XVIII
Opętania stawały się rutyną.
Strach codziennością.
Płacz dewizą.
Świat czarniał.
Ja bladłem.
Jednak zawszę był przy mnie ON.
Nieważne, czy płakałem, śmiałem, trzęsłem, łkałem, rzucałem. Nie było dla niego istotnym co robiłem. Istotnym było, żeby być przy mnie.
On jako jedyny mnie wysłuchiwał.
On jako jedyny ze mną rozmawiał.
Zapytacie "A rodzina, drogi Dipperze? Zawsze masz Mable."
A odwróciła się.
Natomiast Mable..
Ona..
Umarła.
Pochłonął ją pociąg.
Bill mówi, że niebo, ale jak niebo mogło by ją uśmiercić w takich męczarniach?
Ciała nie odnaleziono..
Dowiedziałem się od Billa.
Z początku wątpiłem, jednak sister nie odbiera już od paru miesięcy, więc jednak to coś znaczy..
Prawda?
Ależ bynajmniej Ciebie drogi czytelniku to nie obchodzi, prawda?
Obchodzi Cię tylko co ze mną i Billem.
Czy jesteśmy razem?
Czy się całujemy?
Czy się pieprzymy?
To przede wszystkim, prawda?
Otóż, muszę wam powiedzieć, że mi obrywanie pieprzem się nie widzi.
Jednak to również nie istotne.
Tłum musi się bawić.
Zabawa trwać.
Ja muszę dalej łkać.
Czas na herbatkę!
"Toporek? Jest!
Skalpel? Jest!
Zardzewiała metalowa strzykawka? Jest!
Czas na wojnę,
Czas na krew,
Czas na herbatę!" *
*Emilie Autumn Time for tea
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top