#7

*Marinette*

Dzisiejsza kolacja ma odbyć się o osiemnastej, więc zaczęliśmy już przygotowania.

Ubrałam sukienkę którą dostałam od męża, do tego beżowe obcasy i czarną kopertówkę.

Zrobiłam makijaż i podkręciłam delikatnie końcówki włosów.

Gdy zeszłam na dół, Adrien siedział gotowy na kanapie.

Miał na sobie granatową koszulę i czarne spodnie.

Matko jak ja uwielbiam mężczyzn w koszulach.

-Gotowa?

-Tak.

-To możemy już właściwie wychodzić.

Ze względu na porę roku ubraliśmy płaszcze i wyszliśmy.

Blondyn otworzył mi drzwi samochodu a później usiadł na miejscu kierowcy.

Pod rezydencje Agrestów dotarliśmy kilka minut przed umówioną godziną.

Adrien bez wahania otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka.

Ten dom jest ogromny!

-Dobry wieczór.

-O jesteście już.

-Mamo dobrze wiesz, że ja się nie spóźniam.

-Racja, racja. Chodźcie.

Pani Aurore zaprosiła nas do jadalni, gdzie zajęliśmy miejsca przy stole.

***

-Mamo, po co nas tu ściągnełaś?

-Na kolację a po co?

-Oboje wiemy, że to nie prawda.

-No dobra, mamy wam z Gabrielem coś do powiedzenia.

O matko, jest w ciąży.

Jak nic.

Muszę to popić.

-Jako iż Gabriel po woli zaczyna się starzeć, postanowiliśmy przepisać wam połowę firmy, w swoim czasie będzie w całości pod waszą kontrolą.

ŻE CO?

Aż zakrztusiłam się wodą którą piłam.

Znamy się z Adrienem trochę ponad dwa tygodnie a oni przepisują na nas światowej sławy firmę?

A jak coś nie wypali?

Jak okażę się tą z którą nie będzie chciał spędzić całego życia.

-Marinette? Wszystko w porządku?

-Yyyy.. tak.

Wszystko, oprócz tego, że ja nie nadaję się na prowadzenie firmy.

-Bosko. W takim razie w poniedziałek pokażemy wam wszystko co i jak.

W poniedziałek?

Tak szybko?

Gdzie tym ludzią się tak śpieszy?

-A i jeszcze jedna sprawa.

No nie.

Ciąża jak nic.

Chyba że państwo Agreste wymyślili coś jeszcze.

-Za dwa tygodnie, w Wersalu odbędzie sìę otwarcie naszego nowego salonu. Jako współwłaściciele, chcemy żebyście się tam pojawili.

O
Mój
Boże.

Tyle atrakcji to ja przez całe życie nie miałam.

Moje serce tego nie wytrzyma.

***
Około godziny dwudziestej pierwszej postanowiliśmy wrócić do domu.

Rodzice Adriena proponowali nam abyśmy zostali na noc, ale blondyn stwierdził że jego mama będzie z bardzo kombinować.

Ta kobieta na prawdę chce mieć już wnuki.

W sumie to nawet lepiej że nie zostaliśmy, czuła bym się nieswojo.

Gdy wreszcie wróciliśmy do domu, jedyne na co miałam ochotę to sen.

Ten wieczór mnie wykończył.

Wzięłam szybki prysznic i położyłam się obok Adriena.

- Nie idziesz spać?
-Przeczytam jeszcze kilka stron książki.

Zgasiłam lampkę nocną po mojej stronie i przykryłam się kordłą.

*Adrien*

Marinette była ewidentnie w szoku.

Ja w sumie też.

Moim rodzicą raczej chodziło głównie o nią, bo nie wiem czy pamiętają ale ja już jestem współwłaścicielem firmy.

Dla mnie to nawet lepiej, będę miał pewność, że po tych 5 próbnych miesiącach nie rozwiedzie się ze mną.

Poczułem jak granatowłosa przytula się do mnię.

- Dziękuję.
-Za co?
-Za wszystko, za sukienkę, za wsparcie i.. w ogóle..

Położyłem dłoń na jej ramieniu i zacząłem delikatnie ją głaskać.

- Nie masz za co dziękować.

Dokończyłem rozdział, położyłem się obok Mari i przytuliłem się do niej.

-Dobranoc.
-Dobranoc.

-----------------------------------------------------------
Hehe obiecałam że bedzie.

Jak tam wam mija środa popielcowa?

Mi wręcz znakomicie.

Wspaniale się bawię.

Lecę się uczyć pytań na bierzmowanie bo mnie ksiądz jutro z miotłą przepędzi.

🖐🖐

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top