I
-Dipper, złaź, albo wraz z Nabokim zjemy twoją porcję-"zagroziła" Mabel ponawiając nawoływanie mnie. Wyskoczyłem błyskawicznie z łóżka i pokierowałem się w stronę łazienki. Twarz, ciuchy..wyglądały w porządku. Zero ran, blizn..nic. Spojrzałem znów na dłoń z ogromną nadzieją, że na niej również nic nie zastanę. Przeliczyłem się. Była tam. Świeża krew. Na mojej dłoni. Wziąłem głęboki oddech,po czym odkręciłem kran i przemyłem parokrotnie twarz zimną wodą . "Tylko spokojnie" te dwa słowa ciągle rozbrzmiewały w moich myślach. Przecież to nie realne.. To wszystko. Było bez sensu. Nie trzymało się żadnej kupy. Przecież Bill nie może.. Z rozmyśleń wyrwał mnie ponowny krzyk siostry. Pośpiesznie się przebrałem i zbiegłem na dół omal nie wywalając.
-Jestem, jestem. Gdzie naleś..-stanąłem jak wryty wchodząc do pomieszczenia. Miejsce lodówki zajmowała tylko różnobarwna plama, stół bardziej z wyglądu przypominał glut niż nasz stary blat, ze ścian pod ciężarem różnego rodzaju robactwa odrywała się tapeta, ze zlewu lała się szkarłatna ciecz, a wszechogarniający pomieszczenie odór zgnilizny uniemożliwiał prawidłowe oddychanie.
-Mabel?-spytałem lekko wystraszony rozglądając się. Cisza. -Well, well, well. Witaj Sosenko~ <3- zanucił głos, którego nie dałbym rady pomylić z niczyim innym. -Cipher.-warknąłem cicho odwracając się w stronę demona. -No, a któż by inny tak cudowny jak ja, cię nawiedzał słońce?~spytał ze śmiechem idąc w moim kierunku. Mówiąc szczerze obleciał mnie strach. Cofnąłem się gwałtownie, wpadając na ścianę. Demon tylko się na to uśmiechnął, po czym zagrodził mi drogę ucieczki. -Co ty wypr..-nie zdążyłem dokończyć, gdyż blondyn przyblokował mi usta pocałunkiem. Rozdziawiłem tylko zszokowany wargi, a on odsunął się z tym swoim paskudnym wyszczerzem.
-Za dużo gadasz sosenko, a raczej dla własnego dobra powinieneś więcej słuchać.-zaczął z wyższością-Słuchaj nie mam tyle czasu do tracenia, zresztą ty też nie. Wasze życie jest zbyt krótkie i kruche..Powinniście bardziej je doceniać-dodał akcentując słowo "kruche" i jakby na jego potwierdzenie przejechał mi pazurem po policzku, z którego zaczęła sączyć się krew. Syknąłem cicho.
-Tak jak mówiłem, masz nie wracać do Gravity Falls. W innym wypadku czekają cię straszliwe kon~sek~wen~cje~
Prychnąłem na to. Co on pitoli? Przecież tu jestem. Chłopak czytając mi w myślach, zacmokał z dezaprobatą.
-Oh Sosenko, Sosenko, co ja z tobą mam? Jesteś pewien, że tu jesteś, czy to może tylko jeden z wielu twoich koszmarów?-spytał ze śmiechem.
-Co ty pieprzysz?-odparłem zdziwiony unosząc brew-Przecież czuję, myślę, żyje tu..-wypowiedzenie tych słów okazało się jednym z większych błędów.
W trójkącie zapłonęła na nie jakaś psychopatyczna iskra. Jednym ruchem przebił moje ciało. Opadłem na kolana wgapiając się w czerwoną ciecz, która coraz bardziej pokrywała parkiet. Poczułem dreszcz, zimno, mroczyło mnie przed oczami, a niewyobrażalny ból przechodził przez całe moje ciało. Czy to już prawdziwy koniec? -Czy, aby na pewno tu żyjesz Sosenko?-zapytał ponownie, wyrywając mój życiodajny organ z jego miejsca. Obraz zdechł. Nie żyje. Więc czemu czuję szturchanie? Otworzyłem gwałtownie oczy.
-Braciak, chyba śnił ci się koszmar. Cały blady jesteś i krzyczałeś..więc stwierdziłam, że cię obudzę-powiedziała z lekkim uśmiechem sister.
-Dzięki..-mruknąłem cicho rozglądając się.
Byłem w moim pokoju..a raczej w naszym. No tak, przecież ostatni raz w Gravity byłem jako 13 latek. Od tamtej pory po tych wszystkich przygodach mieliśmy od rodziców kategoryczny zakaz kontaktu z wujkami. Zresztą sam w sobie zakaz był głupi. Stanek i tak zabronił nam wracać. Jednak dziś mamy go złamać..
//A zatem jak to w święta bywa stał się najprawdziwszy cud i naszła mnie wena. Rozdział krótki, ale powoli małymi kroczkami przełamuję się do pisania dłuższych. Mam nadzieję, że jako tako się spodoba. A no i Wesołych Świąt <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top