13- Rasowy kundel

Adrien otworzył szkolne drzwi i ruszył w kierunku, stojącej na chodniku, Marinette. 'Nie zwiała' uspokoił się. Słońce grzało jak nigdy dotąd. 'Co za upalny dzień' rzuciła czarnowłosa, w stronę chłopaka. Potaknął i pociągnął ją za sobą. Znał idealne miejsce, gdzie mogli w spokoju napić się czegoś zimnego. Była to mało popularna knajpka, blisko jego domu. Często chodził tam z mamą, gdy jeszcze przy nim była. Uwielbiał to miejsce. Potrafił siedzieć tam całe dnie. Robił tak często, gdy nie chodził do szkoły. Jego zajęcia, takie jak szermierka czy język chiński, trwały zwykle do południa, dzięki czemu, miał potem dużo czasu na relaks. Szybko doszli na miejsce, rozmawiając o starej lampie, która prawie zabiła Marinette. Gdyby nie chłopak to ona leżałaby już zapewne na OIOM'ie. 'Całe szczęście, że tam ze mną był' pomyślała. W knajpce oprócz ich, było jeszcze dwóch mężczyzn w garniturach, którzy spotkali się, jak przypuszczali nastolatkowie, w sprawach biznesowych. Nie przejmując się nimi, usiedli przy jednym ze stolików, blisko wiatraka.

-Co byś chciała? -zapytał Adrien

-Hmm -mruknęła Mari, biorąc do ręki menu. -Poproszę sorbet truskawkowy. Tylko żeby był zimny! -dodała.

-No jasne -zaśmiał się i skinął głową do jednej z kelnerek

-Już idę -powiedziała i podeszła do stolika -Co państwo sobie życzą?

-Poprosimy zimny sorbet truskawkowy oraz mrożoną kawę. Tylko proszę pamiętać o podwójnej bitej śmietanie -podał menu kobiecie, która prędko zapisała ich zamówienie i odeszła do baru.

Marinette wpatrywała się w Adriena, który poczuł się przez to lekko zaniepokojony. Po chwili, odwracając wzrok, wydukał:

-Co jest? Mam coś na twarzy?

-To nic takiego -powiedziała Mari, po czym zapytała nieśmiało -Często tu bywasz?

-He? -odparł, zdziwiony pytaniem koleżanki -Kiedyś bywałem tu codziennie... teraz rzadziej

Po tych słowach, nastała martwa cisza. Czarnowłosa nadal wpatrywała się w chłopaka. Wręcz nie spuszczała z niego oka. Gdyby nie to, że jej wzrok wydawał się taki nieobecny, Adrienowi wcale by to nie przeszkadzało, jednak w tej sytuacji, nie było to w normalne. 'Coś ją gryzie? Pewnie zżera ją poczucie winy, że tu ze mną przyszła. Cholera, co ja najlepszego zrobiłem. Teraz myśli, że jestem na nią zły. Nie mogę być zły, skoro tym z kim tu przyszła jestem ja, a ja nie muszę być przecież zazdrosny o siebie' rozmyślał Adrien 'Cholera, to za trudne na taką pogodę'. Panującą cisze przerwała kelnerka, która przyniosła ich napoje. Marinette nie czekała długo i wzięła się za picie. Ten łyk orzeźwienia był jej bardzo potrzebny. Otworzył jej oczy. Patrząc jak siedzący przed nią Adrien, pije swoją kawę, doszła do wniosku, że nigdy w życiu nie zaproponowała nic Chatowi. Tyle razy u niej był, a ona nigdy nie pokazała mu swojej dobroci. Nawet nie raczyła zapytać czy jest głodny. 'Jestem okropna. Nie karmię go, a teraz siedzę w kawiarni z moim byłym obiektem westchnień. Co jeszcze?' pomyślała załamana Mari 'Na domiar złego mogłam dzisiaj zginąć, a osoba która mnie ocaliła to ten przystojny, na zabój, chłopak. Gorzej być nie mogło'. Jej monolog przerwał, znany jej dobrze, głos blondyna:

-Jesteś trochę nieobecna, chcesz wracać?

-Skąd ten pomysł -odpowiedziała, trochę zdziwiona jego pytaniem, czyżby czytał jej w myślach? -po prostu rozmyślam

-O czym?

-Ale z Ciebie wścibski człowiek -zaśmiała się

-Może trochę, ale tylko trochę -powiedział i gestykulując, podniósł dłoń

-O wszystkim.. o sobie, moim życiu, o jedzeniu.

-O jedzeniu? -Adrien wybuchnął słodkim śmiechem -Uratowałaś się przed spadającą lampą i zebrało Ci się przez to na rozmyślenia o jedzeniu? Jesteś niemożliwa Mari -mówił, wycierając łzy

-Nic na to nie poradzę -powiedziała, udając naburmuszoną

-Prawdziwy z Ciebie ciumciak. Jesteś niemożliwa, naprawdę niemożliwa -powtarzał, patrząc się jej prosto w oczy -Czemu nie zauważyłem tego wcześniej?

-He? Ciumciak? -mruknęła zdezorientowana -Czego wcześniej nie zauważyłeś?

-T..tej no zasłonki! -krzyknął wręcz, uświadamiając sobie, co właśnie powiedział na głos -Ostatnio mało tu bywam, więc to mi umknęło!

-Lubisz tu wpadać? -zmieniła temat

-Uwielbiam. Czuję się tu spokojnie. Jak w domu. Chociaż szczerze mówiąc to nie wiem jak to jest, czuć się gdzieś jak w domu. Tylko podejrzewam, że to takie odczucie. -posmyrał się zawstydzony za uchem -Często przychodziłem tu z mamą, a teraz, gdy jej nie ma.. tylko to miejsce mi o niej tak naprawdę przypomina.

Adrien zamilkł i zaczął sączyć swoją mrożoną kawę. Mari patrzyła na jego oczy, które próbowały uciec, na siłę, od jej spojrzenia. Ujęły ją jego słowa. Były... szczere. Prosto z serca. Czyżby blondyn właśnie się przed nią otworzył? Nie mówiła nic, czekając na kontynuację jego słów, której tak bardzo oczekiwała. Pragnęła dowiedzieć się o nim więcej. Dowiedzieć się więcej o tym, z pozoru, szczęśliwym chłopaku. Czyżby skrywał w sobie coś, o czym nikomu nie powiedział? Na pierwszy rzut oka, nie widać w nim nic podejrzanego. Chłopak z bogatej rodziny, wiozący się limuzynami i mający na każde swoje skinienie masę ludzi. Jaki był naprawdę? Czy w ogóle pokazywał komuś swoją prawdziwą naturę? Blondyn widział przenikające spojrzenie Mari. Wiedział, że chce usłyszeć więcej, a on zamierzał ją zadowolić. Jeśli nie może mówić jej o sobie pod postacią Chata to zamierza zrobić to jako Adrien. Głupio się czuje z faktem, że jego ukochana nie zna nawet jego prawdziwego imienia. Zdecydował jednak, nie mówić jej na razie o tej tajemnicy, chociaż do czasu, aż Władca Ciem zostanie pokonany. To mogłoby być dla niej zbyt niebezpieczne. Chciał więc zasypać ją faktami o prawdziwym sobie. Nie chciał przy niej udawać, jednak nie mógł też zbytecznie pokazywać swojej prawdziwej natury. Jeszcze sama się domyśli, a tego też nie chciał. Dopiero teraz zrozumiał postępowanie Biedronki. Ona nigdy nie chciała mu powiedzieć kim jest. Nawet jemu. Chłopakowi, który przechodzi przez to samo. Wiedziała, że dzielenie się takimi informacjami może prowadzić do zguby. Adrien nie chciał sobie nawet wyobrażać, jakie rzeczy mógłby wyrządzić Mari Władca Ciem. Może i z Wild Wolf'em sobie poradził, ale tamten człowiek jest inny. Jest gorszy. Posiadał zabójczą moc, która już niedługo miała pokazać wszystkie swoje możliwości. Blondyn wziął kolejny łyk kawy i kontynuował:

-Pewnego dnia, mama bardzo pokłóciła się z moim tatą. Jest on dosyć.. jak to powiedzieć.. specyficzny. Gdy wpadł w wir pracy przestał interesować się mamą. Była dla niego czasem jak powietrze. Nie reagował na jej miłe słówka czy gesty. Mama w końcu nie wytrzymała i zagroziła mu, że jeśli się nie zmieni to mnie zabierze i przeniesie się do Tybetu. Dziwna historia, zawsze kochała to miejsce. Całe życie pragnęła tam polecieć. No, ale wracając.. Po wielkiej kłótni, wzięła mnie z pokoju i przyprowadziła właśnie tutaj. Byłem tu wtedy pierwszy raz. Pomimo, że często opuszczałem dom i oglądałem ulice oraz sklepy w okolicy to nigdy nie widziałem tej kawiarenki. Nie rzuca się jakoś specjalnie w oczy. Spędziliśmy tu cały dzień. Piliśmy i jedliśmy co chcieliśmy. Mama chciała chyba zrobić na złość ojcu i wydać dużą ilość pieniędzy, by pokazać, że są one nieważne, i i tak szybko znikają. Chociażby tak mi powiedziała. To był magiczny dzień. Dała mi nawet posmakować po raz pierwszy swojej ulubionej, mrożonek kawy z..

-podwójną bitą śmietaną -dokończyła za niego Mari

-Właśnie tak. Od tamtego dnia, ciągle, gdy tu byliśmy, zamawiałem ten napój. Mama śmiała się, że kiedyś się od niego pochoruję. Nasze wizyty tutaj, były coraz częstsze, co znaczyło, że coraz częściej rodzice się kłócili. Tak kłócili, że nie wytrzymywali w jednym, ogromnym domu. Rozumiesz to? Aż trudno to pojąć.. Pod koniec przychodziliśmy tu codziennie. Każdy wieczór spędzaliśmy w tej kawiarni. To stało się naszą rutyną. Przyzwyczajeniem. Obowiązkiem! Łudziłem się, że nie kryły się już za tym ich kłótnie. Niestety, myliłem się -przerwał, by wziąć ostatni, duży łyk kawy -Tak przyzwyczaiłem się do tego miejsca, że od kiedy mamy z nami nie ma to i tak tu często goszczę. Chociażbym nie przychodził tu tygodniami to i tak nie potrafiłbym się powstrzymać i prędzej czy później trafiłbym tu na kawę. Nie wiem czy ciągnie mnie tu ta atmosfera, domowe firanki, miękkie sofy czy fakt, że jest to czymś, co łączyło mnie z moją matką. Gdyby nie to miejsce to pewnie byłbym zupełnie innym człowiekiem -powiedział i uśmiechnął się boleśnie do siedzącej przed nim, Marinette.

Dziewczyna widziała jego cierpienie. Przypominanie sobie takich chwil nie mogło być dla niego proste. To niesamowite, że zrobił to dla niej. 'Niesamowite' powtórzyła. Ich oczy skupiały się tylko na sobie. Jakby nic, poza nimi, nie istniało. Niespodziewanie, Mari wyciągnęła dłoń ku Adrienowi. Delikatnie, aby go nie spłoszyć przejechała kciukiem nad jego górną wargą. Chłopak zaniemówił. Jej ruch był taki.. delikatny, nieśmiały, uroczy. Gdyby nic do niej nie czuł, na bank by się w niej teraz zakochał. Jednak ten dotyk nie trwał długo. Zabierając swoją rękę, Adrien zauważył, że palec, którym go tak miło musnęła, był cały w bitej śmietanie.

-Miałeś wąsik -powiedziała Mari, lekko się śmiejąc

-No tak. Nie poczułem -odpowiedział, po czym nerwowo podrapał się za uchem. Robił to zawsze, gdy się denerwował -To ja może skocze do toalety.

Zmieszany chłopak, nie czekając na jakąkolwiek reakcje ze strony czarnowłosej, wstał od stolika i ruszył w kierunku toalety. 'Cholera, co Ty robisz? Ledwo Cie dotknęła,a Ty się już napalasz na nie wiadomo co' pomyślał. Zamknął szczelnie drzwi i zajął się swoimi sprawami. Musiał się uspokoić. Było mu coraz trudniej przebywać w jej towarzystwie. Każdy gest, ruch czy nawet słowa doprowadzały go do szaleństwa. Nie potrafi zachowywać się już przy niej, jak zwykły kolega. Przecież łączyło ich coś więcej. Bolało go to. Cholernie bolało.
W tym samym czasie, Marinette, popijała swój sorbet truskawkowy i przeglądała reklamę kawiarni, która stała na ich stoliku. Nagle, ni stąd, ni zowąd, poczuła dłoń na swoim ramieniu. Była pewna, że to Adrien, który wrócił z toalety, także nie przejęła się tym i dalej czytała zawartość ulotki. Chłopak usiadł na krześle. Dziewczyna, kątem oka, zauważyła szary kolor. 'Dziwne, Adrien ma czarną koszulkę' pomyślała, po czym spojrzała przed siebie. Na miejscu jej blond kolegi, siedział nie kto inny jak.. Wild Wolf. Był on ostatnią osobą, którą Marinette by się tu spodziewała. Przyjrzała się jego twarzy. Po pobiciu nie było już prawie śladów. Gdzieniegdzie widniały małe zaczerwienienia. Ewentualne limo i tak zakrywała maska, więc nie dałoby się go dostrzec. Po chwilowym przestudiowaniu całej sytuacji, odezwała się do niego:

-Co Ty tu robisz?

TO NA TYLE Z TEGO ROZDZIAŁU! DZIĘKUJE ZA PRZECZYTANIE!
Jeśli są jakieś błędy to zwróćcie mi na nie uwagę. Wybaczcie za jakieś niedopatrzenia, ale jest godzina 3, a ja siedzę nad tym rozdziałem dla was zamiast spać </3

CHCECIE WIĘCEJ?

110 GWIAZDEK + 40 KOMENTARZY =NEXT

*TAK DLA WYJAŚNIENIA!!*
Pod koniec ostatniego rozdziału, wspomniałam, że małymi krokami zbliżamy się do końca.. i chciałam was uspokoić. Naprawdę MAŁYMI. Mam w planach napisać jeszcze 5/6 rozdziałów (jak nie więcej) tego fanfika, także śpijcie spokojnie!

ZAPRASZAMY NA OFICJALNĄ GRUPĘ MLB! PANUJE U NAS MIŁA, RODZINNA ATMOSFERA!
https://www.facebook.com/groups/996058347134092/



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top