Rwiewne fale ognia - XVI
*Kiarra*
Przemierzałam właśnie dziką puszczę wyspy w towarzystwie Kai'a. Szybkim ruchem dłoni ściągał pnącza obrastające nam drogę. Ze spokojem spoglądałam na bruneta. Z reakcji Riley w pokoju Zane'a pomyślałam, że lepiej będzie jeśli wezmę ze sobą Kai'a. Wędrujemy kilka godzin w poszukiwaniu Wilczej Rossy, nie jesteśmy zbytnio zmęczeni. Chłopak zakończył pracę i wprowadził mnie za rękę dalej.
- Kiarra, właściwie gdzie my idziemy? - jak tutaj zrozumieć kogoś kto cię nie słucha, lecz cały czas patrzy na ciebie... ręce opadają.
- Kai, tłumaczyłam ci wszystko, czemu nie słuchałeś? - lekko zdenerwowana stanęłam przed nim, znów się zatrzymał wpatrzony w moje oczy.
- To znaczy... słuchałem tylko tak długo tu chodzimy, że zapomniałem. - uśmiechnął się szeroko.
- Oj, Kai... szukaj po prostu białej róży z zieloną łodygą i ostrymi, czarnymi kolcami, dobrze? - zaśmiałam się, przy nim zawsze szybko upływał czas.
- Czy to jest to czego szukamy? - wyminął mnie, nie potrafi skupić się na głupiej rozmowie.
Uczucia jakimi go darzyłam słabły z sekundy na sekundę. Chyba wrócę do zwykłego życia, bez miłości...
Stałam i patrzyłam na miejsce, w którym przed chwilą stał. Nie miałam ochoty iść dalej, chodź stawka tej wyprawy była bardzo wysoka. Chodzi o życie naszego przyjaciela...
- Kiarra... - zdezorientowany głos Kai'a bardziej mnie zasmucał.
Podszedł do mnie wolnym krokiem, momentalnie usiadłam i spuściłam głowę, nie chciałam żeby patrzył mi w oczy. Schowałam twarz w kolana, wiedziałam co muszę zrobić, nie chciałam ranić przyjaciela. Niestety to było konieczne aby uratować jego życie... Nagle poczułam ciepły dotyk na moich plecach, wiedziałam, że stoi za tym Kai. Nadal przygnębiona nie odzywałam do niego.
- Coś się stało? - szepnął łagodnie, usłyszałam szelest trawy.
Uniosłam głowę, siedział przede mną.
- Nic takiego... - przygnębiona wydukałam.
- Przecież widzę, że z tobą jest coś nie tak... Mi możesz powiedzieć... - opiekuńczo spoglądał mi w oczy.
- Bo chodzi o to, że... Nie, to głupie... - przerwałam odrywając wzrok od jego twarzy.
- Dla mnie nic nie jest głupie...
Jego oczy ponownie naprowadziły mój wzrok na ten sam problem. Z chwili na chwilę pogrążałam się w smutku. Powiedzieć mu o moich przypuszczeniach odnośnie Riley? W mojej głowie było za duzo pytań, postanowiłam jednak odezwać się do chłopaka.
- Skoro tak mówisz... Myślę, że to nie ta sama Riley co dawniej... - spojrzał na mnie zdumiony.
- Dlaczego tak myślisz?
- Nie ciekawi cię to, że jest bardziej uszczypliwa i szybko się sprzeczacie? - byłam zaskoczona, że niczego nie zauważył.
- No może jest trochę denerwująca, ale to wciąż ta sama Riley. - spojrzał na mnie przekonany.
- Nie widzisz tego? Ona jest inną dziewczyną niż przedtem! - krzyknęłam podnosząc się z trawy.
- Tylko mi nie mów, że będziesz się o to kłóciła... - wstał z lekko uniesionym tonem.
- Tak, będę! Ja to widzę, a wy nie! - zdenerwowana spoglądałam na chłopaka.
- Nie mam ochoty się z tobą kłócić... może jednak... Nie masz racji, Kiarra! - wrzasnął.
- Ja nie mam racji? A kto kilka godzin wcześniej żarł się z Riley, ja ?
- My tylko rozmawialiśmy, a to, że ona się wściekła to nie moja wina!
Stanowczy krzyk Kai'a rozniósł się po okolicy. Wyprowadzony z równowagi chłopak zostawił mnie samą w puszczy odchodząc daleko stąd. Widziałam jak wściekły wybiega z miejsca. Jak chce, to niech sobie idzie, bo ja zawracam! Obróciłam się na pięcie rozwścieczona, też mi przyjaciel! Zawracałam śladami, niespodziewanie pode mną zapadła się ziemia. Spadłam z hukiem do pułapki otoczona z każdej strony resztkami trawy. Podniosłam się z bólem w lewej ręce, pięknie, jeszcze tego brakowało! Z powietrza opadał kurz ziemi, czekałam aż coś zobaczę. Przez kilka chwil żałowałam tego co zobaczyłam. Dół jest zbyt stromy i wysoki, na oko ma z kilka metrów. Mocno uderzyłam o glebę skoro jest tak głęboki. Próbowałam wspinać się o jednej ręce, nic z tego, jest za stroma. Chyba zostanę tu na dłużej, bo nie mam zamiaru krzyczeć o pomoc... w szczególności, gdyż niedaleko jest Kai. Nawet nie potrafi uszanować tego co mówię, od razu się wścieka... głupia miłość! Dlaczego akurat musiałam się w nim zakochać? Usiadłam bezsilna na zimnej powierzchni, podciągnęłam kolana bliżej brzucha. Oglądałam uważnie bolącą rękę, chyba jest złamana. Ostre słońce rozświetlało dziurę, w której byłam uwięziona. Nic mi nie przeszkodzi aby stąd uciec! Ponownie nabrałam chęci na ucieczkę. Samotnie w wściekłości próbowałam się stąd wydostać, z sekundy na sekundę zachowywałam się jak Cole...
*Kai*
Jestem tak wściekły, że nie panuję nad sobą! "Kai, wyluzuj...", ciągle powtarzałem sobie w myślach. Złość jednak nie rozumiała mojego przekazu... Muszę się skupić, teraz to ode mnie zależy życie Cole'a. Co mówiła Kiarra? "...szukaj po prostu białej róży z zieloną łodygą i ostrymi, czarnymi kolcami...", wszystko jasne. Rozglądałem się dokładnie pod każdym drzewem, gałązką i krzakiem w poszukiwaniu Wilczej Rossy. Nie znalazłem jednak tego co szukałem, wręcz przeciwnie. Zza krzaków dochodziły dziwne odgłosy, użyłem mocy i przygotowałem się do walki. Pełny złości stałem i oczekiwałem widoku szpiega. Na mojej drodze stanął wielki lampart, spoglądał pełny nienawiści szczerząc kły. Poruszał się dookoła mnie, jedyne co przyszło mi do głowy to to, że naruszyłem jego teren. Przemieszczał się z rozwagą nie spuszczając ze mnie wzroku, ja również uważnie obserwowałem zwierze. Czemu życie zawsze rzuca mi kłody pod nogi? Najpierw kłótnia a teraz jakiś lampart! Zaryczał głośno na ostrzeżenie, nie drgnąłem. Po chwili rzucił się na mnie od razu powalając. Szarpałem się unikając za każdym razem ciosu jego ostrych jak brzytwa pazurów. Złapałem zwierze za łapy i odkopnąłem je nogami. Wstałem szybko i miotnąłem w dzikiego kota kulą ognia. Szybko odskoczył... czyli nie poddajemy się? Świetnie! Zacząłem wabić zwierze płomieniami, nie wiem jakim cudem złapało się na to...
- Chcesz Kai'a, tak? To musisz go sobie złapać! - odwróciłem się do lamparta tyłem i zacząłem tańczyć aby go sprowokować.
Zaryczał wściekle, podziałało. Zwierz zaczął mnie gonić, lekko przerażony uciekałem w puszczę. Cały czas kpiłem sobie z niego.
- Wiesz co? Nawet Jay by mnie dogonił! A ty nawet nie potrafisz zbliżyć się na 2 metry!
Śmiałem się ze zwierzęcia w niebo głosy uciekając jednocześnie. Przebiegałem odgarniając szybko zielone liście ogromnych roślin. Ciągle zbiegając z górki miałem nad nim przewagę, czuję słodki smak zwycięstwa! Obróciłem głowę za siebie, nagle bestia wyskoczyła szczerząc kły zza konaru drzewa. Zaskoczony przyśpieszyłem, pościg przeniósł się na otwarty teren. Nadal żartując sobie z drapieżnika uciekałem przez pole pełne wysokich traw. Dosięgały mi aż po sam pas. Nie ustawałem w biegu, zmordowana zwierzyna oddalała się z każdą chwilą. Natychmiastowo zatrzymałem się, spojrzałem na wcześniej przebytą trasę. Wiatr delikatnie zawiał kołysząc wysokie trawy, niepokojąca cisza otaczała mnie z każdej strony. Rozglądałem się gotowy na atak... nadszedł szybciej niż myślałem. Z prawej strony wyskoczył ten sam osobnik tego gatunku. Uniknąłem szybko napaści...
- Pozwól, że teraz ja się zabawię! - rozłożyłem ręce, momentalnie wytworzyłem płomień.
Gadzina leżała w trawie, potrząsała łbem zdezorientowana po czym wstała. Opracowałem strategię, na początku wytworzyłem przyjemne dla mnie języki ognia. Ognistoczerwony kolor unosił się w powietrzu, zwierz stracił pewności siebie... na to czekałem! Skierowałem pięści w stronę napastnika, fala ciepła z ogromną prędkością zbliżyła się do niego. Musnęła pysk zwierzęcia po czym otarła się o jego grzbiet. Zwierzyna jęknęła z bólu, ledwo ustawała na nogach. Miałem ją właśnie wykończyć, skoro tyle już przeżyła to jej odpuszczę... Cały płomień zawisł w powietrzu tworząc przyjazne dla mnie żarzące się iskry. Lampart przerażony uciekał w głąb puszczy, i kto tu jest prawdziwym drapieżnikiem? Tańczyłem coś w rodzaju "tańca zwycięstwa". Byłem szczęśliwy ze swojego zwycięstwa do póki nie zobaczyłem co uczyniłem... Rozpętałem najprawdziwszy pożar, połowa amazonki stała w płomieniach. Nagle w moich dłoniach zaczął płonąć ostry ogień a pod stopami poczułem żar. Co ja zrobiłem! Przyspieszyłem tępo w stronę palącej się gęstwiny. Trawa za mną również obrywała ciepłym żarem stóp. Przystanąłem, ogień zaczął pochłaniać moje nogi, początkowo niczego nie odczuwałem. Rozwścieczony machałem dłoniami aby opanować moce. Nie ma co tutaj stać, muszę zapanować nad pożarem! Z łatwością wdarłem się do amazonki, biegłem szybko szukając nie spalonej polany, nie wiem na co liczę. Poczułem duszący zapach dymu, odwróciłem się prędko. Ogień walczył z dymem o potęgę nad lasem, puszcza zajęła się jeszcze bardziej ze względu na moją obecność. Przerażony spoglądałem na spaloną trawę pod moimi stopami, one również płonęły. Jeszcze bardziej przestraszony machałem rękami, nie mogłem ugasić pożaru. Nie mogłem zapanować nad sytuacją, dlaczego to nie działa? Ogień rósł w siłę, nie wiedziałem co mam zrobić, pochłaniał co raz większe hektary roślin. Olśniło mnie... Kiarra! Ona nadal jest tutaj! Nie zdając sobie sprawy z mojej głupoty wskoczyłem w żar, momentalnie ryknąłem z bólu przedostając się na drugą stronę. Przecież moja moc nigdy mnie nie raniła! Ubrania były przypalone, odkrywały potworne oparzenia na moich nogach i rękach. No już, gaśnij! Dłonie zaczęły mnie mocno piec, próbowałem pozbyć się z nich całego ognia. Po długich męczarniach odratowałem swoje ciało, ledwo uszedłem z życiem. Nie spodziewałem się jednak, że będę na tyle szalony, że skocze w ogień za Kiarra'ą... Jak pomyślałem, tak zrobiłem... muszę ją uratować!
*Kiarra*
Robiło się ciemno, nadal zdenerwowana siedziałam w tym dole. Po chwili poczułam zapach palonych liści, spojrzałam w górę... ogień! Przerażona zaczęłam się wspinać po nieco zniszczonej ścianie, udało mi się z niej wydrapać. Mój plan okazał się skuteczny, musiałam tylko rozkruszyć stabilizację ściany aby runęła. Znalazłam się na polanie po czym zamarłam. W moich oczach odbijał się blask płomieni niszczących wszystko na swojej drodze. Zahipnotyzowana podziwiałam cały pożar... Nie zauważyłam pełzającego płomienia w moją stronę, poparzył moje stopy, głośno pisnęłam. Zaczęłam mozolnie uciekać z tego miejsca, stopy bolały niemiłosiernie. Spalone trampki nie nadawały się do biegu, podobnie jak moje podarte jeansy. Biegnąc w poszukiwaniu wyjścia szybko ściągałam buty, najpierw jeden a potem drugi. Patrząc pod nogi poruszałam się w miarę ostrożnie. Nagle przez chwilę nieuwagi zahaczyłam o ciernie, szarpałam się z nimi, rozdarłam spodnie do samych ud. Zamiast długich spodni miałam na sobie short'y. Reszta materiału została na krzaku po czym zajęła się ogniem. Uciekałam przerażona, płomienie doganiały mnie z każdej strony. Ocierałam pot z czoła, temperatura była nie do zniesienia. Gorące płomienie ostatecznie odcięły mi jedyną drogę ucieczki, zostałam skazana na pewną śmierć. Zaczęłam głośno płakać, dusząc się opadłam na ziemię. Czad docierał do moich płuc, nic nie mogłam zaradzić. Płonące rośliny opadały bezsilnie na spaloną trawę przenosząc żar dalej. Dym unosił się nad ogniem, pojedynek zwyciężyły ogromne fale gorąca...
~~~~~~
Odwieszona książka i rozdział nowy ^*^! Wena wróciła po jednym dniu ;*! Nie wiem jak to jest możliwe, ale ważne, że napisałam go specjalnie dla was :D! Podziękujcie Futerci za mobilizację i powrót mojej weny ;D Dzięki niej napisałam dzisiaj ten rozdział ;3 Z góry przepraszam za problemy, ale później je poprawię, jeśli zajdzie taka potrzeba ;D
PS. PODOBAŁO WAM SIĘ?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top