"Illiada" Homer, VII w. p.n.e
"To, co mi serce każe, odkryję wam szczerze:
Pan górny próżne nasze uczynił przymierze"
Największym problemem Mikeya nie było to, że nie miał czego czytać. Było to, że nie mógł sie skupić. Co prawda czytał książki w bibliotece, nie powinno być żadnego problemu, powinien się zrelaksować, przecież w bibliotece zawsze jest spokój. Ale Way miał ogromny problem z koncentracją przez ostatni miesiąc. A to wszystko wina pracownika placówki.
W zasadzie ostatnio przychodził tu tylko patrzeć na Pete. Owszem, pisał notatki, ale nie skupiał się na mądrościach płynących z książek, skupiał się na tym co może zobaczyć u starszego. Dowiedział się ostatnio, że ten studiuje na wydziale muzyki i kocha zwierzęta. Mężczyzna naprawdę wydawał się miły i w dodatku bardzo dobrze znał się na literaturze.
Zima ustąpiła dosyć szybko, jednak pogoda nadal nie była doskonała. W pomieszczeniu włączony był kaloryfer przy biurku mężczyzny, który wpatrywał się w krople deszczu toczące się po szybie. Wpadł w swój własny świat. Siedział czy stoliku dla czytelników i po prostu odpłynął.
Gdyby słowa, które Pete miał w głowie mogły tak łatwo wypływać z jego ust, jak wszystkie te krople spływały po szybie, mężczyzna byłby dzisiaj o wiele szczęśliwszym człowiekiem w głębi serca. Ale mowa, wbrew wszelkim pozorom, jest wręcz przeciwieństwem deszczu w przypadku bruneta. Nie spada tak łatwo, nie znika tak lekko.
Przemoczony blondyn spojrzał na stolik przy którym zawsze jest i zmarszczył brwi w zdziwieniu, widząc przy nim bibliotekarza. Mimo wszystko poszedł w kierunku regałów by wybrać książkę, na którą dzisiaj się czuje. Illiada. Tak, to dobry wybór.
Kiedy chłopak wybrał już swoja lekturę, podszedł do Wentza i ułożył delikatnie rękę na jego ramieniu, uśmiechając się subtelnie, kiedy ten się odwrócił. Jego lodowata dłoń zderzyła się z gorącym ciałem, kiedy koszulka mężczyzny nieco się przesunęła, odkrywając kawałek jego barku.
- Witam, Mikey! - otrzasnął się z transu, odwzajemniając uśmiech młodszego. Wciąż wpatrywał się w oczy chłopaka, myśląc jak idealnie wpasowują się w to otoczenie, jak ich kolor odpowiada całej leszczynie w bibliotece.
- Przepraszam, że Ci przeszkodziłem. Chciałem zapytać czy... wszystko okej? - jego ręką wciąż była na barku bruneta, głowa subtelnie przechylona w bok, kiedy do niego mówił. Wentz wydawał się nieobecny.
- Tak, tak. Tylko - zatrzymał się, starając dobrać idealne słowa - myślałem. - Mikey usiadł naprzeciwko niego, studiując uważnie, centymetr po centymetrze twarz bruetna. W końcu w jego głowie pojawiła się myśl, której nigdy wcześniej nie miał i której nigdy wcześniej by nie wypowiedział.
- Masz ochotę może na kawę po pracy? - zagryzł mocno wargę, z uwagą czekając na jakąkolwiek reakcje ze strony Pete. Mężczyzna uśmiechnął się i odparł:
- Z chęcią. Miłej lektury, Mikey. - z szurnięciem odszedł od stolika, wracając do swojej pracy.
Kawa brzmi prawie tak samo dobrze jak randka. Nie. Stop, Pete. Wróć! Jak spotkanie. Tak, właśnie tak.
Bo przecież to wcale nie jest randka tylko spotkanie z tajemniczym, uroczym, intrygującym blondynem, który od stycznia jest dzień w dzień w księgarni i dzień w dzień nic nie wypożycza. Ciekawe dlaczego... nie ważne w tym momencie. Ważne jest ciepły uśmiech, który zagościł na twarzy Wentza. Może ten dzień nie będzie taki dołujący jak mu się wydawało?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top