26- Marinette i Erick
ADRIEN
Erick i Marinette... Ciągle gdzieś ich widziałem. Na schodach, korytarzu, na stołówce czy na boisku. Wszędzie się na nich natykałem i nie potrafiłem oderwać wzroku od tej parki. Mari wyglądała w końcu na szczęśliwą, taką jaką pragnąłem. Chciałem, żeby wiodła spokojne i pełne radości życie. Jeśli ten kundel będzie się starał, aby z jej twarzy nigdy nie zniknął ten piękny uśmiech, będę to akceptował. Jeśli dzięki temu, Marinette ma czuć się bezpieczniej, nie będę się sprzeciwiał... jeśli jednak spadnie jej chociaż jeden włos z głowy, to nawet nie wiem, jak się to skończy dla tego Ericka. Mari była moją największą miłością życia, jaką kiedykolwiek miałem. Między nami było coś wyjątkowego... coś co niestety musiało się zmarnować. Już jakiś czas temu postanowiłem zostawić ją w spokoju. Nie ingerować w jej życie i z nią nie rozmawiać. Przez ten cały czas było to dla mnie proste, ponieważ ciągle brałem pod uwagę ją i jej bezpieczeństwo.
Dlaczego teraz, gdy widzę ją z Erickiem, ledwo się powstrzymuję przed podejściem do niej i zabraniem w swoje ramiona?
Czy jestem zazdrosny?
Czyżbym nie pogodził się z takim biegiem wydarzeń?
Nie miałem zamiaru niszczyć tego, co udało mi się do tej pory zbudować. Powłoka, którą otoczyłem Mari, zadziałała. Dziewczyna zaczęła cieszyć się ponownie. Uśmiech nie znikał z jej twarzy, a o to mi właśnie chodziło. Ważniejsza jest ona. Moje uczucia i ból, który odczuwałem za każdym razem, widząc ją w towarzystwie Ericka, teraz się nie liczył. Byłem pewien, że to zniosę.
Obiecałem to sobie.
****
Po ostatniej lekcji, postanowiłem pójść do swojej szafki po książki. Musiałem się pouczyć, żeby zaliczyć dobrze nadchodzące sprawdziany. Śpieszyłem się do auta, które czekało już na mnie pod szkołą, dlatego włożyłem kilka pierwszych podręczników do torby i pośpiesznie zamknąłem klapkę. Nagle, moim oczom ukazał się troszkę wyższy ode mnie i nawet dobrze zbudowany Erick Blanc.
-Hej przystojniaczku - powiedział brunet.
-Część - odpowiedziałem i ruszyłem w stronę wyjścia.
Co on może chcieć?
-Hej, nie uciekaj. Mam do Ciebie małą sprawę - krzyknął i złapał mnie za ramię.
Jego uścisk był mocny. Widać było, że miał dużo siły, będąc nawet pod swoją normalną postacią. Spojrzałem się na niego pytająco. Nie rozumiałem do czego dążył. Chciałem jak najszybciej wyjść ze szkoły i nie mieszać się w żadne dyskusje. Rozmowa z nim, mogłaby źle na mnie podziałać.
-Widzę, że nie interesujesz się już Mari - powiedział po chwili i przybliżył się do mnie. - Coś między wami zaszło?
-Nie Twój interes kundlu - wycedziłem przez zęby.
-Może na razie nie mój, ale Marinette jest naprawdę przygnębiona.
Przygnębiona? Przecież ciągle się uśmiecha. Nie dałem tego po sobie poznać, jednak na dźwięk jego ostatniego słowa, poczułem się strasznie. Jak to możliwe, że moja mała, delikatna i drobna Mari nie jest szczęśliwa? Czy to wszystko wina tego kundla? Wziąłem głęboki oddech, aby się odrobinę uspokoić i powiedziałem:
-Nie obchodzi mnie to już
-Rozumiem
Jak dla mnie, rozmowa była skończona. Nie czekając na ani słowo więcej, pociągnąłem rękę, aby wyrwać się z uścisku Ericka, jednak na darmo. Na domiar złego, chłopak przybliżył się do mnie jeszcze bardziej. Czułem jego oddech, był coraz bliżej. Zastanawiałem się, co zamierza zrobić.
-Czyli nie będziesz mieć nic przeciwko, jeśli się nią zaopiekuję? Słodka jest... i taka niewinna. - szepnął mi do ucha.
Słowa bruneta długo huczały w mojej głowie. Czy on zamierzał związać się z Mari? Czy zamierzał ją jakoś skrzywdzić? Nie, nie... Erick miał teraz dobre intencje. Chociaż na to wyglądało. Jego głos był zmartwiony, gdy mówił mi o stanie w jakim jest teraz czarnowłosa. Dlaczego więc mnie o tym teraz informuje? Dlaczego takim tonem?
Nie chcę, aby on mi ją zabrał, raz na zawsze...
Nie, nie. On dobrze się nią zajmie. Marinette będzie szczęśliwa... Ja nie muszę. Liczy się tylko jej szczęście. Tak. Ono było najważniejsze.
Zastanawiałem się, czy mu jakoś odpowiedzieć. Najchętniej odepchnąłbym go od siebie i odszedł bez słowa, jednak musiałem pokazać, że już wcale mi nie zależy.
-Nic a nic - odpowiedziałem oschle, wyrywając się w końcu z jego uścisku.
Tym razem poszło jak po maśle. Nawet nie próbował mnie powstrzymać, wiec chyba usłyszałem już wszystko, co miał mi do powiedzenia. Nie odwracając się do niego, ruszyłem w kierunku głównego wyjścia. Przed szkołą czekało już na mnie auto, którym na co dzień wracałem do domu. Czasem miałem ochotę minąć je i pójść o własnych nogach, jednak dla mojego ojca bezpieczeństwo to podstawa. Nie pozwoliłby, żebym włóczył się gdzieś sam. No a raczej Natalia by nie pozwoliła... Dbała o mnie bardziej niż tata. Gdyby nie ona, to do dziś uczyłbym się w domu z prywatnymi korepetytorami. Nie miałbym przyjaciół, znajomych... Nie poznałbym Marinette, nie doprowadziłbym jej ani razu do płaczu, nie skrzywdziłbym jej. Czy wszystko przez tą jedną, małą decyzję? Przeszło mi przez myśl, że może byłoby lepiej, gdybym nigdy nie przyszedł do tej szkoły. W jej życiu nic by się nie zmieniło...
Ale na to już za późno.
Przeszłości nie da się zmienić. W tym momencie, ważna jest teraźniejszość. Nie mogłem rozczulać się nad tym co zrobiłem i jak postąpiłem kiedyś... Musiałem myśleć o Mari i jej szczęściu. Nie wiedzieć czemu, czułem się źle. Przed oczami widziałem Ericka. Przypominał znowu swoją starą wersję. Pewny siebie, arogancki i groźny wilk. Czy zrobi jej jakąś krzywdę? Przecież nie mógł się tak szybko zmienić. Od początku wydawało mi się to podejrzane... Bałem się o swoją czarnowłosą księżniczkę. Co jeśli sytuacja się powtórzy? Wtedy nie będę mógł przybyć jej z odsieczą. Będę musiał nad nią czuwać?
Nie, nie! Obiecałem sobie, że więcej się do niej nie zbliżę.
Erick nic jej nie zrobi.
Na pewno.
***
Stałem na dachu. Do mieszkania Marinette dzieliły mnie trzy budynki. Jak to się stało, że tu przyszedłem? Nie mogłem przestać myśleć o niej i Ericku. Bałem się, martwiłem.. Starałem się zająć czymś innym. Sięgałem do książek, internetu, zacząłem coś nawet rysować... jednak to na nic. I tak, cokolwiek bym nie robił, ciągle o nich myślałem. Pomimo, że obiecałem sobie więcej tu nie przychodzić byłem kawałek od jej okien. Dzieliły nas metry.
Czy mógłbym zobaczyć jak śpi?
Może udałoby mi się zakraść i ją przytulić?
Zrobiłem kilka skoków i zbliżyłem się do szyb jej pokoju. Zauważyłem lekkie światło, które wydobywało się z małej lampki na biurku i oświetlało środek pomieszczenia. Dostrzegłem ciemną postać, więc zbliżyłem się jeszcze bliżej. Byłem pewien, że zostanę niezauważony, ponieważ na dworze było już wystarczająco ciemno, abym zlał się z tłem. Dzięki swoim kocim umiejętnością, już po chwili widziałem wszystko perfekcyjnie. Niedaleko mnie było jedno otwarte okno, więc dźwięk też się troszkę roznosił. Po chwili przyglądałem się dwóm osobom, które siedziały na tapczanie dziewczyny. Była to Marinette i Erick Blanc, który aktualnie miał na sobie wilczy kostium. Zbierał się do wyjścia? A może dopiero przyszedł? Nie byłem pewny, ale dziwne było dla mnie, że miał na sobie ten lateks. Mari znała jego osobowość, więc czemu nie cofnął transformacji? Zainteresowało mnie to, co robili, więc przysunąłem się bliżej okna i wytężyłem wzrok, chociaż bardziej już nie mogłem. Dostrzegłem ruch, delikatny i powolny, ale jednak.
W tamtej sekundzie pożałowałem, że nie zostałem w domu.
Dlaczego tu przyszedłem?
Co mnie do diabła podkusiło...
Patrzyłem, jak Erick przybliża się do Marinette, uśmiechając się lekko. Ich twarze były coraz bliżej siebie, aż w końcu dzieliły ich tylko milimetry. Położył rękę na jej plecach i przysunął ją do siebie. Na własne oczy widziałem, jak ten chłopak zapoczątkował pocałunek. Ich usta złączyły się w jedność. Erick zachowywał się zachłannie, raz po raz odrywał się od Mari, żeby sekundę później wbić się w jej wargi jeszcze namiętniej.
Nie mogłem na to patrzeć, jednak to było silniejsze ode mnie.
Stałem jak słup soli, mając przed oczami coś, czego nigdy nie chciałem zobaczyć. Straciłem swoją Marinette? Czemu nie uciekła? Czemu się nie oderwała? Czy zakochała się w tym agresywnym chłopaku?
Czułem, jakby coś właśnie rozrywało moją klatkę piersiową.
Zazdrość, złość, zirytowanie, nienawiść. Te wszystkie emocje się we mnie gotowały.
-Już po Tobie Erick - szepnąłem i oderwałem się od szyby. - Tym razem zostanie Ci więcej blizn.
Dziękuje za przeczytanie tego rozdziału! Wiem, że troszkę polsat i niejasna końcówka, ale wszystko wyjaśni się w nexcie.
WAŻNE!!
A właśnie jeśli chodzi o nexty... Jak zauważyliście, poprzedni rozdział był kilka dni temu(prawie tydzień). Chciałam za to przeprosić i was czegoś uświadomić. Tą część miałam napisać we wtorek, albo max w środę, jednak czytając wasze komentarze odechciało mi się. Cała moja chęć po prostu odeszła... A te komentarze z dzisiaj czy wczoraj to przegięcie...
Zrobiłam sobie przerwę, ponieważ zauważyłam, że pisanie ostatnich rozdziałów nie sprawiało mi w prawie przyjemności. Były tworzone pod presją czasową i waszą, także uznałam, że lepiej odpocząć, niż pisać coś na przymus i coś co może się wam nie spodobać.
Tak jak pisałam, skończenie rozdziału się przedłużyło przez komentarze. Słuchajcie... nie jestem maszyną, która jedyne co robi, to pisze na wattpadzie. Wiem, że przez jakiś czas dodawałam codziennie nowe części, a czasem i nawet dwa dziennie, ale mam też swoje życie. Chodzę do technikum na profil, gdzie nauki jest naprawdę dużo, a ostatni tydzień to była prawdziwa masakra. Zrozumcie... Szkoła, rodzina, chłopak i wattpad, to wszystko muszę jakoś zgrać, dlatego kiedy czytam komentarze typu "DAWAJ NEXT!!!!11!!!11" "GDZIE NEXT, CZEKAMY JUZ 3 DNI!!!!11!!!1" "NEXT" "NEXT NOW" to mnie zalewa. Ja rozumiem, że chcecie więcej, ale kurcze zero słowa cudzej pracy, tylko samo NEXT NEXT NEXT, nie jest dla autora jakimś wielkim komplementem. Tak jak wspomniałam, mam własne życie i muszę czasem się czymś zająć...
Nie zrozumcie mnie źle, ale coś takiego wywiera tylko presję. Zaczęłam czuć się jak jakaś maszyna, która specjalnie dla was powinna 24/7 siedzieć i pisać...
To na tyle, do następnego!
CHCECIE WIĘCEJ?
GWIAZDKA? KOMENTARZ?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top