Powieść Rozdział 1

Małe info na początek. Jest to pierwszy rozdział mojej autorskiej powieści, nad którą pracuję już od jakiegoś czasu i mam nadzieję, zobaczyć ją któregoś dnia w formie książki. Wiem, że nie każdemu podejdzie jej temat, co jest w pełni zrozumiałe. W końcu gusta są różne i nie ma w tym nic złego. Od razu uprzedzę, że jest to SF, ale myślę, że jednak dość lekkie. Zaznaczam oczywiście, że nikt nie ma obowiązku tego czytać. Będę jednak wdzięczna za opinię od tych, którzy ten trud podejmą. Tytułu na razie nie zdradzam, bo jeszcze się waham pomiędzy dwoma.

Pozostaje napisać mi tylko: Bawcie się dobrze i nie padnijcie w trakcie :3

Rozdział 1

Ludzkość od zawsze patrzyła w niebo. Nieważne, czy to z powodu wiary, że Słońce lub Księżyc są bogami, którym należy oddać należną cześć, czy też z innych bardziej błahych powodów, jak wyglądanie deszczowych chmur. Nocą zaś dla wielu bezchmurne niebo było mapą, przy pomocy której mogli określić kierunek wędrówki. Ludzie nigdy tak naprawdę nie zdali sobie do końca sprawy, jak bardzo uzależnili się od tych ostatnich.

Gwiazdy fascynowały, uczeni rozpisywali się o nich, powstawały kolejne dzieła. Z czasem dołączyły do nich planety, a wraz z nimi pytanie, czy jest na nich życie. Logicznym posunięciem było więc zdobycie o nich jak największej wiedzy. W miarę upływu lat zaczęto marzyć o podboju kosmosu. W drugiej połowie XX wieku człowiek stanął na księżycu, następnie wysyłano kolejne sondy w kierunku innych ciał niebieskich. Pierwsze zdjęcia z powierzchni Marsa były sensacją. Zaczęto wtedy mówić o założeniu kolonii na Marsie oraz możliwościach zasiedlenia innych obiektów w Układzie Słonecznym.

U schyłku XXI wieku faktem stała się baza kosmiczna na Księżycu. Potem założono na niej kosmiczny port lotniczy, skąd startowały wahadłowce do założonych później kolonii.

Pierwszą była wyśniona przez ludzi kolonia na Marsie. Założenie jej kosztowało kilka pokoleń ludzi wiele wysiłku i liczne walki o przetrwanie. Mars nie był przyjaznym dla życia miejscem. Należało go ujarzmić i stoczyć z nim walkę, zupełnie jak z mitologicznym bogiem wojny. W XXII wieku na Marsie powstały pierwsze miasta przykryte kopułami, a ludzie w nich mieszkający czuli się jak rasowi pionierzy. Równocześnie na obu księżycach czerwonej planety założono bazy militarne. Problemy zaczęły się, gdy ziemski rząd zaplanował wykorzystanie pasa asteroidów pomiędzy Marsem a Jowiszem. Pierwsze próby omal nie doprowadziły do unicestwienia kolonii na Marsie, kiedy zbyt śmiałe eksperymenty w pasie sprawiły, że kilka pomniejszych kosmicznych głazów spadło na jego powierzchnię. Po tym przez dobre kilka miesięcy mieszkańcy Marsa nie widzieli Słońca. W ciągu lat opracowano jednak bezpieczniejsze metody i prace wykorzystujące materiał z pasa asteroid ruszyły pełną parą.

Z biegiem lat ludzkość przekroczyła ów graniczny pas wewnętrznej części Układu Słonecznego i zbadała kilka z księżyców Jowisza. Na największych księżycach gazowego olbrzyma założono pomniejsze bazy wojskowe i naukowe. Z nich patrzono w dalsze rejony przestrzeni kosmicznej i wysyłano kolejne ekspedycje.

Fabian Edwins pamiętał, że jako dziecko zaczytywał się w książkach dotyczących historii podboju kosmosu. Nie wyobrażał sobie wtedy bycia kimś innym niż właśnie pilotem jakiegoś wahadłowca albo członkiem ekspedycji, która bada kolejne ciało niebieskie pod kątem możliwości zasiedlenia go. Rodzice zawsze tylko powtarzali mu, żeby zszedł już z gwiazd na ziemię i zabrał się za naukę. Jeśli chciał zostać pilotem, musiał zostać przyjęty do szkoły dla pilotów działającej przy Agencji Badań Układu Słonecznego. Kiedy miał siedem lat, rodzice zabrali go wraz z jego młodszą siostrą do muzeum. Zobaczywszy po raz pierwszy zabytkowy wahadłowiec z XXI wieku, którym kosmonauci latali na orbitę, nie mógł oderwać od niego wzroku. Tak bardzo chciał wejść do środka i obejrzeć z bliska te wszystkie zabytkowe systemy sterowania. Oczywiście kiedy tylko spróbował przekroczyć linię dla zwiedzających, dostał ostrzeżenie od robota-strażnika. Nadął wtedy policzki urażony, nie rozumiejąc, czemu nie może podejść bliżej.

– Fabian – powiedział mu wtedy ojciec. – To zabytek i kawał historii ludzkości. Do takich rzeczy należy podchodzić z należnym im szacunkiem.

Chłopiec długo później rozmyślał nad słowami ojca, kiedy razem składali mały model wahadłowca. Wtedy postanowił, że on też zostanie pilotem jakiegoś statku kosmicznego i zdobędzie kosmos. Powiedział o tym ojcu, który uśmiechnął się tylko i skinął głową.

– Jestem pewien, że dasz radę. Ale na to potrzeba czasu i mnóstwo nauki. Udowodnij, że twój zapał jest prawdziwy.

Fabian udowodnił to, zdając po maturze do wymarzonej szkoły dla pilotów. Wiedział, że rodzina jest z niego dumna, a siostra chwali się koleżankom, że ma brata w elitarnej placówce. Rocznie przyjmowano do niej zaledwie trzydzieści osób. Do końca docierało około dziesięcioro, których potem czekało kilka lat praktyki pod okiem doświadczonych pilotów.

Skakał z radości, gdy w końcu dyplom i licencję pilota. Potem przez kilka lat pracował jako pilot pod dowództwem komandora Browna. Mężczyzna wyglądał tak, że kojarzył się ze wściekłym niedźwiedziem grizzly. Barczysty, brodaty, a do tego opryskliwy. Żaden z pilotów nie chciał z nim pracować. Wszyscy wiedzieli, jaką ma opinię. Fabian jednak zawsze lubił wyzwania i sam dobrowolnie zgłosił się do pracy pod jego dowództwem. Wszyscy wtedy pukali się w czoło i robili zakłady, po ilu dniach zrezygnuje. Mocno się zdziwili, gdy oświadczył, że nie ma zamiaru rezygnować. „Grizzly" może i faktycznie miał koszmarny charakter, ale jednocześnie był też w czołówce, jeśli chodziło o wiedzę i umiejętności. Miał paskudny zwyczaj wrzeszczenia na załogę przy byle okazji i wyzywania ich od nierobów, idiotów czy durniów, ale gdy pewnego razu przyszło im lądować awaryjnie na Fobosie, jego umiejętności okazały się bezcenne.

Fabian po raz pierwszy miał wtedy lecieć na Marsa. Kiedy zbliżali się do planety, nagle poczuli uderzenie w bok statku i jeden z silników zaczął się krztusić, a oni schodzić z kursu. Wtedy komandor niemalże siłą wyrzucił go z fotela, sam zasiadł za sterami i tylko dzięki niemu odmawiający pozostania na kursie statek wylądował bezpiecznie w bazie na Fobosie. Młody pilot wiedział już wtedy, że chce się uczyć od tego doświadczonego weterana lotów. Chciał być tak dobry jak on. Dlatego nie zrezygnował, chociaż nieraz musiał mocno zaciskać zęby, żeby nie wybuchnąć. Czasami też myślał, że nie wytrzyma i jednak zrezygnuje, ale zawsze wtedy zdarzało się coś, co sprawiało, że jednak zostawał.

Po jednej z takich sytuacji usłyszał od komandora historię bazy na Enceladusie.

– Chodzi o ten lodowy księżyc Saturna? – burknął tylko w odpowiedzi. Nadal był nieco zły na swojego dowódcę za to nagłe wyrzucenie go z fotela. Rozumiał jednak, że tylko dzięki doświadczeniu starszego pilota uniknęli katastrofy. Nie zmieniało to jednak faktu, że dla takiego żółtodzioba jak on, wyrzucenie z fotela, było poniekąd uwłaczające. Może i nie miał jeszcze takiej wprawy, jak jego dowódca, ale wszystko jego zdaniem mogło się odbyć nieco inaczej.

– A i owszem – przyznał mężczyzna tubalnym głosem. Siedzieli w mesie, gdzie komandor jak gdyby nigdy nic robił sobie kawę.

– Nie wiedziałem, że tam jest jakaś baza – przyznał Fabian szczerze. Nie przypominał sobie z zajęć w szkole, żeby na tym księżycu coś zakładano. O badaniach na księżycach Saturna wiedział. Wszyscy wiedzieli, bo to był powszechnie znany fakt historyczny, że na księżycach gazowych planet prowadzono badania w poszukiwaniu życia czy nowych surowców. Bazy, które na nich zakładano, były jednak tymczasowe.

– Bo w zasadzie jej nie ma i nigdy nie było – wyjaśnił zagadkowo komandor, dosypując sobie cukru do napoju.

Fabian uniósł brwi w górę.

– Nie bardzo rozumiem... To w końcu tam jest baza, czy jej nie ma? – spytał.

– To nie była baza. I nikt też oficjalnie ci się nie przyzna, że tam cokolwiek jest. A raczej było. Tam był ośrodek karny dla największych przestępców.

Fabian popatrzył na niego rozszerzonymi z zaskoczenia oczami. Nigdy nie słyszał, żeby na którymś z księżyców był zakład karny. Na Ziemi i Marsie owszem, ale na jakimś księżycu?

Komandor, widząc jego niezmierne zdziwienie, opowiedział mu o wszystkim. Z końcem XXII wieku na Ziemi wybuchła prawdziwa epidemia przestępczości. Rząd Ziemi jeszcze wtedy nie istniał w takiej formie, jaką znają obecnie, więc wszystkie państwa na planecie przystąpiły do walki, mając jeden wspólny cel: wytępienie przestępczości i uczynienie z Ziemi spokojnego i szczęśliwego miejsca do życia.

– Tak do końca to im nie wyszło, ale kogo mieli złapać, to złapali, przynajmniej tych najgorszych z najgorszych – przyznał komandor. – Ale mieli problem, co z nimi zrobić. Wiadomo, że zabicie ich nie było rozwiązaniem.

– Niby dlaczego? – spytał zaskoczony Fabian. Skoro byli zbrodniarzami najgorszego kalibru, to takie rozwiązanie wydawało się logiczne.

– Bo mimo wszystko byli ludźmi. Jeśli mieli zniknąć, to w inny sposób. Myśliciele wpadli więc na pomysł, żeby zbudować specjalny zakład karny, jak najdalej od Ziemi. Najpierw myśleli o którymś z księżyców Jowisza, ale ponieważ tam zakładano nowe bazy wojskowe i naukowe, uznano, że to jednak za blisko normalnych ludzi. Potrzebowali odludnego miejsca, do którego nikt by się nie zbliżał. Wybór padł więc na księżyc Saturna.

– Enceladusa? Czemu akurat tam?

– Bo jajogłowi wcześniej prowadzili tam badania. Zostały tam jakieś ruiny ich bazy, więc rozbudowano je w zakład karny. Surowe, zimne budynki pod kopułą, na płycie zbudowanej na lodowej powierzchni. Jeśli wierzyć opisom, dochodzi tam ciągle do wstrząsów, które łatwo mogły coś uszkodzić. Wtedy wystarczyłoby powiedzieć coś w stylu: „Doszło do awarii, nikt nie przeżył". Nikomu nawet nie chciałoby się tego sprawdzać. Raz w miesiącu przylatywał wahadłowiec z zapasami i to wszystko – opowiadał, pijąc kawę z kubka.

– Ale czemu nie uczą o tym w szkołach? – dalej dziwił się Fabian. – Nie widzę w tym nic dziwnego.

„Grizzly" roześmiał się swoim tubalnym głosem.

– A bo nie wszystko poszło zgodnie z planem rządzących. Wyobraź sobie, jak to jest, gdy zamykają cię w więzieniu. Widzisz przez długi czas tylko mury, ale masz świadomość, że za nimi coś jest, że może kiedyś to jeszcze zobaczysz. A tam? Tam pewnie mieli jedynie świadomość, że już nie wrócą na Ziemię. Strażnicy zmieniali się co jakiś czas, jajogłowi zrobili sobie z nich swoje króliki doświadczalne, które obserwowali, ale sami więźniowie nie mieli ogólnie żadnych perspektyw. Nawet gdyby uciekli z terenu obozu, nie mieliby jak opuścić księżyca. Więc w końcu zaczęło im odbijać. Przez jakiś rok wszystko było w miarę w porządku. Ale potem więźniowie zaczęli mieć dość. Nie widzieli żadnej zieleni, nie mogli nigdzie wyjść, odetchnąć świeżym powietrzem. Tylko zimne mury, wkurzająca biel za oknami i to przejmujące, wieczne zimno.

Fabian słuchał go zafascynowany. Nie słyszał o tej historii. Postanowił potem sprawdzić w sieci, czy przypadkiem nie znajdzie czegoś na ten temat.

– Po roku kilku więźniów popełniło samobójstwo, a kilku innych zwariowało. Po kolejnych paru miesiącach pozostali podnieśli bunt. Akurat przyleciał prom z zapasami. Kiedy je wypakowywano, rozpoczęli atak. Mieli ogromną przewagę liczebną. Większość strażników zdążyła uciec na pokład wahadłowca, po drodze zabijając część więźniów i odlecieć. Nieliczni, którzy tam zostali, musieli przeżyć niezłe piekło. Tak samo naukowcy, którzy zostali tam uwięzieni. Bez zapasów, bez możliwości wydostania się. Politycy doszli do wniosku, że najlepszym wyjściem jest po prostu porzucenie tego obozu karnego. Nigdy więcej nikogo tam nie zesłano i żaden wahadłowiec tam nie poleciał.

– Pomijając osadzonych tam bandytów, skazali niewinnych ludzi na śmierć głodową – zauważył Fabian.

Komandor skinął głową.

– Poświęcili ich, żeby pozbyć się większego problemu. To dość powszechna strategia.

– Może i tak – zgodził się młody pilot. – Ale czemu w żadnej książce o podboju Układu Słonecznego nie ma niczego na ten temat? – dociekał.

– Mieliby się przyznać do porażki? Proszę cię! Który polityk przyzna ci się z własnej woli, że coś mu nie wyszło? Kto w ogóle przyzna się, że coś takiego miało miejsce? Nikt. Zlikwidowali problem w postaci najgorszych kryminalistów, i to było najważniejsze. To przekazali opinii publicznej.

Fabian przytaknął. Też prawda. Politycy zawsze najbardziej dbali o swój wizerunek. To się nie zmieniło nigdy. Zawsze tak było, jest i pewnie będzie. Ciekawiło go jednak, skąd stary pilot znał tę historię. Bo chyba jej nie zmyślił?

– Natrafiłem kiedyś na bardzo stary raport z tego wydarzenia. Napisali go strażnicy, którzy uciekli z Enceladusa, gdy wybuchł bunt. Oczywiście, teczka opisana była jako „TAJNE", ale młodzieńcza ciekawość zwyciężyła i przeczytałem wszystko w trakcie kary, którą wtedy dostałem za zbyt ryzykowny lot. Nie rób takiej miny – dodał, widząc zaskoczenie na twarzy podwładnego. – Też kiedyś byłem młody i robiłem różne rzeczy. Za karę musiałem posprzątać w starym archiwum. Tam przypadkiem znalazłem te zapiski. Oczywiście, wtedy nikomu się do tego nie przyznałem. Zresztą i tak nikt by mi nie uwierzył. Wzięliby mnie za wariata, gdybym nagle wyskoczył z rewelacją, że w XXII wieku na Enceladusie był obóz karny i rząd zostawił tam część cywilów na pastwę losu.

Młody pilot musiał przyznać mu rację. Już nieraz słyszał o przypadkach, gdy ktoś rozpowszechniał jakieś niesprawdzone informacje na temat rządu, kolonii czy jakichś wydarzeń. Stawał się wtedy wrogiem publicznym albo brano go za wariata i izolowano od innych. Faktem też było, że lodowy księżyc Saturna po zbadaniu przestał być interesujący dla naukowców. W końcu bliżej mieli inny lodowy glob w postaci Europy krążącej wokół Jowisza. Poza tym Enceladus był maleńki w porównaniu do innych księżyców. Wielkościowo był nawet mniejszy niż ziemskie Wyspy Brytyjskie. Naukowcy więc skupili się na większych i ciekawszych obiektach.

Ot przykładowo, taki Ganimedes, który był największym księżycem w całym Układzie Słonecznym. Fabian pamiętał swoje zaskoczenie, gdy okazało się, że księżyc Jowisza rozmiarami przewyższa planetę Merkury. Albo takie księżyce Urana, gdzie niedawno zaczęto wydobycie surowców. Początkowo planowano to także na księżycach Saturna, ale kiedy ekspedycje kończyły się niepowodzeniami, uznano, że szkoda ryzykować. Fabian dziwił się temu, bo przecież księżyce Saturna były zdecydowanie bliżej Ziemi. Spytał nawet o to jednego z nauczycieli w szkole.

– To prawda – zgodził się z nim wtedy profesor. – Ale okazało się, że surowce, które nas interesują, są dostępne w większej ilości na księżycach Urana. Szkoda więc podejmować niepotrzebne ryzyko, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w każdej chwili na któryś z księżyców Saturna może spaść fragment jego pierścieni.

Fakt, wystarczyło zakłócić harmonijny ruch głazów wokół gazowej planety, a mogło się to skończyć katastrofą dla jednego z większych obiektów krążących wokół niego. Tym samym regularna eksploatacja tamtejszych złóż mogła zakończyć się kompletnym fiaskiem. Uran także miał pierścienie, ale były one bardzo cienkie i dzięki temu stwarzały minimalne ryzyko. Aktualnie wydobywano surowce na czterech największych księżycach planety.

Fabian przypomniał sobie, że kiedyś słyszał plotki o statkach ginących bez wieści przy Saturnie. Oficjalnie mówiło się, że przyczyną były właśnie jego pierścienie. Każdy pilot dobrze wiedział, że czasem wystarczył mały kamyczek, żeby wszystko poszło w drobny mak. W kosmosie nawet ziarenko piasku rozpędzone do ogromnej prędkości wystarczyło, żeby cała załoga zginęła. W szkole opowiadano im historie z początków podboju kosmosu i jakie fatalne skutki może przynieść niepotrzebna brawura. Nic więc dziwnego, że od tych, którzy kończyli szkołę, oczekiwano odpowiedniego zachowania.

– Kosmos to straszne, a zarazem niesamowicie piękne miejsce. Ale nie jest skore do współpracy – mawiał jeden z jego nauczycieli. – Tam nawet maleńki kamyczek stanowi śmiertelne zagrożenie. Nigdy nie lekceważcie niczego, co znajduje się tam w górze.

Pamiętał o tym zawsze, ilekroć siadał na miejscu pilota i sterował statkiem w tej ogromnej próżni. Na początku swojej kariery dostał od rodziców mały kamyk zawieszony na rzemyku. Matka wyjaśniła mu, że to bursztyn. Traktował go zawsze jak talizman na szczęście i nosił na szyi przy skórze. Zawsze gdy podejmował się kolejnego lotu, nawet takiego rutynowego, dotykał go przez ubranie. Miał wtedy wrażenie, że czuje od tego kamienia o barwie słońca ciepło, jakie promieniowało od jego bliskich.

Ten osobisty rytuał wykonał nawet tego dnia, gdy po latach zakończył loty pod okiem komandora i zaczął latać samodzielnie. Przydzielono mu właśnie kurs z dostarczeniem zapasów dla pracowników wydobywczych na Oberonie. Ten księżyc krążył po najbardziej zewnętrznej orbicie wokół swojej planety, pośród największych obiektów tego układu. Stał się więc pierwszym celem pod kątem wydobycia. Fabian poczekał cierpliwie, aż skończy się załadunek, dopił kawę, a potem zasiadł za sterami, czekając na pozwolenia na start. Lot na Oberona zajmował aktualnie 29 godzin. Uśmiechnął się do siebie, przypominając sobie, że kiedyś sondy wystrzelone z Ziemi taką odległość musiały pokonywać latami. Aktualnie u schyłku XXV wieku taka odległość była niczym, traktowano ją niemalże rutynowo. Ustawił wszystkie instrumenty, sprawdzając ich poprawność działania, a potem wystartował, gdy dostał zielone światło. Lubił takie standardowe loty. Nie wymagały większego wysiłku, co było zbawieniem, kiedy miało się za sobą bardziej męczącą podróż. Kiedy minął pas asteroid, ustawił autopilota i postanowił się nieco zdrzemnąć.

Obudził się kilka godzin później. Przeciągając się, usiadł na fotelu pilota i sprawdził, gdzie się znajduje. Ciarki przeszły mu po plecach, gdy po swojej prawej stronie zauważył gazowego olbrzyma otoczonego imponującymi pierścieniami. Nie wiedział czemu, ale było w nim coś złowieszczego, a z obliczeń wynikało, że wracając, będzie go mijał w bardzo bliskiej odległości. Skrzywił się na samą myśl. Kiedyś w szkole jeden z nauczycieli puścił im nagranie odgłosów Saturna, które zarejestrowała jedna z sond. Połowa klasy miała potem koszmary, bo dźwięki były jak z horroru.

Zastanawiał się, czy nie odczekać nieco na Oberonie, żeby ta odległość się zwiększyła. Uznał jednak po chwili namysłu, że to przecież bez sensu. Będzie się trzymał z daleka od owianych złą sławą pierścieni i wszystko będzie dobrze.

Po wylądowaniu na Oberonie musiał poczekać, aż ekipa wszystko wyładuje. Usiadł więc w budynku zaraz obok lądowiska i patrzył za okno. Z tej odległości życiodajne dla Ziemi Słońce było takie małe. Miało się wrażenie, że panuje tutaj ciągła szarówka. Nic więc dziwnego, że pracowników w kopalniach i przy wydobywaniu zmieniano co jakiś czas. Naukowcy udowodnili, że człowiek pozbawiony przez dłuższy czas odpowiedniej ilości promieni słonecznych zaczyna wariować. Przed startem zabrał ze sobą jeszcze raport odnośnie postępów wydobywczych dla odpowiednich służb i mógł ruszać. Po ustawieniu odpowiedniego kursu poza Uranem czekał go trzygodzinny lot w kierunku Saturna.

Musiał przyznać, że ci którzy wymyślali nazwy dla planet i ich księżyców czasami byli aż nazbyt kreatywni. Zwłaszcza nadając im imiona zaczerpnięte z mitologii. No, ale to już nie był jego problem. Chociaż śmiać mu się chciało, że tak nieprzyjemną planetę jak Wenus nazwano od imienia bogini miłości. Jej powierzchnia była tak zabójcza, jak czasem potrafi być miłość, ale z urodą nie miała nic wspólnego. Ustawił więc autopilota i sięgnął po czytnik książek.

Na Ziemi od dawna nie produkowano już książek w papierowej formie. Istniały, ale były tratowane jak zabytki i większość trafiła do muzeów albo do prywatnych kolekcji bogaczy. W domu Fabiana było kilka starych książek, które przekazywano sobie z pokolenia na pokolenie w ramach małego skarbu rodzinnego. Jako dziecko oglądał je zawsze z fascynacją i dotykał ciekawie pożółkłych już stron. Teraz wystarczyło włożyć odpowiednią kostkę do czytnika i można było czytać do woli. Fabian nacisnął przycisk oznaczający zakładkę i pokazała mu się strona, na której skończył czytać. Historia wciągnęła go na tyle, że wrócił do rzeczywistości dopiero, gdy autopilot dał znak, że dotarli do pierwszego celu podróży.

Fabian wzdrygnął się, widząc dużo bliżej gazową planetę. Z takiej odległości widział gołym okiem najbliższe księżyce. Skłamałby, gdyby nie przyznał, że widok był niezwykły. Saturn za oknem na pewno wzbudzałby spory zachwyt. Nie miał jednak zamiaru przekonywać się o tym na własnej skórze. Co to, to nie. Zdecydowanie preferował swoje mieszkanie na Ziemi i ciepłe promienie Słońca.

Uświadomił sobie, że będzie musiał jednak przelecieć bliżej pierścieni, niż zakładał na początku. Był aktualnie na kursie pierścienia E. No trudno. Da radę, bo nie ma innego wyjścia. Zresztą co mogłoby się zdarzyć? Głupie gadanie i straszenie. Starsze chłopaki w szkole wymyślały je, żeby straszyć młodszych uczniów. Był tego pewien. Chociaż nadal robiło mu się nieco nieswojo na widok majestatycznej planety.

Statek leciał pewnie po określonym kursie. Będąc tak blisko, Fabian widział dokładnie, że pierścienie składały się ze skał i brył lodu, które powoli „toczyły" się swoją drogą. Zerknął odruchowo w bok i dotarło do niego, że duży, biały obiekt koło niego to Enceladus. Historia opowiedziana przez komandora Browna ożyła w jego pamięci. Musiał jednak skupić się na locie. Wprawdzie pierścień E był najszerszym z pierścieni i zagęszczenie głazów nie było tutaj aż tak wielkie, ale to nie znaczyło, że nie istniało żadne niebezpieczeństwo.

Biały księżyc z kolei był już tak blisko, że Fabian zauważył jego sławne lodowe gejzery na południowym biegunie, które wyrzucały z siebie bryły lodu zasilające pierścienie planety. Nagle zauważył jakiś błysk kątem oka po swojej prawej stronie. Odwrócił szybko głowę, ale uznał, że musiała to być większa bryła lodu, która odbiła promienie słoneczne. Te kilka sekund jednak wystarczyło, żeby nagły wstrząs zrzucił go niemalże z fotela. Alarm, który uruchomił się na statku, wskazywał na dziurę w boku. Jego nieuwaga kosztowała go kolizję z jakimś kosmicznym kamieniem. Fabian szybko podniósł się, żeby założyć skafander. Musiał iść i zobaczyć, jak poważne są uszkodzenia. Tutaj nie miał gdzie wylądować, żeby prosić o pomoc. Obawiał się, że w tak bliskiej odległości od Saturna nawet sygnał boi alarmowej dotarłby do najbliższej bazy ze sporym opóźnieniem. Pierścienie Saturna i jego promieniowanie skutecznie blokowały wszelkie sygnały.

Kolejny wstrząs sprawił, że wylądował na podłodze, mocno uderzając o nią bokiem. Skrzywił się, próbując się podnieść. Najwyraźniej trafił na kolejny zabłąkany, rozpędzony kamyczek. Popatrzył przed siebie i zdał sobie sprawę, że jest na kursie kolizyjnym z jakąś wielką skałą. Poderwał się szybko, dopadł do panelu sterowania i mocno odbił w prawo.

– Jasna cholera – zaklął, blednąc, gdy uświadomił sobie, że przed nim jest kolejna przeszkoda. Odbił znowu, ale zrozumiał szybko, że zrobił to za późno i statek zahaczył skrzydłem.

Z przerażeniem patrzył, jak kawałki metalu odrywają się od skrzydła statku. Po chwili kolejne uderzenie sprawiło, że został wyrzucony ze swojego miejsca z taką siłą, że przy upadku poczerniało mu przed oczami.

– Pomocy... – jęknął cicho, czując, że robi mu się słabo. Alarm wył głośno na pokładzie, ale Fabian podniósł tylko dłoń do bursztynu, który nosił na szyi, i modlił się o jakiś cud, zanim stracił przytomność.

---

Mam nadzieję, że chociaż kilka osób dotrwało do końca i nikt nie ma traumy XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top