Rozdział IX


– Dokładki szarlotki?

– Tak!

Dwóch blondynów pomachało głowami. Nikomu oczy nie świeciły się bardziej na widok ciasta niż Deanowi, nie ważne w jakim był wieku. Babcia Mary, po wyjściu funkcjonariuszy wyłoniła się ze swojej kuchni informując, że nic tak nie poprawia nastroju jak świeży, słodki wypiek. Rodzina zasiadła do stołu, a Dean, ten młodszy, mógł poznać jej wszystkich członków. Członków jego przyszłej rodziny.

– Co wyście tu robili? Światła pogasły nam w trakcie testowania nowego nabytku, a żeby was piekło pochłonęło! – odgroziła się rudowłosa kobieta wchodząca do salonu u boku z młodszą koleżanką.

– Rowena, głęboki wdech, wszystko załatwione, spróbuj szarlotki – jest boska.

Starsza wersja chwilę później wyjaśniła mu, że Rowena wraz z Charlie prowadzą w podziemiach rezydencji bar, w którym to tworzą nowe, tajemnicze przepisy drinków. Nikt nie ma pojęcia skąd dziewczyny brały składniki, ale pełna sala gości noc w noc mówiła sama za siebie. Boże, będzie miał w przyszłości bar pod swoim domem – wygrał na loterii.

Powiódł wzrokiem po osobach siedzących przy stole i zatrzymał go na Casie oraz sobie samym. To jak na siebie patrzyli, pożerali się wręcz wzrokiem, boże, boleśnie zdał sobie sprawę, że nic się nie zmieniło. Od pewnego czasu on i jego Castiel robili dokładnie to samo. Nie potrafili nie patrzeć na siebie. W szkole czuł ciepło w okolicach karku (czasami w innych częściach ciała), czuł, że brunet mu się przygląda. Poznać miłość swojego życia w tak młodym wieku, cholera, naprawdę miał szczęście. Tęsknota ścisnęła go za serce widząc jak Dean bierze dłoń męża by ją ucałować. Dostrzegł również, że nikt na nich nie patrzył, nie była to sensacja, po prostu zwyczajność, codzienność.

– Hej! – Gabriel szturchnął go w ramię. – Samantha kończy kolejny obraz, musisz go zobaczyć.

– O nie, nie, nie! – wtrącił się Samuel. – Pokażę ci inne, ten nie ujrzy światła dziennego, tak jak się umawialiśmy Gabe! – imię małżonka prawie że wysyczał.

– Jak tam chcesz, ja i tak uważam to za dzieło sztuki.

– Bo on jest na obrazie. – szepnął mu starszy Dean z lewej strony, po czym odchrząknął. – To może wznieśmy toast.

Cała rodzinka wstała ze swoich miejsc, dołączył także Crowley, który okazał się być lojalny wobec swojego szefa i tak naprawdę manipulował Walkerem grając na zwłokę; Bobby oraz Rufus, którzy zajmowali się wynalazkami Deana, pomagali w zbieraniu materiałów, planowaniu produkcji, zajmowali się w skrócie całą logistyczną częścią firmy; Donna, przyjaciółka Deana i Castiela, która przymykała oko na przekraczanie prędkości oraz inne wykroczenia, a na samym końcu do pomieszczenia weszła blondwłosa dziewczyna w białym kitlu, później chłopak dowiedział się, że ma na imię Claire i jest wsparciem Castiela w jego gabinecie weterynaryjnym.

Kieliszki przyniesione przez Crowleya jak jeden mąż poszły w górę (Jack i młodszy Dean oczywiście pili sok).

– Za rozwiązanie tej przedziwnej sprawy, tak Gabe, po raz kolejny dziękujemy za zwołanie posiłków. Za pokonanie wewnętrznych demonów, za to pyszne ciasto i za was wszystkich tutaj zebranych. Niech was wiatr pcha tylko –

– NAPRZÓD!

Wszyscy radośnie zakrzyknęli, a dźwięk uderzanych kieliszków poniósł się echem wysoko, pod sam sufit. Blondyn uśmiechnął się szeroko, w środku czuł niesamowite ciepło. Ci wszyscy ludzie są przy nim, gdy potrzebuje pomocy po prostu o nią prosi, bez wstydu, bez zakłopotania. Ci ludzie są tu dla niego, a on jest tu dla nich. Gdyby jego Cas mógł to zobaczyć...

Hm, przecież zobaczy. W ich przyszłości.

Korzystając z okazji, że goście zajęli się sobą, muzyka z głośników rozbrzmiała, głowa rodziny zabrała swoją młodszą wersję do garażu. Tam gdzie czuli się najlepiej. Tam gdzie kreatywność i wyobraźnia nie miały granic.

– I jak ci się podoba?

– To jest nie do opisania. Zawsze marzyłem o czymś takim. Moja własna pracownia.

Chłopiec przejechał palcami po wielkiej kartce papieru przedstawiającej jakiś kolejny projekt i posmutniał.

– Dean, co będzie z Gordonem?

Mężczyzna, który chwilę wcześniej usiadł na pomarańczowej kanapie pochylił się do przodu, opierając dłonie na kolanach.

– No tutaj niestety spieprzyliśmy, przyznaję się przed samym sobą, ale nie zostawię tego. Czeka go proces, przesłuchania i tak dalej, ale chcę mu pomóc. To w dużej mierze jednak nasza wina, aczkolwiek skąd mogliśmy wiedzieć, że tak się to potoczy. Nie chcieliśmy dla niego źle, po prostu wtedy, w tym czasie byliśmy –

– Egoistami, zadufanymi w sobie bufonami.

– Wiesz, cholernie dziwnie rozmawia się dosłownie z samym sobą. Masz rację, lepiej bym tego nie ujął. – podniósł się ciężko z kanapy. – Ani mi się waż wspomnieć o moim wieku, gówniarzu. Sam kiedyś będziesz na moim miejscu.

Zachichotali.

– Myślę, że już sporo wiesz, nie wszystko rzecz jasna, ale tyle by ruszyć dalej. Moja teraźniejszość to również problemy. Może ci się wydawać, że tu wszystko naprawia się samo, ale wiesz mi, tak nie jest. Firma ma wzloty i upadki, moje projekty są lepsze lub gorsze. Wciąż przepalam obwody, czasem podupadam jako ojciec i jako mąż, ale każdy popełnia błędy. To motto nie wzięło się znikąd, stworzyliśmy je patrząc na nasze doświadczenia.

Delikatnie poprowadził go do tablicy korkowej wskazując na zdjęcie. Przedstawiało jego w objęciach Casa, a obok siedział Sam, znajdowali się w jakimś parku. Chwila, nie w jakimś tylko tym obok domu dziecka, fotografia musiała zostać wykonana wiosną, może w tej która niedługo nadejdzie w jego rzeczywistości.

– Od samego początku są z nami, wspierają nas, prawda? Jasne, teraz, tutaj jest tych osób trochę więcej, ale my nigdy nie byliśmy sami. Pani Mills, pani Mary, mama Casa – oni zawsze byli obok. Wystarczyło poprosić.

Chłopiec pociągnął nosem. Uniósł głowę do góry, zerkając na starszego siebie i bez większego zastanowienia mocno go przytulił.

– Hej, już dobrze.

– Nie musimy jej odnajdywać, prawda? To chcesz mi powiedzieć.

Mężczyzna odsunął się kawałek i spojrzał mu głęboko w oczy.

– Nie mogę ci powiedzieć co masz robić. To twoje życie, ja swoje decyzje podjąłem. Czy były dobre czy złe tego nie wiem, ale to spoczywa na moich barkach. Czas na twój ruch. Moja pamięć o niej jest nieco inna niż twoja, bo ja się z jej decyzją pogodziłem. A wiesz dlaczego? Bo była tylko i wyłącznie jej.

Dean pokiwał głową. To prawda, przed nim jeszcze długa droga, ale świadomość, że nie musi pokonywać jej sam, naprawdę dodawała mu otuchy.

Nagle do garażu zjechała calutka rodzinka, będzie musiał przyzwyczaić się do tego gwaru, pomyślał gdy wypełnili całą przestrzeń za kanapą.

– Chcieli się pożegnać, zanim wrócisz do siebie. – Castiel uśmiechnął obejmując męża w pasie.

Jack zatrąbił, siedząc już w czas maszynie.

– Nie mam całego dnia.

– Gdy wrócisz i skończysz kuchnie, polecisz wszystkie łazienki. – zakomunikował mu brunet obrzucając takim spojrzeniem, ze Jack zamknął się w ciągu sekundy.

– Dziękuję wam za wszystko, to było niesamowite. Móc was zobaczyć wszystkich razem, jesteście super. – chłopiec wyszczerzył zęby machając wszystkim.

– A obrazy? – wybąkał Gabriel.

– Przecież w przyszłości mi je pokażesz.

Rowena wraz z Charlie roześmiały się klepiąc Gabriela po plecach. Samuel uściskał blondyna mocno, szepcząc do ucha, że zawsze może na niego liczyć. Babcia Mary zaprosiła na kolejną porcję sernika, a Castiel, och, poza tym, że pachniał nieziemsko, przekazał mu coś co zapamięta do końca życia. Kolejne motto. Jedno z najważniejszych jakie kiedykolwiek usłyszał. Swojej wersji zasalutował, dzieliło ich kopę lat, ale humor wciąż pozostał niezmienny.

Wzbijając się powietrze jeszcze raz zerknął na siebie i Casa. Tak właśnie wyobrażał sobie swoją przyszłość. On i brunet, razem, gdziekolwiek ich nie wywieje, byle nigdy, przenigdy się nie rozstali. Castiel był jego fundamentem, jego stałym gruntem. Od tej pory jego decyzje będą ich wspólnymi. Jego czas będzie ich czasem.

/\/\/\/\/\/\/\

Zanim przeskoczyli w czasie Jack trzy razy zapytał czy Dean jednak nie chce zobaczyć się z mamą, jednak ten za każdym razem odpowiadał tak samo. Nie.

Nie, nie było takiej potrzeby. Kiedyś głupio sądził, że to rozwiąże wszystkie jego problemy, w jakiś sposób naprawi od środka, sprawi, że częściej będzie się uśmiechał, że wreszcie pogodzi się z przeszłością, ale podczas pobytu w swojej przyszłości zdał sobie sprawę, że było to tylko złudzenie. Bardzo możliwe, że jeszcze bardziej by sobie w głowie namieszał. Wracając na dach domu dziecka czuł...spokój. Wiedział, że przynajmniej w tej jednej linii czasowej naprawdę był szczęśliwy.

Zeskoczył na ziemię i odwrócił się do...swojego syna jakby nie patrzeć.

– Fajnie było cię poznać, tatku. Błagam wrzuć trochę na luz jak podrośniesz, co?

Dean parsknął.

– Nie wiem czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczaję. – to bardziej brzmiało jakby mówił sam do siebie. – Postaram się, a ty masz mi wszystko mówić, a nie cichaczem tylnymi drzwiami do domu wracać.

Chłopak przewrócił oczami.

– Niech ci będzie, też się postaram. – mówiąc to wyskoczył z maszyny i stanął przed nim. Rozłożył ręce na boki i mocno się objęli, jak to ojciec z synem.

– Pewnie razem z Casem mówimy ci to często, ale dobrze że cię mamy Jack.

Blondyn poczuł jak Jack zwiększa nacisk, mocniej się wtula. Zrobił to samo. Po chwili odsunęli się i chłopak wyciągnął dłoń przed siebie formując z niej żółwika.

– Mazgajami nie jesteśmy, co nie?

– Ma się rozumieć.

Przybił żółwika i z dziwnym, ale przyjemnym uciskiem w środku patrzył jak Jack wsiada do maszyny i wzbija się w powietrze by zniknąć z pola widzenia w ciągu jednej sekundy. Dean wziął głęboki wdech. Wrócił do domu. Dobra, trzeba wziąć się w garść. Przetarł twarz dłońmi i odwrócił się w stronę drzwi, by możliwie jak najszybciej znaleźć się w szkole na konkursie i wszystko naprawić. Zdążył tylko chwycić za klamkę, nie użył jeszcze żadnej siły, drzwi otworzyły się same, a on zderzył się z niebieskookim brunetem. Dyszącym, bardzo...wkurwionym niebieskookim brunetem, należałoby dodać.

– Ty idioto!

Miłe przywitanie. Jednak, mógł się tego spodziewać. Tutaj minęło jakieś góra dwadzieścia minut odkąd opuścił salę gimnastyczną, z kolei dla niego zdecydowanie więcej. Castiel nie zdążył nawet zatęsknić, podczas gdy Dean umierał z tęsknoty za swoim najlepszym przyjacielem.

– Naprawdę?! Mówić mi takie rzeczy w twarz, kiedy oboje wiemy, że to nieprawda. Dean, cholera! – Castiel położył mu dłonie na ramionach zaraz nimi potrząsając. – Nie zasłużyłem sobie niczym, tak samo jak ty by tak o sobie myśleć. Stałbym obok ciebie nawet jeśli byś nic chciał, bo uwaga, zależy mi na tobie. Polubiłem cię od samego początku i ty mnie chyba też, więc schowaj dumę w swoje cztery litery i niech wreszcie do ciebie dotrze, że ja i Sam jesteśmy zawsze obok bo cię kochamy. Nie dlatego, że tworzysz super wynalazki czy jesteś mega mądry, tylko dlatego, że jesteś sobą. Deanem. Chłopakiem, który uratował żabkę pewnego wrześniowego ranka, który oglądał gwiazdy w środku nocy, który... - w tym momencie brunet wziął głęboki oddech i chwycił swoją, prawą, drżącą z emocji dłonią, dłoń blondyna. – Który sprawił, że coś we mnie pękło. Nie wiem co to było, ale nagle, nie miałem ochoty zostawać sam, kombinowałem, żebyś został u mnie dłużej, błagam panią Mills by ci pozwoliła. Więc powiem jeszcze raz, głośno i wyraźnie, nie zasłużyłem sobie na takie słowa!

Deanowi tyle cisnęło się na usta, lecąc tutaj z Jackiem, czyli jakieś trzy minuty w sumie, układał sobie w głowie mowę, przeraźliwie rozbudowany esej, w którym to przeprosi za wszystko, ale czyż gesty nie wyrażają znacznie więcej? Kiedy nad ranem pakował się do łóżka po dokończeniu jakiegoś projektu na chociażby godzinę snu, wyobrażał sobie ten moment, wiele, wiele razy. I zawsze w tych swoich wyobrażeniach strasznie się trząsł. Teraz, w tym momencie, ujął zaczerwienione policzki Castiela i bez wahania wpił się w jego usta, nawet jeśli miałby być to ich pierwszy, a zarazem ostatni pocałunek. Dłonie nawet mu nie zadrgały. Nie miał pojęcia jak zabrał się za to jego starszy odpowiednik, może wybrał bardziej romantyczne miejsce, a może jeszcze trochę poczekał...ale rada jaką otrzymał chwilę przed wylotem od Casa z przyszłości nie pozostawiała złudzeń.

Zrób to, nie czekaj, po prostu to zrób.

Wiedział, że całowanie Castiela Novaka będzie niesamowity przeżyciem, ale nawet jego wybujała do granic możliwości wyobraźnia, nie mogła go przygotować na efekt końcowy. Ciarki przechodzące przez cały układ nerwowy zwiększone o tysiąc procent, gorąc, straszny gorąc płynący w jego żyłach, ba, pchający go jeszcze bliżej Casa, sztywne dłonie, które wiedziały, że muszą iść dalej, z policzków przeniosły się na plecy.

Bliżej, jeszcze bliżej.

Brunet zarzucił mu ramiona na szyję i najwyraźniej ani mu się śniło tego kończyć, bo gdy w końcu oderwali się od siebie dysząc niemiłosiernie, a Dean już otwierał usta by coś powiedzieć, Castiel skutecznie mu to uniemożliwił. Tym razem pocałunek był delikatniejszy, był potwierdzeniem, że to nie ostatni raz, że naprawdę zostali dla siebie stworzeni i ktoś na górze pozwolił im się spotkać. Że od tej pory przyszłość, która nadejdzie to ich przyszłość.

Kiedy po kilku sekundach wtulania się w siebie by ostudzić ten żar otworzyli oczy, nie mieli już wątpliwości co do swojej relacji. Od początku była to przyjaźń przeradzająca się w coś więcej, w coś ponad wszelkie oczekiwania.

– Kocham cię. Już dawno chciałem ci powiedzieć, właściwie za każdym razem jak stałeś obok, ale coś mnie blokowało w środku. Już tego nie ma.

– Bałem się Dean, że nigdy się na to nie odważysz, ale nie miałem racji. Czasem po prostu trzeba na ciebie krzyknąć.

– Przepraszam za wszystko, za to co powiedziałem...

– Hej, nie ma potrzeby. – Castiel przejechał dłonią po włosach za jego uchem. – Wyrzuciłeś z siebie coś co nie dawało ci spokoju, jasne, powinieneś już dawno mi, nam powiedzieć, ale najwyraźniej to był odpowiedni moment. Tak miało być.

Krótki całus w usta.

– Podoba ci się.

– Nie będę tego ukrywał.

– Ani mi się waż.

I kolejny pocałunek. A potem kolejny. Biedny Sam pomyślał Dean, po czym szare komórki wróciły na swoje miejsce i dopiero teraz nim wstrząsnęło. Konkurs. Maszyna. Boże, nie mają czasu.

– Cas, bardzo chcę to kontynuować, ale muszę szybko wrócić do szkoły i jeszcze raz pokazać maszynę, wiem co poszło w niej nie tak. Tym razem się uda.

Brunet uśmiechnął się i chwycił go za rękę.

– Już się udało, ale okej, mam pomysł.

/\/\/\/\/\/\/\

To zdecydowanie trafi na listę rzeczy, które musi powtórzyć. Okazało się, że gdy Dean wybiegł z konkursu, Castiel wsiadł na swój rower zasilany silniczkami i jak strzała pruł przed siebie, wiedział gdzie blondyn będzie chciał się zaszyć. Nie mógł tylko przewidzieć, że przyjaciel przeskoczy w czasie z ich synem do przyszłości, zepsuje a potem naprawi czas maszynę, po czym pokona Gordona, którego tak bardzo zawiódł w tej rzeczywistości.

Właśnie, Walker.

Gdy z piskiem kół podjechali pod budynek, Dean zeskoczył z roweru, kazał Casowi lecieć do sali gimnastycznej i zatrzymać jeszcze choćby na chwilę nauczycieli, a on sam ile sił w nogach pobiegł w stronę hali sportowej. Ku jego szczęściu trwała właśnie przerwa i dosłownie zderzył się z Gordonem gdy skręcał w stronę wejścia.

– Dean! Co ty tu robisz?

Chłopak przez chwilę dosłownie wgapiał się we współlokatora, przypominając sobie go starszego z bronią w ręku, z zemstą wypisaną na twarzy. Jak mógł mu zrobić coś takiego.

– Gordon, dasz sobie radę. Wiem, że totalnie zrąbałem w nocy, powinien dać ci czas na sen, byś mógł wypocząć przed tak ważnym meczem i choć nie przepadasz za mną to wierzę w ciebie, jesteś świetnym koszykarzem. Nie mówiłem ci tego, ale parę razy zerknąłem na twój trening i naprawdę masz to coś. Rozwal ich tam na hali, skop im tyłki i pokaż na co cię stać. Możesz mnie nawet wyzywać pod nosem jeśli ma ci to dodać siły.

Walker zamrugał, bardzo szybko, po czym otworzył buzię, ale kompletnie nie wiedział co powiedzieć.

– Powodzenia Gordie! – Dean klepnął go w ramię i rzucił się pędem przed siebie.

Mimo, że biegł to zdążył jeszcze usłyszeć za sobą „dziękuję".

Dobiegając do swojej maszyny kątem oka zauważył jak Castiel rozmawia z Panią Campbell i Johnem, mężczyzną z komisji. Boże, naprawdę ich zatrzymał. Jego myśli bardzo chciały odpłynąć do sytuacji na dachu, ale to nie był czas i miejsce. Chwycił za śrubokręt, dokręcił śrubki, które gość ze spluwą poluzował, stąd niestabilność układu i wybuch. Ku jego zdziwieniu większość przewodów nie została zniszczona, należało tylko wymienić silniczek i wynalazek będzie działał.

Cholera, nie pomyślał o tym. Mógł zabrać ze swojego pokoju karton z odpadkami, z tego jeszcze coś by ukręcił...boże, gdzie on miał głowę.

– Szukasz...tego?

Obrócił głowę w prawo i jego wzrok padł na karton, którego właśnie w tej chwili potrzebował, a który trzymał zdyszany Sam.

– Castiel pojechał po ciebie na dach, byłem pewien, że przekona cię do powrotu, więc domyśliłem się, że będziesz tego potrzebował. I wciąż jesteś moim bratem, nie ważne czy się uda czy nie.

Blondyn wypuścił powietrze przez nos, postawił karton na ziemi obok i mocno przytulił Sama. Dean z przyszłości miał absolutną rację. On nigdy nie był sam.

Z pomocą brata przymocował silniczek, wymienił jeden zawór, przygotował nowe słuchawki i był gotów. Komisja ponownie zebrała się wokół jego stanowiska. Sala była pusta, woźni sprzątali resztę wynalazków, sprzątaczki biegały z mopami. Bardzo przeprosił wszystkich za zamieszanie, za pożar, za chaos, który się z tego zrodził, ale nauczyciele tylko parsknęli śmiechem, że w przyszłym roku pomyślą o dodatkowych zabezpieczeniach.

Pani Campbell nadal była chętna do przetestowania sprzętu. Chłopiec, drżącymi dłońmi podał jej słuchawki, odsunął się na bok, trzymając Casa za rękę przekręcił zawór. Coś skrzypnęło, coś stuknęło, wiatraczek wprawił w ruch silniczek, ten zawarczał i wtedy coś, jakby maleńkie światełko pojawiło się na głównej tarczy. Dokładnie jak za pierwszym razem, z tą różnicą, że nic nie wybuchło. Silnik pracował dalej, obwód działał bez zarzutów, a chwilę później na srebrzystej tarczy pojawił się...on sam.

Mary Campbell wybrała wspomnienie ich pierwszego spotkania. Rozpoczęcie roku szkolnego, malutki blondynek stoi z plecakiem pod swoją szafką. Kobieta podchodzi do niego i kładzie mu dłoń na ramieniu, mówi, że wszystko będzie dobrze, a on delikatnie się do niej uśmiecha.

– To działa! – krzyknął Sam podekscytowany.

– I to jak. – zawtórował mu John, członek komisji.

– To jest piękne Dean, udało ci się. – pani Mary uśmiechnęła się, a gdy zdjęła słuchawki od razu przyciągnęła go do siebie, obejmując mocno.

John zbliżył się i podał mu rękę.

– Coś czuję, że czeka cię świetlana przyszłość. Zaraz dzwonię do kogo trzeba, w końcu wygrana w konkursie to nie byle jaka rzecz. Masz talent.

Blondyn wciąż nie mógł uwierzyć, że mu się udało. Tak długo czekał na ten moment, gdy jego ciężka praca przyniesie rezultaty. Gdy dotrze do niego, że naprawdę potrafi tworzyć. Do tej pory jego wynalazki krążyły w najbliższym mu otoczeniu. Teraz miały zostać docenione w szerszej skali. Był wniebowzięty, ale chyba najbardziej z faktu iż wszystkie te osoby przyczyniły się do tego. Oni zbudowali tę maszynę, samemu nie dałby sobie rady.

Sam i Castiel wyściskali go na przemian, brunet pocałował w policzek, co Sam skomentował odgłosem wymiotnym dodając, że od dziś aż tak dużo czasu razem nie spędzają, bo on tego nie zniesie. Otrzymał również gratulacje od pani Mills, nawet pan Doobley się pofatygował. Sala gimnastyczna zaczęła wypełniać się dzieciakami, które wyszły z meczu koszykówki, z ich okrzyków dowiedział się, że wygrali a Gordon zdobył największą liczbę punktów. Udało mu się nawet pomachać mu gdy ten przechodził korytarzem z ogromnym pucharem w rękach. Chyba mu nawet skinął głową.

Dawno...wróć, nigdy nie czuł tylu emocji na raz. Wygrał konkurs, naprawił relację z Samem i Castielem, udało mu się wesprzeć współlokatora. Brunet chyba miał rację z tym, że po wszystkim ma zakopać się w pościeli i odpocząć. Uznał, że zgodzi się pod warunkiem że przyjaciel do niego dołączy.

Spakowali maszynę na czerwony wózeczek, pani Mills oddała Casowi Hektora i gdy cała trójka kierowała się do wyjścia głos Johna kazał im się zatrzymać. Mężczyzna podbiegł do nich wraz z panią Mary. Trzymali się za ręce.

– Dean, mieliśmy ci powiedzieć to za kilka dni gdy opadną emocje i tak dalej, ale nie wytrzymamy już dłużej. – uśmiechnął się nerwowo. – Ale po kolei. Nazywam się John Winchester, jestem mężem pani Mary. Od kilku lat staramy się o adopcję...twoją adopcję, ale jesteś naprawdę upartym chłopcem.

Blondyn zesztywniał.

– Ostatnie kilkanaście rozmów były spotkaniami z nami. Nie chcieliśmy naciskać, uzgodniliśmy, że poczekamy, a nuż kiedyś przyjdziesz. – kobieta zagryzła dolną wargę. – Bo chcemy, żebyś to był ty. Ty i Sam. Wiemy, że jesteście nie rozłączni, a my już was kochamy, chcemy dać wam dom. O ile wy również będziecie tego chcieli.

Dean pociągnął nosem i totalnie się rozkleił. Rzucił się w stronę Johna i Mary mocno, ale to mocno ich przytulając. Ci również się rozpłakali wraz z Samem który do nich dołączył. Blondyn wtulając się w swoją...mamę, zrozumiał, że to była właśnie babcia Mary. Pani Campbell została jego mamą. To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.

Ktoś odchrząknął z tyłu.

– Zanim zlecą się reporterzy chcący poznać młodego odkrywcę myślę, że przeniesiemy się do mojego gabinetu. – oznajmiła pani Mills. – Mamy sporo do obgadania.

Cała czwórka, wraz z Casem, którego Dean przedstawił jako swojego chłopaka, skierowała się do wyjścia. Mary bardzo chciała potrzymać Hektora, na co John zażartował, że jak już są w temacie to i jego mogą adoptować.

/\/\/\/\/\/\/\

Dwa lata poźniej

– Sam, to jest naprawdę piękne.

Castiel przystanął za przyjacielem, obserwując jak kończy dorabiać detale, jego pierwszy obraz na aukcję był już prawie skończony. Pomarańczowy Datsun 24OZ prezentował się na tle pustynnego piasku niesamowicie.

- Dzięki Cas, mnie również się podoba. A ty co sądzisz, Dean?

Blondyn wymamrotał coś niezrozumiałego, ale czując wzrok swojego chłopaka na plecach ściągnął gogle, odłożył lutownicę bezpiecznie na bok i rzucając rękawice na krzesło podszedł do sztalugi, obejmując bruneta od tyłu.

– No nawet niczego sobie.

– Wow, taki komplement od ciebie to rarytas, aż zapiszę sobie w pamiętniku.

– Gnojek.

– Idiota.

– Hej, mieliście skończyć.

– Nigdy. – szepnął mu do ucha Dean, specjalnie całując w miejsce za uchem. Słaby punkt Casa.

– O nie, zaczyna się. Idę pomóc mamie w nakrywaniu do stołu, a wy błagam chociaż dzisiaj bądźcie punktualni.

Sam odłożył pędzel do słoiczka, zamknął farby i nawet się nie odwracając zostawił ich samych w pomieszczeniu. Poddasze zamienione na miejsce do pracy było strzałem w dziesiątkę. Już po zakończonym procesie adopcji, gdy prawnie John Winchester i Mary Campbell zostali rodzicami Sama i Deana, rodzina rozpoczęła poszukiwania domu. Mieszkanko Johna było zbyt małe na ich czwórkę. Miał być duży, przestronny, no i najważniejsze, znajdować się jak najbliżej Castiela Novaka. Kiedy już tracili nadzieję, przez przypadek pani Novak dowiedziała się, że w okolicy ktoś sprzedaje ogromną posiadłość z ogrodem. Finansowo byli w stanie go kupić, więc długo się nad tym nie zastanawiali.

Wiodło im się jak nigdy dotąd. Dean nawiązał współpracę z kilkoma mniejszymi firmami, gdzie pracował jako konsultant (wciąż chodził do szkoły) ale już niedługo miał zamiar otworzyć własną firmę, za dwa miesiące kończyli szkołę, mógł już o tym myśleć. Nie zamierzał iść na studia, zresztą nie potrzebował ich, już wszystko miał w głowie, ale wspierał decyzję swojego chłopaka, który miał od września rozpocząć studia weterynaryjne na nowojorskim uniwersytecie. Sam rozkręcał się jako początkujący artysta, szykował się na aukcję, a na jesieni miał pojawić się na swoim pierwszym wernisażu. 

Mary i John byli wspaniałymi rodzicami, czułymi i troskliwymi, dali chłopcom miłość, dom i opiekę. Strasznie dużo rozmawiali, nie mieli przed sobą tajemnic, wspólne obiady i kolacje stały się tradycją, tak jak niedzielne poranki Deana z tatą, który zaraził go smykałką do samochodów.

A Castiel, oh, był jak marzenie. Uczucie między nimi wciąż było wielkie jak w dniu gdy się poznali. Praktycznie zamieszkał na tym poddaszu, bo to tu spędzali najwięcej czasu. Dean majsterkował, Castiel uczył się, a w wolnych chwilach całowali się do utraty tchu albo do momentu aż ktoś nie otworzył drzwi (zapominali je zamykać, strata czasu).

– Zatem, mamy chwilę czasu przed obiadem. – wymruczał blondyn mocniej wtulając się w plecy chłopaka.

– Dean, oboje dobrze wiemy, że to się szybko nie skończy, więc co ty na to... - musiał przekręcić głowę i dać blondynowi dostęp do szyi, no musiał. - ...by zabrać się za to po obiedzie.

– Ale żabko, jest jeden problem. – obrócił go przodem do siebie. – Ja chcę teraz. Tu i teraz.

Chwycił bruneta za pośladki, podciągnął do góry by ten mógł owinąć nogi wokół pasa i nie przestając go całować, zamierzał przejść z nim na kanapę za sztalugą, ale wykonywanie tylu czynności na raz nie zawsze jest dobre i bardzo często kończy się to katastrofą. Prawie jak w tej chwili gdy o mały włos nie polecieli na obraz Sama. W ostatnim momencie złapali równowagę, Cas zeskoczył z Deana i obraz został uratowany.

– Dlatego jak mówię po obiedzie, to po obiedzie.

Szybki cmok w policzek i brunet skierował się do okna. Niedługo jego mama miała dojechać, by świętować urodziny Johna, dlatego chciał zawołać psy do domu, zanim zjedzą wszystko co mama przygotowała wczoraj. Bracia mieli dwa psy, dwa duże Bernardyny, przeogromne psiaki, które z roku na rok słuchały się coraz mniej.

Dean schował ręce do kieszeni i dokładniej przyjrzał się malunkowi. Tak, teraz był pewien, to był ten sam Datsun, którego widział z Samem na złomowisku.

– Pamiętam to auto, stało u Benny'ego na złomowisku.

– Co za psy! Dobra, skarbie, zatkaj uszy, już dawno tego nie robiłem ale powinno na nie zadziałać.

Blondyn zapatrzony w płótno za późno zarejestrował słowa chłopaka i nie zdążył przyłożyć dłoni do uszu. Castiel gwizdnął, lecz nie był to zwykły gwizd. Brzmiało bardziej jak jakiś prastary dźwięk, który hipnotyzował zwierzęta. A może nie tylko zwierzęta, bo Dean stanął jak wryty.

Novak zamknął okno, potarł dłoń o dłoń i zadowolony z siebie, bo pieski posłuchały chciał zejść na dół, ale zamiast tego został gwałtownie pociągnięty do przodu, a język Deana bez ceregieli wsunął mu się w usta, badając nie tylko podniebienie, ale właściwie wszystko co miał w środku.

– Dean... - udało mu się w końcu wydyszeć. – Ja rozumiem, że hormony nam buzują, serio, ale błagam cię, ja muszę się jakoś mamie pokazać.

– To byłeś ty. Wtedy na złomowisku. To ty uratowałeś mnie i Sama przed psem Benny'ego. Pamiętam ten gwizd, tyle lat nie dawało mi to spokoju, a ty nawet nie pisnąłeś słówka.

Castiel uśmiechnął się.

– Lubię cię zaskakiwać. Tak jak ty mnie wtedy, przed szkołą. Musiałem pójść za wami, miałem zamiar tylko zerknąć co robicie, ale zobaczyłem jak Gordon puszcza psa z łańcucha i nie mogłem was zostawić. Często wpadałem na złomowisko, parę razy byliśmy tam nawet razem. Ty przychodziłeś po materiały, ja by pooglądać Datsuna. To był ten sam kolor i model, którym tamtej nocy jechał mój tata. Nie mogłem się oprzeć. Siadałem sobie w bezpiecznej odległości i patrzyłem. To na niego, to na ciebie.

– A pies nic sobie nie robił z twojej obecności, bo znasz się na rzeczy. Och Cas, masz tam jeszcze jakieś asy w rękawie?

– Co najmniej kilka.

Ku zdziwieniu Sama pojawili się w jadalni przed czasem, pani Novak dotarła bezpiecznie na miejsce, tort był przepiękny i wszyscy byli w znakomitych humorach. Zanim odpalili świeczki Mary poprosiła Sama do telefonu mówiąc, że Gabriel dzwoni już czwarty raz. Chłopak wyleciał jak z procy z pokoju, a gdy wrócił rumieńce na twarzy były bardzo widoczne.

- A więc braciszku, jak tam twój chłopaaaak?

- Pogadamy jak go przyprowadzę do domu, wreszcie będę mógł się zemścić.

Śmiechom nie było końca, przyjęcie się udało, John był przeszczęśliwy ze swoich prezentów i z faktu, że wszyscy mogli spędzić razem czas. Dean wychodząc z kuchni z talerzem babeczek przystanął na chwilę w progu, patrząc na te roześmiane twarze. Na swoją mamę śmiejącą się z żartu Castiela, na swojego tatę rozlewającego szampana do kieliszków, na Sama ochoczo dyskutującego z panią Novak; na całą swoją wielką rodzinę, która kochała się całym sercem.

Dotarł do tego punktu, bo w siebie uwierzył, bo w niego uwierzono i dlatego, że szedł własną ścieżką...tylko naprzód. 



I tutaj historia dobiega końca. Planuję jeszcze jeden dodatek, słodkie momenty z życia Deana I Casa.

Dziękuję za wsparcie i motywację (Impalabelle) ❤ <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top