"Dekameron " Giovanni Boccaccio, 1350-1353
"Od pocałunków usta nie bledną, a raczej odnawiają się jak księżyc"
Mikey jak mówił, tak zrobił. Chłopak wrócił następnego dnia do biblioteki i znowu malutkim uśmiechem powitał starszego. Pete jak zwykle uśmiechnął się szeroko, tym razem siedząc przy jakichś papierach.
- Dzień dobry. - powiedział Way, na co brunet od razu odpowiedział:
- Witam! Mamy jakąś książkę na oku?
- Tak, "Dekameron". - chwycił chwilowy kontakt wzrokowy z bibliotekarzem, stukając swoimi szczupłymi palcami o blat biurka. Pete skinął głową, po czym Mikey odszedł w stronę regałów. Wentz uznał, że oczy młodszego bardzo przypominają kolor leszczyny, pasował do tego miejsca, był bardzo ciepły i przyjemny.
Way chwycił za najstarszy tom książki i otworzył ją na przypadkowej stronie. Książki miały swój urok. Dawały człowiekowi coś, czego drugi człowiek nie mógł mu dać. Przynajmniej tak myślał Mikey, który od zawsze szukał tylko zrozumienia.
Dzisiaj śnieżyca była zdecydowanie łagodniejsza, a na dworze było o wiele cieplej. W końcu to styczeń. Ten sam stolik co wczoraj, ta sama przyjemna atmosfera. Co prawda w środku była jeszcze jakaś kobieta, która wypożyczała książkę ze swoim synkiem, ale to nie interesowało blondyna. Raczej interesowała go osoba, która właśnie sprawdzała tej dwójce kartę i wciąż z tym samym uśmiechem życzył im miłego dnia. Mężczyzna wydawał się miły. Ale to przecież człowiek. Ludzie potrafią przybierać różne maski.
Mikey co jakiś czas spoglądał w stronę młodego mężczyzny. Co chwilę wchodziła tutaj nowa osoba, brunet co chwilę wstawał i pokazywał ludziom książki lub doradzał co tego autora mogą jeszcze przeczytać. I brązowooki musiał przyznać, że ten znał się na swojej pracy. Blondyn spojrzał na dokładnie ułożone papiery, karteczki posegregowane kolorystycznie, by łatwiej było znaleźć odpowiedni arkusz. Sprytne i wygodne. Chłopak chwycił swoje pióro i zaczął pisać.
Pete wiedział, że blondyn znowu nic nie wypożyczy. Czuł to. I kiedy Mikey podniósł się z drewnianego krzesła z cichym szurnięciem, Pete przybił sobie mentalnie piątkę.
- Dziękuje za książkę... - spojrzał na srebrną plakietkę, która była przyczepiona do zielonej koszuli bruneta. Peter. - Peter.
- Pete. Po prostu Pete. - powiedział, przeciągając palec wzdłuż grzbietu książki. - Naprawdę wiesz jakie książki wybrać.
- Wydaje mi się, że te po prostu mają duszę. - wzruszył ramionami, jakby to było całkiem normalne. I dla niego właśnie było. Stare książki były jak starzy ludzie, widziały swoje i opowiadają swoje.
- Dokładnie tak. Uczą, prawda? Skłaniają do refleksji. W trzeciej alejce jest najwięcej strych książek. Rzadko kto tam zagląda, ale gdybyś chciał naprawdę "dojrzałą książkę" - zrobił cudzysłów w powietrzu, na co Mikey zachichotał. Tak, zachichotał. - to polecam Ci tam zajrzeć.
- Mhm. Dzięk-kuję i do zobaczenia. - obrócił się, ściskając mocno swój notatnik.
- Trzymaj się... - zatrzymał się, jakby chcąc wypowiedzieć imię blondyna, którego nie znał. Ten odwrócił się i powiedział cicho:
- Mikey. - spuścił wzrok i ponownie ruszył w stronę drzwi.
To w końcu nie grzech, że powiedział komuś swoje imię. Mimo wszystko chłopak był bardzo zawstydzony. Pete nie zauważył jego rumieńców. Cóż, nie zauważył też innej rzeczy, ale wiedział jedno. Mikey znowu wróci i znowu niczego nie wypożyczy. I ciekawy był dlaczego tak właśnie było.
Od autorki: Hello. Okropny dzień dzisiaj, ugh! Jedyny pozytyw to to, że moje badania wyszły perfekto. Także ktoś przytuli zmarzniętą i wykończoną autorkę. Proszę?
Ale co ja będę o swoim dniu. Jak tam u Was?
Miłego wieczoru!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top