Rozdział 47 "Dzieło bo od ciebie"
P.O.V:Pablo
Pedro sobie poszedł z bratem zostawił mnie samego. Mam pomysła, zrobię temu gremlinowi niespodziankę.
Wziałem kartkę i pomadkę oraz ukachane perfumy Pedrusia. Pomalowałem usta i odcisnałem na kartce. Popsikałem je perfumami i narysowałem że to jest tak jakby piosenka na spotify.
Pedruś przyszedł z bukietem z prezerwatyw. Zajarało mnie to nie powiem.
-Słonko proszę to dla ciebie-Dał mi bukiet i pocałował mnie namiętanie.
-Ooooo jak słodko kochanie -Odpowiedziałem biorąc bukiet do dłoni.
-Ja też mam coś dla ciebie ale nie spodoba ci się-Powiedziałem zawiedziony.
-Wszystko co zrobisz jest piękne-Powiedział i złapał za moje dłonie w których był bukiet.
-Nie jest, nie okłamuj mnie-Oznajmiłem smutny i na skraju płaczu.
-Nie okłamuje, nie płacz słonko-To on potrafi mnie uspokoić, pocieszyć, uratować od złego, wycałować, on potrafi wszystko.
-Nie płacze-Postanowiłem już nie gadać że mnie okłamuje.
-Daj ten prezent-Powiedział czule, mocno mnie przytulając, mimo iż miałem bukiet od niego w rękach.
-Nie spodoba ci się, wiem to, nie ma sensu-Powiedziałem a on podniósł mi głowę za podbrudek.
-Ma sens daj to chce podziwiać twoje dzieło skarbie-Oznajmił całują delikatnie moje usta.
-Ale to żadne dzieło...-Jęknąłem nie zadowolony.
-Dzieło bo je wykonałeś słonko-Znowu to powiedział.
Słonko...
-Kocham cię-Powiedziałem i pocałowełem go.
-Ja ciebie też-Odpowiedział między pocałunkami.
Cały czas mnie całował. Z każdą chwilą znamiętaniał nasz pocałunek. Chciałem tego tak bardzo. Aby mnie całował przytulał i miział.
Nie chcę tego kończyć, ale muszę. Powietrze nam się skończyło. Tak dobrze było mi w jego ustach.
Ten smak, ta miłość w pocałunku, ta więź między nami.
-Kiedyś pytałeś czy będziemy razem pamiętam to do dziś-Powiedział i posadził mnie na sobie.
Przypomniało mi się to piękne wspomnienie.
-Co ci się stało? Zapytałem klękając przy nim.
-Coś mi się w udo stało. Powiedział a ja Stwierdziłem żeby się go spytać o chodzenie.
-Kiepsko a pamiętasz że chciałem ci sięo coś zapytać? Zapytałem i spojrzałem mu głęboko w oczy.
-Tak ale mówiłeś że to nie ważne. Powiedział.
-Wiem ale to jest jednak ważne... Powiedziałem i złapałem go za rękę.
-No to mów póki nikt nam nie przeszkadza. Powiedział i lekko ścisnął mi ręce.
-Bo ja cię kocham... I może zgodzisz się... Ze mną być? Zapytałem będąc pewnym że się nie zgodzi.
-Jasne że się zgodzę też cię kocham. Powiedział i mnie namiętnie pocalował trybuny oszalały na ten widok.
-Chciałem ci się o to spytać ale nie miałem odwagi. Powiedział Pedri i nagle przyszli ratownicy.
-Słonko czemu się tak uśmiechasz? -Zapytał na co się skrzywiłem i na niego spojrzałem.
-Wiesz pomysłałem jak kiedyś na dziwki poszliśmy a i tam razem w łóżku wylądowaliśmy-Powiedziałem zirytowany.
-A czemu z taką irytacją po pierwsze a po drugie nie doszłod nigdy do czegoś takiego-Powiedział smutny a za raz zły.
-Z irytacją bo czapiasz się dlaczego sięd uśmiecham a i tak nie doszło ale z tobą!!!-Wykrzyczałemmu w twarz i uciekłem z tamtąd.
Co ja zrobiłem... Nie chciałem tego... Chciałem aby mnie pocałował albo coś zrobił ale nie chciałem tego zrobić. Nigdy do tego nie doszło z nimik.
P.O.V:Pedri
Czy to się właśnie stało? Czy on to powiedział? Czy on powiedział że mnie zdradził?
Siedzę na ziemi płacze i chce aby ten urwis do mnie wrócił. Nie mogę być bez niego. Znowu bez niego...
Poszedłem na ostatkach sił do łazienki. Nie myślałem że jeszcze kiedyś po to sięgnę.. Ostatni raz to zrobiłem po tym jak go porwali..
Tak zrobiłem to nareszcie to zrobiłem. Rozpływam się z tej ulgi. Odkaziłem się i opatrzyłem. Zasnąłem z bólu serca.
Obudziłem się w klubie. Klubie dla gejów. Pablo lizał się z jakąś męską dziwką.
-O mój skarb się obudził-Powiedział siadając na mnie.
-Chyba jednak nie twój-Powiedział jakiś facet i przytulił mnie mocno.
-Nie należę do nikogo dobra?! -Krzyknąłem i chcąc się wyrwać z uścisku Pablo mnie udeżył... Zapodał mi mocnego plaskacza w mordę.
Wyrwałem się oraz wybiegłem.
~~~
Następne może jutro będzie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top