Rozdział IV

– Fale mózgowe czyli inaczej cykle aktywności bioelektrycznej mózgu, rejestrowane za pomocą aparatury elektroencefalograficznej są niezwykle ciekawym zjawiskiem. Ich częstotliwościom oznaczanym za pomocą nazw liter alfabetu greckiego odpowiadają w dużym stopniu stany świadomości człowieka...

Spokojny, stonowany i baaardzo usypiający głos profesora Wilkinsa albo Wallesa (pismo miał okropne, a kreda o mało nie wypadła mu z dłoni podczas pisania) ponosił się echem po sali wykładowej uniwersytetu Columbia. Aby zachęcić jak najwięcej młodych ludzi do studiowania wiele placówek organizowało wykłady otwarte na które każdy mógł przyjść, usiąść, posłuchać czy nawet zrobić notatki. W ten oto sposób Dean, Castiel oraz Sam dwa razy w tygodniu zajmowali miejsca w środkowym rzędzie utworzonym z wygodnych czerwonych foteli i przez półtorej godziny...w sumie każdy robił coś innego. Najmłodszy dzielił sobie ten czas na dwie rzeczy, albo rysował to co akurat wypatrzył na sali albo spał oparty o składany stolik. Brunet wykorzystywał te popołudnia na odrabianie prac domowych, teraz schodziło mu dwa razy dłużej gdyż robił zawsze kopię dla przyjaciela (pomimo jego protestów). Natomiast blondyn chłonął i chłonął wiedzę jak gąbka, jego zapiski nie miały końca, a każdy kolejny wykład przybliżał go do upragnionego celu.

Do zbudowania maszyny.

Pomysł, który zrodził się w jego głowie po słowach Castiela musiał zostać nieco przerobiony, zmodyfikowany, sprowadzony na ziemię, ale ostatecznie sens pozostawał taki sam. Dzięki niej zmieni bieg wydarzeń, dzięki niej odnajdzie swoją mamę, porozmawia z nią i wszystko się ułoży. Krótko mówiąc będzie tak jak powinno być. Przewracając kartkę w zeszycie obejrzał się przez ramię na bruneta. Słodko wyglądał gdy był tak bardzo skupiony na zadaniu, mamrotał wtedy tylko przez siebie słyszane słowa a drugą dłonią, lewą, bawił swoich uchem.

To dziwne coś, które odczuwał za każdym razem gdy byli blisko siebie i również a może szczególnie gdy byli osobno nie zniknęło, ba, nawet nie zmalało. Obrało jeden kierunek, powiększało się, z dnia na dzień coraz bardziej i bardziej. Rozmyślał o tym w przerwach między wkręcaniem śrubek a mocowaniem kolejnej części; to musiał być jakiś rodzaj przyjaźni ale różniący się od tej podstawowej definicji. Kochał Sama, od pierwszego dnia ich spotkania, opiekował się nim, dbał o niego, zawsze pilnował by niczego mu nie brakowało, ale Cas...to było coś zupełnie innego. Jego słowa zapamiętywał co do jednego, kiedy podchodził by zerknąć mu przez ramię i z ciekawości obejrzeć koleje postępy, Deanowi kręciło się dosłownie w głowie. Ciepły oddech na policzku, dłoń przejeżdżająca po plecach gdy żegnał się i wychodził z jego pokoju, te cholerne niebieskie oczy wodzące za nim bez przerwy; jezu od samego myślenia robiło mu się słabo.

Uwielbiał to jak dogadywał się z Samem, od razu nawiązali nić porozumienia. Doszło nawet do tego, że to brunet a nie Dean jako pierwszy widział nowe szkice chłopca, który po słowach uznania i pochwały dostawał zastrzyku energii i chwilę później tworzył coś nowego. Był uśmiechnięty i, co wywołało zdumienie u samej pani Mills, co jakiś czas szedł na spotkanie z rodziną adopcyjną. Jakby nowy znajomy sprawił, że przestał tak bardzo bać się opuszczenia Deana, bo hej, przecież Castiel mieszka po drugiej stronie miasta a wciąż widzą się codziennie. I nawet gdyby to było inne miasto, zawsze można znaleźć jakieś rozwiązanie.

– Pomazałem się się gdzieś długopisem czy coś innego zwróciło twoją uwagę?

Szept przyjaciela ściągnął go z powrotem na ziemię, do sali wykładowej i dał do zrozumienia, że niebieskie tęczówki również od jakiegoś czasu na niego patrzyły. Przewrócił oczami i wrócił do notatek błagając by rumieniec tym razem sobie odpuścił.

– Z profilu wyglądasz jak Doobley to dlatego. – postanowił wybronić się żartem, ale był raczej z kategorii tych słabych.

– Akurat bo ci uwierzę.

To samo powiedział mu w pewne październikowe popołudnie, gdy słońce tego dnia zaskoczyło mieszkańców Nowego Jorku, a ich trójka siedziała w garażu państwa Novaków. 

Blondyn powinien chyba wreszcie zrozumieć, że Castiel dosłownie jak anioł czuwał nad wszystkimi i nad wszystkim. Podczas gdy Dean panikował strasznie, bo po ostatniej wycieczce na wysypisko Benny'ego postanowił tam raczej nigdy nie wrócić (wrzucenie Sama w sam środek niebezpieczeństwa i kuszenie losu były mocnymi argumentami) i odciął sobie tym samym dostęp do jakichkolwiek części (tak, mógł chodzić po śmietnikach ale wtedy w życiu nie zdążyłby zbudować maszyny na czas) brunet go tylko wysłuchaj a dwa dni później poinformował, że ma cały garaż i piwnicę różnych dziwnych rzeczy, które z pewnością się przydadzą. Podczas budowy „mini zoo" pan Novak wielokrotnie zmieniał koncepcje stąd uzbierało się tyle materiałów. Mama Castiela była wniebowzięta gdy dowiedziała się, że ktoś opróżni jej pomieszczenia („w końcu" jak to określiła) oraz że ten ktoś będzie mógł wykorzystać to do swojej pracy.

– Nie ma mowy, że cię oddam. Jesteś taka śliczna! – powiedział Sam głaszcząc białą małą kotkę na swoich kolanach.

Siedział po drugiej stronie garażu, ponieważ blondyn miał alergię na sierść, ale otwarte drzwi wjazdowe oraz delikatny wietrzyk robiły swoje. Kichnął tylko raz.

– Zdajesz sobie sprawę, że właśnie straciłeś zwierzaka i bardzo prawdopodobne, że nie jednego?

Cas po słowach przyjaciela uśmiechając się wzruszył ramionami.

– No cóż poradzę, mogę się tylko cieszyć. – odłożył srebrny kątownik i chwycił coś większego.

– A to się przyda?

– Pytasz piętnasty raz, tak. Zaznaczę po raz kolejny: to wszystko się przyda, mógłbym z tego zbudować kilkadziesiąt różnych rzeczy.

– A więc też liczysz.

Dean oderwał wzrok od kabli rozruchowych i spojrzał na przyjaciela.

Tak to chyba działa w przyjaźni, co dwie głowy to nie jedna, obopólne korzyści, symbioza i tak dalej.

– Tak, masz rację i pomyśleć jak się zaczęło...

– Ci gówniarze do dzisiaj uciekają jak mnie widzą...że akurat tego dnia jak siedziałem pod drzewem postanowiłeś pomóc żab

– Hektor, nazwałem ją Hektor.

Blondyn roześmiał się pod nosem mrużąc oczy.

– Serio? TAK nazwałeś małą żabkę?

– Czemu cię to śmieszy? Bardzo ładne imię. brunet sam nie mógł powstrzymać drgania ust.

Tak, tak, szczególnie gdy w przyszłości na pytanie jak to się stało że na siebie wpadliśmy będziemy odpowiadać: No wiecie, Hektor...

Oboje wybuchnęli głośnym śmiechem; Castiel z tak gwałtownych emocji wsparł się na ramieniu Deana, a ten by nie upadli musiał objąć go w talii. Z chwilą kiedy się uspokoili, przez sekundę, małą, malutką sekundę blondyn pomyślał, że wcale nie musi go puszczać, że czuje się bardzo dobrze tak się do niego przytulając, że miło jest czuć ciężar bruneta; ale zaraz potem przypomniał sobie o tym dziwnym czymś co nie dawało mu spokoju od ich pierwszego spotkania i delikatnie, żeby nie wyszło chamsko odsunął się od niego biorąc głęboki wdech, wcale nie spowodowany śmiechem.

– Castiel...a przyjdziesz jutro do nas? Mam nowe rysunki plus moglibyśmy obejrzeć w salce „Powrót do przyszłości". Pani Jody cię lubi i na pewno się zgodzi, proszeee... – głos Sama przerwał ciszę, która wypełniła garaż.

Chłopak przejechał dłonią po karku opierając się plecami o blat.

– W sumie czemu nie, ale mam jeden warunek. – zaplótł dłonie na piersiach -Dean ogląda z nami.

Blondyn wciągnął powietrze przez nos równocześnie obrzucając go swoim słynnym wzrokiem „serio".

– Dean, no błagam! I nie wykręcaj się maszyną, jeden wieczór odpoczynku tylko dobrze ci zrobi.

Westchnięcie.

– Ale ja nie lubię tego filmu. Podróże w czasie, latające deskorolki, świrnięty doktorek...

– Akurat bo ci uwierzę, właśnie wymieniłeś najważniejsze punkty tego filmu, więc... – zwrócił uwagę brunet otrzymując przewrócenie oczami.

– Jezu, niech wam będzie. I tak byście nie dali mi spokoju.

– Jak ty nas dobrze znasz. - uśmiechnął się niebieskooki szczerząc zęby.

– Niezłe z nas trio, prawda kocie? – szepnął do zwierzątka Sam głaszcząc je w okolicach ucha – I chyba już wiem co naszkicuje jak wrócę do pokoju – kot zamruczał tak, dobrze myślisz. Ich.


Kiedy nastał grudzień to nie miał zielonego pojęcia. O zmianie kartki w kalendarzu przypomniał mu śnieg, który padał teraz codziennie zasypując miasto, drogi, utrudniając dorosłym życie jednocześnie niosąc radość dzieciom. Ostatnie prawie już trzy miesiące minęły jak z bicza strzelił, jak pstryknięcie palca. Całą swoją uwagę skupił na wynalazku myśląc o konkursie naukowym, o tym, że może rzeczywiście uda mu się wygrać. O tym, że może naprawdę uda mu się spotkać mamę. Gdy jej twarz i droga którą przyszła wyświetli się na srebrnej płycie, będzie w stanie ją odnaleźć. Poszuka po adresie, po dokumentach ze szpitala, w którym się urodził. Jezu, miałby przynajmniej jakiś punkt zaczepienia. A może gdy to da mu kopniaka w tyłek, zbuduje coś nowego, coś lepszego co sprawi, że będzie jeszcze bliżej swojego celu.

Pozytywne myślenie, pamiętaj. Tego nauczył go nie kto inny jak najlepszy przyjaciel. Dotarło do niego już jakiś czas temu, że gdyby nie ten słodko uśmiechający się brunet prawdopodobnie nie wpadłby na ten pomysł, ba, nawet nie wziął udziału w konkursie, wciąż kłócił ze wszystkimi i nie potrafił znaleźć choć jednej dobrej myśli. Tyle mu zawdzięczał; czuł, że nie mógłby porównać tego do siebie samego. Bo oprócz uratowania go przed bandą dzieciaków oraz podarowania automatycznego dozownika dla zwierzaków, tak naprawdę nie zrobił nic. Okey, Castiel bardzo często powtarzał mu jak bardzo cieszy się, że ten go odwiedza, że bardzo lubi spędzać z nim czas, ale jednak blondyn miał wrażenie że to za mało. Dlatego nad prezentem bożonarodzeniowym sporo myślał, chciał by było praktyczne jednocześnie w jakiś sposób nawiązywało do nich samych.

Podarunek postanowił wręczyć po szkole w trakcie ich tradycyjnego spaceru. Castiel jak zawsze prowadził swój rower; tak, cały czas trzymał się swojego postanowienia nawet przy zaspach śnieżnych. Dean zaproponował by przeszli się troszkę dłuższą drogą przez park, w którym przed załamaniem pogody ukończono renowację. Razem z mieniącym się w słońcu białym puchem tworzyło to nieziemski, bajkowy wręcz widok.

– I ona wtedy mówi, żeby jej nie zostawiał bo ludzie zawsze tylko obiecują, a kończy się wiadomo jak. Na co on zadaje jej pytanie: Hej, ale czy ja wyglądam jak człowiek? Uwielbiam tę scenę, bo...

Castiel urwał zatrzymując się. Odwrócił się do tyłu i zobaczył jak Dean szuka czegoś w plecaku. Machnięciem nogi wysunął nóżkę i oparł na niej rower.

– Wszystko w porządku? Zostawiłeś coś w szkole?

Blondyn wziął głęboki wdech i skierował się przodem do przyjaciela trzymając w rękach dwie małe paczuszki zawinięte w kolorowy świąteczny papier.

– Dean...

– Tak wiem, mieliśmy sobie nic nie dawać tylko fajnie spędzić czas jutro po konkursie. Ale słuchaj, ty tak wiele dla mnie robisz, gdyby nie ty jutrzejszy dzień byłby po prostu zwykłym czwartkiem, a nie jest. Dzięki tobie...mam przyjaciela, osobę która nie mieszka ze mną w sierocińcu, osobę z zewnątrz. Kogoś kto coś we mnie zobaczył i polubił, a wiem że potrafię być straszny. Chcę ci podziękować, więc nie wykręcaj tak oczu tylko bierz się za rozpakowywanie.

Chłopak zagryzł dolną wargę jakby próbował powstrzymać łzy. Pociągnął nosem i zrobił to o co go poprosił. Po chwili trzymał w dłoniach dwie czarne nieduże kostki, bardzo podobne do kostek Rubika tylko, że te były cięższe i na jednej ze ścianek wyżłobione było wgłębienie.

– Już pokazuję. – powiedział Dean biorąc jedną do ręki.

Przykucnął przy kole od roweru i w to wgłębienie wsunął metalową część koła, w taki sposób, że kostka zdobiła sam jego środek. To samo zrobił przy przednim kole.

– A więc to są małe silniczki. Gdy je założysz i zaczniesz pedałować uruchomisz zębatki, wtedy rower będzie sam jechał a ty jedyne co musisz robić to kręcić kierownicą przy skręcie. Za pomocą hamulca z prawej strony zwiększasz prędkość, a ten drugi działa tak jak został stworzony. Podsumowując działa jak to jak motor. – podniósł się z ziemi i otrzepał sobie kolana.

Castiel stał nieruchomo, a szczęka dosłownie opadła mu z wrażenia.

– Jeździsz w te i z powrotem na lekcje. – kontynuował Dean nieco się do niego zbliżając – Dodatkowo spędzasz czas u nas i stamtąd też jakoś musisz dojechać do domu. Więc gdy będziesz zmęczony albo – uśmiechnął się szeroko – coś będzie cię rwało w łydce z tą pomocą spokojnie wrócisz do siebie.

– I dzięki temu też będę miał więcej czasu dla ciebie?

– Tak, to był jeden z powodów.

Blondyn chyba jeszcze nie widział tak szerokiego uśmiechu i chyba nigdy nikt go tak nie zamknął w uścisku.

– Dziękuję, dziękuję, dziękuję!

Powtarzając jak zacięta płyta chłopak mocniej wciskał twarz w płaszcz przyjaciela. Ten oczywiście odwzajemnił uścisk mocno go do siebie przytulając, ciesząc się czując ciepło bijące od niego oraz ciesząc się czując własne ciepło rozlewające się po klatce piersiowej. To brzmi płytko i trochę może głupio, ale w tej chwili najzwyczajniej świecie było mu dobrze. Tym przysłówkiem określa się sytuacje, które chciałoby się powtórzyć. Tu nie było inaczej.

– Naprawdę bardzo dziękuję. – powiedział Castiel stojąc teraz dokładnie centymetr, no dobra może trochę więcej od jego twarzy.

– Nie ma za co, Cas. Mogę teraz spać spokojnie.

Spakował kawałki rozerwanego papieru do plecaka, wsunął go na plecy i już chciał robić krok do przodu, gdy brunet zastąpił mu drogę.

– Hej, czy mogę być z tobą szczery?

– Oczywiście, że tak. Taka rola przyjaciół, mówią sobie wszystko.

Chłopak wziął głęboki wdech i chwycił przyjaciela za ręce.

– Czy gdybyś miał wehikuł czasu naprawdę cofnąłbyś się, żeby być teraz z mamą?

Blondyn zmarszczył czoło. Co to było za pytanie.

– Cas, wiesz że tak. To o tym marzę.

Przełknięcie śliny.

– Chodzi oto, że czasami trzeba ruszyć do przodu, wiesz? Nie cofać się, nie robić kroku w tył. To już przeszłość, było minęło. A skąd wiesz jak ta zmieniona przeszłość wpłynie na teraźniejszość? Nie możesz być pewien, że wszystko będzie dobrze. A co jeśli to „teraz" będzie przez to gorsze. - przegryzienie wargi – Gdybyś spotkał się z mamą i powiedzmy zmienił bieg wydarzeń, nie siedziałbyś we wrześniu pod tym drzewem i mnie nie uratował, patrz nie spotkalibyśmy się. Bardzo możliwe, że nigdy byśmy na siebie nie wpadli. Byłbyś innym człowiekiem, ja tak samo...

– Hej... – Dean delikatnie uniósł jego podbródek by spojrzenia się spotkały – nie mów tak. Ja wierzę żebyśmy się spotkali, może jako starsi ludzie a może jeszcze młodsi, ale byśmy się spotkali. Na pewno... – wciągnięcie powietrza przez nos – Cas, to moja mama. Nie mogę siedzieć bezczynnie, gdy mam możliwości by ją jakoś odnaleźć, gdy mam możliwość porozmawiania z nią. Ona gdzieś tam jest, wierzę w to i myślę, że chciałaby ze mną porozmawiać ale po tylu latach straciła nadzieję, że w ogóle bym ją wysłuchał. Byłem na nią zły, nawet bardzo jednak to ty nauczyłeś mnie że warto próbować. I ja muszę to zrobić, żeby potem nie żałować.

Brunet uśmiechnął się delikatnie głaszcząc kciukiem jego knykcie.

– Rozumiem, oczywiście, że rozumiem. Po prostu nie chcę żebyś potem cierpiał, przyjaciele muszą sprowadzać siebie nawzajem na ziemię.

– A ty byś nie chciał spotkać się z tatą i może nie dopuścić do tego wypadku?

Castiel wbił swoje przenikliwe spojrzenie w przyjaciela już się nie uśmiechając.

– Nie Dean, nie chciałbym. Rzecz w tym, że nie ważne co bym zrobił, czego nie powiedział on i tak depnął by mocniej na gaz. Tamtej nocy chciał przeczytać mi bajkę na dobranoc, to był nasz taki rytuał. Chciał spędzić ze mną trochę więcej czasu, ucałować do snu, przykryć kocem. Jeśli nie na tej drodze, zdarzyłoby to się w inny sposób. Bieg wydarzeń możesz zmienić ale nie ludzi. -odchrząknięcie – Zrób tak jak podpowiada ci serce, nie patrz na Sama czy na mnie, ale miej to co ci powiedziałem na uwadze, dobrze?

Blondyn zamyślił się przez moment. Po raz kolejny słowa bruneta przeszyły go na wskroś, zapewne dlatego że miał rację. Oczywiście, że miał. Tak samo jak wiedział, że będzie go do samego końca wspierać, nie ważne jaką decyzje podejmie. Czasami miał takie myśli, że chyba wolałby żeby Castiel mu po prostu tego zabronił; wtedy miałby jasną sytuację.

– Przepraszam, że totalnie zepsułem klimat, ale nie dawało mi to spokoju i musiałem to z siebie wyrzucić.

– Nie przepraszaj, jest w tym odrobina prawdy. Ale tak bardzo malutko, tak tyci tyci...

Oberwał za to w ramię, ale przynajmniej oboje się zaśmiali.

– To chyba czas na mój prezent.

Nim Dean zdążył w ogóle pomyśleć co niby jego przyjaciel dla niego przygotował skoro widząc podarunek był bardzo zdziwiony, Castiel przybliżył się do niego ujmując lewą dłonią jego policzek a na drugim złożył długi, słodki całus. Skoro od ciepłego oddechu na skórze robiło mu się słabo, to co miał powiedzieć w tej chwili. Poczuł ciarki od stóp do głów, a potem od głowy do stóp i tak w kółko. Serce momentalnie zamieniło się w młot w kuźni, który nie może przestać, musi uderzać raz po raz zwiększając temperaturę. Boże, było mu tak cudownie i tak błogo i tak lekko, czuł się jak Piotruś Pan który po pocałunku Wendy uniósł się w powietrze. Ruszył ustami jakby chciał coś powiedzieć, wydać dźwięk ale to wszystko ugrzęzło mu w gardle, nie był w stanie wypowiedzieć najmniejszego słowa.

Słysząc małe cmoknięcie wiedział, że Castiel zabrał już usta z jego skory. Nie poczułby, zakończenia nerwowe przestały funkcjonować.

– To po to, żebyś przestał mówić że robisz za mało. Nikt nigdy, kiedykolwiek i gdziekolwiek nie poświęcał mi tyle uwagi co ty a przecież jesteś zajęty konkursem i tak dalej. Nie mówię o tym za często, ale to widzę i doceniam, naprawdę.

Dean uśmiechnął się szeroko jednocześnie chichocząc. Tak, to z pewnością była totalnie inna przyjaźń, inny rodzaj relacji. Nie chciał tego nazywać, to co było między nimi było wyjątkowe i nie potrzebowało specjalnej etykiety.

– No chodź zanim się roztopisz! – krzyknął brunet prowadząc swój rower po śniegu i kręcąc głową rozbawiony.

– Dla niektórych warto. – wyszeptał biegnąc w jego stronę.  

Tak, dużo fluff, ale potrzebowałam tego <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top