Oneshot - Cookles
Erwin szef mafii postanowił się zemścić za niesprawiedliwość. Oczywiście, tylko on tak uważał, bo przecież, gdy się zastrzeli "przypadkowo" jednego więźnia transportowanego przez konwój to dalej można pracować w departamencie sprawiedliwości. Tak myślał przestępca Erwin Knuckles. Został on zwolniony z stanowiska adwokata po tym wydarzeniu. Przez długi czas nie mógł się pozbierać i zaczął obmyślać plan zemsty na sędzi głównym. Obmyślał ten plan dość długo, bo już dawno udało im się zdobyć bronie długie i ich użyli w tej zemście. Byli nieprzewidywalni i każdy to wiedział...
Teraz stał wraz ze swoją grupą przed DOJem. Czekał na odpowiedni moment, na moment, gdzie dostanie sygnał od pozostałych ludzi, którzy mieli zająć powierzone im miejsca. Gdy na jego telefon przyszedł sygnał wiadomości i zobaczył jej treść - "Gotowi" szepnął cicho:
- Wchodzimy - mocniej złapał za swoją broń i położył palec przy spuście. Nie zamierzał się zawahać, gdy któryś z zakładników postanowi im się sprzeciwić. Zaczął powolnym krokiem iść w stronę wejścia do budynku wraz z uzbrojonymi i zamaskowanymi przyjaciółmi u boku. Przekraczając duże drzwi zobaczył wchodzących bocznym wejściem grupę beta. Woleli się podzielić by mieć więcej zakładników, bo to równało się większą ilością pieniędzy.
Po paru sekundach byli już w środku budynku. Każdy znał plan, więc nie było większych problemów z rozstawieniem się. Wiedzieli co mieli robić, przecież przygotowywali się do tego ponad miesiąc. W każdym rogu pokoju stał jeden z jego ludzi, trzymając w ręce groźnie wyglądający karabin. Stali przy ścianach, by przypadkiem policja nie zrobiła im pleców, Erwin rozplanował wszystko bardzo dokładnie. Nic nie mogło pójść nie po jego myśli. Zakładnicy natomiast siedzieli związani do siebie, na środku pomieszczenia, oprócz jednego. Conrad Gross - sędzia główny był przetrzymywany w specjalnym miejscu, biurze szefa. Siedział sobie na skurzanym krześle mocno do niego przywiązany. Nie miał najmniejszej szansy na ucieczkę, cały czas był obserwowany. Erwin postanowił ustawić Davida w rogu pomieszczenia, żeby miał na niego oko, bo przecież on nie umie usiedzieć w jednym miejscu...
Pierwsza faza planu właśnie się skończyła. Za niedługo miała nastać ważna dla siwowłosego chwila, chwila zemsty. Policja miała obstawić cały budynek, a on będzie mógł przystąpić do negocjacji. "Ciekawe, jak ciężko będzie" - pomyślał, ale po chwili cicho się zaśmiał. Wiedział, że negocjacje z jego strony będą zacięte, nie zamierzał odpuścić, zbyt długo to planował...
Dźwięki syren policyjnych już było słychać w oddali. Wiedzieli, że coś się szykuje, ale nie wiedzieli jeszcze co. "Jaki debil napadałby na najważniejszą placówkę w kraju?" - zapytał się w myślach Dante Capela. Jak widać, Erwin nie był debilem, a osobą z dobrym planem, który zamierzał wypełnić.
Knuckles był pewny, że zaraz przyjadą na miejsce, nie mógł się tego doczekać. Chociaż zastanawiała go jedna rzecz, skąd wiedzą? Przecież mieli wystrzelić z broni dopiero za chwilę... Nie był na to przygotowany, ale nawet lepiej, szybciej przejdą do negocjacji.
W ciągu kilku minut było już słychać koguty przed budynkiem. Z radiowozów wysiadali policjanci wraz z SWATowcami. Zaczęli obstawiać budynek, a Dante przygotowywał się do negocjacji. Napisał swój numer na ćwirku z dopiskiem by to napastnicy napadający na DOJ się odezwali.
Wszystko szło zgodnie z planem, z czego Erwin był bardzo zadowolony. Co chwilę przeglądał telefon, czekając na tweeta, aż w końcu się doczekał. Negocjatorem ze strony policji miał być Capela.
"Pasuje robota" - pomyślał. Z czarnowłosym szło się w miarę dogadać, przez co był bardzo usatysfakcjonowany. Zadzwonił pod podany numer, nie czekał długo na odpowiedź.
- Halo, dodzwoniłem się do napastnika z departamentu sprawiedliwości? - zapytał poważnym tonem chłopak po drugiej stronie telefonu.
- Tak, to ja - odpowiedział zgodnie z prawdą. Oczywiście używał modulatora na wszelki wypadek, nie chciał ryzykować.
- Dobrze, a więc poproszę liczbę napastników i zakładników z ich lokalizacjami
- Mamy siedmiu napastników, wszyscy w środku budynku. Zakładników mamy dziesięciu, dziewięć w sali sądowej, a jeden w biurze sędziego - oznajmił stanowczym głosem, po czym dodał - W gronie zakładników znajduje się sędzia główny. Capela, chyba nie chcesz ryzykować, tak ważną osobą prawda? - zapytał siwowłosy uśmiechając się do siebie pod maską.
Czarnowłosy zauważył w tym momencie, że policja próbuje wejść od tyłu budynku, bez wcześniejszego uprzedzenia go.
- Jeżeli ktoś tam wejdzie możecie się pożegnać z pracą na kilka dni - powiedział zdenerwowany Lincoln na radiu, który był supervisorem całej akcji. Nie zamierzał ryzykować życia zakładników, zwłaszcza życia sędzi...
Grupka osób, która wcześniej z taką pewnością siebie próbowała wejść do środka departamentu (w tym Gregory Montanha), teraz szybko się wycofywała. Nikt z nich nie chciał stracić pracy. W między czasie Dante kontynuował negocjacje:
- Dobra, więc co chcecie w zamian za ich życia? - spytał, formując zdanie, w taki sposób, by może zbudzić poczucie winy w napastniku.
- Dante nie jestem głupi i nie weźmiesz mnie w ten sposób na litość. Chcemy dodatkowo jeszcze jeden wolny odjazd bez kolczatek i gotówkę - powiedział stanowczo.
Capela wiedział, że ta sztuczka raczej się nie uda. "Warto było spróbować i tak" - pomyślał.
- Ile tej gotówki byście chcieli? - zapytał, już prawdopodobnie wiedząc odpowiedź, na co zmarszczył brwi.
- Sto tysięcy amerykańskich dolarów - powiedział pewny siebie głosem.
- Dobra, idę to przegadać z SV - westchnął, po czym się rozłączył.
Czarnowłosy zawsze prowadził w taki sposób negocjacje. Na początku wysłuchiwał żądań i przekazywał je dalej, pomimo tego, jak głupie by nie były. Podchodził powolnym krokiem do command postu, gdzie już stała grupka funkcjonariuszy, w tym Lincoln.
- No, więc tak... Oni chcą dodatkowo jeden wolny odjazd, brak kolczatek i sto tysięcy dolarów - przekazał policjantowi z ciemniejszą karnacją.
- Nie możemy się na to zgodzić! Sto tysięcy to w chuj pieniędzy. Powiedz, że wszystko zaakceptowane, oprócz tego - rzekł.
Capela po wypowiedzi chłopaka, odszedł kawałek i ponownie zadzwonił na numer przestępcy.
- Zgadzamy się na wolny odjazd i brak kolczatek, ale sto tysięcy to za dużo kasy
- Zaraz będziemy się kłócić o to, ale mam pytanie. Będzie helka w pościgu? - zapytał, ponieważ usłyszał śmigłowiec gdzieś na zewnątrz.
- Tak będzie - odpowiedział zgodnie z prawdą, nie chciał go oszukać, w końcu chodziło o życie sędzi głównego.
- To w takim razie wlicz w żądania opóźnienie helikoptera - powiedział to tak, jakby był na zwykłej rozmowie. W ogóle nie stresował się obecną sytuacją.
- O ile chciałbyś go opóźnić?
- Myślę o takich czterech minutach - stwierdził.
- Już ci mówię, że SV się na to nie zgodzi, maksymalnie dwie - odpowiedział od razu, bo bardzo dobrze zna Therona. Wiedział, że by się nie zgodził.
- No to niech będą te dwie, idź zagadać o tą helkę - powiedział znudzony i się rozłączył. To on tu dyktuje warunki.
Conrad podczas negocjacji cały czas przyglądał się napastnikom. Zauważył, że negocjator ma bardzo znajome dla niego odruchy i zaczął zastanawiać się kto to może być. Po dłuższej chwili i przysłuchiwaniu się jego słowom rozpoznał w napastniku niejakiego Erwina.
- Knukel!- zawołał szeptem starając się nie zwrócić uwagi drugiego napastnika. - Knukel! - zawołał po raz kolejny, a Erwin odwrócił się w jego stronę. Siwowłosy podszedł do Grossa z niezrozumieniem.
- Czego? - zapytał zastanawiając się o co chodzi i po co sędzia go woła. - Czekaj... Czy ty zawołałeś mnie "Knukel"?- zapytał cicho przybliżając się do sędziego.
- Erwin błagam cię, wszędzie cię poznam - szepnął ciemnowłosy i uśmiechnął się lekko. - Słuchaj mogliśmy załatwić to pokojowo, nie musiałeś od razu wparowywać tu ze swoją bandą uzbrojoną w kałachy!- zaczął po cichu unosić swój głos, tak żeby nie zwrócić uwagi trzeciego mężczyzny w pomieszczeniu. Za to David przyglądał im się z rozbawieniem i pytaniami w głowie, bo czego może chcieć sędzia od negocjatora? Do tego mówiąc szeptem...
- Słuchaj! Nie było innego rozwiązania po za ty- przerwał mu dźwięk jego telefonu dzwoniącego do niego. Erwin z każdą chwilą był coraz bardziej zirytowany i nie podobało mu się w jaką stronę to szło. Nie tak to planował...- Czego? - zapytał do słuchawki.
- Jesteśmy w stanie się zgodzić na maksymalnie dwadzieścia tysięcy - powiedział Dante po ustaleniach z Lincolnem, nie mieli większego budżetu...
- Capela ty sobie żartujesz prawda? Mam dziesięciu zakładników w tym sędziego głównego, najważniejszą osobę w tym mieście i ty mi mówisz, że dasz mi za niego i za innych zakładników marne dwadzieścia tysięcy?!- wykrzyczał do telefonu. Jego puls rósł z każdą chwilą i zastanawiał się czemu sędzia uśmiecha się patrząc wciąż na niego. "On coś knuje..." - przeszło mu przez myśl.
- Nie mamy więcej! - w tym momencie Erwin postanowił się rozłączyć i nie wystawiać na próbę swoich nerwów. Teraz miał ważniejszą sprawę na głowię... Szczerzącego się sędzię.
- A ty co taki uśmiechnięty co? - zapytał Conrada Erwin.
- Nic tak, tylko sobie myślę jak bardzo wkurwiony byłeś, gdy cię wyjebałem - powiedział Gross chcąc sprowokować Erwina.
- Connor słuchaj mnie! Nie zamierzam w tym momencie się z tobą użerać - powiedział odwracając wzrok od sędziego.
- Bo co! Nie dostaniesz pieniędzy, na których zależy ci bardziej od każdej osoby w tym mieście? - zapytał cicho Gross wyzywającym tonem. Wiedział, że trafił w jego słaby punkt. Rodzina była dla niego najważniejsza, gdy ktoś uważał inaczej wprowadzał go w duże zdenerwowanie.
- O nie - szepnął Erwin z cichym śmiechem. Szybkim krokiem przybliżył się do ciemnowłosego i oparł się dłońmi o rogi krzesła. Conrad przez chwilę przestraszył się tej bliskości, ale gdy poczuł szybki oddech młodszego na swojej twarzy poczuł podniecenie, którego nie zamierzał czuć. Już na początku te małe gierki i flirtowanie z jego strony miało małe ziarenko prawdy, której nie chciał ukazać. Nie chciał nic czuć do przestępcy, ale nie mógł się od tak odsunąć... Po prostu nie umiał.
Erwin z każdą chwilą patrząc w oczy Conrada denerwował się coraz bardziej, a jego szeroki uśmiech prowadził go do szaleństwa. "Ciekawe jak smakują..." - pomyślał zerkając na usta starszego. "Przestań Knuckles!". David po drugiej stronie z każdą chwilą zastanawiał się co tu się odkurwia. Tego, przecież nie było w planie...
Erwin odsunął się na chwilę by zdjąć swoją maskę i z powrotem przybliżył się do sędzi. "I tak wie kim jestem to co mi szkodzi" - pomyślał uśmiechając się lekko. Nawet nie wiedział czemu na jego ustach wykwitł uśmiech, ale teraz miał to gdzieś.
- Siwy co ty odpierdalasz! - krzyknął Glinkenly, ale żaden z nich nie zwrócił na niego uwagi. Erwin z każdą chwilą coraz bardziej przybliżał się do mężczyzny pod nim i czuł ekscytację. Cały czas patrzyli sobie w oczy szukając zwątpienia bądź nierealności w tej sytuacji. Każdy z nich myślał, że to sen, z którego zaraz się wybudzą tracąc to czego tak naprawdę chcieli. Chwilę później usta Erwina i Conrada trwały w pocałunku pełnym sprzecznych uczuć.
Widzący to David zamarł. "Co on kurwa robi" - pomyślał, przecież to jest napad, a nie jakaś randka.
Po chwili siwowłosy oderwał się od chłopaka, tym samym przerywając ich bliskość. Uśmiechnęli się lekko do siebie. Chłopak odsunął się od krzesła, nad którym był wcześniej pochylony.
- To jeszcze nie koniec, potem do dokończymy - szepnął mu do ucha uwodzicielskim głosem.
Conrada na te słowa przeszedł dreszcz, ale nic mu nie odpowiedział.
Erwin poprawił się i z powrotem założył swoją maskę. Sięgnął po swój telefon do kiszeni, który wibrował mu od jakiś ostatnich trzech minut. Był już lekko tym wkurzony, ale to w końcu on wybrał sobie role negocjatora. Tylko spojrzał na wyświetlacz i już miał połączenie przychodzące od Capeli. Szybkim ruchem kliknął zieloną słuchawkę.
- W końcu raczyłeś odebrać - powiedział lekko oburzony zachowaniem chłopaka po drugiej stronie, Dante.
- Już tam nie przesadzaj, lepiej mi powiedz co z żądaniami - rzekł ostro.
- Możemy ci dać maksymalnie trzydzieści tysięcy
- To już mi się bardziej podoba, zgadzam się - odpowiedział szorstko, nadal był trochę zły z powodu tego telefonu. Chciał go wyrzucić w tamtym momencie.
- W takim razie zaklepane, gdy ci następnym razem zadzwonię to już będziemy gotowi do odjazdu. Teraz to mi wypuść osiem zakładników, a z dwoma sobie wyjdziecie
- Okej, tak zrobię - rozłączył się.
Wyszedł z pomieszczenia i udał się w stronę sali sądowej, jednak ktoś go zaczepił. Tym kimś był David.
- Siwy co to kurwa miało być? Ja rozumiem, że sobie romansujesz z Conradem, ale nie na jebanym napadzie! - krzyknął do niego, co zwróciło uwagę innych napastników.
Erwin, zarumienił się na te słowa. Nie wiedział, a raczej zapomniał, że ktoś go obserwował.
- Cicho baranie - tylko to zdołał z siebie wykrzesać.
Po czym szedł dalej nie zważając na wyzwiska rzucane w jego stronę przez jego przyjaciela. Podszedł do Carbonary, który zajmował się zakładnikami.
- Ej wypuść ośmiu - powiedział do niego.
Ten, tylko przytaknął głową i rzekł:
- Ósemka od lewej wychodzicie.
Zaprowadził ich do wyjścia, gdzie funkcjonariusze ich odebrali. Wtedy właśnie zadzwonił telefon do Knucklesa. Odebrał jednym ruchem.
- Macie zielone światło do wyjścia - oznajmił czarnowłosy.
- Dobrze - odpowiedział i się rozłączył.
Przekazał informację swoim ludziom i powoli udawali się do wyjścia z dwoma zakładnikami po uprzednim wypuszczeniu poprzednich. Szarowłosy oczywiście sam odwiązał Conrada od krzesła i kazał iść obok siebie. Wyszli, a porwani udali się do policjantów, w celu przeszukania i złożenia zeznań.
Gross został dokładnie przeszukany przez Owena Stone'a. Teraz, tylko musiał odpowiedzieć na parę pytań, a jedne z nich brzmiało:
- Czy rozpoznał pan któregoś z napastników? - zapytał zapisując wszystkie odpowiedzi w tablecie.
- Niestety nie - skłamał.
Nie chciał wydać chłopaka, bardzo go lubił, a nawet kochał. Nie mógł mu tego zrobić.
Erwin odjeżdżając z pod budynku sprawiedliwości w akompaniamencie odgłosów radiowozów uśmiechał się do siebie. Nikt nie mógł tego zobaczyć, ale Erwin był szczęśliwy.
Rozdzieli się na dwa pojazdy. Jeden prowadził Nicollo Carbonara, a drugi Vasquez Sindacco. Obaj kierowcy jeździli bardzo dobrze i umieli zgubić policję w kilka sekund, więc byli pewni, że i tym razem się tak stanie.
Knuckles jechał z Carbonarą. Wjeżdżali w rozmaite uliczki, alejki i często robili zakręty. To był ten unikalny styl jazdy chłopaka. Po jakiś trzech minutach już zgubili pościg, ale białowłosy, jak to ma w zwyczaju wyjechał na radiowóz, więc musieli jeszcze chwilę się z nim użerać.
Gdy już oba pościgi zostały zgubione urządzili sobie zbiórkę w pokoju szefa na ZSie. Byli bardzo zadowoleni z przebiegu napadu, no oprócz Glinkleniego, on nadal był wkurzony za ten cyrk Erwina z Conradem. Omówili wszystko, oprócz wiadomej rzeczy, mimo, że chłopak z dwukolorowymi oczami był zły to postanowił zachować informacje o tym co działo się w biurze dla siebie.
W tym samym czasie Conrad przebywał na komendzie składając szczegółowsze zeznania. Pytania były bardzo złożone i trudne nawet, jak na sędziego, zwłaszcza że chciał chronić... Właśnie kogo? Przyjaciela? Chłopaka? A może kochanka?
Nie wiedział na czym stoi, więc zaraz po męczących go pytaniach zadzwonił do złotookiego prosząc go o spotkanie w słynnym biurze. Jakoś udało mu się wybrnąć z niebezpiecznych dla Erwina pytań i udał się na DOJ.
Erwin przez telefon nie wydawał się zdziwiony tym, że starszy do niego dzwoni, raczej był szczęśliwy i Gross oczami wyobraźni widział, jak młodszy się uśmiecha do telefonu. Szatyn przekroczył próg swojego biura wzdychając cicho, miał już dość dzisiejszego dnia, Erwin namieszał mu w głowie. Uniósł głowę i na swoim fotelu zobaczył uśmiechającego się siwowłosego.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał Conrad starając się utrzymać formalny ton, chociaż było to trudne. Jego serce na widok złotookiego przyspieszał, a myśli pędziły w bardzo złą stronę wyobrażając sobie niestworzone scenariusze.
Erwin wstał z krzesła i powolnym krokiem zaczął kierować się w stronę szatyna. Dosłownie po kilku krokach siwowłosy stał bardzo blisko chłopaka, dla niego, jednak było to trochę za blisko, bo w okolicach podbrzusza poczuł przyjemne ciepło. "Zdecydowanie mam za małe biuro" - pomyślał, a już kilka sekund później Knuckles złapał go za policzki przybliżając ich twarze do siebie. Gross od razu oddał pocałunek, a gdy Erwin odsunął się jęknął cicho w niezadowoleniu.
- Chce żebyś kochał mnie, tak jak ja kocham ciebie - szepnął złotooki w usta szatyna.
- Dobrze - znów ich usta trwały w pięknym tańcu przerywanym mlaśnięciami i cichymi wzdychaniami. To dało im pewność, że chcą być razem na dobre i na złe. Na zawsze...
Bardzo dziękuje za przeczytanie :3
Collab z super osóbką jaką jest SziFunia
Okładka by xS0wka_19
Dziękuje bardzo wam, jesteście cudowne <33
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top