Special. Miłość, klauny, trójkąty. Telenowele Hiszpańską czas i miejsce zacząć.

Z góry uprzedzam, ten rozdział to specjal i swego rodzaju żart. Uprzejmie proszę o zaopatrzenie się w mydło i płyn antybakteryjny, aby niezwłocznie po lekturze umyć mózg i oczy.
Pozdrawiam i kofam,
aUtorka
~~~~~~~~~~~
Walentynki. Wale w tynki. Tynki wale w walentynki. Słysząc to nasuwa mi się tylko jedno, zastanawiające mnie przez długie lata pytanie. Co do kija jednorożca naszego, zrobił ten biedny tynk, że go tak wszyscy walą? Stop znęcaniu nad tynkiem! Pray for tynk. Serca kołatanie, tynku zabijanie, choroby działanie, czyli święta zakochanych u istot występowanie.
Ja i Bill, Bill i ja.. trzymaliśmy się dzielnie. Oporni na te wszystkie serduszka, ckliwe reklamy, prezenty przemierzaliśmy centrum handlowe w mieście obok. Randką bym tego nie nazwał. Po prostu podarłem ostatnie zdatne spodnie, a mój ukochany uznał, że z gołą dupą paradować mogę tylko przed nim. Jakby myślał, że ktokolwiek tu chciałby mnie zgwałcić. Pewnie. Byłaby wielka kolejka. Wezmę transparent, założę bokserki w serduszka i wszystkie dziołchy Gravity Falls moje. Aczkolwiek porzućmy te absurdalne rozważania, na rzecz dalszej kontynuacji, tej bezsensownej historii z życia małej sosny beziglastej. Centrum handlowe było po brzegi wypełnione okazującymi sobie nadmiernie śliny, ślinotoki, oraz różnorakie mazie stworzeniami pseudorozumnymi. Prosto i do celu. Tylko tyle mnie obchodziło. Spodnie. Skupmy się. Spodnie. Nie kawiarnia. Spodnie. Nie Bill z kwiatami. Spod..Bill z kwiatami?
Spojrzałem na chłopaka pokaźnie zdziwiony. Szczerzył się szerzej niż kot z "Alicji w krainie czarów". Powoli zaczynałem bać się o swoje prawnictwo. Dziewictwo? Prawicko? Lewictwo? Kij wie tylko jeden jak to się nazywa. Grunt, że się boje. Grunt, że je stracę, albo nie. Bunt. Zakładam żelazną dziewice pod spódnice i może mi podskoczyć.  Cwel jeden.
-To co..Skoro już tu jesteśmy to może...-blondyn przerwał moje rozważania, a ja przerwałem jego wypowiedź. A masz śmieciu.
-Spodnie, Bill. Spodnie. Wsadź róże w donice [pozdrawiam ludzi, którzy znają manufakturę i jej donice] i lecimy po spodnie.-tak mu zręcznie przerwałem i ku sklepie z butami pognałem. Blond włosy demon przewrócił tylko oczami na moją potenc.. inteligencję i orientacje w terenie. Bo z gejowską jestem, aż nadto zaznajomiony. If you know what I mean. Haha.. nieśmieszne. Haha.. Wysuszyłem pustynie. Bo wiecie, była tam woda, ale potem przyszedłem ja. Sosna vel Dipper Pines, opowiedziałem suchar i wszystko się spiaszczyło, w kuwetę pełną węży i skorpionów. Wracając jednak do tej szalonej, pełnej zwrotów akcji opowieści. Kupiłem buty, wyszliśmy. Bill znów spróbował swoich niecnych sztuczek, mających na celu pozbawienie mnie ubrań. Bo przecież Sosny ich nie mają, to niezgodne z ich naturą, jak to zaciekle od paru tygodni mi tłumaczył.. A to przecież nie kto inny jak ten naczos, zaciągnął mnie tu, by dokonać zakupu pięknej, dystyngowanej odzieży, zwanej potocznie spodniami. No nic, Bill zawsze zmienny jest, a do błędów logicznych nigdy się nie przyzna. Dobra, przesadziłem. Do żadnych się nie przyzna. Koniec końców, przy którymś mijanym sercu i mi się amory udzieliły. Uśmiechnąłem się do chłopaka seksownie pokazując śnieżnożółte kiełki i powodziłem ręką, jak nóż po toście, po jego ramieniu. Chłopak uśmiechnął się, ujął mą dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek, po czym......

-Bill, do cholery truskawki jasnej, co ja ci gnoju przebrzydły mówiłem o pisaniu o mnie w tych twoich brudnych fanfikach, w dodatku z mojej perspektywy?-warknął wściekle realny i jedynym prawdziwy Dipper Pines, waląc demona w napadzie dzikiego szału poduszką. Demon przeżył. Zaśmiał się i... To koniec.


THE END.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top