Rozdział 37 "Tak przyrzekam"

Pare miesięcy później...

Dzisiaj ślub. Stresuje się ogromnie Pedri już pojechał żeby ogarnąć się. Ja natomiast siedziałem w domu gdzie szykował mnie do ślubu. Moja siostra i nasza kuzynka.

-Ała. Powiedziałem wyrywając im rękę.

-Nie marudz masz pięknie wyglądać więc cicho siedz i daj pracować. Skomenotwoała moje zachowanie moja siostra.

-To mnie szpilkami nie kłój. Powiedziałem jak zakładała mi białą różyczkę do marynarki.

-Dobra jesteś gotowy ślub za pół godziny. Powiedziała i odeszły do innego pokoju.

Ciekawi mnie gdzie lecimy na podróż poślubną. Wiem jedno noc poślubna będzie cudowna. Tylko on i ja sami w domu po ciemku w każdym pokoju jakim zapragniemy. Na szczeście muszę już jechać na ślub. Zawodzi mnie Kevin. On i Maximo już są zaręczeni i planują też ślub. Poszedłem do samochodu i przywitałem się z nim.

-Witam Pana Młodego. Powiedział jak wsiadłem do samochodu.

-Witam kierowco. Powiedziałem siadając z tyłu.

-Stresujesz się? Zapytał jak zapiałem pasy.

-Cholernie. Odpowiedzialem krótko.

-No nie powiem że nie Pedri ma gust wyglądasz pięknie. Powiedział spoglądając w lusterko.

-Nie dla pas kiebłbasa jestem Pedra. Powiedziałem grożąc mu palcem.

-Wiem ja i tak wolę Maximo mojego słodziaka. Powiedział rozmarzony.

-Ta wiem dobra jedź bo się spóźnimy. Powiedziałem żeby go pośpieszyć.

-Już jesteśmy a i ja was zawiozę na wesele. Powiedział wchodząc z samochodu.

-Tata tu jestem. Powiedziałem podchodząc do niego.

-Nareszcie Pedri na łeb już dostaje. Powiedział śmiejąc się.

-On jest jebnienty na łeb. Powiedziałem Szczeże.

-Widać z kim ty się żenisz. Powiedzial lekko zarzenowany.

-Za chłopaka którego kocham i mówi się za kogo się zamężasz. Poprawiłem tatę żeby wiedział.

-Dobra dobra idziemy. Powiedział prowadząc mnie do kościoła.

Stresowałem się ogromnie. Jak zobaczyłem Padra poczułem to uczucie które już wiem że znaczy że go bardzo kocham. Tata zaprowadził mnie do ołtarza i staję już tu.

-Zrbraliśmy się tutaj żeby złączyć węzłem małrzeńskim dwóch męrzczyzn. Powiedział ksiądz jak już staliśmy i patrzyliśmy sobie w oczy.

-Czy ty Pedro Gonzàlezie przyrzekasz nie opuścić aż do śmierci i być na dobre i na złe przy Pablo Gavirze?

-Tak przyrzekam. Powiedział do mikrofonu.

-A czy ty Pablo Gaviro przyrzekasz być przy Pedro Gonzàlezie do puki wasz śmierć nie rozłączył i wspierać na dobre i na złe?

-Tak przyrzekam. Powiedziałem trzymając go za dłonie.

-Ogłaszam was mężem i mężem możecie się pocałować. Powiedział ksiądz po tym jak wsuneliśmy sobie obrączki.

Pocałowałem go delikatnie ale namiętnie i powoli żeby były zdjęcia jak się całujemy. Cały kościół zaczął klaskać.

-Pablo Gonzàlez. Powiedział nie odrywając ust.

-Kocham cię. Powiedział odrywając odemnie swoje usta.

-Bardziej cię kocham. Powiedziałem i odeszliśmy od ołtarza.

Wyszliśmy z kościoła i płatki róż się na nas posypały.

-To teraz welese! Krzyknął De Jong którego zaprosiliśmy jak i całą drużynę oprócz trenera.

-Chodź Kevin nas zawiezie. Powiedziałem ciągnąc go za dłoń do samochodu.

-Ile mu zapłaciłeś? Wyszeptał mi na ucho.

-Tak naprawdę to nic sam po mnie przyjechał. Powiedziałem zgodnie z prawdą.

-Po weselu mam noc poślubną pamiętaj kochanie. Powiedział podniecającym głosem mi na ucho i się cwanie uśmiechnął.

-Pamiętam. Powiedziałem wychodząc do samochodu.

-Szczęścia na nowej drodzę życia! Krzyknął jak weszliśmy do samochodu.

-A dzięki dzięki. Odpowiedziałem zapinając pasy.

-Jestem rodzinnym fotografem. Powiedział pokazując na aparat.

-To my będziemy twoimi. Powiedział Pedro.

-No dobra ale dobrze że się tak wolno całowaliście mam zajebiste zdjęcia. Powiedział odkładając aparat.

-Jak będziesz miał czas to przyjdzcie do nas i poglądamy nasze zdjęcia. Powiedziałem na co przytaknął.

Dojechaliśmy na salę weselną i wyszliśmy z samochodu. Poszliśmy do środka gdzie już na nas czekali.

-SZCZĘŚCIA NA NOWEJ DRODZE ŻYCIA! Krzykneli jak weszliśmy do środka.

-Dziękujemy. Odpowiedzieliśmy szczęśliwi.

-Prose Pablo i Pedli to dla was. Wyseplenił mój kuzyn.

-Dziękujemy Marcel. Poczochrałem delikatnie jego włosy i wziąłem upominek.

-Sam zrobiłeś? Zapytałem otwierając upominek.

-Tak śpecjajnie dla was. Powiedział jak wyciągnęliśmy ręcznie zrobionę serce z moimi i Padrusia odciskami rąk.

-Bardzo dziękujemy. Powiedział ucieszony Pedro.

-To teraz bajlando! Krzyknął mój tata.

-Jeszcze kieliszki! Krzyknęła maja mama.

Wzięliśmy kieliszki i wypiliśmy a następnie je stłukliśmy.

-Panie Gaviro Gonzàlez mogę prosić do tańca? Zapytał mój mąż. Jak cudnie że mogę go tak nazwać.

-Oczywiście że tak Panie Gonzàlez. Odpowiedziałem i dałem się porwać do latino.

Specjalnie wybraliśmy latino na pierwszy tanieć bo obydwóm nam się do tego najlepiej tańczy.

-Mężu świetnie tańczysz. Powiedział sunąc ze mną po parkiecie.

-Ty też mężu. Odpowiedziałem robiąc odbrót.

Zakończyliśmy taniec i się Pocalowaliśmy. Poszliśmy do stołu żeby zjeść rosół i coś jeszcze. Po zjedzeniu Pedri wbił się pod mój łokieć i zaczął mnie miziać.

-Co mnie tak miziasz? Może idziemy zatańczyć? Zapytałem przez co on wciągnął mnie na swoje kolana.

-Pójdziemy zaraz. Powiedział i zaczął całować mnie po policzku.

-I jak młodzi? Zapytała cała drużyna podchodząc do nas.

-Dobrze ale Pedrowi się chyba zachciało. Powiedziałem jak zaczął mnie podgryzać.

-Widać a pić zamierzacie? Zapytał Lewandowskiego biorąc butelkę do dłoni.

-Ja tak. Powiedziałem wyrywając się z uścisku Pedra i dają kieliszek.

-Gavi. Powiedział lekko podirytowany.

-To mi chyba wolno nie? Aż tak mnie nie ograniczasz. Powiedziałem a on się zaczął śmiać.

-Nie, chodzi o to że ja też chce. POLEWAJ! Krzyknął wznosząc kieliszek.

-ROBI SIĘ! Krzyknął polewając.

-Pedri nie przesadź proszę. Szepnąłem mu na ucho.

-Kochanie raz w życiu można ale nie będę przesadzał. Wyszeptał mi na ucho i wziął kieliszek.

-Ah kurwa co to za wódka? Zapytał krzywiąc się De Jong.

-Ta co przywiozłeś, ty kurwa normalny jesteś że żubrówkę przywozisz? Zapytał Pedri mocno wkurwiony.

-Dobra Bocian lepszy albo Pan Tadełusz. Powiedział otwierając inną wódkę.

-POLEWEJ! Krzyknąłem dając mu kieliszek.

-Maleńki ty też nie przesadzaj. Wyszeptał mi na ucho mój mąż.

-Ja nigdy nie przesadzam. Powiedziałem poważny.

-Dobra dobra krzaczka nie zjedz tym razem. Powiedział a ja się zrobiłem czerwony ze wstydu i zacząłem sie śmiać.

-Dobra powiem szczerze to w tedy było cudowne. Powiedział Lewy.

-Wiem a teraz polewaj. Powiedziałem dając kieliszek.

I w takim sposób mijał nam wesele tańczyliśmy jedliśmy piliśmy i jeszcze raz tańczyliśmy. W końcu Pedri po tańcu przyciągnął mnie mocno do siebie.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top