Sczęście zła - XXVII
Widok był zabawniejszy niż myślałem, rozbawiony przypatrywałem się Kai'owi. Chłopak biegał po kuchni robiąc nam... śniadanie? Stałem obok Cole'a, który o dziwo uśmiechał się od ucha do ucha. Staliśmy patrząc na naszego kucharza, gdy w kuchni unosił się cudowny zapach naleśników. Brunet nie zauważył nas, ciągle pracował przy patelni podrzucając kolejne naleśniki. Usiadłem na jednym z krzeseł przy stole, najbliżej ściany. Natychmiastowa woń czekolady zaciekawiła mnie, spojrzałem na blat obok Kai'a. Czekolada z naleśnikami to doskonałe połączenie! Cole skierował swe kroki w moją stronę, nachylił się do mojego ucha...
- Wiesz, że ja go do tego zagoniłem? - zaśmiał się szepcząc.
- Nie spodziewałem się takiego efektu! - odpowiedziałem dość cicho.
Brunet wyszedł z kuchni zostawiając nas samych, spojrzeliśmy na siebie z zachwytem. Pobiegłem szybko za Cole'm do pachnących pyszności. Cztery talerze naleśników ozdobionych owocami, bitą śmietaną i czekoladą, żyć nie umierać! Te truskawki, jagody, kawałki brzoskwiń... cudownie się prezentowały! Krzyk Kai'a wybudził mnie z transu, lecz Cole ciągle wpatrywał się w jedzenie.
- Chłopaki! Śniadanie! Już! - cisza, szturchnąłem czarnowłosego w ramie.
- Cole, trzeba szybko wyjść! - szepnąłem z niecierpliwością.
- Co? A... tak, tak - potrząsnął głową i podszedł do ściany ciągnąc mnie za rękaw.
O mało co nie zauważył nas Kai, odetchnąłem gdy nagle na ustach miałem dłoń przyjaciela. Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem i kiwnął głową w stronę wyjścia. Posuwaliśmy się przy samej ścianie aż do drzwi, udało nam się wyjść niezauważonymi.
- Teraz możesz sobie wzdychać... - odeszliśmy dalej od drzwi.
- Lepiej żeby było tak jak zawsze oraz żeby się nie domyślił, ty zaczynasz... czyli...
- Śniadanie! - Cole wleciał pełny entuzjazmu do kuchni z powrotem.
- Tak, właśnie tak... - zaśmiałem się pukając do pokoju Zane'a.
Drzwi natychmiastowo otworzyły się ukazując szczęśliwego androida.
- Pomyślałem, że pójdę po ciebie - uśmiechnąłem się, nagle usłyszałem krzyki...
- Naleśniki! Kai, dawaj szybko! - Cole krzyczał na całe gardło, zacząłem się śmiać.
- Czy Cole się kiedyś zmieni? - zapytałem przez uśmiech.
- Wedle wstępnych oszacowań sądzę, że zostanie takim jakim jest... - uśmiechnął się android.
- No cóż, trudno... - usłyszałem otwierające się drzwi.
Spojrzałem obok, Riley zamarła na nasz widok w miejscu.
- Riley? - szepnąłem zdumiony - Wracaj szybko do pokoju, bo cie Cole zobaczy! - zdenerwowany podszedłem do otwartych drzwi.
- Później przyniesiemy ci śniadanie, ale nie wychodź z pokoju Jay'a! - rzekł Zane obserwując wejście do kuchni z obawą.
- Ale ja muszę z nim porozmawiać! Wy nic nie rozumiecie... - szepnęła stanowczo - Gdzie on jest? - stanęła przed Zane'm.
Nagle do kuchni wleciał Kai, przystanął w progu blokując przejście. Wpatrywał się w Riley nieobecnym wzrokiem po czym zamrugał powiekami.
- Co tu robicie? Wy, obydwaj do kuchni, a Riley... - cichutko wypowiedział imię dziewczyny obracając głowę do kuchni z zaniepokojeniem - ... do pokoju, żeby Cole się nie domyślił! - dodał podchodząc do brunetki, delikatnie wepchnął ją za drzwi.
- Nie mogę się ukrywać cały czas przed nim! Zrozumcie to! Muszę go zobaczyć! - nadal szeptała, nie chciała aby Cole usłyszał.
Podszedłem do drzwi podczas gdy Zane przekonywał dziewczynę, wyjrzałem zza rogu ściany. Zbladłem po paru chwilach...
- Szybko! Cole tu idzie! - szepnąłem pośpiesznie patrząc na przyjaciół, zamknęli drzwi i oparli się o ścianę, jak gdyby nigdy nic.
Odskoczyłem od wejścia na widok Cole'a, zaczął nam się badawczo przyglądać. Podparł dłońmi biodra i uniósł brew, wyglądał jakby rozmyślał...
- Możecie mi powiedzieć dlaczego nie przyjdziecie na śniadanie? Czy jest coś ważniejszego niż... jedzenie? - spytał zdumiony.
- My tu sobie rozmawiamy, zaraz dołączymy, tylko... skończymy... - zaniemówił Kai szukając dobrej wymówki.
- Podpierać ścianę? Jak wam się znudzi, chodźcie zjeść... - Cole odpowiedział za Kai'a, z poważniał i wrócił do kuchni.
- Chodźmy, bo jeszcze bardziej go zdenerwujemy - zaproponował brunet.
Skinęliśmy głowami i weszliśmy do pomieszczenia, oby Cole niczego się nie domyślił...
*Riley*
Jak oni mogą się tak zachowywać! Zamykać mnie w pokoju? Przecież tak nie można! Stałam przed zamkniętymi drzwiami, byłam na nich wściekła. Odwróciłam się i wskoczyłam na łóżko Jay'a ze złością, to jest nie do pomyślenia! Rozumiem niektóre rzeczy, ale takie jak ta, w ogóle! Zacisnęłam dłonie w pięści, chciałam rozładować emocje, lecz nie wiedziałam w jaki sposób. Zaczęłam zaciskać swój lewy nadgarstek z całej siły, tylko to mi wpadło do głowy. W miejscu ucisku czerwieniła się skóra, powoli się uspokoiłam. Odetchnęłam głęboko rozluźniając uścisk, odkryłam dłoń z nadgarstka, różowawa barwa przysłoniła naturalny odcień. Spojrzałam na sufit pokoju, rzucając się na plecy. Nie mogę teraz z nim porozmawiać przez ich zachcianki! To kiedy będę mogła? Wtedy jak oboje o tym zapomnimy albo stanie się jakaś krzywda światu? Mimo wszystko postanowiłam zostać w pokoju, nie będę denerwowała Kai'a, bo wiem jak się z nim potem zadziera... Westchnęłam na myśl o czarnowłosym chłopaku, brakuje mi go niemiłosiernie!
***
Zane dotrzymał obietnicy i przyniósł mi potajemnie śniadanie, nie wiem jak Cole nie wyczuł tych naleśników... właśnie, Cole. Znowu zaczęłam zatapiać się w myślach jednocześnie spoglądając na pusty talerz z widelczykiem, odłożyłam go na szafkę i wstałam z łóżka. Android pozwolił mi na krótki spacer po wyspie, od razu skorzystałam z tej propozycji. Podeszłam cicho do drzwi i delikatnie chwyciłam za klamkę ciągnąc ją do dołu. Otworzyłam drzwi w miarę lekkim skrzypnięciem, wyskoczyłam z pomieszczenia. Rozejrzałam się na korytarzu, pusto, droga wolna. Zamknęłam za sobą drzwi i wybiegłam jak oparzona z bazy Ninja, po chwili promienie słońca spoczywały na moim ciele. Rozgrzewały każdy zakątek wyspy, od rzek i wód aż po same lasy i listki. Odetchnęłam świeżym powietrzem udając się na spacer, nie byłam we wszystkich zakamarkach, tylko w niektórych. Spoglądałam w niebo idąc naprzód, białe kłębiaste chmury szybowały po błękitnym roztoczu. Uśmiechnęłam się do siebie, nagle zza chmur wyleciały śliczne, czarne ptaszyska. Tworzyły szeroki łuk, lecąc w tym samym tempie, śledziłam stworzenia zachwyconym wzrokiem. Skręcały z niebywałą szybkością ciągle utrzymując szyk, zgrane ze sobą trzepotały skrzydłami w takt. Podziwiałam ptaki z ogromną radością, oślepiające światło nie przeszkadzało mi w tym. Każdy oddech powietrza dodawał mi sił, czułam się jak na skrzydłach. Miałam ochotę pobiec za stworzeniami na koniec wyspy, jednak nie mogę, muszę tu zostać. Spuściłam wzrok, zawędrowałam do samej krawędzi zbocza, odsunęłam się szybko z lękiem. Jeszcze chwila, a spadłabym na jego dno, zaśmiałam się z siebie. Zebrało mi się nagle na uśmiech, tak dawno nie czułam radości, przez ten pocałunek. Dzisiaj nic nie może zniszczyć mojego nastroju! Nawet gdy o tym myślę czuję się inaczej, nie jestem aż tak zdołowana. Usiadłam na twardej powierzchni patrząc na ocalałe drzewa i ich zielone korony. Co jeśli Cole'a tutaj nie ma? A co jeśli odebrał sobie życie? W mojej głowie powstały na nowo negatywne myśli, od nowa zaczęłam się martwić. Podkuliłam zaniepokojona nogi pod brodę, nie mogę przecież tak sobie tłumaczyć!
- Riley, co ty pleciesz! - warknęłam na samą siebie, na głos.
- Może i masz rację... - za sobą usłyszałam dobrze znany mi głos...
- Ace! - krzyknęłam przerażona obracając się, to było on.
- Spokojnie, nie krzycz... wszystko w porządku! - zaśmiał się unosząc nad ziemią, zaczął bawić się w powietrzu tak, jakby zupełnie nie było tutaj grawitacji.
- Radzę ci żebyś stąd poszedł! Nie ręczę za siebie! - warknęłam wstając na równe nogi, przyjęłam prędko pozę bojową.
Dopiero wtedy zauważyłam, jak był ubrany... miał na sobie strój Cole'a. Ten sam co w tamtej gablocie, cofnęłam się o krok, straciłam pewność siebie. Nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, kolana zapadały się pode mną.
- Cóż myślałem, że się nabierzesz i weźmiesz mnie za tego Cole'a... - westchnął.
- Nigdy nie będziesz taki jak on! Nawet o tym nie myśl! - krzyknęłam, nastała chwilowa cisza.
- Dlaczego boisz się kogoś, kogo dobrze znasz? - spytał podlatując do mnie, ułożył swą dłoń na mej talii.
- Przestań, nie widzisz, że mam cię dosyć! - strąciłam zdenerwowana dłoń czarnowłosego - Przez ciebie mam tylko problemy, i przez tą Marlis również! - krzyknęłam uderzając go z liścia w twarz.
Obrócił głowę z uśmieszkiem, zaczęłam kipieć złością. Znów spojrzał na mnie hipnotyzującym spojrzeniem ciemnofioletowych tęczówek, próbowałam nie ulegać jego wpływom.
- Riley, chcesz aby wszyscy twoi... przyjaciele zginęli przez ciebie? Ja bym nie chciał, a ty? - spytał podejrzliwie, poprawiając rękaw stroju Cole'a.
- Nie baw się ze mną w podchody! Irytujesz mnie, tak samo jak Qsarius! Ciągle mam w głowie obawę, że wróci! Powiedz o co ci chodzi, po co te ceregiele! - wrzasnęłam, nagle zbliżył się do mnie łapiąc mój podbródek.
- Będziesz grzeczna? Nikomu nie powiem... co z tobą, zrobię - rzekł stanowczo spoglądając mi w oczy.
Przełknęłam nerwowo ślinę, jak to, co on chce ze mną zrobić? Po chwili otrzymałam szybką odpowiedź... Z jego ust wylazł gadzi język, uniósł znacząco brwi, co to, to nie!
- Nawet sobie o tym nie myśl! Kolejny raz nie dam się wykorzystać! - odepchnęłam go, momentalnie cmoknął mnie w policzek.
Uśmiechał się, zaczęłam przecierać lewy policzek dłonią, tak jakbym chciała się pozbyć jego pocałunku.
- Marlis jest identyczna co ty, możesz mi powiedzieć więcej o sobie? Chciałbym wiedzieć jaka będziesz w przyszłości... - zadawał mi kolejne pytania.
- Uspokój się, skąd mam znać na nie odpowiedzi! - podleciał do mnie zdenerwowany, łapiąc moje nadgarstki.
- Niegrzecznie pogrywasz Riley, zostaniesz za to ukarana... srogo i boleśnie, lecz mi sprawi to przyjemność! - szarpnął mną za dłonie i uniósł nad zbocze, serce zatrzymało mi się ze strachu.
- Ace! Odstaw mnie na ziemię, i to już! - krzyknęłam do niego z nienawiścią.
- Kochana... krzykiem, nic nie zdziałasz! - zaśmiał się i zleciliśmy do ścian skalnych - Przerwał nam wcześniej twój przyjaciel... teraz jednak możemy dokończyć to, co zaczęliśmy... - uśmiechnął się utrzymując w powietrzu razem ze mną.
Zaczęłam się rozglądać, byliśmy w połowie przepaści, dość wysoko aby wpaść do rzeki i się utopić. Przyparł mnie do ściany nadgarstkami i swoim ciałem uniemożliwiał mi ruch. Spojrzałam błagalnie na jego bezlitosne spojrzenie, uśmiechnął się ponownie ukazując język jaszczurki. Bez wahania przygniótł mnie bardziej do skał przez co jęknęłam, zaczął zbliżać swoje usta do moich. Poruszałam szybko głową na boki, aby tylko nie poczuć jego ohydnego smaku. Był silniejszy, przycisnął mocno wargi i wsunął jednocześnie język do moich ust. Z oczu zaczęły płynąć łzy, czułam jak jeździ nim po moim podniebieniu, jest obleśny. Szarpałam się, przycisnął mocniej swoje usta, gadzi język zaczął szukać mojego. Natknął się na niego, zaczęłam odpychać od siebie Ace'a nogami, nic nie skutkowało w końcu sam zrezygnował i schował jęzor. Przygryzł moją wargę jak ostatnio, poczułam smak krwi. Oddalił swoje usta, z których wypłynęła ślina, zebrało mi się na wymioty.
- Czemu się martwisz? Nie podobało ci się, przecież się starałem... - powiedział z udawanym przejęciem.
- Jesteś obleśnym egoistą! - krzyknęłam, rubinowa ciecz ciągle wypływała z mojej wargi.
- Liczyłem na większy entuzjazm... Cole też się spotka ze swoją wybranką, już ja o to zadbam abyś cierpiała! - krzyknął ściskając moje nadgarstki.
Przerzucił mnie na ramię i poleciał nad górę, sprawnym ruchem dłoni odstawił na podłoże.
- Zapamiętaj to sobie, Riley Hanson! - wokół niego pojawił się dym, zaczął powoli znikać aż został po nim tylko proch w powietrzu.
Osiadł na ziemi i zniknął, jak ja... nie daję sobie rady! Otarłam dłonią usta, przynajmniej krew już nie sączy się z rany! Upadłam na kolana z płaczem, dlaczego wszystkie nieszczęścia spotykają właśnie mnie? Czym sobie zawiniłam! Szlochałam głośno nie zwracając uwagi na nic, jednak coś zahuczało mi w uszach. Uniosłam głowę patrząc na wejście do groty, przez wrota wylatywały błyskawice i ogień wraz z lodem. Zaraz za nimi wyleciała Marlis... wściekła jak nigdy.
- Jeszcze mnie popamiętacie, myślicie, że mu to odpuszczę? Nie ma mowy, Cole za to zapłaci! - krzyczała przed wejściem unikając ciosów wypływających z groty.
Przypatrywałam się jej ze zdumieniem, czego ona tutaj szuka? Nie dość, że Ace tutaj był to Marlis również! Wytarłam policzki mokre od łez i wstałam na nogi, ruszyłam w jej stronę. Chciałam wykrzyczeć to co o niej myślę, byłam okropnie wściekła. Każdy kolejny krok dodawał mi siły, nie bałam się niczego, ta żmija zapłaci za wszystko!
- Marlis, odczepisz się od nich! - krzyknęłam jak najgłośniej mogłam.
Zdezorientowana brunetka spojrzała na mnie wielkimi, karmazynowymi oczami. Zatrzymała się w powietrzu, przez nieuwagę oberwała lodowym soplem w bark, momentalnie upadając. Pocierała powoli dłonią jęcząc z bólu miejsce uderzenia, wzdychałam wściekle.
- Witaj, nie zauważyłam cie... tutaj - przerwała wstając na nogi - W ogóle nie spodziewałam się twojej obecności! - zaśmiała się szyderczo.
- Nie zmieniaj tematu, dobrze wiem, że to twoja wina, to ty skłoniłaś Cole'a do pocałunku! - wrzasnęłam, nagle z groty wybiegli chłopcy.
- Riley! Ojeju, tak mi przykro...
- Milcz! Nie wiesz ile bólu mi sprawiłaś, ty i ten Ace! Za wasze grzechy cierpiałam, teraz to się zmieni... - z moich rąk zaczął wytwarzać się fioletowy dym, nie panowałam nad złością.
- Skoro tak uważasz wiedz, że nie dasz rady, jesteś za słaba, zbyt bardzo psychicznie zraniona! - krzyknęła z ironią w głosie.
Spojrzałam na moje dłonie, wytwarzały coraz więcej materii, wycelowałam palce w jej stronę. Zanim jednak dotarła zrobiła unik, użyła wilczej mocy... zawyła głośno niczym prawdziwy wilkołak podczas pełni księżyca. Spojrzałam na las, z którego wyszła wataha wilków. Było ich zaledwie czterech, przeszywały mnie rządzą mordu. Zaczęłam poruszać się dookoła gdy dostatecznie podeszły do miejsca walki...
- I co Riley? Dasz sobie spokój? - spytała triumfalnie Marlis.
- Nie mam najmniejszego zamiaru! Chyba zapomniałaś, że mamy te same moce! - krzyknęłam spoglądając na wilki dowodzącym wzrokiem, po chwili zaczęły się mnie słuchać.
- Ja jestem waszą alfą, słuchajcie się mnie! - wrzasnęła warcząc na watahę.
Wyglądała jakby chciała ich zabić wzrokiem, lecz czarne wilczyska zbiegły się przy niej szczerząc kły.
- Przestańcie! - krzyknęłam do zwierząt, posłuchały mnie - Wracajcie do lasu! - rozkazałam wskazując dłonią na gęstwinę.
Spuściły łby i ukłoniły się przy mnie, zdziwiłam się na ich reakcję. Powstały i pobiegły do lasu, spojrzałam na ostatniego wilka znikającego za krzewami. Zwróciłam się ku dziewczynie, z ponowną złością w oczach wypatrywałam w niej słabości.
- Czemu ty jeszcze tu jesteś? - spytała unosząc ton.
- Raczej zapytałabym o to ciebie! - krzyknęłam podchodząc do niej i łapiąc ją za nadgarstek.
W tym momencie nie bałam się niczego, mogłaby nawet wbić mi sztylet w plecy, czułam odwagę. Nasze spojrzenia nie ustawały natarczywie wgapiając się w siebie, liczyłam na poddanie się dziewczyny. W tęczówkach mojego wcielenia, dostrzegłam bezsilność, odpuściła mrugając oczami.
- Przepraszam, wiesz... - powiedziała z udawaną troską - ... nie potrzebnie tu przylatywałam, wybacz mi - uśmiechnęła się kpiąco, odwzajemniłam gest z największą przyjemnością.
Puściłam jej dłoń i odepchnęłam od siebie spoglądając na przyjaciół. Oni rozbawieni pomachali jej na "do widzenia". Zerknęła na mnie parskając jak koń, po czym najzwyklej w świecie wezwała dym...
- Tylko się nie udław tym mrokiem, Marlis! - krzyknął do niej Jay, przez śmiech.
Spojrzałam na Jay'a z powagą i skrzyżowałam ramiona na piersi, chyba zapomniał, że ja także posiadam tę moc. Gdy mrok opadł na podłoże, spojrzałam na swoje dłonie, fioletowa barwa zniknęła. Czyli jakoś daję radę nad nią zapanować! Podskoczyłam z radości i zaczęłam tańczyć taniec "zwycięstwa". Obracałam się z radości uderzając pięściami powietrze, nie zwracając uwagi na moich przyjaciół. W końcu poczułam na sobie ich spojrzenia, zaczerwieniłam się zatrzymując niedaleko nich, palnęłam się otwartą dłonią w czoło. Usłyszałam cichy rechot chłopaków, zerknęłam na nich poirytowana...
- To już potańczyć sobie nie można? - zaśmiałam się podbiegając do Kai'a, uderzyłam go z pięści w ramie.
- Można, ale to było przekomiczne! - zachichotał ponownie, przewróciłam oczami.
***
*Jay*
Odprowadziłem Riley do mojego pokoju w radosnej atmosferze, jednak nie wiem czy będzie taka radosna na dłużej. Muszę pilnie porozmawiać z Cole'm, na temat Kai'a... Przechodząc obok pokoju bruneta zatrzymałem się, zdecydowany zapukałem do drzwi. Po chwili ukazał mi się brat, spojrzałem do góry, w jego oczy.
- O co chodzi, Jay? - spytał stanowczym głosem, przełknąłem ślinę.
- Musimy się w końcu pogodzić, nie uważasz? - spytałem zaniepokojony, a co jeśli znowu będziemy musieli walczyć?
- Spokojnie... nie ma co rozpamiętywać przeszłości, ja zawiniłem! - zdjął ze mnie cały niepokój - Nasza wspólna walka udowodniła, że nawet podczas kłótni potrafimy współpracować - dodał z uśmiechem.
- Masz rację, ale jest jeszcze coś do załatwienia... - mruknąłem, drapiąc się po karku.
- Też chcesz z nim porozmawiać, o tym medalionie? - spytał najwyraźniej zdumiony.
- Skoro jesteśmy tego samego zdania, chodźmy do niego - mrugnąłem oczkiem i spojrzałem na drzwi do pokoju Cole'a.
Kai wyszedł i zamknął za sobą drzwi, po czym zapukaliśmy wspólnie do pomieszczenia obok. Odpowiedziała nam cisza, weszliśmy z obawą do pokoju. Nikogo w nim nie było, zaczęliśmy się rozglądać...
- Cole? - zawołałem pytająco, usłyszałem nagle kroki na korytarzu.
- Chłopaki? Co wy tu robicie? - odwróciliśmy się w stronę głosu, chłopak był owinięty czarnym ręcznikiem wokół pasa, a drugim wycierał mokre włosy.
Nie miał na sobie koszulki, przez co wgapiłem się w jego umięśniony brzuch, szkoda, że ja nie mam takich mięśni...
- Brałeś... prysznic? - roześmiał się Kai.
- Wiesz Kai, nie każdy tak jak ty nie używa wody... - odpysknął Cole wchodząc i zamykając drzwi.
- Bardzo śmieszne... - mruknął brunet - My przyszliśmy pogadać o medalionie... tym, co masz na szyi - dopowiedział szturchając mnie w ramię.
- Tak? To znaczy, no pewnie! - zawiesiłem się na chwilę.
- Chcecie zapytać, dlaczego go zdjąłem, i po co? - czarnowłosy podszedł do szafy z ubraniami, wyciągnął z niej ciemne spodnie i czarną koszulę z długim rękawem i guzikami.
- No to skoro znasz pytania, co chcemy wiedzieć, zacznij opowiadać wszystko od początku - dodałem rzucając się na jego łóżko, Cole skarcił mnie spojrzeniem.
Kai wyszedł z pokoju śmiejąc się jak opętany... nie rozumiałem o co chodzi. Czarnowłosy westchnął i pokazał na drzwi, spojrzałem zaskoczony na niego. Zacząłem rozmyślać, w końcu uderzyłem się w czoło, wstałem z łóżka i szedłem w stronę drzwi. Gdy je otworzyłem Cole wypchnął mnie szybko i zamknął pokój. Na twarzy bruneta nadal widniał uśmiech...
- Co jest tak zabawne? - spytałem zdumiony. - Ja się nie śmieję!
- Bo ty... on musi się ubrać, a ty chciałeś tam zostać! - ryknął śmiechem, nie wytrzymałem, zacząłem się śmiać z samego siebie.
Oparłem się ściany trzymając dłoń na brzuchu, popłakałem się ze śmiechu. Spojrzałem na Kai'a, który tarzał się po podłodze, bardziej mnie rozśmieszając. W końcu drzwi pokoju otworzyły się szeroko, a my nadal śmialiśmy się w najlepsze...
- Jak dzieci... - Cole pokiwał zrezygnowany głową podchodząc do Kai'a i podnosząc go z podłogi.
- Ale przynajmniej jest zabawnie! - dodałem, czarnowłosy złapał za kołnierzyk roześmianego bruneta i chwycił mnie wolną ręką za rękaw.
Wprowadził nas do pokoju, nadal byliśmy pełni radości i humoru. Usadowił nas obu na łóżku i stanął przed nami ze skrzyżowanymi ramionami. Nawet w smutnych chwilach trzeba znaleźć iskierkę radości, nie ważne z jakiego wspomnienia, nawet w najsmutniejszym można ją dostrzec, prawda? Cole ciągle widział przed sobą roześmiane dzieciaki, unosił tym samym zażenowany lewą brew, a drugą mrużył. Uspokoiłem Kai'a, ale sam nie dawałem rady, dopiero gdy rzucił mnie na plecy opanowałem swoje zachowanie. Podniosłem się do pozycji siedzącej zerkając na zdenerwowanego czarnowłosego, szczerząc się i prosząc tym samym o litość...
- Tym razem ujdzie wam to na sucho, następnym razem pogadamy inaczej... - wskazał na mnie, Kai zarechotał zwycięsko - I ciebie też się to tyczy, Kai! - skierował na niego spojrzenie, tym razem to ja puściłem brunetowi głupawy uśmiech triumfalny.
- Przepraszam, ale mnie poniosło... Jay akurat ma tak codziennie, więc nie widzę z tym problemu! - dodał Kai, uśmiechając się.
Cole uśmiechnął się szatańsko i uderzył pięścią w otwartą dłoń, sugerując nam nauczkę poprzez ból fizyczny, jak to on ma w zwyczaju...
- Już będę grzeczny, tylko nie nauczaj mnie więcej, Sensei Cole! - rzuciłem się przy nim na kolana składając dłonie do modlitwy.
Nie usłyszałem żadnego śmiechu, czarnowłosy podał mi dłoń i podniósł w sekundzie na nogi. Usiadł pomiędzy nami na łóżku i zaczął mówić...
- Zastanawiałem się, dlaczego ten medalion aż od przebudzenia należy do mnie... chciałem mu się przyjrzeć bliżej, więc ściągnąłem go. Wtedy zakręciło mi się w głowie i upadłem tracąc przytomność... - wyjaśnił spokojnie. - To wszystko!
- Czyli ty niczego nie wiesz? - zdumiony zapytałem, jak mu to powiedzieć...
- Czego nie wiem? - spojrzał na mnie zmartwiony, wyczułem bijący od niego smutek.
- Cole... jak walczyłeś z Qsariusem, on użył wobec ciebie mocy, obu naraz, i przebijając się do twoich żył, jakby to wyjaśnić... - zamilkł, po chwili westchnął - ... przejął nad tobą kontrolę w późniejszym czasie, dokładnie wtedy gdy zatruta... moc dostała się do twojego serca - dokończył Kai.
Czarnowłosy spuścił głowę zasmucony, położyłem odruchowo dłoń na jego ramieniu. Spojrzałem przygnębiony na bruneta, również był w tym samym nastroju. Nie chciałem nic mówić, na jego miejscu zareagowałbym tak samo jak on.
- Ale posłuchaj, nie ma co się martwić... - pocieszał go Kai. - ... ważne, że nic ci nie jest!
- Jak mam się nie martwić? Przecież... no wiecie, zapanował nad moim ciałem! - dodał lekko zaniepokojony - A co jeśli, teraz też to zrobi? - spojrzał odruchowo na wisior łapiąc za sznurek.
- Nie! - chwyciłem jego dłoń - Zostaw, to dzięki niemu utrzymujesz się przy władzy nad ciałem... - rzekłem ostrzegawczo, odpuścił.
- Słuchajcie, może to nie jest odpowiednia pora, ale chciałbym wam coś powiedzieć... - umilkł, nie zamierzał dokończyć, nie teraz.
Smutek widniał na twarzy Cole'a, wpatrywał się we mnie. Nie mogę mu powiedzieć, przecież to dobije go jeszcze bardziej! Nie mogłem wymusić z siebie łagodnego uśmiechu, po prostu nie mogłem. To jest zbyt bolesne żeby o tym myśleć, a co dopiero mówić. Zerknąłem na bruneta, przepraszając, za to co zaraz zrobię...
- Jest jeszcze jedna sprawa, gdy Qsarius przejął władzę nad tobą zamienił cię... w wilkołaka - szybko zakończyłem, w jego oczach było zdziwienie i strach.
- Jak to? Dlaczego akurat w wilkołaka! - wstał z łóżka patrząc na mnie przestraszony.
- Przecież on panuje nad wilkami i mrokiem, a łącząc te moce jest nieciekawe połączenie... - mruknął Kai, spuszczając spojrzenie.
- Czyli ja naprawdę b-byłem jakimś w-wilkiem? - spytał łamiącym głosem.
- Biorąc pod uwagę twoją postać, a szczególnie gęste, lśniące futro, to tak! Wyglądałeś przerażająco z długimi uszami i puszystym ogonem! Miałeś także ogromne, białe jak śnieg kły! Nawet twoje ostre pazury zdołałyby przeciąć metal, tak przypuszczam... A twoje spojrzenie mroziło krew w żyłach! - zażartowałem... chłopak wziął to na poważnie.
- Błagam, powiedzcie, że nikomu nie stała się krzywda! - zrozpaczony skrzyżował palce dłoni z politowaniem.
- Spokojnie, nikt nie ucierpiał - Kai podszedł do niego objął ramieniem, wyczuł, że tego potrzebował.
Dodał mu tym ogromną otuchę, czarnowłosy od razu wtulił się w niego. Lekki uśmiech zagościł na mej twarzy, a wzruszenie wzięło górę. Samotna łezka wypłynęła z oka spływając po policzku, starłem wilgotny ślad dłonią. Rozdzielili się rozkładając ramiona, nie czekałem długo podniosłem się podchodząc do nich. Trwaliśmy w długim uścisku, grupowym i przyjacielskim. Każdy z nas próbował spowodować uśmiech na twarzy przyjaciela, nie wytrzymaliśmy z Kai'em... Uśmiechaliśmy się jak zawsze, szeroko, ukazując wszystkie zęby. Cole puścił nas i pokręcił głową, nie wytrzymał, w jego kącikach ust pojawił się promyczek radości.
- Ha! Zaśmiał się! - szturchnąłem brązowowłosego rozweselając Cole'a bardziej.
- Widzę przecież, ale teraz może pójdziemy gdzieś? Mam dosyć siedzenia w tym pokoju, za dużo tu wspomnień... - rzekł stanowczo.
- Kai, mógłbym mieć do ciebie prośbę? - spytał czarnowłosy.
- No pewnie, mów co ci leży na sercu! - zaśmiał się mrużąc oczy w odpowiedzi.
- Chciałbym wiedzieć, czy Kiarra z Marcelem tutaj są - rzekł spokojnie patrząc raz na mnie, raz na Kai'a.
- Widzisz, niestety nie... z mojego polecenia odesłaliśmy ich z powrotem na Ziemię, to był zły pomysł żeby tutaj zostali, stałaby im się krzywda - brunet starał się zapanować nad łzami, nie poddawał się mrużąc powieki.
- Nie kryj uczuć, wiem jak to... - Cole nie dokończył, przerwał mu chłopak kładąc palec na jego ustach.
- Nie mów nic, każde słowo z nią związane budzi u mnie kolejne emocje - rzekł przecierając oczy, odsunął opuszek palca.
- Jakbym nie wiedział, to milczałbym jak grób, ale wiem jak to jest... - wtrąciłem się do rozmowy.
Spojrzeli na mnie równocześnie, lekki uśmiech zagościł w pomieszczeniu. Chwyciłem czarnowłosego przyjaciela za dłoń, zamrugał zdumiony oczami.
- Cole, zdajesz sobie sprawę, że teraz musisz nosić ten wisior przez cały czas? - spytałem najspokojniej, jak tylko potrafiłem.
- No cóż... wolę żyć razem z wami, niż cierpieć z rąk Qsariusa - delikatnie uśmiechnął się do mnie - A skoro muszę nosić ten wisiorek... - chwycił linkę przewieszoną przez jego szyję. - ...należałoby żebym się do niego przyzwyczaił!
Uradowany skinąłem głową, liczyłem właśnie, że zaakceptuje swoje nowe "ja". Jednak nie chcę aby musiał go nosić przez całe życie, nie mogę zapobiec cierpieniu, niestety. Spojrzałem na Kai'a, uśmiechał się od ucha do ucha, nadal przecierał oczy od łez...
- Chciałbym ci coś jeszcze powiedzieć, pod twoją nieobecność... Qsarius zyskał przewagę, zniknął nam z oczu - wypowiedział szybko brunet, wpatrując się w jego oczy.
Czarnowłosy milczał chwilę, wstał stając przed nami i spoglądał czekoladowymi tęczówkami porozumiewawczo... Białka oczu chłopaka nadal były czarne, lecz nie zwracałem na to uwagi. Nie raz widziałem jego postać ducha z takimi oczami, a teraz nawet mu w tym do twarzy.
- W takim razie musimy coś z tym zrobić, nie można wiecznie ukrywać się przed złem! - w jego źrenicach pojawił się stary błysk, liderowy temperament Cole'a.
Podnieśliśmy się z miejsc na jego znak salutowania, wykonaliśmy pośpiesznie gest. Nasze twarze gościły w sobie powagę i dumę.
- Następujące zadania brzmią tak... Kai, polecisz na smoku na Ziemię i zabierzesz ich z wymiaru, macie bezpiecznie tutaj dotrzeć, a w razie czego... - szybko podbiegł do jednej z szafek, chwilę grzebał w szufladzie i wyciągnął dwa komunikatory z kamerkami, wrócił podając go Kai'owi. - Przymocuj go do swojego rękawa stroju, będziemy w stałym kontakcie.
Kai kiwnął porozumiewawczo głową wykonując polecenie Cole'a, uścisnęli się mocno ramionami. Ciche "powodzenia" dotarło do chłopaka, po czym wybiegł z pomieszczenia rzucając nam ostatnie spojrzenie...
- Jay, przyjacielu, mogę na ciebie liczyć? - zwrócił się do mnie bezpośrednio.
- Zawsze Cole, mów co mam wykonać... - spytałem w nietypowy sposób.
- Twoim zadaniem jest zdobycie ostatniego elementu wisioru przemiany, Gwiazdy Posejdona. Ufam tobie najbardziej i dlatego powierzam ci tak ważną dla nas misję, zechcesz się tym zająć? - spojrzał na mnie odnowioną radością w oczach.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy! - zerknąłem na jego brzuch, zastanawiając się...
Chłopak podniósł rand koszuli odpinając kilka guzików, zrobił to tak abym ujrzał jego brunatnoczerwony bandaż dookoła rany. Zrobiłem od razu nienaturalny grymas, nie codziennie zdarza się zobaczyć jak twój przyjaciel próbuje popełnić próbę samobójczą. A w dodatku na twoich oczach, a ty nie mogłeś zaradzić... Jednak teraz jest inaczej, Cole nadal żyje i wszystko sprawia mu tę małą radość.
- Niestety nie mogę ci pomóc, widzisz w jakim jestem stanie... - uśmiechnął się smutno zapinając guziki koszuli.
- Poradzisz sobie sam? Nie chcę żebyś nie dał rady zmienić nawet tego opatrunku - wskazałem palcem na miejsce rany, pod czarnym ubraniem chłopaka.
- Nie musisz się martwić, jakoś dam sobie radę - powiedział, zaniepokojony przypatrywałem się jego oczom - Weź też komunikator, nie będzie ci potrzebny, bo wiem, że dasz sobie radę, ale wolę żebyś miał jakiś kontakt ze mną... - uśmiechnął się i potargał moje kasztanowe włosy.
- Musisz jednak coś wiedzieć, Riley też tutaj jest, staraliśmy się to przed tobą ukryć... - wydukałem, jego spojrzenie było nieprzytomne, zamarł w bezruchu - Wiem, że to dla ciebie trudne, ale chcę żebyś wiedział, że powiedziała mi o wszystkim... - "Jay, ugryź się w końcu w ten długi jęzor!" - skarciłem się w głowie.
Z oczu przyjaciela wypłynęła łza, po chwili kolejne słone krople zapełniły jego policzki. Nie powinienem się teraz odzywać, nie po tym co powiedziałem parę chwil temu. Zbliżyłem się do niego i przytuliłem mocno, położyłem delikatnie głowę na jego klatce piersiowej w milczeniu. Poczułem chłodny dotyk na ramionach i plecach, objął mnie dłońmi silnie ściskając. Powoli zacząłem się rozklejać, z oka wypłynęła moja pierwsza łza zdobiąc koszulę przyjaciela. Jeszcze chwilę wcześniej miałem suche powieki, a teraz mam całą mokrą twarz od łez. Szczerze nie chciałem go zostawiać z Riley, widzę jak jest mu z tym ciężko. Ale co mogę zrobić? Muszą ze sobą porozmawiać o tym, nie mogę w to ingerować. Staliśmy ciągle utrzymując mocne objęcia, nie przejmowałem się narastającym ściskiem płuc i brakiem oddechu. Dla przyjaciela ważne jest wsparcie, jakiego ode mnie nie otrzymał w wcześniejszych latach życia. Cichy jęk Cole'a nie umknął mojej uwadze, był uprzedzony krótkim szlochem. Odczepiłem głowę od jego torsu spoglądając do góry, spojrzał na mnie łagodnym uśmiechem... Gorszego stanu Cole'a nie zniosę, jego popuchnięte powieki i wory pod oczami wcale nie znikały, nie mógł spokojnie przespać nocy. Rana czarnowłosego zapewne wyglądała odrażająco, lecz nie odtrącałem go ze względu na cięcia na jego ciele, przyjaźnię się z nim po to, aby mu zawsze pomóc! Puściłem chłopaka z wzajemnością, wpatrywałem się w smutne, czekoladowe oczy błagające o odrobinę uśmiechu, uczyniłem ten drobny gest. Założyłem maskę stroju Ninja i ruszyłem do wyjścia. Ostatni raz puściłem mu szczere spojrzenie i szepnąłem do niego stając w progu drzwi...
- Powodzenia Cole, wiem, że dasz sobie radę... - po czym wyszedłem z pomieszczenia.
~~~~~~
Jakie to wzruszające :') Nawet nie wiecie jak trudno mi było wszystko to napisać! Tyle uczuć, emocji, przeżyć i wspomnień, po prostu cud rozdział napisałam :D Nie wiem jak wy, ale ja myślę, że mogłam dać z siebie więcej, w końcu nie było rozdziału przez BITE TRZY TYGODNIE! Nie wiem jak wy ze mną wytrzymujecie, ale tym razem postaram się wam to wynagrodzić, a wy napiszcie mi w zamian...
Kochani, podobał wam się?
Napiszcie, to dla mnie ważne! To WY mobilizujecie mnie do pracy!
DZIĘKUJĘ WAM, ŻE JESTEŚCIE! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top