Rozdział 38 "Karaiby"
-Pedri gdzie jedziemy? Zapytałem wsiadając na fotel pasarzera.
-Gdzieś gdzie cię spełnie kochanie. Powiedział po czym cicho zajęczał.
-Kotku a ty czasem nie miałczysz? Zapytałem przypominając sobie nasz dzikie egzorcyzmy.
-Mrał. Zamruczał i pokazał pazury.
-Dobra bo już jesteśmy. Powiedział parkując przy domku nad jeziorem.
-Pięknie tu jest. Powiedziałem Szczeże.
-Zaniosę cię kochanie. Wzaiął mnie na ręcę z cwanym uśmieszkiem.
-Ahhhh. Zacząłem mu cicho jęczeć do ucha.
-Jak ci się podoba kochnie? Zapytałem stawiając mnie na ziemie w sypialni.
-Idealnie jest chodź połamiemy łóżko. Powiedziałem podjarany.
-Dom się rozpierdoli jak my się będziemy zabawiać. Powiedział rzucając mnie na łóżko.
-Trudno. Stwierdziłem a on na mnie usiadł.
-Masz racje a teraz liczymy się tylko my. Powiedział i zaczął mnie łapczywie całować za czy próbowałem nadążyć.
-Pedri...-Zcząłem i przewróciłem go tak że ja byłem na górze.
-Tak?-Zapytałem zmartwiony.
-Lecimy gdzieś?-Zapytałem zaciekawiony.
-Tak ale to niespodzianka a teraz mamy noc poślubną-Powiedział i zaczął mnie rozbierać i całować.
Pozbyliśmy się ubrań i rozjebaliśmy łóżko bo cuż takie życie. Teraz siedzę na komodzi i ciągną Pedra za włosy z wiadomego powodu. Najpierw on mnie ciągnął za włosy a teraz ja go ciągnę.
-Aaaaaaaaa Pedri!!-Zacząłem jęczeć i krzyczeć.
-Gu gu gu.
Doszedłem na co on wszystko połknął i rzucił się ma mnie z pocałunkami. Ten dom wyjebie z fundamentów przez nas zaraz. Pedri słuchał moich jęków i robił mocno i do końca. Przypomniało mi się... Mam dni płodne... Pedro jak się dowie to mnie zostawi odrazu po ślubie. Nie powiem mu Narazie.
~~~
Po całej nocy zabawy padliśmy wykończeni. Pedri mnie obudził i postanowił mnie ubrać.
-Kochanie samolot mamy-Powiedział i mnie Pocałował.
-Nie chce wiedzieć gdzie lecimy wolę niespodziankę powiedz mi na miejscu. -Powiedziałem szczeże.
-Okej to chodź mały-Kocham jak tak na mnie mówi.
-Dupa mnie boli nie dam rady -Powiedzialem wstając i chwytając się za tyłek.
-Zaniosę cię spokojnie-Wziął mnie na ręcę i zawisł nas na samolot.
-Pedri a gdzie reszta pasażerów? -Zapytałem zaciekawiony.
-To mój prywatny samolot-Powiedział z cwanym uśmieszkiem.
-Mmmm kocie-Przyznałem i usiadłem mu na kolanach żebym się przytulić.
-Mmmm zajączku-Przyznał głaskając mnie.
Odpłynąłem nawet nie wiem kiedy Pedri cały czas głaskał mnie po włosach. Szybko dolecieliśmy na miejsce.
-Pabloś wstawaj jesteśmy-Obudził mnie i pocałował Pedro.
-To teraz powiedz gdzie jesteś i ile spałem-Powiałem wyglądając przez okno.
-To tak spałeś osiem godzin na moich kolanach a jesteśmy na Karaibach -Powiedział na co szczęka mi opadła.
-I mamy prywatny kawałek. wyspy-Dodał po chwili.
Nie umiem się odezwać z szczęścia Pedri widząc to przytulił mnie i pocałował.
-Kocham cię-Powiedział i mocno mnie przytulił i pocałował w policzek.
-Ja ciebie też-Powiedziałem i też mocno go przytuliłem.
Wyszliśmy z samolotu i popłyneliśmy na naszą wyspę. Pedro zaniusł mnie do domku i rozpakował nas. A mi się zachciało pływać albo opalać więc postanowiłem powiedzieć Pedrowi może się zgodzi.
-Pedruś bo ja bym chciał się po opalać albo po pływać pójdziemy?-Zapytałem z maślanymi oczkami.
-Pewnie i pamiętasz zabawę w berka? -Zapytał a ja udawałem grymas.
-Tak pamiętam-Odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-To gonisz!-Krzyknął i pobiegł na plaże w kompielówkach.
-Mam cię!-Krzyknąłem wpadając na niego i ląduając w wodzie.
-Brakowało mi tego-Powiedział i zaczął mnie chlapać wodą.
-Ej ale bez takich-Powiedziałem i zanurkowałem.
Przepłynąła obok mnie rybka i ją delikatnie wziąłem.
-Pedruś dla ciebie-Dałem mu rybkę w wodzie.
-Ooo słodko ale ta rybka spowrotem do wody-Powiedział powarznie.
-A mogę ją do akwarium?-Zapytałem a on zrobił bardzo poważny wyraz twarzy.
-Nie.
-Czemu?
-Bo to pirania-Nastraszył mnie i puściłem biedną rybkę.
-Pedri nie strasz-Powiedziałem wyskakując na niego.
-Mam niespodziankę chodź zemną -Powiedział zakrywający mu oczy.
-Nie umrę przez to?-Zapytałem dla pewności.
-Tak umrzesz śmiercią męczeńską -Powiedział z ironą.
-Haha bardzo siemiesznę-Wtrąciłem a on staną.
-Jesteśmy-Powiedział odkrywając mi oczy.
Zobaczyłem że stoimy na klifie na który jest bardzo łatwo wejść. Była lina i tyrolka żeby zeskoczyć do oceanu.
-Pedri walimy razem salto?-Zapytałem podjarany.
-Jeszcze pytasz-Powiedział i złapał mnie w tali.
-To na trzy cztery-Powiedziałem i usiadłem na tyrolkę a on zemną.
-Trzy czetry!-Krzyknąłem i zaczęliśmy jechać.
Po chwili wyskoczyliśmy do oceanu robiąc salto w przód.
-Ja chce jeszcze raz ale teraz na linę -Powiedziałem z radością małego dziecka.
-To biegniemy-Powiedział jak wypłyneliśmy i zaczął biec na klif.
Skoczyliśmy na bombę z radością. A Pedro tylko cieszył się z mojej radości i szczęścia. Cóżtak nam minęło połódnie zajebiście się bawiłem. Teraz siedzimy razem w kuchni i jemy co kolwiek to jest ale jest super i ostre.
-Kocham cię Pedri.
-Ja ciebie też.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top