Rozdział I cześć II, czyli idiota Cipher powraca.

Lato. Słońce łaskoczące ciepłem blade lica, ptaki ćwierkające serenady, cudowna zielona trwa, kwiaty roztaczajace piekna, slodka woń. Natura w lato bywa, aż nadto łaskawa dla grzesznego gatunku ludzkiego.
-Nienawidze tej trawy, drzewa, pnia, kory, liści.-warknął wściekle pewien blond włosy demon kopiąc biedną, bogu winna, dumnie rosnąca, oraz niepoddajaca sie jego sile, roślinę.
-To nadal drzewo.-zaśmiał się brunet, przygladając się wściekłemu przyjacielowi.
-Zamknij sie. Po prostu go nienawidze, Mephistolesie.-dodał Cipher nadal kopiąc durną kore. Drugi demon westchnął.
-A jednak uratowałeś ten wymiar.-odparł odciagajac go od biednego, obitego pnia.
-I nadal nie wiem, dlaczego...-westchnął już spokojniej Bill, rozglądając się.
-Z miłości durniu, z beznadziejnej miłości.-odparł dość wesoło drugi demon wdychając świeże powietrze, które za świeże po apokalipsie już nie bardzo było. Cały świat się po niej zmienił, jednak Cipher postanowił go wspaniałomyślnie choć trochę odbudować. Wygonił stwory ciemności, pozbył się trawiących wszystko w okół płomieni, zszył niebo.. Dużo zrobił, a wszystko to by odzyskać względy pewnego człowieka. Powoli zbliżali się do jego domu. Powoli byli już u drzwi.
-Myśle, że tu powinieneś na mnie poczekać.. Chce to zrobić sam.-mruknął Cipher do przyjaciela, który i tak go już od dobrych kilku minut ignorował na rzecz odpoczynku pod drzewem. Blondyn westchnął tylko na ten widok, po czym ruszył do drzwi i w nie zapukał. Oczekiwał rzucenia się na szyje, kwiatów, ofiar, wdzięczności. Nie oczekiwał jednak wazonu z wodą, który z ogromną gracją roztrzaskał się na jego twarzy i wrogiego wrzasku oznajmiającego tylko "Spierdalaj". Jedno słowo, a mówiło więcej niż tysiąc. Czyli jednak musiał zmienić taktykę.
Na twarzy Ciphera wykwitł demoniczny uśmiech. Tak łatwo się nie podda. Jak nie po dobroci, to siła. Jak nie dobrymi gestami, to młotkiem.
Dipper Pines po prostu będzie jego. Musi i tyle.
//Lol, a jednak druga część powstanie~ wesołego lutego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top