XI
Kac morderca, nie ma serca. Nie wiem, kto, ani kiedy to powiedział, ale musiał to być naprawdę inteligentny człowiek. Jasne promienie słoneczne brutalnie raniły moje oczy. Postanowiłem, więc zastosować kartę obrony. Poduszkę. Zakryłem nią twarz, chcąc ponownie zasnąć, jednak wspomnienia z wczoraj brutalnie uderzyły w moją psychikę. Spaliłem hardego buraka i choć jestem ateistą, począłem się modlić do wszechmogącego, aby ten przebrzydły nachos nic nie pamiętał. Jak na zawołanie wilk w ludzkiej powłoce zrobił słynne "z buta wjeżdżam" i wbił do pokoju z śniadaniem na śnieżno białej tacy. No pięknie. Ma wyszczerz. Umrę.
-No i jak się spało mojej księżniczce?-zapytał prze szczęśliwy demon, kładąc przede mną śniadanie. Sztuczny, bardziej niż plastik z gimbazy uśmiech zagościł na mej twarzy.
-Głowa mi..
-Pęka?-spytał przerywając mi w połowie zdania, po chwili pstryknął, a ból znikł-lepiej?
Pokiwałem głową na tak. Dobra. Może i nie bardzo podobało mi się, iż demon mi grzebie w głowie, ale brak kaca jest wart wszystkiego. Nawet wyłączenia rozumu.
Zapanowała cisza, którą przerywało tylko i wyłącznie moje mlaskanie, jednak na me nieszczęście nagle postanowił ją również przerwać demon.
-Skoro już ci lepiej.. To.. Naprawdę wczoraj chciałeś..
Przerwałem mu opluwając go sokiem i zaczynając machać jak jakiś paralityk rękoma.
-Ja.. Nie, e ten... Ja cię nawet nie lubię, wręcz nienawidzę..-wydukałem cały czerwony, pierdoląc od rzeczy, gdyż tak naprawdę nawet go lubię. Jako kumpla. Nic więcej. Blondyn nagle spochmurniał.
-Bill, ja.. Nie o to mi chodziło.. Nawet cię..-zacząłem się tłumaczyć jak głupi chcąc wyjaśnić to nieporozumienie, które naprawdę nie wiem co mnie obchodziło jednak chłopak mi przerwał.
-Ciii.. Nie przejmuj się Dippi.. Nic się nie stało, jestem idiotą..-mruknął spuszczając głowę. Na jego policzku dostrzegłem ledwo zauważalną łzę.
To on ma uczucia?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top