Błędy psychiki - XXIV

Zadowolona wybiegłam na powierzchnię niczym burza. Na trawie leżała jakaś kartka, zaskoczona zaczęłam się rozglądać. Nikogo w pobliżu nie było oprócz Zane'a, który przycinał krzewy przy szkielecie. Postanowiłam poradzić się przyjaciela, szybkim krokiem podbiegłam do blondyna. Nie chciałam zajść go od tyłu, w końcu trzyma nożyce ogrodowe. Stanęłam obok niego, nie zauważył, spróbuję inaczej...

- Hej, Zane! - przekrzywiłam głowę schylając ją na wysokości jego twarzy.

- O, witaj Riley! - uśmiechnął się ciepło spoglądając mi w oczy.

- Co robisz? - chciałam nieco przedłużyć naszą rozmowę - Bo chyba jesteś zajęty - dodałam.

- Nie, ja w zasadzie kończę przycinać liście, a o co chodzi? - spytał radośnie wracając do pracy.

- Czy czasem nie pałętał się tutaj Jay? Tak z ludzkiej ciekawości pytam.

- Tak, niedawno tędy przechodził... A w czym problem, potrzebujesz pomocy? - zadał kolejne pytanie.

- Nie, wszystko w porządku, chciałam tylko się spytać! - uśmiechnęłam się i odeszłam od Zane'a.

Na pewno ten liścik jest od niego, no bo kto inny zostawia wiadomość tuż przed moim spotkaniem z Jay'em? Oddalona na bezpieczną odległość od przyjaciela zaczęłam czytać kartkę...

" Znajdź miejsce, w którym spływa życie, jest doniosłe i głośne... Czekam na miejscu... "

Jay

Po przeczytaniu wskazówki zaczęłam rozmyślać nad tym miejscem. "...doniosłe i głośne... spływa życie...", już wiem! Uradowana skierowałam kroki w odratowaną część puszczy, to bez dwóch zdań chodzi o wodospad! Jednak nie o ten blisko położony bazy, lecz ten w samym sercu dzikich zarośli. Skąd o nim wiem? Cóż... po kilku dniach błąkania się po lesie znalazłam się w tamtym miejscu zupełnie przez przypadek. Zbliżałam się do wysokich roślin, przyspieszyłam tempo, po chwili zastanowienia nad drogą zaczęłam biec. Mogłam cały czas biec gdyby nie równy oddech w moich płucach, zatrzymałam się niedaleko miejsca. Przykucnęłam lekko zmordowana, ten kostium chyba jest zbyt obcisły... zaśmiałam się w duchu. Niedaleko drzew usłyszałam podrywające się do lotu ptaki, czyżby ktoś mnie śledził? Uniosłam głowę spoglądając w niebo z obawą pewnego prześladowcy, nie wiem dlaczego, ale czułam, że nie jestem tu sama. Wielobarwne ptactwo fruwało niespokojnie pośród chmur, coś tu nie gra. Poprawiłam grzywkę i wstałam ruszając dalej w pogoń za wiatrem. Dotarłam na miejsce, lecz zatrzymałam się na widok Jay'a. Ktoś trzymał go za szyję, był od niego wyższy o połowę... ramienia? Schowałam się natychmiastowo za krzakami, powoli wychylając głowę spoglądałam na nich... skądś go chyba znam...

- Mów... gdzie... on... jest! - jego głos był przepełniony grozą - Odezwij się Jay, nie zrobię ci krzywdy!

- Nie! Nie powiem ci! Liczysz tylko na moją pomoc, jeśli chcesz możesz mnie poddusić, a nawet poderżnąć gardło, nigdy nie zdradziłbym mojego brata! - wrzasnął szarpiąc się niebieskooki.

- Czyli tak to będzie wyglądało... - zaśmiał się przybliżając usta do jego ucha.

Zza czarnej peleryny wyciągnął nóż, sądząc po pozorach... jeden z dobrych sprzętów. Mimowolnie pisnęłam, nie zdążyłam zakryć ust dłonią. Zaczął rozglądać się dookoła rzucając Jay'a na ziemię.

- Kochany... piski, to ty masz jak kobietka... - zadrwił sobie - Wiem, że przyszedłeś uratować swojego przyjaciela... - uniósł się nad podłożem.

Nie wytrzymałam, o kim on mówi? Odkryłam delikatnie liście wpatrując się w lewitującą postać, przypominał mi kogoś... a może, on jest...

- Cole! Bracie, wyłaź jeśli życie ci miłe! - wrzasnął tajemniczy zakapturzony napastnik.

A co jeśli to... wcielenie... Cole'a? Przecież on chciał poprzednim razem nas wykończyć!

- No to może twoja zakochana panna, hm? Z tego co was widziałem, odwaliłeś kawał dobrej roboty! - ponownie zaśmiał się, nie pozwolę tak obrażać mojego przyjaciela!

- Ej! Ty! - wyszłam zza krzaków wypinając dumnie pierś - Co ty masz do mojego przyjaciela? - krzyknęłam.

Spojrzał zdziwiony na mnie po czym ściągnął pośpiesznie kaptur... to Ace! Jego mina mówiła sama za siebie, spoglądał na mnie namiętnym spojrzeniem. Brzydziłam się jego podejściem jak i wyglądem... skóra chłopaka była biała jak śnieg... jak... Qsariusa. Chyba ktoś robi sobie ze mnie żarty! Wygląda okropnie! Jego włosy ozdabiają fioletowe pasemka mieszające się z czernią. Oczy nie zmieniły koloru, lecz jego oczodoły są wymalowane czarnym podkładem, przynajmniej tak wyglądają. Ubranie jest faktycznie takie same, dodatkiem jest peleryna z kapturem, również ciemna. Wpatrzony w moje oczy uśmiecha się szeroko ukazując białe, ostre zęby... poprawka, to są kły!

- No, odpowiadaj! Całego dnia nie mam! - wrzasnęłam poprawiając swoją pozycję bojową. - Szybko!

Przymknął powieki i zachichotał sarkastycznie, po chwili podleciał wyżej. Szybko przemieścił się nade mnie, zaskoczona podziwiałam jego różnorodny lot.

- Jak ma na imię panienka? - zadał pytanie krzyżując ramiona za głową. - Ta piękna brązowowłosa panna z szaroniebieskimi oczętami?

- Nie masz prawa mnie tak nazywać! Mam swoją godność, a byle komu nie dam wejść mi na głowę! - warknęłam odsuwając się od niego - Poza tym masz ze mną porachunki!

Podeszłam do Jay'a, Ace niczego się nie spodziewał. Podniosłam przyjaciela na nogi, momentalnie chwycił się za głowę. Lewitujący przygłup, podpłynął bliżej nas.

- Czyli... mam wyczytać ci to z oczu, moja piękna? - zdenerwował się marszcząc brwi.

- Rób, co chcesz i tak mnie nie obchodzisz! - ruszyłam wraz z Jay'em wymijając Ace'a.

Przeszliśmy kawałek drogi, gdy zagrodził nam ją "Pan zmienny charakter". Odepchnął ode mnie Jay'a i natychmiast chwycił moją dłoń. Spojrzałam z obrzydzeniem na niego, jego wzrok tym razem był pusty, bez żadnych uczuć.

- Powiem ci, jesteś kimś kto zawrócił głowę temu rudzielcowi - zaczął wskazywać spojrzeniem na Jay'a, który lekko zarumienił się na słowa wroga - No widzisz Riley, jest ich dwóch, kto wie, może niedługo trzech? Wiem jednak, że nie potrafisz wybrać tego jedynego... - wzleciał ze mną na sporą wysokość.

Chwycił mnie w pasie, momentalnie oddałam tym samym. Co się ze mną dzieje? Wtulił się we mnie jak w maskotkę, tym razem odsunęłam się od niego próbując zeskoczyć na ziemię.

- Nie wyrywaj się, w końcu nie chcesz chyba spaść i sprawić nam przykrość? - uśmiechnął się pokazując gadzi język, mam chyba zwidy! - Twój królewicz z bajki nie zjawi się, nigdy...

Spojrzał na mnie namiętnym wzrokiem, odwróciłam głowę. Próbowałam uwolnić się od jego uścisku, jęknęłam przy mocniejszym nacisku na plecy. Zażenowana spojrzałam na dół, Jay nie mógł się ruszyć, ale... dlaczego? Wszystko zatrzymało się w miejscu, ptaki wyglądały jakby zapomniały o trzepotaniu skrzydłami. Wiatr nadal wiał, lecz nie robił on wrażenia na liściach drzew i krzewów, nic nie poruszyło się od ułamka minuty. Wzniosłam spojrzenie na jęzor uśmiechniętego koleżki, podrzucił mnie do góry i złapał jak pannę młodą, w ramiona.

- Co ty sobie wyobrażasz? Masz odwrócić ten czar, i to już! - uderzyłam go prosto w twarz, zasłużył na to!

Obrócił głowę o całe dziewięćdziesiąt stopni, mruknął niezadowolony. Jego ciemne fioletowe tęczówki ponownie przeszywały mnie na wylot, nigdy nie odpuści?

- Kobiet się nie bije... szczególnie tak pięknych jak ty... - pogłaskał mnie po policzku, odtrąciłam jego rękę - Och, nie bądź taka zadziorna, jestem tylko numerem trzy...

Zaśmiał się ponownie podrzucając mnie, tym razem nad siebie. Odsunął się abym spadła na ziemię, spadając obok niego chwycił mnie za nadgarstek zaciskając na nim długie pazury. Spojrzałam lekko zaniepokojona na podłoże, nie bałam się mimo, że byłam bliska upadku z dziesięciu metrów.

- Musisz mówić te wszystkie obrzydzające słowa? Wiesz, że zakochać można się tylko raz, a tak się składa, że już wykorzystałam swoją szansę! - próbowałam chwycić go za drugą rękę, lecz on tylko schował ją za plecy.

- Nazywasz się Hanson? Ciekawie... Raston Hanson, Riley Hanson... Juliet Hanson! - schylił głowę bliżej moich oczu - To twoja matka, wiesz o tym?

Zdębiałam, przecież ja nie miałam prawdziwej matki... Przynajmniej tak oznajmił mi mój ojciec, matka dla mnie nie istniała! Opuściła mnie, gdy... miałam rok, może dwa? Nie pamiętam, to było tak dawno temu... W każdym razie wychował mnie ojciec, a nie ona!

- Nie uświadomiłeś mi niczego, wiedziałam o tym... - warknęłam, gdyż wcześniej nie znałam jej imienia - To może teraz odczarujesz wszystko? - dodałam ironicznie.

- Doprawdy? Chciałem cię spuścić i zostawić samą pośród tego zamieszania... ale skoro tak pięknie prosisz...

Z jego pleców wysuwały się mocne, łuskowate skrzydła, krzycząc przez chwilę z zadawanego sobie bólu postanowił spojrzeć na mnie. Były one czarne jak smoła, jedynie ich błona była nieco jaśniejsza. Chwilę potem machnął nimi aby nie lewitować dłużej, lecz używać skrzydeł. Zaciekle przewiercał mnie wzrokiem po czym chwycił za drugi nadgarstek. Wciągnął mnie na swoje ramiona z powrotem, to nigdy się nie skończy! Zamierza mnie wypuścić, czy jeszcze chce mnie porwać? Próbowałam unikać kontaktu wzrokowego, lecz cały czas przybliżał się ustami bliżej moich. Kolejna próba ucieczki spaliła na panewce, nic mi się nie uda! To za długo trwa! Przekonana, że nie mam innego wyjścia pocałowałam go w policzek z rumieńcami na twarzy, może się odczepi. Miałam rację, jak ręką odjął...

- Dziękuję, za co to było? - spytał uśmiechając się szeroko do mnie.

- Za twoją głupotę, Romeo! - krzyknęłam uderzając go w brzuch - Teraz zrób to, co mi obiecałeś...

Przewrócił oczami jednocześnie pstrykając palcami. Wszystko wróciło do normalności, ożyło. Ace nadal spoglądał na mnie wyczekująco, o nie, nie pisałam się na to!

- Czego jeszcze chcesz? - spytałam unosząc głos - Ty się ciesz, że w ogóle to zrobiłam i pozwalam ci trzymać mnie na rękach!

- Riley, domyślasz się o co mi chodzi? Tylko pocałunek przełamie twoją miłość do tego, kamieniarza...

Za głową poczułam łagodny dotyk, blada dłoń szybko zwinęła moje włosy w zgrabny kucyk. Wysoko związane opadały na moje lewe ramie. Zdziwiona postępowaniem Ace'a zeskoczyłam z ramion pod jego nie uwagę. Nic sobie nie zrobiłam, gdyż zleciał niżej niż wcześniej.

- Jay, cały jesteś? - podeszłam szybko do niego i objęłam ramionami - Zatłukę go za ten czar!

Spojrzałam ukradkiem na Ace'a, trzymał w dłoni sztylet... Puściłam szybko nieświadomego przyjaciela i odwróciłam się do napastnika. Zza moich pleców wystrzeliła stróżka błyskawic, przeklęty Ace zrobił unik. Podbiegł do mnie szybko zatrzymując się za mną i zamachnął nożem, nie zdążyłam uchylić się przed atakiem. Poczułam znaczną ulgę, co on... chwyciłam się za głowę rozpuszczając pośpiesznie włosy...

- Ty! - wrzasnęłam rzucając się na niego z pięściami, powaliłam go podcinając nogę - Do czego potrzebne są ci moje włosy! - skoczyłam na niego przyciskając go do podłoża.

Wyglądałam okropnie ze ściętymi włosami, które ledwo dotykały moich ramion, zapłaci mi za to!

- Nie denerwuj się, teraz wyglądasz znacznie lepiej... - mrugnął do mnie oczkiem, nie wytrzymałam.

Uderzyłam go z liścia jak najmocniej potrafiłam, znów obrócił głowę. Tym razem zaczął się śmiać, niespodziewanie chwycił mnie za szyję złączając nasze usta w obrzydliwym pocałunku. Oplótł mnie ramionami podczas, gdy próbowałam się wyrwać. Przygryzał intensywnie moje usta kłami, czułam ból mieszający się z krwią. Moim wybawcą okazał się Jay, w porę odciągnął ode mnie tego potwora, który już miał prosić o dostęp do mojego wnętrza ust! Na szczęście szatyn rozprawił się z nim należycie, czyli tak jak na Ninja przystało. Podparłam się dłoniami wspominając to okropne przeżycie, nadal czuję w ustach posmak krwi, nie daruję! Spojrzałam na Jay'a walczącego z Ace'm, dawał sobie radę, ale mimo tego chciałam się z nim rozprawić. Podniosłam się ocierając dolną wargę z ciemno czerwonej cieczy i ruszyłam na niego.

- Zostaw go! - kopnęłam czarnowłosego poniżej pasa, jęknął z bólu upadając na ziemię.

Zadowolona spojrzałam na przerażonego Jay'a, nie spodziewał się tego co zrobię. Nasz przeciwnik zadecydował powstać i otrzepać się z piasku.

- Nie spodziewałem się, że aż tak jesteś silna... ale muszę przyznać, że opierać się... to potrafisz! - wzniósł się nad nami na swoich skrzydłach - A, zapomniałbym, ślicznie wyglądasz! - zaśmiał się rzucając mi ostatnie spojrzenie, po chwili zniknął za zasłoną czarnego dymu.

Uch! Czemu on taki jest? Musi podrywać każdą, która go nie kocha! Spojrzałam ironicznie na Jay'a, stał lekko zaniepokojony.

- No, co? Zakochałeś się w kimś? - uniosłam brwi wpatrując się w jego lazurowe oczy.

- Masz ścięte włosy... - wydukał wkładając w nie palce - I... chyba tak...

Byłam zaskoczona jego odpowiedzią, mam nadzieję, że Ace nie mówił prawdy.

- Nie zajmujmy się teraz włosami, to nie istotne... - zaczęłam rozmyślać.

A co jeśli chodzi o mnie? To przecież koszmar gdy kochają cie dwie osoby na raz! Ale z drugiej strony, co poradzę jeśli tak naprawdę jest? Poczułam lekki uścisk na ramieniu, skierowane oczy przyjaciela nieustannie obserwowały moje tęczówki.

- Riley, ja... zakochałem się, nie wiem jak to powiedzieć... w pięknej dziewczynie... w tobie - do jego oczu napływały łzy.

Spojrzałam zmartwiona na niego, rozstawiłam ramiona, po chwili Jay wleciał w nie tuląc mocno. Byliśmy niemalże tego samego wzrostu, nie biorąc pod uwagę tych kilkunastu centymetrów. Z wielkim bólem serca powstrzymywałam łzy, jak ja teraz mu to powiem? Przecież zranię go prawdą, ja go lubię i tylko to nas łączy. Odkleił się ode mnie i chwycił mój podbródek kierując go lekko wyżej.

- Ja wiem, że to szaleństwo, ale nie mogę o tobie zapomnieć... - uśmiechnął się łagodnie.

Zrozumiałam go, chłopak ewidentnie jest we mnie zauroczony.

- Jay, proszę cię, musisz zachować to w tajemnicy, nikt nie może się o tym dowiedzieć... - szepnęłam do chłopaka. - ... a w szczególności Cole.

Skinął powoli głową, niczemu nie jest winien. Jest zakochany, a sama wiem, że ciężko jest o kimś zapomnieć. Odetchnęłam powietrzem, pora mu coś oznajmić...

- Jay, zdajesz sobie sprawę, że poza przyjaźnią... nic nas nie łączy i nigdy nie będzie? - starałam się to łagodnie przekazać.

Spuścił spojrzenie odwracając się, świetnie Riley! Zamiast powiedzieć mu to jak najłagodniej, to ty prosto z mostu!

- Ale hej, nie smuć się... kiedyś ci przejdzie i znów będzie jak dawniej! - próbowałam podnieść go na duchu.

- Nie jestem tego pewny, to silniejsze ode mnie! - gwałtownie odwracając się zbliżył twarz do moich ust - J-ja... nie chciałem, wybacz! - wybronił się z krępującej sytuacji.

- Wiem coś na ten temat... A możesz mi chociaż obiecać, że spróbujesz o tym zapomnieć? - spytałam szeptem.

- Spróbuję... - odpowiedział z uśmiechem.

Odwzajemniłam gest łapiąc go za dłoń, zarumienił się leciutko. Mrugnęłam oczkiem w stronę chłopaka, głaszcząc jego palce lewej ręki. Natychmiastowo puścił moją dłoń.

- Spokojnie, nic się nie dzieje... - zapewniłam - To tylko mały uścisk dłoni! - uśmiechnęłam się szeroko.

- Riley, wiesz... czuję się trochę... lepiej? Jakby wszystko powróciło do normalności! - spojrzał na mnie rozmyślając i jednocześnie chodząc wte i wewte.

Jay zaczął wpatrywać się we mnie jak dawniej, nic poza przyjaźnią nas nie łączy... Po chwili wszystkie jego obawy rozwiało moje pocieszające spojrzenie.

- Znów czuję jakbyśmy byli tylko przyjaciółmi! Masz chyba dar przekonywania zwykłym spojrzeniem... - zażartował.

- Ale nie kryjesz urazy do mnie za to, że cie odrzuciłam? - spytałam zdumiona.

- Gdzie tam! Wszystko w porządku!

Uniosłam wysoko brwi, jak to jest możliwe, że tak szybko wrócił do siebie? Cóż, każdy z nich pochodzi z innego wymiaru, więc... co tu długo rozmyślać. Zarzuciłam ramiona na szyję chłopaka tuląc go po przyjacielsku, odwzajemnił gest. Puściłam go z uśmiechem kiwając lekko głową w stronę drogi powrotnej, mam jak na dzisiaj dość wrażeń. Zgodził się na powrót, w czasie przechadzki zaczęliśmy rozmawiać o nieudanym treningu. Jak to w ogóle się stało, że Ace się tutaj pojawił? Niestety się tego nie dowiem, jak zawsze.

***

Przechodziłam właśnie obok Zane'a, ciągle pracował na dworze. Nie zastanawiając się dłużej przeprosiłam Jay'a i poszłam pomóc przyjacielowi sprzątać resztki spalonego lasu.

*Jay*

Wszedłem do bazy szybkim tempem, miałem zamiar posiedzieć trochę w pokoju i odpocząć po walce z Ace'm. Jednak zatrzymała mnie nieplanowana rzecz, a raczej osoba. Przystanąłem przy drzwiach mojego pokoju spoglądając na symbol Mistrza Ziemi, podjąć kolejną próbę? Moje rozmyślenia przerwał głośny upadek za drzwiami pomieszczenia, bez wahania podszedłem do nich. Przerażony przystawiłem głowę i nasłuchiwałem ciszy... po chwili w pokoju rozbrzmiewały kroki do drzwi. Odsunąłem się szybko słysząc otwieranie zamka, drzwi otworzyły się z impetem. Zamarłem w jednej chwili na widok Cole'a... Miał ogromne wory pod oczami, a policzki zalane były łzami. Włosy wraz z grzywką rozczochrane gorzej niż zwykle, czarne kosmyki grzywki opadały na jego zapłakane oczy. Przeniosłem wzrok na jego ubiór, pomięte ubrania nie sprawiały dobrego wrażenia. Wisior przemiany zwisał bezwładnie z jego szyi, na szczęście go nie zdjął. Znieruchomiał na mój widok, po chwili do niego dotarło, że stoję przed nim... Nie trwało to długo, szybko ukrył się pokoju. Nie mogę go tak zostawić, muszę mu pomóc! Wbiegłem za nim do pomieszczenia zamykając za sobą drzwi, wszystko wyglądało w miarę normalnie, z wyjątkiem sporej dziury w ścianie przez, którą wpadały łagodne promienie słońca. Poruszyłem lekko nogą po podłodze, na której leżał piasek wraz z chłodną ziemią. Gorszego bałaganu w swoim życiu nie widziałem... jedna z szafek była przewrócona, a jej zawartość wyrzucona na podłogę. Książki, zdjęcia, kartki i inne przedmioty walały się po całym pokoju. Wzrokiem śledziłem każdy szczegół pokoju, na łóżku nie było pościeli, częściowo wisiała opadając na dywan. Cichy szloch przykuł moją uwagę, spojrzałem w stronę odgłosu. Niedaleko jednej ze ścian zauważyłem mojego przyjaciela, wokół niego leżały rozkruszone skały, przeraziłem się momentalnie. Siedział z głową w kolanach ukrywając się przed światem, przed wszystkimi... Zacząłem mu się przyglądać, w jednej z dłoni trzymał nasze zdjęcie. To samo, co mam w pokoju. Jako przyjaciel muszę mu pomóc, nie mogę go zawieść! Postawiłem pierwszy krok, nie zauważył mojej obecności. Powoli poruszałem się wymijając kolejne rzeczy leżące na podłodze, w końcu potknąłem się o jedną z książek. Niestety uniósł głowę patrząc mi prosto w oczy, usłyszał mnie... Pośpiesznie odskoczył i podbiegł do najbliższej ściany z "oknem" na świat, rozstawił ręce zderzając się z nią plecami. Zamknął oczy i zacisnął pięści ze strachu. Nie poznawał mnie...

- Cole, wszystko w porządku... to tylko ja, Jay... - szepnąłem zbliżając się do niego powoli.

- Idź stąd, zostaw mnie! - krzyknął podnosząc głowę jednocześnie ciskając we mnie skałami z rąk.

Ostre jak brzytwa kamienie leciały w moją stronę, utworzyłem osłonę z błyskawic. Skały opadły robiąc spory huk i powiększając bałagan. Cole spoglądał na mnie przerażony, on... nie pamięta mnie...

- To ja... twój przyjaciel... przyszedłem ci pomóc... - szepnąłem, nie chciałem go bardziej wystraszyć.

- Nie mam żadnych przyjaciół! I rodziny też! - wrzasnął unosząc ziemię z podłogi wraz z rękami, po chwili żywioł wirował dookoła jego pięści.

- Cole... masz rodzinę! O wszystkim zapomniałeś! Niczego nie pamiętasz? Jesteś Ninja! - uniosłem zdruzgotany ton.

Spojrzał na mnie zastanawiająco, musi sobie przypomnieć! Opuścił dłonie rozluźniając zacisk, brązowawa gleba opadła kurząc pokój. Zakrył dłońmi twarz, obsunął się po ścianie z donośnym szlochem. Do moich oczy zaczęły napływać łzy, a serce pękało z bólu na widok wygłodzonego przyjaciela. Podjąłem kolejną próbę, w końcu dotarłem do niego i przyklęknąłem naprzeciwko czarnowłosego.

- ...Cole, pamiętasz mnie? - szepnąłem przerażony, poderwał głowę i spojrzał mi w tęczówki.

Jego czekoladowe oczy były załamane, przygnębione. Nie były troskliwe, opiekujące, martwiące się o wszystkich, jak dawniej... Załamane oczy przekazywały ból...

*Cole*

Dwa, trzy, cztery? Ile siedzę? Miesiąc, rok, dwa lata? Zamknięty w czterech ścianach, bezpieczny, załamany... Nie mogę stąd wyjść, muszę zostać tutaj i cierpieć... Z każdą zbliżającą się chwilą, dniem, nocą... czułem się jeszcze gorzej, pozbawiony... życia? Głodziłem się, zadawałem sobie liczne rany, psychiczne jak i fizyczne. Nie miałem siły wstać z podłogi i cokolwiek powiedzieć... Odciąłem się od świata, płakałem ze straty samego siebie. Raniłem swoje ciało czym popadnie, po tym co zrobiłem pewnej dziewczynie... Dziś nie pamiętam jej imienia, może to i lepiej? Zamordowałbym się za to co uczyniłem, lecz coś mnie powstrzymuje... brak jakiegokolwiek porządnego narzędzia. Nie potrafiłem spać nawet przez kilka sekund, od razu gdy zamykałem oczy widziałem swoją śmierć... Może i tego pragnąłem, ale była ona zbyt drastyczna. Płakałem jednocześnie leżąc na łóżku, raniąc się mocą chciałem odejść z tego miejsca, raz na zawsze... nie udało mi się, wszystkie próby były daremne... nie licząc tej jednej, niedługo dokonam zgonu... Byłem na skraju stanu krytycznego... jeszcze chwila, wystarczy kilka godzin, minut, sekund... zakończę wszystko! Nic nie pozostaje dla takiej osoby jak ja, tylko spotkanie z aniołem śmierci! Rodziny nie mam, nigdy nie miałem! Niekochany, niechciany, nietolerowany, samotny, przygnębiony! Niczego nie pamiętam, cała przeszłość zniknęła, a może nigdy jej nie było? Zapamiętałem jednak dzieciństwo, najgorszy okres mojego życia... Zamknięty w sobie, wyśmiewany, obrażany, wytykany palcami! "On ma moce!" - nadal pamiętam krzyki dzieciaków w szkole, nigdy nie mogłem sobie poradzić! Taniec, śpiew, talent! "Niczego się nie nauczysz! Nie masz potencjału!" - skargi szkolnych nauczycieli tańca! "Nie bierz się za coś, co do ciebie nie należy! Jesteś istnym wyrzutkiem, nikt tak nie potrafi fałszować jak ty!" - wrzaski i uderzenia w głowę dyrygencką pałeczką, potem specjalną batutą, przeznaczoną tylko dla mnie! Nie zapomnę, wszystko to ich wina... wina ojca... Przez niego byłem wyśmiewany, niekochany! Jedynie matka zrozumiałaby moje cierpienie! Przeszłość nie wróci, mówili... ale rany zadane w przeszłości wracają! Życie dało mi w kość, nigdy nie przestanę wypominać błędów z przeszłości, nigdy...

- Cole... słyszysz mnie, odpowiedz! - szatyn potrząsał moimi ramionami, nie rozpoznawałem go.

Milczałem, sen mrużył mnie odkąd tu przebywam, ciągle bronię się przed nim. Nadal spoglądałem w jego lazurowe oczy... Poczułem nagle jakby coś we mnie wstąpiło... nadzieja? Dotarło do mnie kim on jest...

- J-jay? Jesteś moim... przyjacielem? - wyjąkałem przez łzy, chciałem odsunąć się od niego, uniemożliwiła mi to ściana.

Chłopak podsunął się ze łzami w oczach i wtulił się we mnie. Zaciskałem dolną wargę z bólu uwalniając kolejne łzy. Z moich policzków na nowo ciekły strumienie cierpienia... bólu... zranionej miłości... przyjaźni...

~~~~~~
Witam po długiej nieobecności! Przepraszam z góry za to, że nie było rozdziałów... Oj, chciałabym zobaczyć wasze miny na widok rozdziału ^w^! A pro po... chciałabym was pozdrowić i podziękować za cierpliwość ;*! Szczególnie Futercia i chomiczek13, to one zmotywowały mnie zwykłymi słowami, z początku nie miałam zamiaru go wrzucić, chciałam więc zapytać się dziewczyn... Odpowiedzi jednak wskazywały zachwyt, więc... jest! Ja lecę... i...

"Co sądzicie o tym rozdziale?"

Odpowiadajcie, to dla mnie bardzo ważne *-*!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top