#25

*Marinette*

Gdy się obudziłam nasze dłonie nadal były splecione.

Nie rozumiem go.

A to niby kobiety skomplikowane.

Jednak patrząc na to z drugiej strony to dobrze.

Nie chcę się z nim kłócić.

Nigdy nie chciałam, ale samo tak jakoś wyszło.

Chwyciłam za telefon leżący na szafce.

Pierwsze co zobaczyłam po włączeniu go to nasze wspólne zdjęcie zrobione kiedyś przez Adriena.

Mimowolnie się uśmiechnęłam.

Nie wiedziałam, że ma je na tapecie.

W sumie to słodkie.

-Sprawdzasz mnie?
-Sprawdzam godzinę.

Odwróciłam się w jego stronę.

-Fajna tapeta.
-Wiem.

Spojrzał mi w oczy.

-Jesteś jeszcze zła?
-Może trochę.
-Przepraszam cię jeszcze raz.
-Przestań już.
-Ja nie mogę sobie przebaczyć, więc pewnie ty też tego nie zrobiłaś.
-Będziemy teraz o tym rozmawiać?
-Jeśli nie chcesz...
-Idę się ubierać.
-Rozumiem, że idziesz ze mną?
-Miałabym takie wydarzenie przegapić?

*Adrien*

Marinette po dłuższej chwili wyszła z łazienki w granatowym kombinezonie z długim rękawem 3/4 z koronki.

-Wow. Byłaś na zakupach?
-Musiałam.

Złapałem ją za rękę i zacząłem gładzić wierzch jej dłoni

-Przepraszam.
-Mówiłam ci już żebyś przestał.

Odeszła ode mnie i zaczęła szukać czegoś w szufladzie, wyciągła z niej pudełeczko i podała mi je.

Otworzyłem pakunek i wyciągłem z niego muchę pasującą do stroju mojej żony.

-Widzę, że o mnie też pomyślałaś.
-W końcu idziemy tam razem. Daj, pomogę ci.

Podałem jej przedmiot, a ona weszła na łóżko.

-Co się śmiejesz?

Poczekałem aż skończy, objąłem ją w tali i postawiłem z powrotem na ziemi.

-Niziołku ty mój.
-No nic ci na to nie poradzę.
-Ależ mi to w ogóle nie przeszkadza.

Usiadłem na fotelu i zacząłem się jej przyglądać.

-Dlaczego my się nigdy przed programem nie spotkaliśmy?
-Widzieliśmy się nie raz, tylko ty nie zwróciłeś uwagi na prostą dziewcznynę z piekarni.

Mam wrażenie, że posmutniała.

Podszedłem do niej i złapałem ją za rękę.

-Czy ta prosta dziewczyna z piekarni, która jest teraz moją żoną i znaną projektatką oraz współwłaścicielką firmy zechce się wybrać jutro na spacer po Nowym Yorku?
-Oczywiście, że zechcę.

Uśmiechnęła się delikatnie i ubrała swoje buty.

-Chodźmy już.
-Chodźmy.

***

Mama od kąd tylko przyszliśmy spoglądała na Marinette.

Zaczyna mnie denerwować tymi swoimi podejrzeniami na każdym kroku.

-Chyba ją wkurzyłam.
-Kogo.
-Twoją mame.
-Niee.
-Dziwnie na mnie zerka.
-Zdiagnozowała u ciebie ciąże. Twierdzi, że nie było cię wczoraj bo miałaś mdłości.

Nie odpowiedziała nic.

No nie mówcie, że moja matka wyczaiła to wcześniej niż ja.

-Jesteś w ciąży?!
-Jeszcze nie. Chyba jej nie powiedziałeś co naprawdę się stało.
-Nie.

W końcu nie wytrzymała i podeszła do nas.

-Cześć. Marinette, cieszę się, że udało ci się przyjść. Jak się czujesz?
-Dobrze.
-Wiem, że to nie odpowiednie miejsce, ale mogę zapytać który to tydzień?
-Słucham?
-Który tydzień ciąży.
-Ja.. nie jestem w ciąży.

Zaczęła uważnie ilustrować Marinette wzrokiem.

-Znowu to samo. Adrien, mogę cię prosić na słówko.

Bosko.

Już po mnie.

-Pojeb**o cię synu?
-Co?
-Nie wiem jak by musiała się starać to zakryć ja i tak zobaczę te siniaki. Miałeś tego więcej nie robić.
-To nie jest takie proste jak ci się wydaje.
-Co nie jest takie proste? Co ty sobie przychodzisz do domi i "o nie ma obiad, ale zaraz oberwie. O nie pozamiatane, zaraz jej pokażę". Uspokój się do cholery, bo ja się nigdy wnuków nie doczekam.
-Myślisz, że mi nie jest przykro? Sam nie kontroluję tego co robię. Gdybym mógł cofnąć czas, napewno bym to zrobił.
-Gdyby nie to, że masz dwadzieścia sześć lat to dała bym ci szlaban na cały miesiąc, a Marinette powinna ci ograniczyć niektóre przyjemności. Może w tedy się nauczysz.
-Dziękuję za cenną radę. Idę już.
-Za dziesięć minut widzę cię ubranego na próbie.
-Oczywiście.

Nie wytrzymam z nią.

Wyprowadzenie się było jedną z najlepszych decyzji które podjąłem.

Gdyby nie to pewnie dalej próbowała by dawać mi kary.

*Marinette*

W życiu nie widziałam tylu znanych projektantów w jednym miejscu!

Chciałam pójść po autograf ale Adrien powiedział, że nie wypada.

Przynajmniej mogłam zamienić z nimi kilka słów na bankiecie króry odbył się na zakończenie.

Gdy niektórzy zaczęli już wychodzić, poszliśmy i my.

Nie jestem przyzwyczajona do tego typu imprez, a jutro jestem umówiona na randkę.

Po dotarciu do naszego pokoju, a właściwie apartamemtu, wzięłam szybki prysznic i wskoczyłam do łóżka.

Najchętniej po prostu zasnęła bym ale widziałam, że Adriena coś trapi i musimy pogadać.

Gdy wyszedł z łazienki, usiadł koło mnie i zdjął ze mnie kordłę.

Złapał moją rękę i zaczął całować każdy ślad po koleji, za każdym razem mówiąc "przepraszam".

Później powtórzył tą samą czynność na drugiej ręcę.

-Adrien.. wystarczy już...

On tylko spojrzał na mnie tymi swoimi cudownie zielonymi oczami i wrócił do wykonywnej czynności, a ja spaliłam buraka i opadłam na poduszki.

Gdy już skończył usiadłam bliżej niego i przytuliłam.

-Nie wracajmy do tego więcej.
-Nie mogę sobie tego wybaczyć... robię awanturę o nic, a później ty na tym cierpisz...
-Najważniejsze, że ja ci wybaczyłam...
-Naprawdę?
-Naprawdę.

Położył się na plecach i pociągnął mnie za sobą.

-Jesteś najlepszym co mogło mi się przytrafić.
-Ciekawe jak długo będziesz tak myśleś.
-Myślę, że całkiem długo. Jeszcze jak by moja kochana żona podarowała by mi dziecko było by jeszcze lepiej.
-Zastanowię się nad tym Agreste. Ale nie dzisiaj. Muszę sie wyspać. Mam jutro randkę.
-Z kim?!
-Z tobą głupku.
-No tak.

Zgasiłam lampke po mojej stronie, a Adrien zrobił to samo ze swoją.

Położyłam się obok niego i przykryłam kordłą.

-Dobranoc skarbie.

Zawsze to robi jak chce mnie ugłaskać.

To mój słaby punkt.

-Dobranoc.

-----------------------------------------------------------

Spokojnie, to jeszcze nie ta akcja po której pani Agreste miały spaść pantofelki.

Niektórzy już wyczaili o co chodzi 😏😏

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top