Jesteśmy rodziną [1/1]

Ogólnie rzecz biorąc tutaj miało być coś innego, ale zdecydowałxm się na usunięcie poprzedniej wiadomości, by zamieścić inną. Taaaak, o dziwo żyję oraz jeszcze jestem wytrwale w tym fandomie (To chyba jeden z moich dłuższych, oprócz dwóch innych, w jakich też do tej pory jestem-), jednak do rzeczy! Otóż mam zamiar zakończyć ten zbiór opowiadań!
Tak, woohoo, hooray, będzie miało ono swój koniec~! 
Mój plan jak tego dokonać? Postaram się chociażby dwa-cztery razy w miesiącu napisać jeden z rozdziałów do tego zbioru. Update'y będą w zupełności losowe, nie będą jakoś szczególnie przewidziane, ale postaram się utrzymać swojego poprzedniego i pierwszego planu - jeden rozdział na jeden/dwa tygodnie- (Trzymajcie za mnie kciuki, ktokolwiek to czyta, lol) 
Przewidywana ich liczba? Zamierzam dobić do pięćdziesięciu [50] , by kiedy tak się stanie zakończyć to opowiadanie. O dziwo wam powiem, że jak teraz udało mi się do tego przysiąść, liczba ogólnych rozdziałów, w tym tych jakie nie zostały opublikowane wynosiła czterdzieści [40], w tym jeszcze posiadam kilka zapisanych na karteczce pomysłów związanych z właśnie planowanymi One/Two-Shotami. 
Do tego, kto jeszcze ze mną jest - Mam nadzieję, że spodoba ci się ten rozdział oraz miłego czytania!

Postacie: TommyInnit
Uniwersum: Dream SMP
Wiek: 16+
Ostrzeżenia: Wulgaryzmy, Krwawe sceny, Gore, Zabiegi hirurgiczne
Opis: Philza Minecraft był ojcem, który wziął na siebie ciężar o wiele większy aniżeli byłby go w stanie udźwignąć. Technoblade, był zdesperowanym synem, który nie pragnął już więcej niczego innego aniżeli zwykłego spokoju, który za każdym razem tak uporczywie próbował wyprowadzić w swoje życie. Wilbur Soot był teraz tylko wrakiem osoby, jaką kiedyś był, doprowadzając się na końcu swojej przygody do rwącej rozpaczy, jaka sprowadziła go do jego samozniszczenia. Tommy był... Tommy był nastolatkiem, który jedyne czego chciał, to po prostu odpocząć od tego wszystkiego oraz najlepiej o tym zapomnieć.  

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

゚゚・*:.。..。.:*゚:*:✼✿ ♡ ✿✼:*゚:.。..。.:*・゚゚

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

Tommy Innit-Minecraft nie był mężczyzną, nie ważne jak bardzo próbował tego osiągnąć oraz to udowodnić. Czy był dziecinny? A i owszem, jednak tego nie dało się za bardzo wziąć pod uwagę kiedy praktycznie większa połowa osób z jakimi tutaj był miała zachowanie godne tego dzieciaków, zatem w jego i innych oczach tego się nie liczyło. Bardziej sprzeczało się tutaj kiedy mówiło się do niego per Dziecko to, że ten jest po prostu najmłodszy spośród wszystkich zebranych, no i może też o to żeby najzwyczajniej w świecie go lekko podrażnić, bo zdenerwowany bachor rzucał więcej przekleństw i je tworzył, aniżeli ktoś by pomyślał, iż byłoby to możliwe. Nie mniej jednak, Tommy nadal był dzieckiem, mało co był dzieckiem które dorastało w czasach wojny oraz na jego nieszczęście musiało uczestniczyć w jednej, sprawiając iż jego dzieciństwo praktycznie w ułamku sekundy zdążyło przepaść, zanim nawet na dobre się zaczęło (Niestety, nie tylko jego). 

Sam Tommy lubił myśleć, że jest dorosły... No, przynajmniej trochę. To nie było tak, że ktoś miałby mu zaprzeczyć w tym twierdzeniu, a nawet jeśli, nie miał za wiele argumentów do wysunięcia poza właśnie jego wiekiem i momentami, w których ten zachowywał się gorzej niż miał to w zwyczaju. Jego życie toczyło się swoim powolnym tempem, które momentami lubił przyśpieszać, by wprowadzić do niego trochę adrenaliny oraz jakichś emocji, co oczywiście nie przeszkadzało mu w najmniejszym cle tego znaczenia. Dlatego też, kiedy okazało się, że jako szesnastolatek u boku swoich bliskich oraz przyjaciół będzie musiał walczyć o kraj, który rozpoczął się od zwykłego żartu wraz z jego bratem Wilbur'em, iż będą w jego centrum w furgonetce sprzedawać dość mniej legalne rzeczy, przeraził się. Nie wiedział czy był gotowy na takie poświęcenie, nie był nawet zdania, że kiedykolwiek spotka go coś takiego w życiu! Na litość tego, kto władał i stworzył ten świat, przecież on sam był wtedy jeszcze dzieckiem, mimo iż nigdy by się do tego przed nikim nie przyznał! Nabierając zatem chwiejnego wdechu w tamtych ciężkich i trudnych dla niego chwilach, czuł się okropnie musząc wybierać pomiędzy swoimi dyskami, a przyjaciółmi, jednak na szczęście i jego i innych, wszystko co przez ten czas na czym mu tak bardzo zależało wygrało, a ten przełożył dobra moralne ponad te materialne.

Westchnął tylko z ulgą, kiedy tak się stało, a wszystko to co złe w końcu mogło się skończyć, by po jednej tragedii mogła nastać kolejna, tak samo druzgocąca jak poprzednia. Ledwo co wywikłali się z jednego problemu, udało się im w końcu zażegnać walkę o niepodległość, by w wyborach zamiast tego jak się spodziewali mogli wygrać, dzięki sprytowi to ich przeciwnicy zasiadli na tronie, by rządzić ich państwem o które przecież to właśnie oni walczyli. Nie mogli nic zrobić, a kiedy wraz z słowami: ,,Wilbur Soot oraz Tommy Innit zostają wygnani. " mogli poczuć jak krew zastyga im w żyłach, a oni sami zaczynają czuć się zupełnie tak jakby to w tym momencie oni byli zwierzyną, a nie łowcą. Nie mając wyboru opuścili swój kraj, poprzysięgając jednak zemstę na tym wszystkim co się stało oraz to, co miało się stać za ich pomocą, bo przecież nowy prezydent musiał być naprawdę głupcem jeśli myślał, że oddadzą oni to na co tak ciężko pracowali bez walki. Wtedy, po raz pierwszy od tych kilkunastu lat, Tommy miał okazję spotkać się z swoim najstarszym bratem. Nie miał najmniejszego pojęcia jakim cudem udało mu się dotrzeć wraz z swoim komunikatorem do tego jego, jednak radość jaka się w nim posiadała kiedy w końcu się to powiodło była bezgraniczna. Wiedział, że teraz, kiedy ma swojego członka rodziny u boku, o którym krążyły dość nieprzychylne plotki tym, którzy zdecydowali się wyzwać mu na pojedynek, wiedział iż na pewno jakoś to będzie. 

Przygotowania rozpoczęły się niemalże natychmiast od momentu jego przybycia, a sam Technoblade, o którym to przez cały ten czas była rozmowa nie miał zamiaru szczędzić sobie czasu w przygotowaniach do wojny. Pragnął tak jak później się okazało rozlewu krwi, który to właśnie doprowadził go do podjęcia takich decyzji, a nie innych. Wbrew temu jednak, Tommy uśmiechając się, cieszył się iż nawet przez te krótkie kilka chwil może spędzić z swoimi braćmi, mimo iż czas na ich zjednoczenie nastąpił w tego typu gorszących oraz napiętych czasach. Biorąc głęboki wdech, wiedział że jeden z jego rodzeństwa dotarł już na skraj swojej normalności, a to kim teraz był było jedynie szczeliną oraz marnym wrakiem osoby, w której kiedyś znajdował oparcie. Wbrew temu jednak, ufał mu, cholera ufał mu naprawdę mocno i wbrew temu znajdował w nim przyjaciela, jednak nie polegał na nim w podejmowaniu decyzji tak bardzo jak kiedyś. Nie mówił jak bardzo czuł się z każdą kolejną chwilą coraz to mniejszy, w momentach kiedy to brunet podchodził do niego oraz łapał go swoim żelaznym uściskiem za ramiona, chwytając go jakby był już ostatnią rzeczą na tym świecie, nad jaką miał jeszcze chociaż krztynę kontroli. 

Mimo tego ponownie, kochał go jak swojego własnego brata, nie patrząc na to iż nie łączyły ich biologiczne więzy krwi. Dlatego też, w momencie kiedy zobaczył jak ich ojciec dołącza do ich toczącej się bitwy, tylko po to żeby zabić go na jego własnych oczach w dodatku przy wszystkich (Później się okazało, że chłopak sam o to prosił, a wręcz błagał, jednak blondyn nadal nie chciał w to wierzyć, zamykając się na tą jedną informację, jaka rozpruwała jego serce wpół) poczuł się bezsilny niż kiedykolwiek bardziej. Chciał płakać, chciał podejść do nich oraz wyrwać z dłoni jego ojca, jego własnego ojca który zabił z zimną krwią w danym przebiegu czasu swojego własnego syna, a jego brata, który jako jedyny postanowił dla niego być, kiedy wszyscy inni poza garstką ludzi go opuścili. Chciał skulić się w kącie świata, założyć swoje dłonie na głowę, przykryć się czymś, naprawdę czymkolwiek oraz zniknąć, jednak tak się nigdy nie stało. Zamiast tego, został momentalnie brutalnie wyrwany z swojej rozpaczy, by tylko móc przyodziać twarz dzielnego wojownika, którym nigdy nie był i sprostać się z mnóstwem potworów jakie nasłał na nich jego inny brat, którego sam tu sprowadził. 

Ale hej! Po wielu próbach oraz po tylu śmierciach, gdzie jedna należała do niego, przez co został jedynie już tylko z jednym trwalszym, którego nie miał zamiaru tracić przez byle głupotę, jednak nadal, w końcu mu się udało. Technoblade wraz z jego ojcem odeszli, tak po prostu bez słowa... Nawet nie rzucając mu osobnego spojrzenia wyrażającego sobą chociażby jedno głupie: ,,Przepraszam", którego wtedy tak bardzo potrzebował. Mimo iż sobie wtedy z tego nie zdawał sprawę, przez cały ten czas był samotny, a dotarło to do niego dopiero w momencie, kiedy wraz z nowo przybyłym członkiem na SMP dopuścił się do (Przypadkowego jak się zarzekali!) spopielenia oraz wandalizmu na domku należącego do bliskiego przyjaciela samego administratora serwera oraz najbliższej figury jaką mieli do Boga. (Oprócz oczywiście tego faktycznego, jednak on nie pojawiał się często w ich samym środowisku, nie mówiąc już o tym, iż tylko nieliczni mieli szansę go spotkać).

Czy żałował tego czego dokonał, wraz z innym nastolatkiem? Kwestię to można by było podzielić na dwa, kompletnie od siebie niezalene oraz oddzielne argumenty. Oczywiście z jednej strony tak, przecież jego lekkomyślność oraz podejmowanie decyzji pod wpływem chwili dopuściło się do rozwścieczenia jego najbliższego przyjaciela, które później przyczyniło się do podjęcia przez niego pochopnych decyzji pod wpływem impulsu oraz wygnania go. Ale Tommy go rozumiał..! W końcu fala nacisku jaka została skierowana w jego stronę od innych członków L'manbergu oraz przede wszystkim Dream'a była tak potężna oraz ogromna, że nie zdziwił się po dłuższym zastanowieniu się nad tą kwestią decyzją, jakie też starszy podjął. 

Mimo tego jednak, nie będzie kłamał, w jego mniemaniu kompletną głupotą było wygnanie go z pewnej perspektywy za zwykły wandalizm. Przecież cholera jasna, każdy mógł się go dopuścić, ba! Nawet był pewien że podczas gdy jego nie było w murach jego kochanego państwa, o które tak dzielnie utworzył i walczył do ostatniej kropli krwi z swoim bratem znalazło się mnóstwo śmiałków, którzy dopuszczali się o wiele gorszych przestępstw! Nie wiedział dlaczego głupie, małe, wręcz błahostkowe puszczenie pomniejszego budynku z dymem przyczyniło się do aż takiego poniesienia przez niego kary. Jego zdaniem można powiedzieć, iż wyświadczył przecież nawet nie małą przysługę mężczyźnie w soczysto-zielonej bluzie, w końcu jak się później okazało tak bardzo zarzekał się, że on sam ma dom (Zarzekał się w pewnych momentach, iż nawet willę...), to czemu nie zaprosił do niego bruneta, który właśnie swój stracił? Przecież był pewien, że blondyn z całą pewnością by się na to zgodził, a mało co nie mógł by się wręcz doczekać tego momentu, bo jak praktycznie każdy to wiedział, od dawien dawna próbował dobrać mu się do majtek... 

Pierwsze dni na wygnaniu, kiedy to się dopełniło i zmuszony był zostawić za sobą swój dom oraz cały dorobek nie były najgorsze. Spodziewał się, że najprawdopodobniej, kiedy wróci nie będzie w nim nic, zupełnie nic, dlatego też wyjął niektóre rzeczy z swojej już i tak przepełnionej rozmaitymi bibelotami skrzyni kresu, zostawiając jedynie w niej te najważniejsze, by móc zastąpić puste miejsce tym co uważał za drogocenne. 

Nie będzie kłamał, iż nie spodziewał się po swoim pobycie na tym pustkowiu czegoś innego, bo z kolei to też było w pewnym stopniu prawdą. Jego serce przez cały czas obłudnie mu próbowało wmówić, iż po pewnym czasie, (Po prostu musiał dłużej poczekać..!) nadejdzie ta wiekopomna chwila, kiedy temu przyjdzie spotkać się z swoim najbliższym przyjacielem, jaki wyjdzie zza drugiej strony purpurowej tafli, by móc się z nim zjednoczyć oraz spędzić trochę czasu. Rozczarowanie jego było ogromne, kiedy naprawdę, po tak wręcz mordującym go czasie czekania na swojego wręcz brata, nie zastał go, nawet przez chwilę. Jego serce jednak nie chciało dać za wygraną, nie wiedział już czy to on po prostu był taki samolubny, wierząc w swoje małe kłamstewko, które na każdym kroku Dream mu tłumaczył, iż tym właśnie jest, zwykłym kłamstwem. Chciał naprawdę mocno wierzyć, iż nadejdzie dzień, kiedy w końcu przyjdzie mu po tak długiej mordędze ich wspólnej rozłąki, spotkają się, by paść sobie w ramiona. 

Tak się jednak nie stało. Tommy w pewnym momencie naprawdę nie wiedział, czy to może on czegoś nie zrobił źle, ale nie, przecież to było niemożliwe! Jak mógł dopuścić się do zrobienia czegoś jeszcze bardziej złego, w momencie kiedy jedyny widok na jaki budził się patrząc każdego dnia był niczym innym, aniżeli przejrzystym morzem, otoczonym piaszczystą plażą naokoło. Nie miał z nim najmniejszego kontaktu, nie było możliwości by mógł zrobić coś, co jeszcze bardziej by tylko rozzłościło mniejszego bruneta, doprowadzając go do takiej granicy cierpliwości, iż ten zrzekł się w ogóle odwiedzania go. Czysto teoretycznie można było powiedzieć, że oprócz pewnego wcześniej wspomnianego przyjemniaczka z tą głupią, przez cały czas szczerzącą się maską na mordzie, znalazło się kilka osób które zdecydowało się złożyć mu wizytę, jednak to i tak nie to samo uczucie, gdyby odwiedził go Tubbo. Ranboo owszem, na swój własny i wyjątkowy sposób był dla niego miłym towarzystwem (Nie ważne jak bardzo próbował temu zaprzeczyć, oraz jak bardzo próbował tego obrażać), jednak nadal pozostawała w nim ta pustka, kiedy dochodziły do niego myśli, że gdzieś tam daleko, znajduję się inna osoba, na której mu zależało. 

Mówiąc zatem po krótce, męczenie się w momentami tej jakże duszącej atmosferze, podczas gdy twoim jedynym kompanem był twój śmiertelny wróg podczas pierwszej większej wojny nie było za grosz czymś przyjemnym. Blondyn wbrew swojemu wieku nie był głupi, przecież nie miał prawa być w momencie gdy tyle przeżył, nabrał ogromnego doświadczenia w ciągu tych kilku lat, jakie popychało go do przodu, nie mógł się w tej chwili poddać! Nie zważył jednak, że on tak samo jak każdy ma swój punkt, w którym osiąga kres...

Jego myśli coraz to bardziej, lecz stopniowo, robiąc maluteńkie niewidocznie gołym okiem kroczki zaczęły zjeżdżać na coś zupełnie innego, coś czego nigdy by się po sobie nie spodziewał. Pewne przebiegi były nieuniknione, ale przecież on był wielkim Tommy'm Innit'em, on nie poddawał się tak łatwo, zwłaszcza bez walki! Nie wierzył z początku w ani jedno słowo jakie padło z ust ciemnego blondyna, co było naprawdę bardzo słuszną decyzją, był w stanie zaryzykować stwierdzenie iż praktycznie najlepsza jaką kiedykolwiek podjął. Wraz z biegiem jednak tej krótkiej historii w swoim życiu oraz coraz to częstszym pozostawaniem dłużącymi się w nieskończoność dniami oraz nocami, nawet nie spostrzegł kiedy towarzystwo starszego sprawiało mu... Na dość posrany tok patrzenia przyjemność. Nie zrozumcie go źle! Nadal miał mu za złe wszystkie winy oraz przestępstwa jakich ten się dopuścił podczas tego, gdy ci byli na polu bitwy, jednak był skłonny byleby tylko zasklepić tą durną łatkę samotności nawet obecnością Dream'a. Dopiero później, przekonał się, że jednak naprawdę nie powinien być aż tak głupi. 

Kiedy na światło dzienne do informacji starszego dostała się wiadomość o tym, iż młodszy przez cały ten czas magazynował w składziku, jaki sobie stworzył pod swoją główną bazą materiały, mające na celu później przyczynić się do jego ewentualnej ucieczki, bądź też przeciwstawienia mu się, Tommy nie musiał widzieć jego twarzy by wiedzieć, iż ten był wściekły. Ten jednak, dobrze to ukrywał, nawet za a bardzo jak na gusta jaśniejszego blondyna. Nie musiał długo czekać, aż tym razem cały jego dorobek został spruty na drobny mak, zostawiając po sobie jedynie osiadające mu na sercu drobinki kurzu, jakie mu doskwierały z każdą kolejną sekundą. 

(̶C̶z̶y̶ ̶t̶a̶k̶ ̶s̶i̶ę̶ ̶c̶z̶u̶ł̶ ̶G̶e̶o̶r̶g̶e̶,̶ ̶k̶i̶e̶d̶y̶ ̶z̶o̶b̶a̶c̶z̶y̶ł̶ ̶p̶o̶ ̶r̶a̶z̶ ̶p̶i̶e̶r̶w̶s̶z̶y̶ ̶s̶w̶ó̶j̶ ̶d̶o̶m̶ ̶w̶ ̶g̶r̶u̶z̶a̶c̶h̶.̶.̶?̶)̶

Decyzja o czym to szybszym zabraniu ze sobą swoich ostatnich rzeczy, wbrew przeszkadzającemu mu coraz bardziej to bólowi jaki znajdował swoje źródło w obszarach poniżej jego kolana została przez niego zignorowana, odpychając ją pod wymówką - Adrenalina zasklepi jego cierpienie. Im dłużej jednak trwała jego podróż, a jedzenia z każdą kolejną sekundą ubywało, zakażenie jakie później rozpoznał (A mógł przysiąc, że oczyścił oraz zatamował krwawienie najlepiej jak tylko mógł...) wdawało się pod jego skórę coraz to bardziej, ciągnąc za sobą uczucie męki, które nie miało zamiaru go opuszczać. 

Chciał płakać, naprawdę w jednej chwili jedyne czego pragnął to upadnięcie na tą pokrytą śniegiem ziemię, by po zrobieniu tego móc poczuć jak jedynie warstwa białego puchu miałaby go otulić, pozwalając mu zapaść w końcu należyty wieczny sen. Nie obchodziło go jak bardzo w tej chwili wychodził na wielkiego hipokrytę, kiedy przypominał sobie swoje wcześniejsze słowa mówiące o tym, że już się więcej nie podda... Naprawdę miał je już gdzieś. Jeśli przedtem był samolubny, myśląc o swoim przyjacielu i błagając się w głębi duszy, by ten mógł go odwiedzić mimo swoich obowiązków jakie miał z powodu zajmowania posady prezydenta ich państwa, teraz nie wiedział kim musiał być, by po prostu to zignorować i pragnąc jedynie śmierci. 

Zwilżając po raz ostatni swoje usta resztkami śliny, jaka ostała się w jego gardle, ale też przede wszystkim na języku, westchnął głęboko z trudem wykonując daną czynność, czując jedynie w pewnym momencie niewiadomy posmak metalu w swoich ustach. Był za bardzo rozkojarzony by dotarło do niego wtedy, iż to co właśnie udało mu się skosztować było niczym innym, aniżeli jego własną krwią, która leciała z wnętrza jego policzka, który udało mu się niepostrzeżenie przegryźć, najprawdopodobniej z powodu tych wszystkich nerwów. Nie obchodziło go to już jak najmniej, iż prawdopodobnie z kącików jego oczu popłynęły słone łzy, których tak bardzo starał się przez cały ten czas nie uronić, pokazać iż jest silny i je powstrzymywać, dusząc je w sobie. 

Nie miał już siły jednak walczyć w tej walce, w której to on był rzekomym antagonistą, a historia ukazywała wszystkich innych jako wybawicieli, który pozbywali się jedynie jego tyranii. W pewnym momencie nawet temu uwierzył, będąc w przekonaniu, że to może rzeczywiście wszystko jego wina i gdyby nie był po prostu taki samolubny oraz przemyślał po kilka razy zanim coś zrobi, nie znalazłby się w tej sytuacji. Kulając się, jednocześnie przytulając swoje liche kolana, mając wgląd na te, które dopiero teraz spostrzegł w jak bardzo opłakanym stanie było, nie potrafił znaleźć w sobie chociaż krztyny sił, by zacząć się tym przejmować. Zamiast tego, po prostu trwał w tej pozycji, pozwalając drobnym płatkom śniegu, jakie spadały z coraz to większą ilością na jego ciało go okryć, oraz uśmiechając się samemu do siebie, po raz pierwszy od tak długiego czasu prawdziwie rozluźnił swoje ramiona, by tylko zamknąć oczy i jak się spodziewał, zapaść w wieczny sen. 

***

Znalezienie swojego rzekomego brata na skraju i ostatniej nitce życie, jak to lubił mówić nie należało ani trochę do przewidywanych zajęć, jakie miał w dniu dzisiejszym wykonać, jednak dziękował sobie w pewnym momencie, że tak się jednak stało. Nie musiał chyba wspominać, iż wszystko co zostało wymienione powyżej stało się tak naprawdę pod wpływem chwili, kiedy ten gotowy był naciągnąć na swój łuk zatrutą strzałę, by też pozwolić jej posmaku skosztować będącemu w oddali królikowi, jaki miał skończyć z kolei jako jego dzisiejszy posiłek. Technoblade ani trochę nie spodziewał się jednak widokowi, który przyszło mu zastać chwilę później, w momencie gdy napotkał na ziemi, praktycznie się wpierw o nią potykając małą górkę śniegu, jaka wtopiła się w otoczenie.

 Wpierw nie dostrzegł w niej niczego niezwykłego, mógł nawet powiedzieć, iż planował ją po prostu wyminąć, ponieważ zjawiska takie nie były niczym niezwykłym, zdarzały się to tu to tam od czasu do czasu, ale też przede wszystkim nikomu nie wadziły, dlatego nic nie przykuło nad wyraz jego uwagi. Sytuacja nabrała zupełnie innego obrotu spraw, kiedy okazało się, że ów uklepana kupka białego puchu jakby... Ruszała się delikatnie. Nie był to jakiś wielki ruch, a niewprawione oko nie byłoby w stanie go dostrzec, uważając jedynie że już wojownikowi na emeryturze jego lata walki po prostu dawały mu się już we znaki, powodując że ten ma zwidy, jednak on wiedział co widział. Stosunkowo powolnie zbliżył się do zaistniałego przed nim uniesienia, jednocześnie przez cały ten czas skradania się trzymając swoją dłoń w pełnej gotowości na mieczu, jaki był schowany w pochwie u jego boku, by w razie czego móc go automatycznie z niej wyjąć oraz stanąć do walki z tym, co miałoby się na niego rzucić. Spodziewał się naprawdę wszystkiego, ledwo co żyjących już królików, bądź też lisów, które nieszczęsnym przypodobaniem losu zwichnęły jedną z swoich łap, pozostawiając je na krańcu wycieńczenia w tym białym pustkowiu, zostając skazanym na pewną śmierć. Nie był jednak przygotowany na to, co rzeczywiście ujrzał. 

Kiedy począł lekko odgarniać coraz to kolejne warstwy mlecznego puchu, poczuł jak to właśnie była jedna z tych sytuacji, w której to krew zastygła mu w jego żyłach. Spodziewał się po skończeniu wykonywanej czynności naprawdę wielu rzeczy, wcześniej wspomnianego po prostu poszkodowanego zwierzęcia, które znalazło się w nieodpowiednim miejscu i czasie, gdyby los mu się poszczęścił być może byłaby to nawet jakaś sarna, zważając na masywność uwypuklenia jakie widoczne było od ziemi, jednak nie był gotowy na zobaczenie znajomych mu blond włosów. 

Chociaż i te nie emitowały więcej swoim blaskiem. Niegdyś zadbane, teraz prezentowały się jedynie słabą poświatą poniekąd przeplataną brudem oraz mokrą mazią błotną, jaka powstała z połączenia rozmrożonej wody na wskutek ciepła jego ciała, ale też i ziemi jaka zdążyła się do nich przykleić z powodu ich lepkości. Różowo-włosy mężczyzna nie był w stanie powiedzieć, iż widok ten go przerażał, bo same też już nie wiedział co tak naprawdę czuł. Nie raz czy też dwa widział swojego najmłodszego członka rodziny w dość opłakanym stanie, do którego samodzielnie ten się z kolei przyczynił, jednak nigdy w jego życiu, jego osoba nie prezentowała się sobą aż tak źle. Teraz jednak, była to zupełnie inna garstka informacji do przyjęcia, zwłaszcza w tak krótkim czasie, który z każdą kolejną minioną sekundą przypominała o sobie coraz to szybciej, pozostawiając po sobie tylko w pamiątce gorzki posmak jakby poczucia odniesionej porażki, której ten nie był w stanie niczym usprawiedliwić. 

Biorąc głęboki wdech by jakoś ukoić buzujące w jego organizmie nerwy, wmawiając sobie że później nadejdzie chwila na zadawanie pytań, nawilżył koniuszkiem swojego języka swoje spierzchnięte usta, by po pewnych podjętych przez niego próbach odgarnięcia na bok resztek zaistniałego śniegu móc wydać z siebie łaknący odpoczynku, nagły odgłos satysfakcji, kiedy udało mu się dopełnić postawionego sobie zadania. Nie zwlekał długą ilość czasu, kiedy nadarzyła mu się tylko taka okazja, a dłoń niższego o raptem te kilka centymetrów nastolatka wpadła w te silne jego, podniósł go ostrożnie, ale też i szybko, by kilka chwil później móc mieć już wątłe i nieruchome ciało drugiego na swoich plecach. 

Nie chciał na ten moment sprawdzać pulsu chłopaka w obawie przed tym, co mógł zastać czyniąc to, jednak kiedy poczuł na swoim karku ledwy, lecz wyraźnie prezentujący się sobą oddech drugiego, wypuścił z siebie w końcu powietrze jakie nawet nie wiedział, iż zastygało mu w jego płucach. Musiał dokładać wszelkich starań w sobie by teraz nie podnieść jednej z swoich dłoni oraz nie przetrzeć swoich oczu, czując jak na jego nos zaczęło spadać coraz to więcej płatków śniegu, które z kolei zaczęły zasłaniać mu jego tor widzenia. Przeklął jeszcze na domiar tego wszystkiego co złe głośno pod swoim nosem kiedy zdał sobie sprawę, iż nigdzie wokół niego nie był w stanie dostrzec swojego wiernego towarzysza podróży - Carla, jakiego to właśnie dzisiaj postanowił zostawić w jego zagrodzie, w momencie kiedy ten spokojnie przeżuwał swoją porcję siana jakie dostał, kiedy ten wychodził. 

Nie miał najmniejszego pojęcia jakim cudem udało mu się trafić pośród budującej się coraz to bardziej stopniowo wokół niego zamieci, która utrudniała mu dostrzeżenie jego domu w oddali, ale jednak. Kiedy w końcu jego oczy wyróżniły poszczególne kształty, które tak bardzo znał, a lekka poświata świadczyła o zapalonym świetle, które dzięki jakiemukolwiek tutaj był Bogu zapomniał zgasić, pośpiesznie popchnął swoje ciało właśnie w kierunku ów budynku, by po dłużącej się w nieskończoność przeprawie móc z ulgą zamknąć za sobą drzwi, gdy ten je przekroczył. Wiedział, że musiał jeszcze zamknąć mnóstwo innych, pomniejszych swoich okien oraz jakichkolwiek włazów, by zablokować dopływ wszelakiego zimnego powietrza jakie pogorszyło by już i tak stosunkowo złą sytuację, jednak w tej chwili i tylko w niej liczył się dla niego Tommy oraz to, by doprowadzić go do stanu, w którym będzie mógł poprawnie oddychać. 

Kładąc go na ponów najdelikatniej jak tylko mógł na stole, z którego wcześniej pośpiesznym i zamaszystym ruchem dłoni pozbył się jakichkolwiek przedmiotów za pomocą zwykłego zrzucenia je na podłogę z charakterystycznym hukiem, dopiero teraz miał okazję lepiej przyjrzeć się nastolatkowi, którego przez cały ten czas niósł. Jego bluzka z całą pewnością widziała kiedyś lepsze dni, a liczne łatki jakie prezentowały się na niej świadczyły o usilnym naprawieniu niej, mimo tego iż nie była ona już w żaden sposób możliwa do załatania. Poszarpane nogawice od spodni, ziemia która zdobiła praktycznie całe ciało jak zgadywał z strony zewnętrznej, ale też i wewnętrznej chłopaka w żaden sposób nie wprawiała go w lepszy nastrój. 

Sięgając po pobliskie nożyczki, jakie na całe szczęście zdążyły już znajdować się wcześniej na stole, dlatego wystarczyło mu tylko je podnieść, zwinnie oraz zdecydowanym ruchem dłoni zaczęły przecinać materiał spodni, które już od początku różowo-włosy wiedział, iż spisane były na straty. Podkoszulkę na ten moment zdecydował się jedynie do pewnego stopnia podwinąć, a gdy nie znalazł dzięki Bogu na klatce piersiowej drugiego żadnych poważniejszych ran, poza prostymi małymi zadrapaniami, przyszykowaną w międzyczasie wodą przetarł rany, spoglądając co chwilę na twarz drugiego oczekując od niego jakiejś reakcji. Gdy jednak jej nie zastał, w geście frustracji wystawił jedynie swój język do przodu, by powrócić do wykonywanej czynności i kończąc staranne przemywanie ran, końcowo je bandażując, powrócił do wcześniej rozpoczętego pozbywania się spodni. 

Widok jaki zastał, ani trochę nie był dla niego przyjemny. Skóra u jego lewej nogi od momentu gdzie lekko poniżej zaczynało się zgięcie jego kolana w dół cała była szara, by na niektórych jej obszarach mogły się prezentować sobą czarne plamy, obsypując tak całą wybraną powierzchnię. Technoblade nie był głupcem żeby nie wiedzieć co widok znajdujący się przed nim mógł znaczyć, jednak Boże, dobry Boże jaki spoczywasz pieczę nad tymi ziemiami, proszę spraw by to jednak nie była prawda. Przeżył on zbyt wiele wojen, w których samemu niekiedy przyczynił się do właśnie takiego stanu przeciwnych mu w danej sytuacji żołnierzy, by wiedzieć, iż tej sytuacji już nie da się uratować. Nie wiedział jakim cudem niosąc go nie udało mu się dostrzec martwej już dawno skóry młodszego, jednak nie miał zamiaru się teraz nad tym zastanawiać. Teraz liczyła się każda sekunda, każdy jej najdrobniejszy ułamek, a on miał zamiar je jak najszybciej wykorzystać, zanim będzie za późno. 

Wpierw musiał podsumować nie ważne jak bardzo tego nie chciał poznane mu fakty, martwica skóry, nie da się jej już uratować, spowodowana zakażeniem? U góry widoczna była rana, która miała w sobie drobne skrawki niegdyś białych wacików, od jakich wyraźne jego wrażliwy nos mógł wyczuć używany alkohol, była zatem podjęta próba oczyszczenia, jednak nie zakończyła się powodzeniem. Kiedyś był na niej bandaż, który ją przykrywał oraz blokował jakiekolwiek możliwości skóry do oddychania, gdyż miejsce wokół niej było lekko sine. Chowając przez cały ten czas wysunięty język, przygryzł go teraz wewnątrz swojej jamy ustnej, czując napływającą w jego ciele frustrację, jaka przepełniała jego ducha w najmniej potrzebnym momencie. 

Musiał się uspokoić, rozżalanie się oraz rozczulanie, czy też jakakolwiek inna zbędna emocja w tym momencie mu, czy też leżącemu nastolatkowi nie pomogą, a tego właśnie najbardziej potrzebował. 

Badając jeszcze by się w stu procentach upewnić, iż nie ma już jakichkolwiek szans na odratowanie dolnej kończyny młodszego, warknął przepełniony złością, kiedy jego przekonanie się już i tak utwierdziło. Jego dłonie w dziwny i swój własny sposób zaczęły się kolejno rozluźniać, by później móc zacisnąć się w pięść, zupełnie tak jakby chciały czegoś dotknąć, by upewnić iż to co przed nim się dzieje jest oby na pewno prawdą, a nie jakimś chorym snem, jednak sam wojownik doskonale zdawał sobie sprawę, że to nie żadna fikcja, a paskudna rzeczywistość. 

Najpierw musiał przemyć ponownie ranę, pozbyć się jakichkolwiek oznak zanieczyszczeń jakie zdołały się w niej nazbierać, by te nie pogorszyły tylko sytuacji, kiedy będzie wykonywał ostateczną czynność. Nie zajęło mu to długo, mógł nawet powiedzieć iż z tego wszystkiego co właśnie ma zamiar zrobić była to rzecz może nie najprostsza i nie najprzyjemniejsza, ale z całą pewnością najmniej go stresująca, teraz pozostało tylko najgorsze. 

Pośpiesznym krokiem zdejmując w międzyczasie swojej krótkiej wspinaczki po drabinę do górnego pokoju, jaki robił za jego sypialnię swoją szkarłatną pelerynę, odłożył ją na bok, nadgryzając mocno swoją dolną wargę. Szafa którą otworzył, zawierała za warstwą ubrań mnóstwo wszelakich broni, jakie z kolei rozpoczynały się od licznych siekier nagromadzonych w pewnej belce, po kilka wiszących na ścianie szafy mieczy, jakie gdyby chciał mógł policzyć na palcach u jego dwóch dłoni. Nie miał dużo chwil do poświęcenia, by wybrać odpowiednią, która sprawiłaby ten proces najbardziej bezbolesnym (Jeśli było to w ogóle możliwe), dlatego po prostu zaufał swojemu instynktowi i zgarnął tą, która była najostrzejsza, by ten mógł się jak najszybciej uporać z zadaniem. 

Kiedy ponownie pojawił się przy nastolatku, odkładając narzędzie na bok i trzymając początkowo zdjętą uprzednio gumkę w ustach, związał swoje długie i bujne włosy w niechlujny kok, tak by te mu nie przeszkadzały. Pobliska skrzynka, jaka na całe szczęście zawierała w sobie skrawek dość porządnego w kolorze beżowej muliny materiału, została niezwłocznie przecięta w pół, by później móc zostać zawiniętą najwięcej razy jak tylko się dała oraz zostać odłożoną na bok, by być już w gotowości do późniejszego użytku. Korzystając z jej pozostałej części, najmocniej jak tylko mógł różowo-włosy owinął ją wokół miejsca nieco powyżej rany, jaka później przerodzi się w pamiątkową bliznę oraz upewniając się że krew oby na pewno nie miała tak dobrego dostępu do dolnej części, przełknął głośno ślinę. Patrząc ostatni raz na spokojną twarz blondyna, która przyprawiała go w tym momencie o ciarki, przykrył jego klatkę piersiową kocem, by doskonale wiedzieć, co teraz będzie musiał zrobić. 

Ostrożnie przykładając do momentu, w którym skóra była już martwa swoje ostrze (Upewniając się przed tym, że to oby na pewno było czyste po raz już n-ty z kolei w tak krótkim czasie), zamykając po raz ostatni swoje oczy, nabrał głęboko powietrza, po prostu wiedząc iż robi to tylko i wyłącznie dla dobra młodszego, błagał by ten kiedy się przebudzi to zrozumie. 

Dociskając ostry skrawek wykutego metalu, rozpoczął swoją pracę, wkładając w jej wykonywanie całe swoje skupienie na jakiego zebranie było go tylko stać, nie chcąc popełnić jakiegokolwiek błędu. Ostrożnie to robiąc, ale też i po woli, przesuwał to kolejno w górę, w dół, w górę, w dół, w górę, w dół, powtarzając po kilkanaście razy ten proces aż w końcu krwawienie zaczęło o sobie znać, dlatego zmuszony był przyśpieszyć. Dziękował sobie, że założył przed całym tym podejściem do tego wszystkiego rękawiczki, bo nie ważne jak bardzo widok i plamy krwi na jego ciele bądź też ubraniu nie przeszkadzały, tak teraz wiedział że jedynie przyprawiłyby one go tylko o jeszcze większe rozproszenie jego resztek skupionej uwagi. 

Niezwłocznie kiedy tylko odsunął na bok teraz już odłączoną od pozostałej części ciała kończynę dolną blondyna, nie chcąc o niej myśleć nie spojrzał nawet na nią ani kątem oka, pozostawiając swoje spojrzenie wlepione w powstały krwotok, jaki koniecznie musiał zatamować. Wcześniej przygotowany kawałek materiału porządnie ściśnięty przystawił on do ociekającego szkarłatną cieczą świeżego przecięcia, by dodać do tego jeszcze równie ciasne obwinięcie tego bandażem, aby zablokować jakikolwiek wyciek. Odetchnął z ulgą kiedy po odczekaniu dość długiego jak dla niego odcinku czasowego (Będącego raptem zaledwie nawet nie pięcioma minutami) nie spostrzegł żadnej nawet tej najmniejszej kropelki krwi, jaka miałaby zaświadczyć mu o niedokładnym zablokowaniu jej wycieknięciu.

Nie był w stanie stwierdzić ile tak naprawdę swojego czasu zmarnował na przez cały ten dłużący się moment wpatrywanie swoich własnych czerwonych oczu na twarz Tommy'ego, który to nie wydał z siebie przez cały ten proces nawet najmniejszego dźwięku. Niepokoił się, kurwa naprawdę bardzo się niepokoił. Nie zastosował on ponadto żadnego znieczulenia, wiedząc iż młodszy nie ma żadnego prawa się przebudzić jeśli leżał wcześniej pod warstwą białego puchu przez tak długi czas, jaki mu się wydawało, że tam był, jednak gdzieś w głębi niego wbrew temu tliła się ta drobna iskierka nadziei, iż może jednak się nagle obudzi (Chociaż radzenie sobie z nastolatkiem jaki był w szoku było fatalnym punktem w tej chwili na radzenie sobie z nim, wolał to, aniżeli gdyby już nigdy miał się nie przebudzić...), jednak nie. 

Biorąc kontrolny wdech, dopiero teraz orientując się jak bardzo ten dusił w sobie swoje wszystkie uczucia odpychając je na bok, jego serce zachowywało się tak, jakby zaraz miało wyskoczyć z swojego miejsca oraz podskoczyć mu do gardła, utrudniając mu wszelaki dostęp do drogocennego tlenu. Schował on jedynie swoją twarz w dłoniach, przeczesując po pewnym odstępie czasowym swoje włosy jakie zdołały mu opaść na twarz do tyłu, by podwijając swoje rękawy, powrócić do wykonywania swojej pracy, chcąc już wreszcie zakończyć wykonywanie jej, aby móc położyć blondyna w bardziej dla niego wygodnym miejscu, by samemu móc po tym po prostu odpocząć. 

***

Mijały dni zanim Tommy się w końcu przebudził, a podczas nich Technoblade nie miał zamiaru marnować nawet odrobiny swojego czasu na obijanie się. Po zakończeniu wszystkiego tego co miał zrobić, a głównie było to ważenie mikstur, by oby na pewno upewnić się, iż te w żaden sposób nie zostały przetworzone błędnie, resztę swojego wolnego czasu poświęcał na co kilku minutowym sprawdzaniu, czy też jego nowy współlokator się nie przebudził. Codziennie znajdował najwcześniej jak tylko mógł trochę chwil, by doprowadzić do jak najlepszego stanu młodego blondyna, zmieniając mu co rusz to bandaże oraz sprawdzając stan jego lewej nogi, która została poddana wcześniejszej wykonanemu pomyślnie zabiegowi. 

Nie wiadomo kiedy, a tydzień zdołał już upłynąć, a różowo-włosy nie ważne jak próbował się do tego przed samym sobą nie przyznać, miał nadzieję iż jego brat się nawet na te kilka sekund przebudzi, by chociażby móc później ponownie zasnąć. Jego prośby zostały wysłuchane. 

Kiedy ten wrócił z polowania, starając się równocześnie nie oddalać za bardzo od swojej posesji, by w razie czego móc do niej szybko wrócić w niespodziewanym i nagłym przypadku, zamykając za sobą drzwi, kiedy otrzepał swoje buty z zebranego na nich śniegu zmieszanego z błotem, zdjął z siebie wszystkie swoje warstwy zbędnych ubrań, by pozostać w swojej luźnej, beżowej tunice wpuszczonej w spodnie. Pierwszym co zrobił było odwiedzenie kuchni, by tam móc odłożyć swoją zdobycz, uprzednio pozbywając się i wyrzucając obwiązany wokół nóg królików sznur do kosza jaki był obok, aby zasypując je lodem wrzucić je do małej lodówki, jaka miała swoje miejsce w rogu pokoju. Obmywając się z krwi, jaka została na jego twarzy oraz dłoniach, spoglądając na siebie tylko kątem oka w lustrze był w stanie sprostać się z swoim zmęczonym spojrzeniem, które coraz to częściej witało go na początek dnia, świadcząc o jego wyczerpaniu. 

Wzdychając głęboko, wiedział jednak że nie minie ono do momentu kiedy nie dostanie konkretnego wytłumaczenia dlaczego też jego najmłodszy brat znalazł się w tak bardzo opłakanym stanie, w jakim go znalazł. Miał szczerą nadzieję, że prawdę przyjdzie mu poznać tylko i wyłącznie z ust wspomnianego blondyna, gdyż innej po prostu nie byłby w stanie przyjąć. 

Przekraczając próg salonu, podnosząc dotychczas opuszczoną głowę która skupiona była na przeczyszczaniu kawałkiem ścierki swoich teraz już czystych okularów, momentalnie zastał, a jakakolwiek praca jego płuc została zatrzymana, dusząc w sobie zaczerpnięte powietrze. Przed jego wzrokiem właśnie na łóżku, na którym go zostawił leżał z dosłownie lekko otwartymi oczami jego brat. Jego brat, który musiał przez cały ten czas cierpieć, by dopiero kiedy sytuacja osiągnęła stan krytyczny, mógł on w końcu zaznać chwili ciszy oraz spokoju. Dopiero po chwili jego stania w bezruchu w jednym miejscu, ten musiał się zorientować co tak naprawdę się przed nim dzieję, bo gdy dostrzegł kątem oka figurę wyższego, odwrócił powolnie w swoją głowę na poduszce w jego stronę, a jego twarzy brakło wszelkich emocji. 

- Techno...? - Głos jego ochrypły, wyraźnie mimo tego iż właśnie się przebudził zawierał w sobie ogrom nagromadzonego bólu oraz rezygnacji, jakiej szlak skazany był przebyć samotnie. Był zmęczony, oni obydwaj byli, jeden tym co musiał przeżyć by w końcu ktoś się nim naprawdę przejął, a drugi tym co musiał zrobić swojemu własnemu bratu, by ten nie musiał już więcej później się męczyć. 

Podchodząc do niego, nie będąc pewnym swoich własnych kroków Tommy mógłby przysiąc, iż jeszcze nigdy nie doświadczył w swoim krótkim życiu takiego strachu oraz osłupienia, jaki widoczny był właśnie teraz na twarzy różowo-włosego. Chociaż tak naprawdę nie wiedział, czy można to już było nazwać nawet strachem, ni mniej jednak, nie był gotowy w najmniejszym stopniu na to, co nastało krótko potem. 

Technolade, jego najstarszy brat, tak samo jak i on adoptowany przez ich ojca, nazywanego Aniołem Śmierci, Philzę Minecraft, upadł na swoje kolana tuż obok jego osoby, by po pochwyceniu jego policzka w swoją drżącą dłoń, móc poczuć jak krew w jego żyłach pulsuję, a on sam rzeczywiście jest ciepły. Łzy same napłynęły mu do oczu, ponownie rozmazując jego wizję, a  gdyby znajdujący się przed nim nastolatek nie byłby taki zmęczony oraz bezsilny, z całą pewnością poczułby jak jego źrenice się zwężają, nie wierząc widokowi przed nim. Był on jednak prawdą, tak samo jak bardzo prawdziwy był on, żywy, a nie martwy, bez nogi, lecz oddychał. 

Nie musiały zostać pomiędzy nimi wypowiedziane żadne słowa, ich cicha komunikacja polegająca na prostym ściśnięciu swoich dłoni była dla ich obojga wystarczająca. Nie zważając na wszystkie swoje głosy w głowie, które mówiły wyczerpanemu psychicznie oraz fizycznie mężczyźnie wszelakie okrzyki winszowania, ponieważ ich brat się przebudził, zostały przez niego zignorowane, a on sam tylko nie patrząc na to wszystko się do niego przytulił, pozwalając swojemu własnemu ciepłu, zostać przekazanym młodszemu. Był szczęśliwy, że jego rodzina żyje. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top