II

*time skip*

Śpiew dzieci, szmery, stukot, krzyk.. Witamy w jakże uroczym ekspresie Wonderson, który jako jedyny jedzie bezpośrednio do Gravity Falls. Przewróciłem kolejną stronę, jednej z wielu powieści o tematyce detektywistycznej, które zabrałem ze sobą w podróż.

-Daaaaleko jeszcze?~spytał melodyjny głos, należący do blondynki, która właśnie się opierała natarczywie o moje ramię.

-Jakaś godzina-odparłem bez namysłu, nadal wciągnięty w lekturę. Jednak za chwilę w głowie zaświeciła mi czerwona lampka. Mabel nie jedzie, w ostatniej chwili wyskoczyły jej testy, więc kto...Uniosłem głowę znad książki. Blondynka wpatrywała się we mnie z przesłodzonym uśmiechem.

-mówiłem, trzymaj się z daleka Sosenko.-wynuciła jadowicie. Wpatrywałem się w nią tępo.

-Cipher?-wydusiłem w końcu, odskakując mimowolnie w stronę okna.

-Nie Święty Mikołaj, a ty niegrzeczny chłopczyku, szykuj się na konsekwencje i nie wypadnij słoneczko, wolę ci zgotować o wiele dłuższą i boleśniejsza śmierć~ <3-zaśmiał się pstrykając, a w wagonie miejsce okna zastąpiła monstrualna dziura. W ostatniej chwili złapałem się rozwalonego metalu, raniąc sobie przy tym ręce, za to moja książka pognała już hem daleko w dal.. Ku przygodzie~~

-Sosenko, Sosenko..Było mnie słuchać misiu kolorowy-warknął, zaraz potem łapiąc za moją dłoń, jakby chcąc pomóc, uratować, być dobrym samarytaninem.. A nie. Zaraz..To jest Cipher. Nie byłem pewny, czy bardziej boję się jego jadowitej czułości, czy tego, że zaraz będę piękną mokrą plamą, na jakimś drzewie, płocie, albo głazie lub murze.. Do wyboru, do koloru. Nie ma co narzekać. Naglę demon mnie puścił. Przekląłem, czyli teraz się roztrzaskam? Zamiast tego obudziłem się z krzykiem.. Krzykiem w wagonie pośród ludzi, którzy aktualnie patrzyli na mnie jak na wariata. A to nowość. Westchnąłem. To nie tak, że przez tą przeklętą kreaturę, mam tak przynajmniej parę razy w tygodniu. Spojrzałem przez okno na mijające drzewa, po których ukazał mi się jakże dobrze znany znak z napisem "Witamy w Gravity Falls". Dopiero teraz zaczęła ogarniać mnie niepewność moich decyzji.. Uśmiechnąłem się słabo wstając, wziąłem swój bagaż w postaci jednego plecaka i pognałem ku wyjściu z wagonu. Co, uwierzcie mi na słowo było ogromnym wyzwaniem. Tłum ludzi, upał i przepych. Zapach i sytuacja marzeń. Niczym z love stori na wattpadzie, tylko księcia z bajki brak. Żeby nie było jestem HETERO. Niby po apokalipsie, niby trzeba odbudować, a tłum ciągle...Rozejrzałem się zdziwiony. Miasto wyglądało jakby nic się nigdy tu nie wydarzyło.

~~~~~~~

A, więc.. Zdania nie zaczyna się od, a więc, więc zacznę od.. A zatem po ciężkich próbach i nieudolnościach oraz braku weny i czasu, w końcu udało mi się coś napisać. Za błędy nie przeproszę, bo ich po prostu należy nie popełniać..Ale i tak przepraszam. ;--; Mam nadzieję, że jakoś się spodoba, choć osobiście dumna nie jestem, ale mam zamiar częściej pisać czym rozwinę akcję i w końcu się nauczę pisać.

A teraz uwaga!

Rozdział zawiera dużą dawkę słabego humoru, (brak) sexy i inne czynniki dzięki, którym każdy profesjonalny psychiatra zalecił by natychmiastowe wyłączenie go i poszukanie słodkich kotków w internecie. Wiem..ostrzeżenie powinno być na początku, ale po co komu schematy <3

To tyle, miłego weekendu.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top