III

Ruszyłem w kierunku Mystery Schack. Droga przez te wszystkie lata ku mojemu ogromnemu zdziwieni dalej nie uległa w moim umyśle zapomnieniu. Ta..Dobra..Jeszcze czego, przeliczyłem się.. Jest już ciemno, bateria jak na złość padła, a ja od jakiś na oko 7 godzin błąkam się po tym lesie jak ten idiota, licząc, że jakimś cudem trafię lub chociaż wróżka poda mi właściwy kierunek. W końcu moja flustracja zaczęła wychodzić na wierzch. Warknąłem cicho kopiąc w bezbronny krzak, który okazał się jednak bezbronną zaroślom przykrywającą chyba jakiś pomnik, albo posąg. Zaciekawiony wyjąłem z kieszeni scyzoryk i począłem ją zrywać. Moim oczom ukazał się posążek Billa z Dziwnogedonu. Bezwarunkowo cofnąłem się czując dreszcz. Jednak po chwili zaśmiałem się. -Co ty Dipper posążka się boisz?-zapytałem sam siebie i kopnąłem go; raz, drugi, trzeci, śmiejąc się coraz głośniej. -Nie żyjesz Naczosku, a mimo to mnie dręczysz. Nawet śmierć nas nie rozdzieli, co? -zapytałem pomnik, dalej pokładając się ze śmiechu, jednak po chwili spoważniałem i po prostu się uśmiechnąłem

-Ty nie żyjesz, nie ma cię. I nie będzie. Teraz jesteś tylko zwykłym kamieniem, który nawet JA mogę z łatwością skruszyć. -mówiąc to kopnąłem w pomnik z całej siły, rozwalając kapelusz i pół oka demona. Po chwili jednak coś do mnie dotarło, tu jest pomnik, a to znaczy tylko jedno. Wiem, gdzie jest chata. Uśmiechnąłem się radośnie i dałem pomnikowi buziaka "w policzek".

-Dziękuje, czyli nawet głupie demoniczne naczosy, mogą się czasem do czegoś przydać.-dodałem z uśmiechem i rozejrzałem. Z tego co pamiętam chata była chyba po lewo od pomnika i potem prosto.. Po lewo.. Lewo.. Na pewno..Pokierowałem się krętą ścieżką, w końcu lądując przed chatą. Mimowolnie na moją twarz wparował wielki uśmiech, miałem stąd najlepsze wspomnienia..No nie licząc apokalipsy, prawie śmierci, prawie śmierci rodziny i widelców w pewnych częściach mojego ciała. Popatrzyłem na chatę. Litera dalej urwana, chata zaniedbana, czyli nic się nie zmieniło. Podszedłem do drzwi, zapukałem powoli do środka, nagle zamierając i zaczynając się trząść. Przecież ich nawet nie uprzedziłem. Zakaz. Zabiją mnie. Ucieczka z domu. Zabiją mnie, zabiją, będę trupem, powiedzą rodzicom gdzie jestem, będę trupem, trup. Nie powinno mnie tu być. Dobra Dipper, spokój. Weź głęboki oddech i działaj, już za późno na odwrót. Zostałeś rebelsem i tu stoisz. Odważnie zapukałem ponownie. Drzwi się naglę otworzyły, a ja stałem w nie po prostu wgapiony. Spodziewałem się wszystkiego. Kary, mordu, śmierci, nawet zwykłego przytulasa, ośmiornicy z innego wymiaru rozwalającej kuchnie, ale nie tego, że zamiast wujków zastane w ich domu, jakiegoś blondyna w garniaku i cylindrze, w dodatku lewitującym, który wyglądał jak żywcem wyjęty z jakiegoś tumbrlowego zdjęcia, tylko wianka brakowało, ale co ja się czepiać będę, nie znam się.

Chłopak w końcu odchrząknął i pomachał mi ręką przed oczami.

-Aż tak cudowny jestem, że, aż sosenkę zmroziło? Rozgrzać cię?- spytał poruszając znacząco brwiami.

Sosenkę, sosenkę, sosenka... Coś mi świta..

~~~~~~~~~~~~~~

Łuhu~ W końcu mi się udało, zaskoczyłam wattpad, siebie, rodzinę, siebie, ludzi, świat, naród, kosmos, *pięć tyrliardów wymieniania później* króliki i napisałam nowy rozdział i to nie miesiąc, a 4 dni, po wcześniejszym. Czyli jednak można, jednak umiem. Jast du it. <3

*

*

*

Proszę się nie przyzwyczajać...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top