XIX


Bill coraz częściej wychodził. Coraz częściej odbierał dziwne telefony. Spytacie czemu dziwne? Ponieważ, zawszę podczas nich przełączał się na jakiś dziwny, niezrozumiały, demoniczny język, albo niemiecki.. W sumie w obu nawet jakby mówił, że kocha, brzmiało by jak rozkaz rozstrzelania. Aczkolwiek nie rasizmujmy, to podłe i nie zgodne z ideą tolerancji, a jako gej, raczej powinienem nią grzeszyć. Choć trochę. Wszakże jednak chyba jestem homofobem. Dobra, odbiegam od tematu. Liczyły się Bill, opętania i telefony. Tak właśnie, toż to myśl przewodnia. Mantra, klauny, gówna, plastiki i te sprawy. Zatem postanowiłem być w końcu dość dojrzały i zamiast ryczeć w kącie lub pytać okrężnie zapytać wprost. Bez owijania w wodę, czy też bawełnę. Nie wnikam. Ja się na włókiennictwie nie znam... Ktoś mi wytłumaczy jak wbić igłę w nitkę, a potem przyszyć ten cholerny guzik, bo mi się kurtka sypię..

*

*

*

Poważnie, ktoś mi w tą dojrzałość uwierzył?

Oczywiście, że aktualnie siedzę w kącie.

Do pokoju wszedł, Bill. Usiadł. A teraz się na siebie miłośnie gapimy.

-Coś cię martwi, Sosenko?-pyta w końcu blondyn. Chyba ma radar. I nie, drogie yaoistki, nie mówię tu o waszym gej radarze.

-Nie..Ja tylko się zastanawiam co to za telefony, bo pizza i ptaszki, noo...-jak zwykle w moich wypowiedziach panował ład, skład i fistaszki.

-To mój pracodawca, który zlecił mi rozkochanie cię w sobie, opętania, udawanie, że cię kocham i kompletne załamanie, coś jeszcze chcesz wiedzieć? Spieszy mi się.- odparł spokojnie.

-Nie nic..-mruknąłem zadowolony, w końcu wiedząc o co chodzi. Wtuliłem się..i powoli coś mi zaczęło świtać, palić, walić. Odskoczyłem na kraniec kanapy.

-Jak to rozkochać? Jak to opętać? Jak to udawać? Co ty pieprzysz?-pisnąłem na jedym wdechu patrząc na niego oczami okrągłymi jak dwa spodki. Serce waliło mi jak dzwon pod wpływem drgania swobodnego.

Czy on mnie oszukał?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top