesz pod opieką Cato. Wytłumaczy ci, jakie panują tutaj zasady, ale ostrzegam cię. Jeśli zrobisz coś, czego nie powinieneś, możesz być pewien, że będziesz miał poważne kłopoty. Będziesz się zachowywał, to być może pozwolimy ci wrócić na Ziemię. Chociaż nie ukrywam, że bierzemy pod uwagę możliwość, iż poinformujesz ziemskie władze o nas.

– Czy to byłoby takie złe? – dopytywał się Fabian. – Mielibyście wtedy możliwość handlu czy uzupełniania zapasów.

– Jesteśmy w tej chwili w pełni samowystarczalni. Obawiamy się tylko, że jeśli ktoś się o nas dowie, będzie nas sobie chciał podporządkować. Poza tym bierzemy pod uwagę, że po tylu latach w izolacji możemy stanowić ciekawy obiekt dla naukowców ze względu na zmiany, jakie w nas zaszły. Nie potrzebne nam to. Zdecydowanie nie mamy ochoty narażać dzieci, że wpadną w łapska jakiejś bandy wariatów. To nie jest tak, że nie przydałyby nam się inne rzeczy, ale bezpieczeństwo jest dla nas najważniejsze. Aczkolwiek musimy się liczyć z różnymi ewentualnościami w przyszłości.

Fabian przyznał, że to logiczne. Nikt nie lubił być postrzegany jako obiekt badawczy czy królik doświadczalny. A już najgorszą opcją było, gdy takimi obiektami stawały się dzieci.

– Czyli w tej chwili jestem dodatkową gębą do wykarmienia?

– Chyba lepiej bym tego nie ujął. – Naczelnik uśmiechnął się lekko. – Cato! – krzyknął i tutejszy pilot wszedł do gabinetu. – Wiesz, co robić.

– Jasne – potwierdził. – Ok. Chodź. Zamieszkasz u mnie – dodał, patrząc na Fabiana. – Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny. Na razie, tato – pożegnał się jeszcze, gdy wychodzili z gabinetu. Fabian popatrzył na niego zaskoczony. – Nie rób takiej miny.

– No przepraszam cię bardzo, ale szok goni szok – mruknął Fabian, burząc się nieco. Wyszli z budynku i skierowali się uliczką w lewo. Po prawej widać było lodowe wzgórza, nad którymi górował majestatycznie Saturn. Ziemianin musiał przyznać, że widok faktycznie robił wrażenie pomimo całej swojej grozy. Chociaż czy naprawdę było w tej chwili coś groźnego w tym widoku? Z takiej perspektywy Saturn wyglądał jak dzieło sztuki.

---

I jak się podobało?

Zostawiam wam też odgłosy Saturna, żebyście mieli szerszy obraz całości XD

https://youtu.be/Sh2-P8hG5-E

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top